Prowansja: „Martwe wody” i atrakcje Arles

Obiecywaliśmy sobie, że w trakcie tego wyjazdu skupimy się jedynie na walorach przyrodniczych Prowansji. Z żalem jednak myśleliśmy o odpuszczeniu spędzenia chociaż chwili w kilku miasteczkach, obok których i tak mieliśmy przejechać. I tak trafiamy m.in. do Aigues Mortes, którego nazwę tłumaczy się jako „martwe wody”. Przy okazji rzucamy też okiem na główne atrakcje Arles.

Dzień 2, 19.07.2017, część 1/3

Jak tylko wsiadamy do auta, od razu za cel obieramy raz jeszcze jezioro. Może tym razem uda się zobaczyć flamingi z bliższej odległości? Wjeżdżamy do parku i tym razem wybieramy szutrową drogę. Jedziemy wzdłuż ogrodzenia z drutu kolczastego. Okolica malownicza, ale ptaków nigdzie nie widać. Co jakiś czas jednak wśród zarośli powtarza się jakaś żółta tabliczka. Przystajemy – to ostrzeżenie. Nad brzegiem jeziora pasą się ponoć… byki. Tabliczka (po francusku!) informuje, że przekroczenie ogrodzenia wiąże się ze sporym niebezpieczeństwem. Zagrożenia na pierwszy rzut oka nie widać, dopiero po kolejnych kilkudziesięciu przejechanych metrach widzimy go. Stoi dumnie na górce i się nam przygląda. Czarny byk z budzącymi grozę rogami. Dobrze, że dzieli nas ogrodzenie. Mimo że byczek posturą raczej nie przypomina wielkich byków biorących udział w korridach, to jednak mimo wszystko wolałabym się z nim nie spotkać twarzą w pysk.

Flamingi po raz drugi

Mijamy byka i jedziemy dalej przed siebie. Wtem po lewej stronie w oddali zauważam stojące w wodzie białe kulki. Eee tam. Znowu łabędzie… A jednak nie! To flamingi! Tylko że znów są oddalone od brzegu, wygląda na to, że wciąż śpią.

Szukamy miejsca najbliżej stada. Część osobników już się przebudziła, ale większość stoi z głowami schowanymi w pióra. Mimo wszystko te, które są aktywne, robią trochę hałasu. Flamingów w tym miejscu jest cała masa. Jesteśmy tam tylko my, jakiś ptasi fotograf i setki ptaków. Niestety nie możemy poczekać, aż obudzą się wszystkie. Po krótkiej chwili przyglądania się im w porannym słońcu musimy się w końcu zbierać.

Zahaczamy jeszcze tylko o pobliski punkt, w którym można wykupić jazdę na grzbiecie słynnych koni rasy Camargue. W rezerwacie można natknąć się na stada dzikich koni, nam jednak się tak nie poszczęścia. Muszą wystarczyć te ujarzmione. Białe konie o złotych ogonach i grzywach grzecznie stoją pod dachem. Osiodłane, czekają na pierwszych tego dnia chętnych na przejażdżkę.

Ceny za taką atrakcję – godzinna jazda kosztuje 19 EUR, 2 godz. – 34 EUR. Jazda całodzienna – 49 EUR. Jest jeszcze możliwość 25 min. przejażdżki na kucyku – zwierzęta stoją obok. To kosztuje raptem 5 EUR. Cennik niestety jest tylko po francusku…

Salines du Midi

Z rezerwatu ruszamy w stronę położonej blisko morza miejscowości Aigues-Mortes, której nazwa znaczy po polsku „martwe wody” – wzięło się to od położenia nad zasolonymi mokradłami. Miejscowość sama w sobie jest atrakcją ze względu na swój urokliwy charakter i otoczenie części miasta wysokimi średniowiecznymi murami. Nas jednak przede wszystkim interesują pobliskie saliny z różową wodą.

Docieramy do Salines du Midi i próbujemy obejrzeć to miejsce na własną rękę. nigdzie jednak nie ma możliwości zatrzymania samochodu. W końcu trafiamy na parking, przy którym stoi jakaś budka z informacją i sprzedażą biletów. Okazuje się, że ponoć niemożliwe jest kręcenie się po salinach na własną rękę. Można za to wykupić bilet na kolejkę, którą zostaniemy obwiezieni po całym terenie. Przyjemność ta kosztuje 10 EUR od osoby. Może i byśmy się skusili, ale na kolejną turę trzeba czekać 40 min. Postanawiamy podjechać do miasteczka, pokręcić się po nim i zdecydować, czy krótka wycieczka po solnisku warta jest ponad 80 zł.

