Sri Lanka: Ostatnie chwile na wyspie

Ostatnie spojrzenie na ocean, ostatnie lankijskie jedzenie, ostatni przejazd z Kusumsiri. Ostatnie zwiedzanie i żal, że trzeba już wracać. Na koniec czekała nas miła niespodzianka ze strony mieszkańca wybrzeża – dostałam piękną muszlę porcelanki. I jak przez cały wyjazd nic mi nie zaszkodziło, przytrułam się na lotnisku…

Dzień 13 i 14, 27 – 28.01.2015

Ostatni dzień na Sri Lance spędziliśmy na błogim leniuchowaniu. Z kierowcą byliśmy umówieni dopiero na godz. 13:30, dlatego cały ranek i południe mogliśmy się relaksować. Zdecydowaliśmy się na hotelowy basen. Cudownie było odpocząć, ale trochę żałowałam, że marnujemy czas, w trakcie którego moglibyśmy jeszcze coś zobaczyć.

Jednak nie spędziliśmy tych kilku godzin tylko na basenie. Oczywiście po śniadaniu wybraliśmy się na spacer plażą. Odpuściliśmy sobie kąpiele w oceanie, ponieważ dno szybko opadało w dół i były wysokie fale, ale spacer był naprawdę długi.

Kolombo (3)

Plaża w Wadduwie była pusta. Jedynie kilku mieszkańców kręciło się wokół swoich łodzi lub przechadzało się w poszukiwaniu dobrego miejsca do połowu na żyłkę lub prowizoryczną wędkę. Każdy, kogo mijaliśmy, chciał się przywitać i z ciekawością się nam przyglądał. Byliśmy w samym centrum zainteresowania.

Wydawać by się mogło, że okolice naszego hotelu są opustoszałe – poza tym obiektem i dobudowywanym obok niego jakimś innym, ogromnym hotelem, nie było w okolicy zupełnie niczego. To kolejny smutny obraz przypominający o tsunami. Po okolicznych budynkach pozostały albo ruiny albo ogrodzenia posesji. A tuż obok ogrodzenia naszego obiektu znajdował się maleńki, niestety niezbyt stary cmentarz.

Plażą przeszliśmy spory kawałek, aż dotarliśmy do jakiegoś innego hotelu. Przy jego ogrodzeniu kilku Lankijczyków sprzedawało różne bluzki, sukienki i oczywiście kokosy. Kokos miał kosztować nieco więcej niż w innych miejscach, ale w końcu utargowaliśmy go za 60 rupii (1,70zł) – zbyt wiele więcej akurat przy sobie nie mieliśmy. Tym razem był to już w miarę dojrzały orzech, z którego wnętrza można było poskubać sobie świeżej kopry. Pijąc zawartość naszego orzecha mogłam porozmawiać sobie ze sprzedawcami. Byli bardzo ciekawi informacji o Polsce, ale nie szczędzili też wiadomości o Sri Lance. W końcu zeszliśmy na temat turystów i jakoś tak sami z siebie zaczęli opowiadać, że cieszą się, że turystów jest coraz więcej, ale że mają dość Rosjan. Podobno niektóre hotele w ogóle nie udostępniają pokoi tej narodowości. Ciekawe dlaczego…

Wadduwa (7)

W drodze powrotnej do naszego hotelu naszą uwagę zwrócił jeden z plażowych rybaków. Zawołał nas, po czym pokazał trzymaną w dłoni sporą muszlę porcelanki. Jako że już z góry obawialiśmy się, że będzie chciał za nią pieniądze, to nawet nie podeszliśmy. Gdy spojrzałam na tę muszlę, pan po prostu mi ją rzucił. Nie wiemy czy w końcu chciał za nią jakąś zapłatę czy nie, ale w każdym razem podziękowaliśmy, życzyliśmy mu powodzenia w połowie i poszliśmy dalej. Mało się tym zainteresował, dalej łowił na swoją żyłkę. Może faktycznie ta muszla miała być bezinteresownym prezentem? Ten jeden biedny mężczyzna przywrócił mi wiarę w bezinteresowność mieszkańców wyspy, a muszli pilnowałam jak najcenniejszego skarbu. Do tej pory przypomina mi tamte chwile…

Czas pozostały do przyjazdu naszego kierowcy spędziliśmy na basenie. Gdy przyjechał po nas Kusumsiri, pożegnaliśmy się z oceanem, zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć, m.in. takiej oto chatki zbudowanej z liści palmy kokosowej i ruszyliśmy na Kolombo.

