Jordania: Suk w Akabie – największe rozczarowanie wyjazdu

Wiesz mój Drogi Czytelniku, że polskie kobiety mają w porównaniu do innych Europejek bardziej miękką skórę, bo dostają od matek więcej mleka? Nie wiedziałeś? Ha! No to Cię właśnie uświadomiłam. A nas uświadomił o tym jakże poważnym fakcie pewien Jordańczyk, który ni stąd ni zowąd zaczepił nas w trakcie śniadania. Już wyobrażam sobie Twoją minę będącą skutkiem tego sensacyjnego odkrycia. Czy muszę mówić, że ja też trochę wtedy zbaraniałam? Z rana czekała nas ta dziwna sytuacja, a wieczorem z kolei największe rozczarowanie tego wyjazdu – suk w Akabie czyli Souk by the sea.

Dzień 10, 28.04.2017

Od razu przy śniadaniu czeka nas dość niecodzienna sytuacja – podchodzi do nas niespodziewanie jakiś Jordańczyk w dżelabie z pytaniem, czy jesteśmy z Kanady. Nie, przyjechaliśmy z Polski. Aaa… Kojarzy. Był kiedyś w Krakowie. Zadziwiało go to, że kobiety w Polsce mają dużo bardziej miękką skórę niż pozostałe w Europie. Już to wydaje się nam dziwne. Ale że o co chodzi? Facet ciągnie dalej, że jakieś dziewczyny wyjaśniły mu, że w Polsce kobiety po prostu dają więcej mleka swoim córkom. Pyta, czy to prawda. Zanim jednak doczekuje się jakiejkolwiek odpowiedzi, odwrócił się na pięcie i zniknął.

Po śniadaniu ruszamy na plażę. Mężczyzna prowadzący mały sklepik ostrzegł nas, że – jak to w piątek – będą tłumy, ale aż tak źle z rana nie jest. Co prawda przy drodze trochę zaparkowanych samochodów już stoi, ruch jest większy, ale plaża wciąż nie jest zapchana. I kilka osób z naszego hotelu już plażuje – chcemy do nich jak najszybciej dołączyć. Mimo wszystko znów jesteśmy dla Jordańczyków atrakcją. Pod bacznymi spojrzeniami wskakujemy do wody. Temperatura powietrza jest jeszcze wyższa niż wczoraj, przez co mamy wrażenie, że woda jest bardziej lodowata. Niestety nie miała czasu, żeby się nagrzać. Szybko dochodzimy do rafy, ale w miejscu, w którym oglądaliśmy ją poprzednio, poziom wody jest wyższy (nie ma jeszcze delikatnego odpływu), a przez to, że do morza weszło więcej ludzi, przejrzystość jest znacznie mniejsza.

Zanurzamy się kilka razy, ale jest zbyt zimno. Postanawiamy wrócić do hotelu. Gdy wychodzimy na plażę, zaczepia nas starszy mężczyzna trzymający na dłoni jedną z wielu różowych meduz. Pyta, czy ta galaretka jest niebezpieczna… Wydaje mi się, że to pretekst do zagadania – w tym Jordańczycy są naprawdę kreatywni. Albo dobrze wie, jak należy meduzę trzymać, albo ma szczęście, że nie dotknął parzydełek. W każdym razie tłumaczę mu, która część zwierzęcia stwarza zagrożenie i jakie mogą być konsekwencje kontaktu z meduzą. Życzymy mu miłego dnia, owijamy się ręcznikami i odprowadzeni spojrzeniami pozostałych plażowiczów wracamy do hotelu.

Słodkie lenistwo

Jeszcze dużo osób nad basenem nie ma, więc rozkładamy się w cieniu na leżakach i tak wegetujemy kilka dobrych godzin. Udaje mi się nawet zdrzemnąć. Woda w basenie również jest lodowata więc po jednej krótkiej kąpieli odpuszczamy sobie pływanie.

