Jordania: Pustynne zamki (część II)

Po tym, jak udało się nam wydostać z Ammanu i zobaczyć pierwsze pustynne zamki zwane kasrami, kontynuowaliśmy podróż w stronę granicy z Irakiem. Dojechaliśmy w ten sposób do położonej około 100 km od Ammanu miejscowości Al-Azraq. Strategiczna wartość tego miejsca wzięła się od położonej nieopodal oazy – jedynego źródła wody w okolicy. A okolica ta ma ponoć 12 000 kilometrów kwadratowych! Już starożytni wiedzieli, jak ważna jest ta lokalizacja.

Dzień 2, 20.04.2017 część 2/3

Kasr Al-Azraq

W Al-Azraq zobaczyć można ruiny pozostałe po kolejnym, dość sporym tym razem pustynnym zamku noszącym to samo imię, co miasto. To jedyna oaza w okolicy, co dało się łatwo zauważyć – o dostępie do wody świadczyły kwitnące rośliny i dorodne drzewko granatu. Miła odmiana dla krajobrazu, w którym jedynym widokiem jest piach i wysuszone resztki przygruntowej roślinności. U nas w najlepsze trwała wiosna, w Jordanii panowały już jednak spiekoty.

Jak tylko przekroczyliśmy bramę wejściową, swoje usługi zaproponował nam starszy mężczyzna tłumacząc, że od 20 lat pracuje tam jako przewodnik. Jako że wolimy jednak zwiedzać sami, podziękowaliśmy i udaliśmy się przed siebie, żeby obejrzeć zamek od zewnątrz. Długo jednak wzdłuż murów nie szliśmy, bo po pierwsze wzbudzaliśmy ciekawość i sensację wśród wszystkich w okolicznych blokach, a po drugie – oglądanie ciągle takich samych kamieni ułożonych w jednolicie wysoką ścianę zaczęło robić się nieco nudne. Zawróciliśmy i przez oryginalne, kamienne drzwi weszliśmy na duży dziedziniec.

Al-Azraq znane było w starożytności jako Basie. Rzymianie zbudowali tam kamienną konstrukcję wykorzystując lokalnie występujący bazalt – powstała baza, która później wielokrotnie została przebudowana. Ostatnie znaczące prace miały miejsce w XIII w. (rok 1237) – w tej formie forteca przetrwała do dzisiaj. W trakcie arabskiej rewolty przeciwko Imperium Osmańskiemu w latach 1917-18 miał tu swoją siedzibę T.E. Lawrence (Lawrence z Arabii), brytyjski oficer, archeolog, podróżnik i autor powieści „Siedem filarów mądrości”, której fabuła oparta została na doświadczeniach pisarza z czasów I Wojny Światowej. Jego biuro mieściło się w komorze nad bramą wjazdową.

Jak już wspomniałam, kasr Al-Azraq jest dość spory. Jego długie na 80 metrów ściany otaczają duży centralny dziedziniec. W środku zobaczyć można ruiny meczetu pochodzącego z czasów Umajjadów. W każdym rogu fortecy znajdują się pozostałości wież. Wspominałam również, że do środka prowadzą oryginalne drzwi. Co jest w nich takiego ciekawego? Otóż to, że główne wejście zrobione zostało z dwóch ogromnych, płaskich głazów. Choć bardzo ciężkie – każde skrzydło waży około tony – te kamienne wrota wciąż mogą być łatwo przemieszczane, a wszystko to dzięki zastosowaniu oleju z drzewa palmowego. Kamienne drzwi raczej są rzadko spotykane, ale wybór budulca spowodowany został słabą dostępnością drewna. Jedyne w okolicy – drewno palmy – jest zbyt miękkie do tych celów.

W ciszy i spokoju podziwialiśmy zachowane mury, sklepienia i pozostałości zdobień wyryte na kamiennych tabliczkach. Zwiedzaniu tego miejsca znów nikt nam nie towarzyszył. Tak jakby w Jordanii zupełnie zabrakło turystów.

