Jordania: Jordańska rafa koralowa po raz ostatni

Po kompletnym rozczarowaniu wieczorną wyprawą na „arabski suk” w Akabie nie mogłam wyobrazić sobie lepszego dnia – kilka ciekawostek jakby czekało na nas akurat wtedy. Rafa koralowa w Jordanii pozytywnie nas zaskoczyła, ale przyszedł w końcu dzień pożegnania z nią. Ale żeby nie było zbyt kolorowo – z rana przywitał nas… deszcz. Deszcz na pustyni… 

Dzień 11, 29.04.2017

Przy naszych upodobaniach do intensywnego zwiedzania, zaczynam mieć już trochę dość tego lenistwa, ale decydujemy, że będziemy trzymać się planu. Oznacza to kolejny dzień na południu w Darna Divers Village. Dzień ostatni. Z rana czeka nas niespodzianka – urozmaicone o falafel śniadanie! Na hummus już jednak patrzeć nie mogę – stanowi on dla nas w większości przypadków podstawę śniadań, obiadów i kolacji. Rzucam okiem na morze – jest spokojne, a na plaży wciąż jest w miarę pusto. To dobry znak.

Deszcz na pustyni…

Chcemy iść na plażę, żeby ostatni raz zobaczyć tutejszą rafę, ale gdy już mamy wychodzić, słyszymy coś jakby krople uderzające za oknem. Pada. Dookoła pustkowie, opadów w ciągu roku jak na lekarstwo, ale jak ktoś ma pecha, to mu i deszcz na pustyni spadnie. Ale i tak idziemy. Burzy nie ma, w morzu i tak mokrzy będziemy, więc co za różnica. Woda tradycyjnie już jest lodowata. Zaczepia nas nasz poznany wcześniej przewodnik po rafie. Gdy słyszy, jak z zimna szczękają mi zęby, każe jak najszybciej wejść na głębszą wodę – tam ma być cieplejsza. Akurat!

Na szczęście zaraz wychodzi słońce, więc skupiamy całą uwagę na rafie. Szybko zauważam ciekawostkę w postaci prawie przezroczystej ryby, która niesamowicie wtapia się w otoczenie. Jest też – tuż obok czarnych – spory różowy jeżowiec pokryty mnóstwem pęcherzyków powietrza. Od niego jednak trzymamy się z daleka. Już kiedyś miałam okazję przekonać się, że rany powstałe na skutek spotkania z jeżowcowymi kolcami mogą się trudno i długo goić. I są bardzo bolesne… Za chwilę odnajdujemy ukwiał z maleńkim amfiprionem (to ta rybka która grała tytułowego Nemo w Gdzie jest Nemo).

Przycupnięta skrzydlica

Słońce, które oświetla rafę ukazuje nam jednak zaraz coś jeszcze ciekawszego. Coś, czego do tej pory w środowisku naturalnym nie widzieliśmy. O mały włos zbliżylibyśmy się do koralowców aż za bardzo, jednak w ostatniej chwili zauważam, że wśród korali ukryła się… skrzydlica zwana również motylem morskim. Niebezpieczny, ale jakże piękny stwór. Nazywana jest także ognicą – jej jad powoduje u człowieka niesamowity ognisty ból. W przypadku wystąpienia reakcji uczuleniowej, trucizna tej ryby może nawet zabić. Chętnie przyjrzałabym się jej z bliska, ale ponoć nerwowa jest. Nie chcąc ryzykować, dajemy skrzydlicy spokój i ruszamy na dalsze polowanie. Po cichu liczę, że już więcej jej nie zobaczymy, podobnie jak meduz, których poprzedniego dnia było tu sporo. W tym momencie mogę przyznać, że po lekkim rozczarowaniu z pierwszego dnia na wybrzeżu, finalnie rafa koralowa w Jordanii się nam spodobała.

Dalsze podziwianie rafy jest utrudnione, bo ze względu na wczesną porę poziom wody wciąż jest bardzo wysoki. Tu, gdzie pierwszego dnia morze sięgało mi do pasa, teraz jest prawie do ramion. I są fale. W związku z wcześniejszym deszczem i nieco silniejszym wiatrem, morze jeszcze się nie uspokoiło.

O dziwo tym razem widzimy nieco więcej ryb, ale wciąż w porównaniu do rafy po izraelskiej części są to opłakane jednostki. Może to kwestia pory roku i temperatury wody? W tej chwili naprawdę żałuję, że nie dałam się namówić na wycieczkę po rafie w głębszej wodzie z przewodnikiem. Obiecuję sobie, że na kolejną rafową przygodę zakupię sobie rękawki pływackie, takie w wersji dla dorosłych. A co mi tam, przynajmniej może pewniej poczuję się tam, gdzie nie sięgam nogami. Na tę chwilę jednak musi mi wystarczyć to, co widzę na rafie przybrzeżnej. Odnajdujemy kilka ciekawszych koralowców, w tym pewien okaz, który wyglądem przypomina grzyby.