Aigues Mortes – „Martwe wody”

Zostawiamy auto na jednym z płatnych parkingów znajdujących się blisko murów miasta. Parking jest już dość mocno zapchany, ale trafia się nam jedno z ostatnich wolnych miejsc. W drodze do miasteczka od razu możemy podziwiać rozmach budowniczych. Mury miejskie są imponujące! Mają ponoć aż 1640 m2. Wygląda to bardzo malowniczo.

Aigues Mortes

Świetnie zachowane i odrestaurowane mury miejskie powstałe w 1272 roku rzucają się w oczy. Ale miejscowość założona została ponoć jeszcze za czasów rzymskich. Do dzisiaj jednak nie ostały się ślady przypominające tak dawną historię osady. Na mury można wejść, my jednak zadowalamy się spacerem wąskimi ulicami, odkrywaniem kamienic, placów i kościoła Notre Dame des Sablons. To najstarsza budowla Aigues Mortes – jednonawowa świątynia powstała w XIII w., następnie w XVIII w. rozbudowano ją do trzech naw.

Widać, że ogrodzona murami część Aigues Mortes to bardzo turystyczne miejsce. Liczne restauracje i sklepiki z pamiątkami  (m.in. solą z pobliskich salin czy też różnymi lawendowymi cudami) chętnie odwiedzane są przez przyjezdnych. Na głównej ulicy w centrum jest tak tłoczno, że aż trudno przejść. Uciekamy stamtąd szybko na obrzeża. Im dalej, tym mniej ludzi spotykamy. Dużo atrakcji tu jednak nie ma – zabytkami są jedynie wspomniany już kościół, pomnik w centrum, dziesięć bram w murach oraz sześć wież. Najbardziej okazałą jest Wieża Konstancji powstała na ruinach wieży Matafère z czasów Karola Wielkiego (rok budowy: 791). Budowa wież rozpoczęła się w XII w. pod panowaniem Ludwika IX właśnie od imponującej rozmiarami Wieży Konstancji. W wieży tej pod koniec XVI w. utworzono budzące grozę więzienie.

Obejrzenie salin z bliska w końcu odpuszczamy. Z Aigues-Mortes kierujemy się niezbyt chętnie z powrotem na Arles. Nie do końca mamy ochotę zwiedzać miasta, to przyroda i otwarty teren ciągną nas bardziej, ale szkoda byłoby odpuścić sobie starożytne pozostałości odkryte w tym mieście. W Arles zatrzymujemy się w samym centrum – nie jest to proste, bo miejsc parkingowych jest jak na lekarstwo, ale jakimś cudem trafia się nam inny wyjeżdżający akurat kierowca. Na dodatek w tym miejscu nie ma konieczności płacenia za parking. Zastanawiamy się później, czy nie zostawiliśmy auta pod jakimś urzędem, czy firmą ale koniec końców długo tam nie staliśmy. I nikt żadnego mandatu nam nie wlepił.

Główne atrakcje Arles

Zmierzamy w stronę ścisłego centrum miasta. Najpierw musimy przecisnąć się przez rozłożony na chodniku przy głównej ulicy pchli targ. Wygląda na to, że najczęściej starsi, nie wyglądający na zbyt zamożnych ludzie, wyprzedają różne pamiątki lub książki. Niektóre przedmioty przykuwają uwagę, ale po pierwsze – kolejne kurzołapy nie są nam potrzebne, a po drugie – mamy w końcu tylko bagaże podręczne. Gdy już wydostajemy się z tego tłumu, zagłębiamy się w wąskie uliczki służące jedynie pieszym. Kilka razy słyszymy niedaleko polski – może jakaś wycieczka rozpełzła się po mieście? O całości Arles trudno mi się wypowiadać, bo byliśmy tam tylko chwilę, ale centrum jest ładne i klimatyczne.

Nad głowami wiszą nam wiatraki lub metalowe postacie zaczepione na sznurkach niby to przy pomocy trzymanych w rękach parasoli. Gdzieś jest też podobno ulica poprowadzona pod rzędami zawieszonych u góry parasolek, ale niestety na nią nie udaje się nam trafić. Klucząc tymi urokliwymi uliczkami docieramy w końcu pod starożytną arenę.

Bilet wstępu dla osoby dorosłej kosztuje aż 9,00 EUR. Kobieta w kasie informuje nas, że możemy za 16 EUR kupić wejściówkę łączoną do sześciu atrakcji, ale jej angielski jest na tyle niezrozumiały, że nie wiemy, o jakie inne atrakcje w końcu chodzi. Na szczęście na tablicy informacyjnej poza opisem po francusku, jest także angielski. Wynika z tego, że są trzy opcje zwiedzania Arles. Można wykupić za:

  • 9 EUR normalny, 7 EUR zniżka bilet tylko na arenę
  • 12 EUR normalny, 10 EUR zniżka – Pass Liberte – wstęp do 4 wybranych zabytków, muzeum Reattu (sztuka) plus jedno inne, dowolne muzeum
  • 16 EUR normalny, 13 EUR zniżka – Pass Avantage – amfiteatr, antyczny teatr, termy Konstantyna, krypty, rzymska nekropolia Alyscamps położona poza ścisłym centrum, klasztor Saint-Trophime, muzeum Reattu (sztuki piękne), muzeum antyczne departamentu Arles antyczne, muzeum Camargue.