Coraz bliżej syryjskiej granicy – Kasr Hammam as Sarah

w Al-Azraq zrobiliśmy małe zakupy na dalszą drogę i udaliśmy się w stronę kasr Hammam As Sarah. Jechaliśmy przed siebie mijając kilka wielkich obozów dla uchodźców z Syrii – byliśmy coraz bliżej syryjskiej granicy. Do tego ogarniętego konfliktem kraju mieliśmy już tylko jakieś 85 kilometrów. Obozy przygotowane zostały na pustyni, wokół brak większych miast jedynie co jakiś czas zauważyć można beduińskie namioty. W mijanych obozach wydawało się nam, że nie ma nikogo. Pośród białych namiotów rozstawionych na otoczonych ogrodzeniem z drutem kolczastym terenach próżno było wyglądać kogokolwiek. Może dopiero były przygotowywane na przyjęcie uchodźców? Tego już się nie dowiemy.

W pewnym momencie okazało się, że przejechaliśmy nasz skręt. Nawigacja zareagowała z opóźnieniem – zdarzało jej się to dość często w tym kraju, ale koniec końców aplikacja Maps ME doprowadzała nas za każdym razem do celu. Udało się nam zawrócić na głównej drodze i mogliśmy skręcić w odpowiednią drogę. Ruch był tam nieco większy, ale wciąż oznaczało to tylko kilka samochodów za nami – zawracanie na główniejszych jordańskich drogach nie jest specjalnym wyczynem.

Kolejny kasr okazał się odrestaurowanym niewielkim budynkiem. Gdy patrzę na zdjęcia zrobione w tym miejscu przed 2007 rokiem, wnioskuję, że zrujnowane ściany sypiącej się budowli po prostu obudowano nowym materiałem. Szkoda. Hammam as-Sarah to nic innego jak łaźnia powstała w tym miejscu za czasów Umajjadów. 

Niechciany przewodnik

Jakieś dwa kilometry dalej znajduje się kasr Hallabat. Od razu na parkingu dołączył do nas jakiś młody Jordańczyk, który za punkt honoru przyjął sobie bycie naszym przewodnikiem. Na nic zdały się odmowy i tłumaczenie, że damy radę sami – naprawdę cieszyło nas samotne zwiedzanie tych wszystkich zabytków. Nie potrzebowaliśmy towarzystwa, szczególnie że było ono jak cień, zupełnie milczące. Znajomość angielskiego naszego towarzysza była na bardzo hmm… nikłym poziomie – dowiedzieliśmy się jedynie, że po lewej stronie mieliśmy meczet z kilkoma zachowanymi kolumnami. Kasr jest aktualnie odbudowywany – na jego terenie stoją dźwigi.

Kompleks Qasr al-Hallabat znajduje się we wschodniej części jordańskiej pustyni. Początkowo za panowania cesarza Karakali zbudowano tu rzymską obronną twierdzę, jednak w VIII w. struktury te zostały rozebrane, by na polecenie kalifa z dynastii Umajjadów powstał tu jeden z największych kompleksów pustynnych zamków.

Kilkanaście metrów od murów kasru zobaczyć można odrestaurowane pozostałości meczetu z mihrabem widocznym na południowej ścianie oraz kilkoma kolumnami rzeźbionymi w wapieniu. 

Dużo się tam nie ostało. Po podłogach ganiały się jaszczurki, słońce przypiekało, a my podziwialiśmy resztki mozaik, łuki i bazaltowe kamienie, na których ktoś wyrył nieznane nam litery. I zastanawialiśmy się, ile zażyczy sobie za usługę nasz „przewodnik”. W różnych miejscach w takich sytuacjach mogliśmy się przekonać, że im bardziej ktoś nachalnie proponuje swoje usługi, tym bardziej możemy przestać wierzyć w jego bezinteresowność. W końcu postanowiliśmy dać na pożegnanie dinara i czym prędzej się oddalić. Chłopak chyba spodziewał się większej kwoty, ale nie nalegał.

