Jordania: Wadi Rum – marsjańskie klimaty

Wspominałam już może, że krajobraz Wadi Rum wielu osobom kojarzy się z widokami z Marsa? W końcu nie bez powodu miejsce to posłużyło jako sceneria kosmicznych filmów – nakręcono tu m.in. Czerwoną planetę (2000 r.), Prometeusza (2012 r.), Ostatnie dni na Marsie (2013 r.) czy Marsjanina (2015 r.). Pustynia w filmach zachwyca, ale czy rzeczywiście można liczyć na tak spektakularne widoki z rzeczywistości?

Dzień 8, 26.04.2017

Zdecydowanie tak! Zanim jednak się o tym przekonamy, musimy uzbroić się w cierpliwość. Przyzwyczajeni do punktualności, ściągamy się z łóżka przed 7:00, żeby zdążyć ogarnąć siebie i rzeczy przed śniadaniem. Ale czy Beduini są punktualni? Nie! Nikomu się nie spieszy, co kosztuje nas około godziny straconego na darmo snu… Szybko jednak zapominam o zbyt wczesnej pobudce, bo moją uwagę odwracają skutecznie mieszkańcy pustyni – walczące ze sobą różowe ptaki (prawdopodobnie dziwonie synajskie) oraz biało- zielona modliszka, która czeka na nas na wejściu do obozowej łazienki. Modliszka spaceruje powoli po podłodze zszokowana ludzką obecnością.

W końcu wołają nas na śniadanie, po chwili w głównym namiocie zbierają się prawie wszyscy z obozu. Hummus, jogurt, pasta z fasoli, pita i nieodłączna herbata – niby nic wymyślnego, ale w pustynnej scenerii smakuje to wszystko jak nigdzie indziej. Po śniadaniu pakujemy naszą walizkę do terenówki i wraz z Topem – Norwegiem tajskiego pochodzenia poznanym dzień wcześniej – ruszamy w drogę pośród piasków i najróżniejszych skalnych formacji. Początkowo jest dość chłodno, jednak z minuty na minutę robi się coraz cieplej. Siedzimy na pace, więc wciąż owiewa nas wiatr – rano to przekleństwo, z biegiem dnia jednak wybawienie od wysokiej temperatury. Pierwszym miejscem, w którym się zatrzymujemy, jest łuk skalny Um Fruth.

Um Fruth

To jedno z najczęściej fotografowanych miejsc na Wadi Rum. Skalne przejście znajduje się ok. 15 m. nad ziemią – można je obejrzeć od dołu lub… stanąć na jego szczycie. Moje nadwyrężone przez intensywne zwiedzanie Petry kolana i ścięgna niestety nie pozwalają na wspinaczkę na szczyt (w dobrych, nieślizgających się butach nie jest specjalnie trudna, ale dla osób mających jakieś kontuzje, podejście na górę może być zbyt wymagające), więc pozostajemy na dole. Top jednak już po chwili biega ponad nami robiąc mnóstwo zdjęć. Trzeba przyznać, że jako osoba bardzo wysportowana, ma w nogach mięśnie godne pozazdroszczenia. Po chwili znów jest na dole i uwiecznia łuk od spodu prosząc przy okazji, żebyśmy zrobili mu kilkanaście zdjęć, to sobie któreś wybierze. A sądziłam, że to ja jestem maniakalnym pstrykaczem…

Po obejrzeniu łuku mamy chwilę czasu na przysiądnięcie w pobliskim beduińskim namiocie. Częstują nas tam herbatą, jednak my póki co odmawiamy – jakoś jeszcze nie mamy ochoty. Obawiam się trochę, czy odmową nie urazimy naszego pustynnego gospodarza, ale wygląda na to, że w ogóle się nie przejął. Siedzimy i rozmawiamy z Jordańczykiem, który standardowo wypytuje o kraj pochodzenia, rodzinę itp. Tuż obok drugi mężczyzna z tradycyjną chustą na głowie zajęty jest swoimi sprawami. Spędzamy tam jakieś 20 min. i wracamy do auta. Kierujemy się w stronę ruin zwanych domem Thomasa Edwarda Lawrence’a, lepiej znanego jako Lawrence z Arabii.

Raz jedziemy przez żółte piaski, za chwilę wjeżdżamy w bardziej czerwone fragmenty pustyni. Jest pięknie. Każda formacja skalna zwraca naszą uwagę. Niestety wiatr wzmaga się coraz bardziej – podmuchy porywają z ziemi pył, który już niedługo uprzykrzy nam trochę wycieczkę. Krajobraz jest jakby zamglony, ale w tej temperaturze nie ma szans, żeby w powietrzu utrzymała się chociaż odrobina wody – to wina pustynnego kurzu.

