Jordania: Zapomniany kasr al-Mshatta i Umm ar-Rasas. Pora wracać.

Przed powrotem na lotnisko odwiedziliśmy jeszcze dwie atrakcje. Nie sądziłam, że w Jordanii można zobaczyć tyle różnorodnych mozaik! Miejscem, w którym odnaleziono misterne podłogowe wzory – poza Madabą i Górą Nebo – jest Umm ar-Rasas. Ledwo tam zdążyliśmy. Na szczęście policjanci patrolujący teren przymknęli oko na nasze spóźnienie. I na koniec została wisienka na torcie – zapomniany kasr al-Mshatta. 

Dzień 12, 30.04.2017, część 2/2

Kolejny punkt na naszej mapie to ruiny oraz mozaiki w Umm ar-Rasas. Mamy do wyboru dwie trasy – jedną bardziej pokręconą, drugą z nadłożeniem drogi. Wybieramy tą pierwszą. Szybko okazuje się, że dla tych wszystkich widoków było warto! Przypadkiem trafiamy nad zbiornik Wadi Mujib, na którym znajduje się wielka tama. Tutaj ma swój początek również kanion, który doceniany jest przez wszystkich chętnych na trekking. Nam niestety na kanion zabrakło czasu. Żałuję teraz, że nie poświęciliśmy na niego jednego dnia plażowania. W dole kwitną oleandry, jest cudownie zielono. Ogromny kontrast w stosunku do okolicznej pustyni.

Umm ar-Rasas i kolejne mozaiki

Do Umm ar-Rasas docieramy o 17:00. Obawiamy się, że stanowisko archeologiczne jest już zamknięte, jednak furtka wciąż pozostaje uchylona. Biegiem udajemy się do centrum odwiedzających, ale tam już wszystko jest nieczynne. Spotykamy tylko dwóch sprawdzających lokale policjantów. Panowie patrzą na nas, na siebie, po czym pytają skąd jesteśmy i dokąd jedziemy. Standard. Gdy słyszą, że jesteśmy z Polski i dzisiaj już wracamy do siebie, zgodnie twierdzą, że mamy 5 min. na zobaczenie ruin. Już po kilku sekundach biegu w stronę odkrywek archeologicznych wiemy, że zobaczenie czegokolwiek w 5 minut nie będzie możliwe.

Szybko orientujemy się, czy ewentualnie damy radę przejść przez płot, po czym ruszamy już trochę spokojniej przed siebie. Po prawej stronie mijamy cmentarz, przed sobą mnóstwo ruin, a po lewej mamy jakąś białą konstrukcję. Musi to być kościół św. Stefana z odkrytymi w nim mozaikami powstałymi w 785 r.! Odkryte zostały 1201 lat później! Właśnie z nich słynie to miejsce. Tylko teraz jak tu do nich dotrzeć… Ścieżka sama nas prowadzi. 5 minut mija, ale nie zawracamy. Szybko oglądamy mozaiki, kilka budynków i wracamy. Furtka na szczęście wciąż jest otwarta, więc nie musimy kombinować z pokonywaniem ogrodzenia w inny sposób. Panowie policjanci jeszcze kręcą się po kompleksie, dopytują tylko czy skończyliśmy. Mamy sporo szczęścia, bo kolejnych chcących zwiedzić te ruiny odprawiają z kwitkiem.

Umm ar-Rasas zidentyfikowane zostało jako biblijne miasto Mafaat wspominane w Księdze Jeremiasza i Księdze Jozuego. Odnaleziono w tym miejscu pozostałości budowli mieszkalnych i około 15 kościołów! Od 2004 roku Umm ar-Rasas znajduje się na liście UNESCO. Jak już wspomniałam, kompleks archeologiczny słynie z pięknych mozaik przedstawiających m.in. ówczesne miasta, zwierzęta (lwy, ptaki takie jak np. pawie) i motywy roślinne (kwiaty, winogrona). Są też sceny z łowienia ryb oraz polowań, a także wypisane po grecku chrześcijańskie błogosławieństwa dla wchodzących do świątyni, prośby do Boga i informacje, kto zbudował świątynię. Były też postacie ludzi, ale niestety w momencie, gdy na tych terenach zaczął dominować islam, zostały one usunięte – w islamie przedstawianie wizerunku człowieka jest zabronione.