Gdy znów robi się nam zbyt zimno, wychodzimy z wody. Zawijamy się w ręczniki i tradycyjnie już czujnym spojrzeniem tubylców odprowadzeni zostajemy do ulicy. Ale jeszcze tu wrócimy.

Chwilę korzystamy z cienia w hotelu, po czym z powrotem ruszamy na plażę. Tym razem mamy ochotę na dłuższy spacer w stronę granicy z Arabią Saudyjską – dzieli nas od niej jedynie niecałe 10 km! Nie spodziewamy się jednak, że w międzyczasie aż tak dogrzało słońce. Poza tym na plażę wyległy tłumy. Po innych Europejczykach nie ma śladu, więc ponownie robimy za lokalną ciekawostkę. Chcąc uciec przed upałem, znów wskakujemy do wody.

W międzyczasie jakiś chłopak na łódce krzyczy do nas i pokazuje, że chciałby zdjęcie. Mówisz i masz :) Gdy znów zbieramy się do hotelu, zaczepia nas dwóch innych mężczyzn. Ci także chcą fotkę. Najpierw sami pozują przed aparatem, a później proszę nas o wspólne selfie. Że takie rzeczy miały miejsce w Gadarze, która niezbyt często odwiedzana jest przez turystów, to ja rozumiem. Ale na plaży będącej typowo turystycznym miejscem? Tego tam się akurat nie spodziewałam. Ale wszystko jak zwykle miło, z uśmiechami. Panowie trzymają dystans, żaden nawet nie próbuje mnie dotknąć.

Wrzucamy coś na ząb i po chwili znów jesteśmy nad morzem. Chłopaków już nie ma, ale na plaży jest trochę tłoczno. Po raz ostatni wskakujemy do wody. Niestety jako że dochodzi 16:30, kąt padania promieni słonecznych nie jest zbyt dobry do zdjęć. Niby jest płytko, ale woda wydaje się mętna. Jedynie na największych płyciznach daje się coś więcej zobaczyć. I tak tym razem podziwiamy przydacznie, ukryte rybki czy chociażby kolejnego różowego jeżowca.

Długo jednak nie cieszymy się kąpielą. Przyczepia się do nas dwóch chłopaczków. Najpierw trzymają dystans, więc nie zwracamy na nich zbytnio uwagi. Z każdą chwilą jednak zbliżają się coraz bardziej. Dochodzi do tego, że dosłownie depczą nam po piętach! Mają niezły ubaw. Coś tam do siebie gadają, śmieją się, pozwalają sobie na coraz więcej. Robią się wręcz bezczelni. Mamy kolejny przykład na to, że to właśnie na nastolatków trzeba najbardziej uważać, bo to im do głowy przychodzą najgłupsze pomysły. Nie podoba się to nam, więc wychodzimy z wody. Gdy owijam się w ręcznik, moich uszu dobiegają rzucone przez kolejnych nastolatków hasła: „very nice”, „you’re beautiful”. Faaajnie. No naprawdę. Nie jest to w żaden sposób miłe. Znów czuję się jak osaczone zwierzę…

W turystycznych miejscach Jordańczycy naprawdę przywykli do turystów – nie szokują ich odsłonięte ramiona, brzuchy czy krótkie szorty (np. w Petrze wiele razy widzieliśmy takie stroje i nie zauważyłam, żeby kogoś to ruszało – jednak wychodzę z założenia, że im mniej odkryte w krajach muzułmańskich, tym lepiej). Ale im mniej turystów, tym większe zainteresowanie. Niby wydawać by się mogło, że w Akabie nie powinniśmy przyciągać uwagi, bo jednak jest to jedyne miasto Jordanii nad morzem i ściągają tu rzesze wycieczkowiczów, ale jest odwrotnie. Mimo szczytu sezonu wcale nie było tu tak dużo turystów spoza kraju. A może po prostu tak trafiliśmy?

Za jakieś 30 godz. mamy opuścić Jordanię. Ostatnie 10 dni pełne było najróżniejszych wrażeń i mnóstwa codziennych niespodzianek. Widzieliśmy masę ciekawych miejsc, spotkaliśmy się z ogromną życzliwością mieszkańców. Ta życzliwość była jednak związana również z ogromną ciekawością, co na dłuższą metę stało się trochę męczące. Można było zapomnieć o anonimowości i wtopieniu się w tłum. Przez te ostatnie dni zrozumieliśmy, jak mogą czuć się celebryci obserwowani i zaczepiani na każdym kroku. Może dla nich to pożądana codzienność, ja jednak wolę nie być aż tak na świeczniku. 