Dom Lawrence’a z Arabii

Może zacznę od tego, kim był ten słynny T.E. Lawrence. To brytyjski oficer, archeolog i podróżnik. W czasie I Wojny Światowej opracowywał mapy regionu służąc jako przewodnik żołnierzom brytyjskiej armii. Gdy w 1916 roku wybuchło na terenie obecnej Jordanii antytureckie arabskie powstanie popierane przez Brytyjczyków (region ten był zależy od Imperium Osmańskiego), Lawrence stał się doradcą arabskich przywódców. Później napisał powieść „Siedem filarów mądrości”, której fabuła oparta została na doświadczeniach pisarza z czasów wojny. Książka z kolei posłużyła w 1962 r. do nakręcenia filmu Lawrence z Arabii.

Dojeżdżamy pod skały, przy których widać ceglany budynek. A raczej to, co z niego pozostało. Obecna struktura powstała w czasach rzymskich, jako jej bazę wykorzystano pozostałości nabatejskiej budowli. Nie ma dowodów na to, że w rzeczywistości był to dom Lawrence’a – krążą jedynie legendy, że być może został tu na noc przed podróżą do Akaby. Inne opowieści mówią, że używał tego miejsca do przechowywania broni. Zachowało się niewiele, ale miejsce i tak jest interesujące chociażby ze względu na widoki. Top znów wspina się, gdzie tylko się da, my natomiast udajemy się na krótki spacer po okolicy.

Gry wracamy, znów zostajemy zaproszeni do beduińskiego namiotu. Nasz towarzysz raczy się herbatą co chwila odmawiając zapalenia fajki wodnej. Tym razem i my decydujemy się na łyk gorącego naparu. Siedzi z nami – poza naszym kierowcą – jeszcze dwóch totalnie wyluzowanych Beduinów. A może to jednak nie luz? Jeden z nich jest tak naćpany, że ledwo kontaktuje, nie mówiąc już o utrzymaniu jako takiego pionu…

Kupujemy za 2 JOD (ok. 12 zł) beduińską herbatkę do zaparzenia w domu – niestety przedrożona jak wszystko w miejscach turystycznych, ale o targowaniu się nie ma mowy. Żegnamy się naszymi nowymi znajomymi i ruszamy w stronę kolejnego łuku skalnego.

Mały most skalny

Ten skalny mostek w Khor al Ajram nosi nazwę związaną ze swoim rozmiarem. Dzięki około 4-metrowej rozpiętości jest jednym z mniejszych skalnych okien, jakie można oglądać na Wadi Rum. Stojąc na jego podstawie można bez problemu dotknąć jego górnej części.

Czy zaskakujący będzie fakt, jeśli wspomnę, że Top znów skacze po skałach jak kozica? Zaczynam zazdrościć mu tego zmysłu równowagi. Jako że podejście na ten łuk jest banalne, wchodzimy na górę, jednak w związku z tym, że na górze kręci się kilka innych osób, zostajemy u podstawy czekając na możliwość zrobienia zdjęcia bez ludzi. Okazuje się, że spotykamy tu kanadyjską parę z naszego campingu. Gdy Top schodzi, zgarnia nas nasz kierowca i ruszamy w stronę kanionu, w którym odkryto pozostałości pradawnej sztuki.

Kanion Khazali

Khazali to najczęściej odwiedzany kanion na Wadi Rum – jeśli zdecydujesz się na krótszą (ok. 4 godz.) wyprawę na pustynię, to właśnie tu najprawdopodobniej zajrzysz. Ten mały kanion ma mniej niż 100 metrów długości.

Odwiedzających ściąga tu nie tylko ciekawy wygląd skał, ale także nabatejskie oraz tamudyjskie petroglify i napisy na wewnętrznych ścianach. Pokrywają ściany na różnych wysokościach. Wśród nich znajdują się rysunki ludzi, wielbłądów, koni, koziorożców, pary stóp i pismo pochodzące z okresu przedmuzułmańskiego i tamudyjskiego.