Obserwował nas jeszcze chwilę, gdy udaliśmy się do toalety. Jako że akurat na parkingu zatrzymała się wycieczka, utknęłam standardowo w długiej kolejce. Że też zawsze do damskiej toalety tyle się czeka! Stałam i czekałam nie posuwając się zbytnio naprzód. Jak tylko Jordańczyk to zauważył, natychmiast wyciągnął mnie z tłumu. Szczerze mówiąc nie miałam pojęcia co planuje… A on co? Rozejrzał się po męskiej toalecie i tam mnie zaprowadził.  W środku był jakiś mężczyzna – jego minę zaliczyć mogę do tych raczej bezcennych. Chyba w takim miejscu kobiety się nie spodziewał.

Co jeszcze widzieliśmy przy tym kasrze? Stadko jordańskich kóz z bliska. Zwierzęta przeszły tuż obok nas, co dało nam możliwość lepszego przyjrzenia się im. Kozy w Jordanii wyglądają dość specyficznie – mają dziwne spłaszczone pyszczki, przez co wyglądają trochę nieswojo… I te długie, wyciągnięte uszy…

Niby plan na ten dzień zrealizowaliśmy, ale wciąż mieliśmy trochę czasu. Zdecydowaliśmy się zobaczyć jeszcze jedne ruiny znajdujące się bardzo blisko syryjskiej granicy. Już będąc na lotnisku dopytywaliśmy, czy rejony te są bezpieczne – w końcu w Syrii toczy się wojna, więc może lepiej nie ryzykować zbytnio zbliżając się do granic teoretycznie bezpiecznej Jordanii? Od razu nas jednak uspokojono – przy granicy rozlokowane jest mnóstwo wojska, które ma dbać o to, żeby konflikt nie przeniósł się na teren królestwa Jordanii. Skoro mieliśmy czas, ruszyliśmy z góry zakładając jednak, że jeżeli cokolwiek wzbudzi chociaż trochę nasz niepokój, zaraz zawrócimy. Po drodze do kolejnego punktu na naszej jordańskiej mapie mijaliśmy kilka stanowisk, na których żołnierze siedzieli w swoich opancerzonych wozach z przymocowanymi do dachów działkami. Wzbudzaliśmy ich ciekawość, ale na uśmiechach kończył się złapany kontakt.


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych części relacji z Jordanii!

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

  1. ależ klimat tam musi być. Z czystej ciekawości zapytam jak faktycznie jest z tym bezpieczeństwem? Podróżując po kraju można jakoś odczuć bliskość wojny?

    1. Podróżowisko.pl

      My nie odczuliśmy tego praktycznie ani razu (no może z wyjątkiem północy, gdzie widzieliśmy liczne wojskowe terenówki z działkami przymocowanymi na dachach i kilka obozów uchodźców). Jordania jest raczej bezpieczna, ale nie oznacza to, że w ogóle nic się tam nie dzieje. Np. w grudniu 2016 roku miała miejsce w Keraku strzelanina, w trakcie której zginęła kanadyjska turystka :/ To też niestety państwo, które może być na celowniku ISIS, ponieważ aktywnie włączyło się w walkę z islamistami.

  2. Ależ niesamowita podróż do przeszłości. Bardzo lubię takie miejsca, w których aż czuć oddech historii.

    1. Podróżowisko.pl

      W Jordanii pełno jest takich zakamarków, wiele z nich wciąż czeka na odkrycie ;)

  3. Bardzo chętnie udałabym się w te miejsca, pospacerowała wśród ruin, poczuła klimat przeszłości, zdecydowanie coś dla mnie. :) Piękne zdjęcia tym bardziej zachęcają. :)
    Bookendorfina

    1. Podróżowisko.pl

      Klimat można poczuć tym bardziej, że większość miejsc nie jest obecnie zbyt zatłoczona. No może z wyjątkiem Petry, ale tam to już chyba zawsze tłumy będą :)

Skomentuj