Tajlandia: Odpoczynek na Koh Phi Phi? Da się!


Wstaliśmy rano pełni obaw. Co z wczorajszymi burzami? Czy na niebie są chmury? Kiedy zacznie się ten przeklęty odpływ, który pokrzyżował nam plany? Wystarczył jednak tylko jeden rzut oka za okno, żeby przekonać się, że słońce na dobre wstało i przynajmniej przez kilka godzin nie odpuści przypiekania. Wciąż pozostawało jednak pytanie o stan morza. I o to, czy pomimo popularności, możliwy jest odpoczynek na Koh Phi Phi?

Dzień 15, 26.11.2016

Wybraliśmy się na śniadanie względnie wcześnie – co prawda mieliśmy się porządnie wyspać, ale z drugiej strony nie chcieliśmy tracić żadnej chwili przed odpływem. Śniadania w Koh Phi Phi Ba Kao Bay Resort są dobre i w porównaniu do wszystkich poprzednich obiektów w trakcie tego wyjazdu – różnorodne. Wszystko podane zostało na zimno (smażony ryż z dodatkami mimo wszystko lepiej smakowałby podany od razu po przyrządzeniu), ale posiłek był naprawdę smaczny. Zdziwiła mnie tylko obecność frytek o tak wczesnej porze. Też zimnych.

Jako że śniadanie serwowane było tuż przy recepcji, gdy skończyliśmy zaczepiłam mężczyznę, który meldował nas poprzedniego dnia. Chciałam dowiedzieć się, jakie mamy możliwości na powrót do Bangkoku. Recepcjonista polecił nam jednak skorzystanie z promu odpływającego z portu o 15:30 i autobusu odjeżdżającego z portu w Krabi o 17:30. Ponoć w razie opóźnienia promu, autobus miał na nas zaczekać. Wstępnie postanowiliśmy zaryzykować. Na tym jednak skończyliśmy zastanawianie się nad dalszą podróżą – czekały nas cudowne chwile zasłużonego relaksu.

Przypływ… odpływ…

Ruszyliśmy na plażę. Już po mijanych po drodze namorzynach widać było, że jest przypływ. I faktycznie, zaraz za rogiem zobaczyliśmy wąski pasek plaży i morze. Zupełnie inny widok niż poprzedniego dnia. Rozłożyliśmy się w cieniu palmy i szybko wskoczyliśmy do wody. Było przyjemnie. Co chwila widzieliśmy różne ryby przepływające nieopodal. Niestety długo nie korzystaliśmy z uroków swobodnego pluskania – już po nieco ponad dwóch godzinach naszego plażowania odpływ trwał na dobre. Trzeba było odejść kawał od brzegu, żeby woda sięgała wyżej niż do połowy uda. Wiedząc, jak wygląda dno, założyliśmy sandały. Inni szli boso – widać było, że co chwila nadeptują na coś ostrego. W końcu możliwe było tylko spacerowanie w płytkiej wodzie. Pora była się zbierać.

Skoro morze nam uciekło, na pierwszy raz wystarczyło tego wygrzewania kości. Zajrzeliśmy na chwilę do naszego domku i zdrzemnęliśmy się próbując nadrobić ostatnie braki snu. Gdy się obudziliśmy, powtórzył się niestety scenariusz z poprzedniego dnia. Dookoła zrobiło się ciemno i nieprzyjemnie. Zerwał się wiatr. Znad morza przyszły burze, tylko tym razem dużo silniejsze niż te wczorajsze. I tym razem naszej wioski nie ominęły. Nie mieliśmy parasoli, a tak lało, że zostaliśmy uziemieni. Gdy wreszcie przestało padać, zajrzeliśmy na plażę. Wciąż trwał odpływ.

Pozostał nam spacer po wiosce. Nie jest to jakoś specjalnie rozrywkowe miejsce – kila barów, małych biur wycieczkowych i w sumie tyle. Da się odpocząć w ciszy na tej wyspie? Da! Odpoczynek na Koh Phi Phi jest jak najbardziej możliwy, tylko trzeba koniecznie unikać zatłoczonego południa. W każdym miejscu, które mijaliśmy, wzbudzaliśmy żywe zainteresowanie – przy tak małym obłożeniu, każdy klient się liczył. Pomimo sezonu, naprawdę było tam pustawo. My jednak szliśmy przed siebie.