Niestety jest tam dość ślisko. Na własnej skórze przekonuje się o tym pewna Włoszka, która spada w szczelinę pomiędzy skałami. Tak niefortunnie się poślizgnęła, że aż ją obróciło. Skończyło się na szczęście tylko na obtarciach, ale niezłego stracha napędziła przewodnikowi. Chyba był bardziej przerażony niż ona sama. Widzimy ten upadek, bo wracamy już z końca kanionu – kobieta ma naprawdę sporo szczęścia, bo wygląda to bardzo poważnie. Aż dziw, że nie ma żadnego złamania. Gdy wraca do nas Top, ruszamy w kierunku ogromnej piaszczystej wydmy.

Czerwona Wydma

Pustynia Wadi Rum jest usiana piaszczystymi wydmami. Większość wycieczek obejmuje przejazd pod czerwoną wydmę w pobliżu kanionu Khazali lub żółtą w pobliżu Wadi Um Ishrin. Na tą drugą ponoć trudniej się wspiąć.

Drobniuteńki piasek osypuje się przy każdym kroku utrudniając wejście na górę. Wpada wszędzie. Ale widoki ze szczytu są nieziemskie. Nasz norwesko-tajski znajomy postanawia zbiegnąć z góry trzymając swoją kamerkę. Kilka razy tak się zakopuje, że zastanawiam się, czy za chwilę nie wywinie orła, bezpiecznie jednak dociera na dół.

Można wziąć z auta deskę snowboardową i zjechać po piachu, jednak nikt z naszej trójki się na to nie zdobywa. W sumie teraz trochę żałuję, szczególnie po tym, jak zobaczyłam wygłupy jakiejś pary. Świetnie się bawili, mimo że zjazd za bardzo im nie wychodził.

Wydma jest jednak trochę oszukana – jest tak wysoka, ponieważ usypana została przez wiatr na skalistym wzniesieniu, w cieniu wyższych głazów. Ciekawe, jak gruba jest warstwa piachu?

W obozowisku poniżej spędzamy trochę czasu – można zrobić zakupy, wypić kolejne i kolejne herbaty. Przyjemnie tak siedzieć w cieniu, ale z drugiej strony – nie sądziliśmy, że znaczną część z tych zaplanowanych na pustyni 4 godz. przesiedzimy w namiotach.

Spod wydmy ruszamy w kierunku ostatniegu punktu wycieczki – źródła Lawrence’a. Po drodze mijamy parę jadącą na wielbłądach. Powietrze jest już strasznie zapylone przez wiatr wzbijający naokoło całe mnóstwo pustynnego kurzu – widać, że nie są zbyt zadowoleni z warunków. Jest tak źle, że oddalone góry wyglądają tak, jakbyśmy oglądali je na filmie 3D bez okularów. Staramy się nie rozmawiać, bo na pace terenówki zaraz będziemy mieć piach w zębach.

Ain Abu Aineh – Źródło Lawrence’a

To naturalne źródło znajduje się zaledwie trzy kilometry na południowy-zachód od wioski Wadi Rum. Żeby je zobaczyć, trzeba wspiąć się na malownicze skały. Moim zdaniem to najmniej ciekawy punkt programu. Zapewne chodzi tu bardziej o namówienie turystów na dodatkowe usługi typu przejażdżka na wielbłądzie lub zakupy.W dole stworzono kamienne koryta, w których znajduje się woda sprowadzona ze źródła. Mogą się tu napić wielbłądy (jest ich całe mnóstwo!), korzystają z niej też kierowcy, którzy wlewają wodę bezpośrednio do chłodnic swoich samochodów.

Na górę nie wchodzimy – słońce już tak niemiłosiernie piecze, że mamy ochotę tylko schować się gdzieś w cieniu. Obserwujemy Beduinów dookoła. Jakaś Azjatka chce kupić od jednego z nich perfumy. Gdy zaczyna próby targowania, mężczyzna odchodzi obrażony. Podobnie mieliśmy w Petrze, gdy chcieliśmy zakupić jordańską chustę. Czyżby jednak targowanie się było mitem w Jordanii?

Po wycieczce zostajemy odstawieni do wioski Wadi Rum. Mamy trochę niedosyt, bo te cztery godziny minęły nam bardzo szybko. W wiosce chwilę siedzimy z naszym kierowcą i Topem w przyjemnym chłodzie budynku, w którym powitał nas dzień wcześniej Suleiman, ale po chwili zbieramy się. Czas jechać nad Morze Czerwone. Czeka nas droga-marzenie. Niezbyt zatłoczona, prosta i w całkiem niezłym stanie. Tylko te progi zwalniające… na autostradzie…

Nad Morze! Ale gdzie tu zatankować?