Niezbyt wiele dobrego słyszałam o tym mieście, ale nie mogliśmy odpuścić sobie pobytu w stolicy Sri Lanki będąc tak blisko. Mimo że Kusumsiri twierdził, że nic ciekawego tam nie zobaczymy, uparliśmy się.

Co zobaczyć w Kolombo?

Faktycznie, w Kolombo nie ma raczej za bardzo co oglądać. Szczególnie, jeśli zostawia się sobie to miasto na sam koniec. Przejechaliśmy przez różne dzielnice, począwszy od dzielnic pełnych nowoczesnych hoteli, po najbiedniejsze części zamieszkiwane przez ludność tamilską a także dzielnicę, w której królują handlarze narkotyków. Napady to podobno tam rzecz normalna. W tym ostatnim miejscu lepiej nie wysiadać podobno z samochodu. Mijaliśmy stojący przy drodze spalony autobus, będący dowodem na samosąd wymierzony przez mieszkańców. Kierowca na szczęście zdołał uciec – podobno w wypadku zabił jakieś dziecko…

Widzieliśmy chmary pelikanów siedzące nad jakimś zbiornikiem wodnym, byliśmy w miejscu, w którym kilka dni wcześniej papież Franciszek przemawiał ze sceny położonej nad brzegiem oceanu. Co mnie bardzo zdziwiło? W Kolombo i jego okolicy znajduje się całe mnóstwo kościołów katolickich, a także dziesiątki kapliczek i figur świętych. W trakcie przejazdu przez miasto mogliśmy widzieć banery, plakaty i najróżniejsze formy powitań papieża.

Kolombo (10)

W Kolombo zrobiliśmy jeszcze ostatnie zakupy przypraw i herbat w lokalnym markecie. Niektórych z tych przypraw nigdy w życiu nie widziałam w Polsce. Do tego kupiliśmy lankijski alkohol przygotowywany ze sfermentowanego soku z kwiatu palmy kokosowej – arak. Gdzieś już chyba wspominałam, że na Sri Lance alkohol można kupić w specjalnych, zakratowanych sklepikach. W sklepie, w którym byliśmy, akurat stoisko z alkoholem wyjątkowo znajdowało się wewnątrz. Ale też było zakratowane. Ciekawy zwyczaj. Za zakupy zapłaciliśmy 4200rupii, czyli jakieś 120 zł, ale ze sklepu wyszliśmy obładowani. Później jeszcze Kusumsiri dokupił nam 4 butelki piwa, które kilku osobom obiecałam przywieźć do Polski. Za butelkę płaciliśmy 250 rupii, czyli jakieś 7zł za 660ml.

Ostatni obiad na ostro

Kusumsiri zabrał nas jeszcze na obiad do jakiejś lokalnej restauracji. Byli tam tylko Lankijczycy i my. Zamówiliśmy dwie porcje biryani czyli ryżu z dodatkami i smażonym kurczakiem. Do tego podano nam oddzielnie niewielką ilość jakiejś piekielnie ostrej pasty. Za syty zestaw 2x biryani + 2x coca cola zapłaciliśmy łącznie raptem 750 rupii (21zł). W barze wszyscy jedli rękoma, my jednak dostaliśmy widelce. Byliśmy non stop obserwowani. Na pewno próba jedzenia całego posiłku ręką spotkałaby się z miłym przyjęciem, ale jakoś tak nie odważyłam się jeszcze bardziej zwracać na siebie uwagę ;)

Do ryżu dobrałam się widelcem, jednak kurczaka nie dało się zjeść inaczej niż ręką. Trochę zadziwiliśmy naszego kierowcę, ponieważ nie spodziewał się chyba, że tak szybko wyczyścimy naszą porcję ostrej pasty. Zaraz przyniósł nam dokładkę. Za serwetki w tym miejscu robiły pocięte kawałki gazet, ale nam według obsługi przysługiwały serwetki z prawdziwego zdarzenia. Osobiście wolałam gazety. Skoro lokalna jadłodajnia, to dlaczego mielibyśmy korzystać z bieluteńkich serwetek?