Spacer po wiosce

Nie interesowały nas ani przedrożone biżuterie (w jednym z mijanych sklepików naszyjniki wykonane z różnych z kamieni kosztowały bodajże 800 bahtów – ok. 90 zł), ani inne tego typu pamiątki (olejek do opalania, filtr 30 – 500 bahtów, czyli w przeliczeniu na złotówki jakieś 60 zł!). Nawet masaże były dużo droższe niż na kontynencie – pół godziny masowania stóp kosztowało tam 300 bahtów (ok. 34 zł), gdy w Bangkoku płaciliśmy połowę tej ceny bez żadnych promocji. Poza tym przed wejściem do każdego sklepu czy innego pomieszczenia, należało ściągnąć buty. Nie chciało się nam w kółko tego robić, więc po prostu przestaliśmy zaglądać di sklepów.

Zanim się obejrzeliśmy, byliśmy już na moście przerzuconym przez oczekujący na przypływ las namorzynowy. Koh Phi Phi Village jest naprawdę malutka – w trakcie dłuższego pobytu można byłoby zanudzić się tam na śmierć… Pozostawałyby jedynie wycieczki na obserwowanie żółwi morskich czy też na Koh Phi Phi Lei, na której kręcone były słynne sceny do „Niebiańskiej plaży” z Leonardo di Caprio w roli głównej. My jednak mieliśmy być tam na tyle krótko, że nie zdążyliśmy znudzić się tym miejscem. Można nawet powiedzieć, że zabrakło nam jednego dnia, w trakcie którego moglibyśmy gdzieś popłynąć. Świadomie jednak zdecydowaliśmy, że nigdzie się nie ruszamy. Chociaż ten jeden, jedyny raz. Cisza, spokój i totalne nicnierobienie na miejscu.

Głód w końcu przycisnął nas do ściany. Zaczęliśmy rozglądać się za jakimiś owocami morza, ale niestety wszędzie było pusto – właściciele restauracji czekali na świeży połów. Pozostał nam do wyboru powrót do domku lub na plażę. Wybraliśmy to drugie. Wydawało się, że tym razem morze odsunęło się jeszcze dalej od lądu. Widzieliśmy resztki martwej rafy koralowej i kilka nieżywych ryb. Znalazłam również taką oto wielką muszlę:

Wyspa? To i owoce morza!

W końcu trafiliśmy do restauracji, w której podawano świeże kraby i homary. Mąż zamówił żółte curry z kurczakiem (danie wyglądało, jakby się kucharzowi zważyło…na szczęście było to smaczne), a ja kraba z solonym jajkiem. Zabawy z tym krabem było więcej niż jedzenia. Dostałam specjalne szczypce do rozłamywania pancerza i mogłam zacząć swoją walkę. Mąż dawno się uporał, a ja dalej dobierałam się do kolejnych i kolejnych fragmentów. Ale mięso kraba jest niesamowicie delikatne i moim zdaniem pyszne. Podano mi je z warzywami i doskonałym sosem.

Po kolacji zajrzeliśmy jeszcze na plażę (tak, znowu – cóż innego pozostało na tym odludziu :) ) – zaczął się przypływ. Jednak jako że latało dookoła mnóstwo komarów, wróciliśmy do naszego domku. Wkoło latały nietoperze, słychać było skrzeczenie gekonów – tam żadnego niechcianego towarzystwa już nie było. Zwierzaki dbały, żeby żadne robale nie uprzykrzały nam wieczoru.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

  1. Tajlandia to moje marzenie, jednak odstrasza mnie tak dluga podroz samolotem.

    1. Podróżowisko.pl

      Podróż można podzielić na co najmniej 2 odcinki i zwiedzić przy okazji np. stolicę Kataru lub któreś z miast Zjednoczonych Emiratów Arabskich ;) Życzę spełnienia tego marzenia!

  2. Patrząc na twoje zdjęcia przypomniały mi się moje przygody z tych rejonów i aż za nimi zatęskniłam. Chyba pora na kolejny urlop :)

    1. Podróżowisko.pl

      Na urlop i ciekawy wyjazd zawsze jest pora ;)

  3. Pat

    My tak jedliśmy kraby w Wietnamie. Po pół godzinnej walce okazało się, że nam nie podali specjalnego noza do owierania skorupki. Nie ma tego złego, bo teraz przynajmniej jest co wspominać.

    1. Podróżowisko.pl

      Dla tego smaku warto się trochę pomęczyć ;)

Skomentuj