Ostatnie chwile na wybrzeżu

Płacimy za pobyt i przy okazji prosimy o wcześniejsze śniadanie. 8:30 dla nas jest zbyt późną godziną, mamy przed sobą kawał drogi i kilka pominiętych wcześniej atrakcji. Gdy rzucam pasującą nam godzinę, czyli 7:30, chłopak w recepcji robi wielkie oczy i patrzy na mnie jak na ducha. W końcu wraca mu mowa i proponuje, że nasze śniadanie będzie na nas czekać, gdy będziemy iść spać. Mamy tylko się po nie zgłosić.

Spędzamy leniwy wieczór przed naszym pokojem. Po raz ostatni wpatrujemy się w zachód słońca i ludzi, którzy zaczynają biwakować na plaży. Rozłożyli się całymi rodzinami w cieniu parasoli. Jedna z grupek okupuje platformę ratowników – jak się rano przekonamy, zrobili sobie tam całkiem udane obozowisko na noc.

Gdy zamierzamy się wreszcie położyć, przypominamy sobie o naszym śniadaniach. Schodzimy na dół, ale wszędzie jest ciemno, panująca cisza zaczyna mnie martwić. Już myślimy, że nikogo nie ma, gdy wtem zza rogu widzimy… wszystkich pracowników hotelu płci męskiej zasiadających przed wyciągniętym na zewnątrz telewizorem i oglądających mecz. I tak oto pooglądaliśmy sobie grę Barcelony z… kimś tam. Wyjdę na totalną ignorantkę, ale co tam. Panowie są tak zaaferowani meczem, że ledwo zwracają na nas uwagę. Dopiero delikatnie chrząknięcie wyrywa jednego z nich z tego piłkarskiego amoku. Zaraz jeden z chłopaków biegiem rzuca się do kuchni i przynosi nam paczkę, w której mamy wrzucone: pomidora, ogórka, pomarańczę, dwa serki topione, dżem i pitę. Wręcza nam pakunki nie odrywając wzroku od telewizora…

Pozostało już tylko spakować się i iść spać, bo nasze lenistwo dobiegło końca. Kolejnego, ostatniego dnia podróży po tym kraju, mamy w planach kilka atrakcji – plan jest dość trudny do zrealizowania, bo sama droga z Akaby ma zająć nam prawie 6 godz.


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych części relacji z Jordanii!

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

  1. Ciekawe, musimy zapamiętać. Bardzo kręcą nas przygody pod wodą, do których szykujemy się już od dłuższego czasu.
    Super zdjęcia!

  2. nurkowanie nigdy nie było na mojej liście ulubionych aktywności, ale po próbach w Egipcie wiem, że podwodny świat może być fascynujący. Rafa w Jordanii to kolejny nieoczywisty dla mnie punkt podróży. Świetna inspiracja :)

  3. Cieszę się, że tak dokładnie opisałaś Jordanię, bo wciąż jest na mojej liście:). Ja rafę koralową poznawałam w Egipcie. Ależ to było przeżycie.

    1. Podróżowisko.pl

      Z kolei na mojej liście wciąż jet Egipt! ;) Ale mam nadzieję, że w tym roku to się zmieni – polujemy na jakąś fajną ofertę.

  4. Przepiękne zdjęcia podwodnego świata i dla mnie bardzo ważne, bo boje się nurkować i bez zdjęć raczej nie zobaczyłabym tego wszystkiego, a na pewno nie teraz ;)

    1. Podróżowisko.pl

      Tak w Jordanii jak i w Izraelu nie ma czego się obawiać – rafa w tych krajach jest tuż przy brzegu, można oglądać ją stojąc w wodzie sięgającej do pasa, czasem niewiele wyżej ;)

  5. Jakim aparatem robisz zdjęcia pod wodą? I czy jesteś z niego zadowolona?

    1. Olympus Tough TG-3. Już ma za sobą kilka lat dość intensywnego użytkowania w różnych warunkach, więc i z jakością jest trochę gorzej, ale na początku byłam bardzo zadowolona. Szczególnie biorąc pod uwagę stosunek jakości do ceny. Od początku miał jednak jeden minus – czasem pod wodą na ekranie niewiele widać, więc zdjęcia robi się na wyczucie. Niestety nie wiem, czy to standard w takich aparatach, czy po prostu tylko ten typ tak ma. Obecnie dostępny w sprzedaży jest TG-5, ale cenowo przekracza chyba 2000 zł.

  6. Ekonomka

    Piękna fotorelacja, oglądając Twoje zdjęcia człowiek ma ochotę spakować walizkę i na własne oczy zobaczyć prezentowane cuda natury :) Nie zazdroszczę jednak podrywu w wykonaniu miejscowych…

    1. Podróżowisko.pl

      Dziękuję! A podryw? Rzeczywiście miałam już dość takich zagrywek, ale z drugiej strony – jak tak patrzę na to te kilka miesięcy później – bywało gorzej…

Skomentuj