Kasr al-Mshatta

Jesteśmy coraz bliżej lotniska. Zostało nam jeszcze jedno miejsce, które chcemy zobaczyć zanim oddamy auto. Chodzi o pałac Qasr al-Mshatta. Zapomniane miejsce leżące „na tyłach” lotniska królowej Alii. Gdy tak sobie jedziemy, nagle drogę zajeżdża nam ciężarówka. Niby w Jordanii to nic nowego, ale jeszcze nie widzieliśmy, żeby jakikolwiek samochód prowadziły… dzieci! Kolejne dzieciaki siedzą na jej dachu. Puszczają nas pierwszych, ale później dłuższy czas siedzą nam na ogonie. Może lepiej było pozwolić jechać im pierwszym… Na szczęście liczne progi zwalniające zwiększają nieco odległość. W końcu gdzieś skręcają, a my oddychamy z ulgą.

W okolicy kasru nie ma żadnych turystów, wojskowi na okolicznym posterunku aż wykazali się ożywieniem gdy nas zauważają. My jednak nie zwracając na nich uwagi obchodzimy pozostałości budowli. Musiała być niesamowicie piękna i wielka. Niestety teraz tonie w śmieciach i cegłach opisanych jako 2010 rok.

Kasr Al-Mshatta to tak zwany pałac zimowy. Jego budowa zlecona została podczas panowania kalifa Al-Walida II mniej więcej w 743-744 roku. Pałac jednak nigdy nie został ukończony. Obecnie można podziwiać jego ruiny, ale najbardziej imponująca część – fasada – została usunięta i przewieziona do Muzeum Pergamońskiego w Berlinie. Z tego, co widać na zdjęciach, miejsce to zostało po prostu ograbione z najpiękniejszego elementu. Takie wywożenie różnych artefaktów do muzeów w różnych częściach świata jest bardzo kontrowersyjną sprawą, z którą nie do końca mogę się zgodzić. Z jednej strony może i są lepiej chronione, ale czy to nie jest zwykła kradzież?

Okolica kasru to też świetne miejsce na przepakowanie bagaży. Poza wojskowymi jest pusto, nikt się nie kręci, nie zagląda do bagażnika. Szybko sprzątamy samochód i ruszamy z powrotem odszukać biuro naszej wypożyczalni – Arena.

Do przejechania mamy jakieś 12 km. Jesteśmy zmęczeni, głodni, niewyspani, więc koncentracja na drodze przychodzi coraz trudniej. Jak przez cały wyjazd widzieliśmy raptem jeden wypadek, tak teraz jesteśmy świadkami dwóch niebezpiecznych sytuacji. Oby tylko dojechać w całości… W końcu docieramy, 2,5 godz. przed czasem. Łapię za klamkę, ale drzwi nie ustępują. Ale jak to… zamknięte? W środku nie ma nikogo. No to mamy problem. Stoimy jak te dwa kołki i zastanawiamy się co dalej. Po chwili podjeżdża jednak jakiś mężczyzna. Wita się z nami, sprawdza auto, grzebie w jakiś papierach, zabiera kluczyki i każe wsiąść do tyłu.

Patrzymy na siebie z lekkim niedowierzaniem. Nie do końca jesteśmy pewni, czy właśnie nie oddaliśmy samochodu jakiemuś przypadkowemu mężczyźnie, ale tak jakby czytał w naszych myślach, chwilę później otwiera drzwi biura i zawozi nas na lotnisko. Parking lotniskowy to tylko 10 darmowych minut, więc podrzuca nas pod terminal, wypakowuje na środku pasa nasze rzeczy bez żadnych ceregieli i po krótkim „miłego lotu” rzuconym gdzieś w przestworza odjeżdża. Zdążam tylko jeszcze zapytać, czy wszystko w porządku. Średnio mówi po angielsku, ale ponoć żadnych nowych rys nie mamy.