Decydujemy się tylko na arenę – pozostałe atrakcje nie brzmią aż tak kusząco. Poza tym w trakcie tego wyjazdu mieliśmy bardziej skupić się na przyrodzie niż szwendaniu po zatłoczonych miastach. A ludzi w Arles jest całkiem sporo. Zaglądamy w każdy możliwy kąt areny, ale najlepsze widoki czekają na górze. Miejsce to zostało odrestaurowane, trybuny są zupełnie nowe – arena wciąż wykorzystywana jest do publicznych przedstawień. Nawet na ten dzień możemy kupić bilet na bezkrwawą korridę polegającą nie na zabiciu zwierzęcia, a zerwaniu z jego grzbietu wstążki. W pewnym momencie słyszymy dzwonki. Wiedzeni ciekawością jesteśmy świadkami transportu trzech byków. Zwierzęta wyładowywane są właśnie z ciężarówki – ogrodzono dla nich przejście, same wybiegają z paki wprost w podziemia areny.

Od końca starożytności budynek był wykorzystywany jako kamienny kamieniołom, który doprowadził do zniknięcia większości miejsc siedzących i wyższych poziomów. Później stał się miejscem zamieszkania, zanim stał się ostoją dla miejscowej ludności. W średniowieczu jego obronę wzmocniły cztery wieże, z których trzy pozostały do dziś, południowa wieża została zburzona w XIX wieku. Amfiteatr stał się małym miasteczkiem, z otwartym placem pośrodku i kaplicą, w której znajdowały się relikty świętego Genui, lokalnego męczennika, w którym jeszcze w XIX wieku odbywały się procesje. W wyniku tych różnych zastosowań Amfiteatr dotarł do nas z brakującymi dużymi sekcjami. Główna część siedzenia już nie istnieje; górna galeria wewnętrzna istnieje tylko po stronie wschodniej; górny poziom – tak dobrze zachowany w Nimes – został zniszczony. Odrestaurowanie tego zabytku wymagało dużych nakładów, ale patrząc na efekty – było warto.

W Arles długo nie siedzimy, zaraz kierujemy się w stronę opactwa Montmajuir. Takich miejsc nam potrzeba – z dala od tłumu, cichych i spokojnych.

Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych części relacji!

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

  1. Wow, jakie szczegółowe opisy, widać, że kosztowało to dużo pracy. A Prowansja oczywiście piękna. Zaskakują tylko te flamingi. Nie wiem, jak to się stało, że nie miałam o nich pojęcia. Zawsze kojarzyły mi się tylko z jakimiś odległymi afrykańskimi krajami. Czas naprawić ten błąd. Dzięki za uświadomienie. :-)

    1. Monika | Podróżowisko.pl

      Oj kosztowało, ale jak już coś robić, to porządnie przykładając się do tego ;) O flamingach w Prowansji dowiedziałam się zupełnie przypadkiem – będąc w tamtych okolicach koniecznie trzeba je zobaczyć!

  2. Świat jest fascynujący. Nie wiedziałam o istnieniu tego miejsca, choć w Prowansji byłam kilkukrotnie. Pozdrawiam serdecznie

    1. Monika | Podróżowisko.pl

      Czyli wychodzi na to, że Prowansję warto będzie odwiedzić raz jeszcze ;) Pozdrawiam również!

  3. A ja nie wiem jakim cudem ominęłam flamingi podczas swojego pobytu we Francji :(
    ale pchle targi nie były mi obce :)

    1. Monika | Podróżowisko.pl

      Francuskie pchle targi to już klasyka! ;) A na flamingi możesz „zapolować” jeszcze w kilku innych miejscach – między innymi w okolicach Alicante, na Cyprze, na Sycylii i jeszcze ponoć są też gdzieś na Sardynii :)

  4. Mimo, że mam słabość do flamingów, to bardziej mnie to Arles urzekło <3 Jak tam cudownie ! I ten pchli targ:)

    1. Monika | Podróżowisko.pl

      Arles jest naprawdę urocze! Mieliśmy skupić się niby tylko na krajobrazach, ale nie żałuję ani minuty spędzonej w tym mieście. W sumie to żałuję, że nie byliśmy tam ciut dłużej ;)

  5. Rewelacyjna wycieczka – flamingi na żywo chciałabym zobaczyć :)

    1. Monika | Podróżowisko.pl

      Nawet jeśli stadko jest daleko, zobaczenie tych majestatycznych ptaków daje sporo wrażeń! ;)

Skomentuj