W drodze na lotnisko widzieliśmy jeszcze liczne stoiska z ceramiką użytkową – wietrznymi dzwonkami, doniczkami i innymi tego typu przedmiotami. Tak jak wcześniej byliśmy w regionach słynących np. z kurdu czy ze stolarki, tak tam słyną na wyspie z produkcji takich przedmiotów. Zatrzymaliśmy się też na ostatniego kokosa. Przy okazji przyjrzeliśmy się przepięknym ręcznie robionym makietom statków w sklepiku tuż obok stoiska z owocami. Od razu na miejscu kupiliśmy również kurzołapkę w postaci słonia wyrzeźbionego z łupiny kokosa (600rupii – 16,80zł).

Kusumsiri odstawił nas pod terminal odlotów i przyszedł czas się pożegnać. Nie było to łatwe, ale w końcu musieliśmy się zbierać, żeby zdążyć na lot. Tak bardzo nie chciało mi się opuszczać tego kraju niezwykłej przyrody i ludzi, palm kokosowych, pięknej pogody, złocistych plaż obmywanych falami ciepłego oceanu… No ale trzeba było wracać.

Kolombo (21)

I tak oto nasza przygoda ze Sri Lanką dobiegła końca… Czekał nas jeszcze lot z 2 przesiadkami do Budapesztu, 1,5 dnia w Budapeszcie i wreszcie lot do Polski.

Na lotnisku lepiej uważać

Jak przez cały wyjazd nie miałam praktycznie żadnych problemów z żołądkiem, tak ostatniego dnia – akurat na wszystkie przeloty – mój układ pokarmowy powiedział dość. Prawdopodobnie przyczyną była ledwo jadalna kanapka z rybim kotletem kupiona w jakimś podejrzanym sklepiku na lotnisku w Kolombo. Swoje odcierpiałam… Mąż skusił się na kilka różnych rotti, ale wiele świeższe nie były. Za całość lotniskowego posiłku zapłaciliśmy 960 rupii, czyli jakieś 27zł. Zdecydowanie nie warto brać tam co popadnie. Lepiej wybrać się w droższe, ale lepsze miejsce. Żołądki bolały nas przez całą noc…

Mimo tego jednak nie odmówiliśmy sobie pokładowego posiłku, w którego skład wchodziły trzy zestawy do wyboru. Podstawą obydwu była sałatka z soi i deser w postaci kawałka ciasta daktylowego z sosem waniliowym. Jeden zestaw zawierał rybne curry z ryżem basmati i warzywami.

Drugi zestaw zawierał machbous (cokolwiek to znaczy) z kurczakiem, cebulą i orzechami nerkowca.

Natomiast trzeci zestaw był doskonały dla wegetarian – malai kofta curry bhindi do piyaza z ryżem :)

Z Kolombo wylecieliśmy o 21:55, na lotnisku w Abu Zabi wylądowaliśmy z uwzględnieniem zmiany czasu w okolicach 1:00. Początkowo chcieliśmy wybrać się do miasta, żeby zobaczyć jak wygląda meczet szejka Zayeda nocą, ale szybko z tego pomysłu zrezygnowaliśmy. Źle się czuliśmy i byliśmy na tyle zmęczeni, że zdecydowaliśmy się na odpoczynek. To była moja pierwsza noc spędzona na lotnisku. Od razu po wyjściu z samolotu udaliśmy się do tzw. transfer desk, gdzie otrzymaliśmy bezpłatne kupony na obiad (a raczej kolacjo- śniadanie). Co prawda kupony można było zrealizować jedynie w Burger Kingu lub w FoodVillage, ale i tak Etihad potrafi zadbać o swoich pasażerów. W Burger Kingu za kupon otrzymywało się chicken whoopper, frytki i bodajże średnią colę. Można się najeść na tyle, żeby przetrwać jakoś czas pozostały do kolejnego lotu.