Kontrole bezpieczeństwa na lotnisku w Ammanie

Zbieramy rzeczy. Od razu przy wejściu na lotnisko główny bagaż jest prześwietlany. Mamy przed sobą 5 godzin czekania na lot do Paryża. Nie za bardzo jest co robić, niby jest Internet, ale chodzi tragicznie. Jako że jestem głodna, za część pozostałych dinarów kupuję kanapkę z zaatarem, serem, pomidorem i miętą. Cena? 3,25 JOD, czyli prawie 20 zł! Lepsze to jednak niż nic. Wymieniamy w kantorze ostatnie pieniądze. Zostało nam jakieś 35 JOD (ok. 200 zł) – w kantorze pobrana jednak zostaje prowizja w wysokości 6 JOD (35 zł)! Złodziejstwo w biały dzień. Żeby wymienić pieniądze, trzeba oddać paszport do zeskanowania.

Gdy wreszcie przychodzi pora na zdanie bagażu, okazuje się, że moja radość z udanej odprawy (odprawialiśmy się na prawie 30 godz. przed lotem, tak jak Air France to umożliwia – tym razem mamy siedzieć razem) była przedwczesna. Gdy tylko wkładamy bagaż na wagę okazuje się, że walizka ma 29 kg. Do tej pory lataliśmy różnymi liniami i nigdy nie było problemem, żebyśmy mieli dwa bagaże rejestrowane przypisane do biletów jako jeden łączony. Tu jednak mamy nadbagaż. I nieważne, że to tylko jedna walizka na dwoje. Albo przepakowujemy albo płacimy 75$! O mały włos zgubilibyśmy paszporty z tego wszystkiego… Pod jakimś filarem przepakowujemy bagaże – obsługujący nas pracownik zgodził się, że walizka może mieć 26 kg. Tak więc na szczęście mamy do przepakowania tylko 3 kg.

Wystarczy wyciągnąć z plecaka aparat i w jego miejscu upchnąć daktyle i baklawy. Już jestem zła. Ale to nie koniec. Czeka nas jeszcze ciekawa kontrola bezpieczeństwa. Po sprawnym przejściu przez kontrolę paszportów, utykamy w ogonku. Kontrola bagaży podręcznych idzie tak powoli, że wiele osób przed nami czeka na swój bagaż, który wciąż jest skanowany. Każdy sprzęt musimy włączyć, pokazać że działa, dać do obejrzenia i jeszcze kontroli na obecność materiałów wybuchowych. Grzecznie stoimy w kolejce, ale Jordańczycy kolejkę mają za nic. Bezceremonialnie wpychają się w każdą wolną przestrzeń bez słowa przeprosin czy wyjaśnienia. Lustrzanka wzbudza zamieszanie, tak samo jak i mój plecak. Jednak bałagan jest już tak duży, że już po sekundzie mojego bagażu nikt nie sprawdza. Pasówki również.

Zagrożenie w postaci… pustej butelki PET

Za to plecak męża zostaje doszczętnie przetrzepany. Pracownik ogląda wszystkie baterie, kabelki, metalowe kubki i ich zawartość (mieliśmy tam zapomniane owoce na drogę z Akaby), przyczepia się w końcu do… pustej butelki po wodzie, że nie jest dozwolona. Nie wytrzymuję i parskam śmiechem. Pusta butelka zagrożeniem? Naprawdę? Zaraz kupimy wodę, którą wypijemy i znów będziemy mieć PUSTĄ butelkę.