Robi się dość późno, więc postanawiamy wybrać się wreszcie do Akaby. Lodówka zaczyna świecić pustkami, do tego jest piątek, a to oznacza, że odbywa się w mieście targ zwany Souk by the sea. Jako że uwielbiam wszystkie targowiska, muszę i ten arabski suk zobaczyć. Jeszcze nie wiem, jak bardzo rozczarowujące będzie to miejsce…

Do Akaby dojeżdżamy dość szybko – wszyscy którzy mieli przyjechać nad morze już stoją przy drodze, a ci, co planują wracać, jeszcze nie wyruszyli. Miasto sprawia dość leniwe i senne wrażenie, jednak znalezienie miejsca parkingowego łatwe nie jest. W pobliskim markecie robimy zakupy – do sklepu nie wolno wejść z plecakiem, trzeba go zostawić u strażnika, który w zamian daje numerek. O mały włos byśmy o nim zapomnieli…

W sklepie jesteśmy jedynymi turystami, więc standardowo przyciągamy uwagę. Spod sklepu jedziemy wreszcie nad wybrzeże. Parkujemy samochód za innymi autami na wyjeździe z ronda – dopytuję przypatrujących się nam z boku policjantów, czy możemy w ogóle w tym miejscu stanąć. Zgadzają się bez problemu, a gdy chcę odejść, próbują wciągnąć mnie w rozmowę. Dopytywanie skąd jestem, jak mam na imię, itp. Jordańczycy są bardzo sympatyczni, pomocni i mili, ale w pewnym momencie można poczuć się trochę jak osaczone zwierzę. Są baaardzo ciekawscy. Przyzwyczajona do anonimowości na wyjazdach w tym tłumie tubylców czuję się trochę jak zwierzątko w zoo. Uczucie irytacji zwiększa jeszcze temperatura – sądziłam, że wieczór będzie przyjemniejszy, ale w betonowo-asfaltowym mieście nie ma praktycznie czym oddychać. Spoglądam na palmy doszukując się chociażby śladu wiatru, ale żaden liść nie chce nawet drgnąć. Powietrze jest całkowicie nieruchome.

Zamek w Akabie

Zostawiamy samochód i idziemy w stronę ruin zamku. Idziemy? Raczej powoli suniemy naprzód w tłumie Jordańczyków. Nikomu nigdzie się nie spieszy – rodziny i grupki znajomych snują się przed siebie czasem całą szerokością chodnika. W końcu docieramy do pozostałości budowli. Zamek w Akabie powstał w XIV w. Pełnił od tamtego czasu wiele funkcji – był m.in. fortem obronnym oraz zajazdem dla karawan zmierzających w stronę Mekki. Na jego terenie obejrzeć można więzienne sale, miejsce egzekucji i dawne stajnie. A tuż obok mieści się muzeum archeologiczne.

Niestety akurat gdy dochodzimy do ruin, strażnik zamyka zamkowe wrota. Spóźniliśmy się. Żeby wrócić inną drogą, schodzimy na nadmorską promenadę uczęszczaną przez mieszkańców. Tańce, śpiewy, ogólna radość – wszyscy na swój sposób celebrują wolny dzień. Rodziny z dziećmi, starsze osoby, czy grupki młodzieży – wokół nas są tłumy. Ale nie oznacza to, że nagle możemy wtopić się w to towarzystwo. Wręcz przeciwnie – spojrzeniom, pozdrowieniom i tradycyjnym już „welcome to Jordan” nie ma końca. Nawet policja uważa nas za ciekawostkę i urozmaicenie nudnego dnia.

Souk by the sea – suk w Akabie

Wreszcie klucząc ulicami dochodzimy do naszego celu – Souk by the Sea. Właśnie taką nazwę nosi suk w Akabie. Trzy razy sprawdzam, czy na pewno nazwa się zgadza i czy aby na pewno jest to to miejsce. Po odwiedzinach na innych arabskich targach miałam pewne wyobrażenie o tym miejscu. Wyobrażenie, które brutalnie zderza się z rzeczywistością. Kilkanaście budek rozstawionych na niewielkim placu, nieco rękodzieła i tyle. Zero klimatu, brak jakichkolwiek odwiedzających. Ale w sumie to jedyne miejsce, gdzie wbrew pozorom nikt się nami nie interesuje.