Kolombo (27)

Noc nie należała do najprzyjemniejszych. Nie zmrużyłam oka. Ciągle się ktoś kręcił, zostaliśmy przegonieni z jednego miejsca, bo podobno miało zaraz zostać zamknięte, nie można było wygodnie się rozłożyć, ponieważ każde pojedyncze siedzenie miało podłokietniki, a do tego oparcia na lotnisku w Abu Zabi są dość niskie, przez co trzeba mocno wysunąć się na siedzeniu do przodu. Co prawda w kilku miejscach rozstawione zostały wygodne sofy, ale te szybko zostały zajęte przez wcześniejszych podróżnych. Tak więc jeżeli ktoś liczy na dobry sen, to lotniska w Abu Zabi nie polecam na spędzenie nocy.

Plusami tego lotniska jest to, że wszystkie sklepy i punkty gastronomiczne są w nocy otwarte, jest nawet całodobowa apteka. Ceny – szczególnie jak na lotnisko – są bardzo przystępne. Za pół litrową Pepsi płaci się 3 dirhamy, czyli nieco ponad 3zł. Ponadto poprzednim razem widzieliśmy gdzieś punkt wypożyczenia kocy. Internet jest darmowy i nielimitowany, tak więc te 7 godz. da się jakoś w nocy przetrwać.

Noc przesiedziałam nadrabiając zaległości w pisaniu. Jeśli wybierzecie się kiedyś do ZEA, nie zapomnijcie zabrać ze sobą przejściówek. Gniazdka elektryczne w Emiratach są chyba identyczne, jak gniazdka w Wielkiej Brytanii. Na szczęście na lotnisku w Abu Zabi, w terminalu 3 co jakiś czas można znaleźć stanowiska z zainstalowanymi na stałe przejściówkami.

Lot z Abu Zabi do Belgradu przespałam. Jeszcze zanim wystartowaliśmy, już smacznie odpłynęłam. Ale obudziłam się, by dotrwać jakoś do posiłku i zapaść w kolejny sen. Tym razem w Air Serbia zaproponowano nam owoce, jogurt i bułkę, a do tego można było wybrać jeden z dwóch śniadaniowych zestawów. W pierwszym była jajecznica ze szczypiorkiem, z grillowaną kiełbaską z kurczaka podaną na szpinaku. Do tego dorzucono ziemniaczane kostki (podobno w ziołach).

Drugi zestaw obejmował omlet z pomidorami, parówkę z indyka, fasolę i coś ziemniaczanego.

Na tym odcinku siedziała za mną jakaś nastolatka, która cały czas kopała w moje oparcie, ale nawet to mnie już za bardzo nie ruszało. Byłam na tyle zmęczona, że w momentach mocniejszych kopnięć budziłam się na ułamek sekundy, po czym znowu spałam.

Do Belgradu dolecieliśmy z niewielkim opóźnieniem, przez co postanowiliśmy zostać na lotnisku. Jechanie do miasta na 4 godz. włącznie z przejazdem nie za bardzo miało sens. Szczególnie że na zewnątrz leżało trochę zniechęcającego do zwiedzania po lankijskich upałach śniegu. Od razu zatęskniłam za plażami i tamtejszym ciepełkiem… Będąc na Sri Lance byłam jakoś podświadomie przekonana, że po powrocie zastaniemy podobne warunki pogodowe w Polsce. Jak to się człowiek łatwo przyzwyczaja :)

Obeszliśmy wszystkie sklepy i w końcu zalegliśmy na siedzeniach. Do lotu mieliśmy kilka godzin, więc czas ten wykorzystaliśmy na krótkie drzemki i komputerowe zaległości. Wzięłam się wreszcie za segregację wyjazdowych zdjęć. Niedługo przed kolejnym lotem, jako że żołądki zaczęła dopominać się jedzenia, skusiliśmy się na serbską pizzę. Była pyszna!