Resztką paliwa dojeżdżamy do Akaby – po drodze nie ma zbyt wielu możliwości zatankowania. Jest może jedna stacja po drugiej stronie drogi. Znajdujemy dystrybutory, ale mimo kilku kręcących się wokół nich osób zatankowanie nie jest możliwe. Zaraz na mapie znajduję kolejną stację, ale okazuje się, że… nie mają paliwa. W Akabie – mieście portowym! Panowie każą nam jechać 3 km dalej – dojeżdżamy na oparach. Kolejka jak u nas pod niemiecką granicą, obawiamy się, że jakieś limity będą. Na szczęście tankujemy do pełna.

Robimy jeszcze zakupy w pobliskim centrum handlowym – w markecie zbytnio nie szalejemy, jest drogo. Ceny podstawowych produktów są wyższe niż w Polsce. Gdy pakujemy do wózka kilka opakowań chałwy, podchodzi do nas starszy mężczyzna i zabiera nam jedną paczkę, z którą to udaje się do czytnika cen. Woła nas, pokazuje wyświetloną cenę. Szybko orientujemy się dlaczego tak zrobił. Chciał nam pokazać rzeczywistą cenę produktu – wiele naklejek na półkach jest nieaktualnych. Do hotelu położonego poza Akabą docieramy wreszcie koło 16:00.

Meldujemy się, szybko wskakujemy w kostiumy kąpielowe i ruszamy na plażę. Gdy przechodzimy obok hotelowego basenu, ktoś nas woła. To polsko-francuska para, którą spotkaliśmy w Petrze! Spędzamy chwilę na rozmowie i co się okazuje? Nie dość, że natknęliśmy się na siebie w nabatejskim mieście, rozmawiamy właśnie w tym samym miejscu nad Morzem Czerwonym, to jeszcze wychodzi na to, że w Wadi Musa nocowaliśmy także w tym samym obiekcie! Gdy my stamtąd któregoś dnia wychodziliśmy, oni akurat jedli śniadanie. Świat jest niesamowicie mały!  Umawiamy się wstępnie na późniejszą godzinę – plaża czeka. Na plaży finalnie lądujemy koło 19:00 – jest już zdecydowanie zbyt późno na kąpiele, więc moczymy jedynie chwilę nogi. Woda jest przeraźliwie zimna. Mam nadzieję, że następnego dnia jakimś cudem uda się nam zanurzyć. Po spacerze brzegiem wracamy do hotelu. Kolejny dzień, to zaplanowany już od początku dzień słodkiego lenistwa i podglądania rafy koralowej.


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych części relacji z Jordanii!

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

  1. Przepiękne formacje skalne. Petra jest moim numerem jeden w mojej liście. Teraz muszę postawić myślnik i dodać Wadi Rum :)

    1. Podróżowisko.pl

      Koniecznie! Petra i Wadi Rum to dwa obowiązkowe punkty do zobaczenia w trakcie wizyty w Jordanii lub w sąsiednim Izraelu :)

  2. Wow, widoki zapierają dech w piersiach!

    1. Podróżowisko.pl

      Prawda! To jedno z najpiękniejszych miejsc w Jordanii :)

  3. Mayka.ok

    Widoki cudowne… myślałam o wyjeździe do Jordanii, więc fajnie wiedzieć o takim miejscu :)

    1. Podróżowisko.pl

      Wadi Rum nie można pominąć ;)

  4. Piękne zdjęcia. Byłem na Wadi Rum kilka lat temu i widzę, że wciąż zachwyca :) Myślę, że obok Petry jest to miejsce, które koniecznie trzeba zobaczyć będąc w Jordanii.

    1. Podróżowisko.pl

      Oba te miejsca obowiązkowo trzeba zobaczyć. Są bardzo turystyczne, ale grzechem byłoby odpuszczenie sobie tak wizyty w Petrze jak i na Wadi Rum. Być w Jordanii i nie zobaczyć skalnego miasta lub czerwonej pustyni? Nie ma takiej opcji ;)

  5. Idealna sceneria dla wszelkiego rodzaju filmów SF ;)

    1. Podróżowisko.pl

      Ciekawe co tam jeszcze nakręcą – Wadi Rum ma ogromny potencjał, więc teraz tylko czekać na kolejne sceny z tego miejsca :)

  6. wyglada przepieknie! a szkoda, ze sandboarding nie sprobowaliscie! fajna zabawa!

    1. Podróżowisko.pl

      No to teraz jeszcze bardziej żałuję… Ale będzie na następny raz! ;)

Skomentuj