Czuję się trochę jak na jakimś naprawdę kiepskim jarmarku świątecznym. Żałuję, że w ogóle fatygowaliśmy się do tego miejsca – nie mam nawet serca do wyciągnięcia aparatu. Robię raptem dwa zdjęcia. Jedyne co zwraca naszą uwagę, to figurka niewielkiego wielbłąda wykonana z drewna oliwnego. Znudzone dziewczę obsługujące stoisko rzuca nam cenę 9 JOD (60 zł!). Gdy mówię, że weźmiemy go za 7 JOD (i tak wciąż dużo), dziewczyna jeszcze bardziej znudzonym tonem odpowiada, że to stała cena nie podlegająca negocjacjom. Ok, dziękujemy. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że w miejscach odwiedzanych przez turystów targowanie się w Jordanii jest mitem.

Aż tak nie zależy nam na tym wielbłądzie, więc odpuszczamy sobie dalsze próby i decydujemy się na powrót do samochodu. Po drodze mijamy kilka sklepów specjalizujących się w sprzedaży alkoholu (np. 0,5l piwo Amstel kosztuje 1,5 JOD, czyli ok. 9 zł) i natykamy się na mały barek, w którym sprzedają kebaby. Za dużą i małą porcję w picie (a raczej cienkim naleśnikowym cieście) płacimy łącznie 2 JOD (ok. 12 zł). Wreszcie jakieś uliczne jedzenie. Niestety nie powala smakiem. Poza pieczywem, mięsem i sosem mamy też… saszetki z ketchupem. Kebab mocno czuć cytryną, przez co nie do końca przypada nam do gustu.

Samochód zastajemy tak, jak go zostawiliśmy – nikt go nie odholował ani nie wlepił nam mandatu. Zmęczeni tym tłumem i gwarem postanawiamy czym prędzej wrócić do hotelu. Niestety to „czym prędzej” jest mało realne, ponieważ przez miasto ciągnie się niewyobrażalny korek. Co jest jego przyczyną? Specyficzna jazda miejscowych kierowców… Docieramy jednak wreszcie do naszego hotelu. Pierwsze, o czym myślę po tym zaduchu w mieście, to prysznic. Gdy wychodzę odświeżona z kabiny, natykam się nagle na… karalucha! Otwieram drzwi, a tu stoi bydlę na środku i się na mnie gapi. Wielokrotnie wspominałam tu już, że karaluchy darzę najszczerszą nienawiścią. Gdy próbuję go ubić, ten potwór umyka i chowa się między futrynę i ścianę. Ktoś, kto będzie sprzątał nasz pokój chyba trochę się zdziwi – znajdzie w tym miejscu sporo papieru toaletowego i może jakieś zwłoki…

Mimo, że dzień był jak na nas niesamowicie leniwy, ledwo kładę się na łóżku, natychmiast odpływam…


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych części relacji z Jordanii!

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

  1. Bardzo egzotyczna lokalizacja, ale kąpanie się na rafach koralowych brzmi bardzo ciekawie:)

    1. Podróżowisko.pl

      Warto tego doświadczyć chociaż raz w życiu! :)

  2. Ula

    Powiem szczerze,że nie myślałam jeszcze o podróży w tym kierunku i chyba muszę poczytać resztę Twoich wpisów z Jordanii, bo w tym czuć rozczarowanie. Czasem w podróży zdarzają się gorsze dni. Ale karaluch to chyba gwóźdź do trumny?

    1. Podróżowisko.pl

      Gwódź do trumny tego jednego dnia ;) Resztę pobytu w Jordanii wspominam bardzo miło – wyjazd obfitował w całą masę pozytywnych wrażeń i cudownych widoków.

  3. Dawno mnie nie spotkało takie rozczarowanie :) Może dlatego, że nie nastawiam się tak bardzo i nie wyobrażam sobie moich podróży. Ale czasem trudno tego uniknąć :D

    1. Podróżowisko.pl

      Też staram się nie nastawiać, czekając raczej na to, co przyniesie los, ale na hasło „arabski suk” widzę wszystkie te większe i mniejsze targi, które zawsze wprawiały mnie w zachwyt. Ich klimat, atmosfea, zapachy – to jest coś niepowtarzalnego. Niestety „suk” w Akabie nie ma nic wspólnego z arabskim targowiskiem… Ale byliśmy i zobaczyliśmy to miejsce na własne oczy. Teraz każdy, kto interesuje się Jordanią i trafi na ten wpis będzie mógł sam sprawdzić, czy warto w ogóle się tam fatygować :)

Skomentuj