Jedzenie (3)

Z Belgradu dolecieliśmy do Budapesztu, w którym ze względu na rozkład lotów Wizzair, zdecydowaliśmy się zostać.
My mimo bolących żołądków dolecieliśmy w całości, czego jednak nie można powiedzieć o jednej z naszych walizek. Urwali jej wszystkie suwaki z kieszeni bocznych…

Jedzenie (4)

Dzięki konieczności pozostania w Budapeszcie, mieliśmy okazję zwiedzić odrobinę węgierską stolicę. Mimo że jest ona tak blisko Polski i już raz byliśmy tu samochodem (ja ponadto byłam w Budapeszcie dobre kilka lat temu, ale to już prawie zamierzchła historia), nie udało się nam jakoś zatrzymać tam na dłużej. Tym razem zaplanowaliśmy z konieczności 1,5 dnia. Wyjście z terminala nie należało do najprzyjemniejszych. Jeszcze wieczorem dnia poprzedniego mogliśmy zwiedzać w krótkim rękawku… Aż chciałoby się wrócić na Sri Lankę i dalej rozkoszować się tą piękną pogodą, która dopisała nam w trakcie całego pobytu…

Zimową aurę wynagrodził mi wynajęty na dwie noce apartament. Co prawda musieliśmy dłuższą chwilę poczekać na właściciela, ale to przez to, że za późno zadzwoniłam, że już wylądowaliśmy. Po pierwsze – właściciel był niesamowicie miły. Dogadywaliśmy się z nim po polsku, angielsku i rosyjsku i jakoś cały czas udawało się nam świetnie prowadzić rozmowę. Do tego cena była niezła, szczególnie jak na apartament w samym centrum miasta. Ponadto apartament był ogromny! Dwie duże sypialnie, ogromne wygodne łóżka, telewizor, darmowy internet, spora łazienka i w pełni wyposażona kuchnia. I blisko sklepy. Lepiej trafić nie mogliśmy. Niestety wieczorem okazało się, że chyba szczęście nas opuściło. Po próbie uruchomienia laptopa okazało się, że nic nie da się zobaczyć na jego monitorze. Zaczęłam się obawiać o nasze zdjęcia… Pozostawało oczekiwanie… Na szczęście w Polsce okazało się, że w laptopie padła jedynie taśma matrycy (znowu!), zdjęcia zagrożone nie były :)

Tym wpisem kończę relację ze Sri Lanki. Opiszę jeszcze krótko nasz pobyt w Budapeszcie. Planuję wrzucić też tutaj nieco informacji praktycznych – co warto, co nie warto, gdzie, jak i jakie pamiątki kupić. Ale to wszystko pojawi się tutaj raczej dopiero po powrocie z Grecji, do której ruszamy już dzisiaj! :D

CDN.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Komentarze do: “Sri Lanka: Ostatnie chwile na wyspie”

  1. Bożena

    Dzięki Tobie samodzielnie zorganizowaliśmy pobyt w południowej części wyspy, Twoje zapiski okazały się niezwykle pomocne – jesteśmy Ci za nie bardzo wdzięczni.
    Wiele lat mieszkaliśmy w Stanach, jeśli będziesz się tam wybierać służymy pomocą.
    Gorąco pozdrawiamy i dziękujemy.

    1. Podróżowisko.pl

      Z przyjemnością czyta się takie komentarze, dziękuję :) Bardzo się cieszę, że mogłam pomóc!
      Co prawda Stanów na razie nie planujemy, ale przy takiej dynamice zmian wszystko jest możliwe. W każdym razie jakby coś, to wiem już, gdzie się zwracać. Pozdrawiam serdecznie!

  2. Ewa

    Monika, bardzo przyjemne było podróżowanie z Tobą po Sri Lance. Dziękuję :)

Skomentuj