Sprawdzanie sprzętu rozumiem, ale zabronienia przewożenia pustej butelki już nie jestem w stanie pojąć. Gdy proszę o wytłumaczenie, słyszę tylko, że nie jest to dozwolone. Butelka miała nam posłużyć na lotnisku w Paryżu do napełnienia wody (są tam poidełka), ale jak widać, musi zostać wyrzucona. Drugą rzeczą, która wzbudza podejrzenia, są… plastikowe sztućce, które zabieramy ze sobą w każdą podróż w bagażu podręcznym. Na szczęście uwagę od nich odwraca kwadratowe pudełeczko zawinięte w foliową torebkę. A to co?! Natychmiast pokazać. Cóż… przyprawa do falafela widocznie nie jest niebezpieczna. Chaos przy tej kontroli taki, że jak widać po moim plecaku, zaostrzone kontrole bezpieczeństwa na niewiele mogą się zdać.

Informacja dla planujących swój lot z lotniska w Ammanie – zazwyczaj linie zalecają bycie na lotnisku na dwie godziny przed planowanym lotem. W przypadku Ammanu lepiej zaplanować sobie tych godzin trzy. Czas szybko zleci, szczególnie jak będą kolejki lub… problemy. Zanim się zorientowaliśmy była już północ, a lot miał być o 1:25.

Gdy ja czekam na swoje rzeczy, mąż jest jeszcze przed bramką wykrywającą metale. W międzyczasie zaczepia mnie jakiś facet dopytując, czy jestem z Omanu. Taaa… Z moją niezbyt opaloną skórą na bank wyglądam jak mieszkanka tego kraju. Rozmowa długo jednak nie trwa, bo zaraz podchodzi do mnie mąż, a pan znika spłoszony.

Lubię podróżować w nocy, bo oszczędza się w ten sposób i czas i pieniądze, jednak tym razem jest kiepsko. Starsza Jordanka przede mną co jakiś czas… puszcza bąki, a dwa rzędy po skosie przed nami siedzi z kolei młoda Jordanka, która gdzieś ma upilnowanie swojego dziecka. Maluch drze się wniebogłosy co chwila budząc wszystkich w połowie samolotu. A kobieta zupełnie nic sobie z tego nie robi nawet nie próbując go czymś zająć. Dopiero po śniadaniu, które swoją drogą smakiem nie powaliło, młody zmęczony przysypia pozwalając i innym zmrużyć oko. Trochę późno, zaraz lądujemy… Budzi mnie dopiero uderzenie kół w pas lotniska. Po wyjściu z samolotu udajemy się na kolejny lot, pod naszą nową bramkę. Przechodzimy ponownie kontrolę bezpieczeństwa (tym razem pusta butelka nikomu nie przeszkadza…), kontrolę paszportową i możemy czekać. Pozostało tylko kilka godzin do powrotu do domu. Jest 1 maja – pozostałą część majówki poświęcimy na regenerację przed powrotem do pracy.


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych części relacji z Jordanii!

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

  1. Wiele informacji, o których warto wiedzieć przed zaplanowaniem podróży! :) Ale serio, pusta butelka zagrożeniem? :P

    1. Podróżowisko.pl

      Serio, serio :) Do tej pory zadaję sobie pytanie, które zadałam także i panu strażnikowi: ale dlaczego? I niestety do tej pory nie poznałam na nie odpowiedzi… Chyba muszę zadowolić się wersją „bo nie” ;)

  2. Panuje tam zdumiewający klimat :) Jestem pod wrażeniem, szkoda, że już czas wracać! Chciałabym jeszcze poczytać :D

    1. Podróżowisko.pl

      Zapraszam w takim razie do kolejnej relacji – następna będzie pachnąca lawendą Prowansja ;)

  3. To się nazywa wykorzystywanie czasu w podróży do ostatniej chwili! :)

    1. Podróżowisko.pl

      Jak zawsze! :D

  4. Bardzo cenne informacje, będę wracać do Ciebie

    1. Podróżowisko.pl

      Zapraszam i w razie pytań służę pomocą :)

Skomentuj