Prowansja: Pont du Gard, Awinion i pierwsza lawenda

Wizytę pod Pont du Gard od razu wpisaliśmy na listę naszych obowiązkowych punktów do odwiedzenia przy okazji podróży po Prowansji. Nie było opcji, że tam nie pojedziemy przy okazji naszej pierwszej wspólnej objazdówki po tym regionie. Co prawda mieliśmy ochotę zostać dłużej w Arles, ale most był większym priorytetem. Miasto może i jest urocze, ale mimo wszystko woleliśmy znaleźć się bliżej natury – a tego właśnie mogliśmy oczekiwać po okolicach starożytnego akweduktu.

Dzień 2, 19.07.2017, część 3/3

Możliwość zobaczenia tego cudu starożytnej architektury kosztuje nas 17 euro za dwoje plus parking. Po zostawieniu samochodu należy udać się z biletem z parkingu do centrum odwiedzających, w którym to dokonuje się opłaty. Spod centrum czeka nas spacer w stronę kamiennego mostu. Idzie się całkiem przyjemnie, w cieniu drzew. Jest restauracja, sklepiki z pamiątkami. W sklepiku – pocztówki, mydła o zapachu lawendy i pomarańczy oraz inne cuda. W końcu Pont du Gard ukazuje się nam w swej okazałości.

5 euro!

Skądś już jednak to miejsce znamy i nie chodzi tu tylko o dostępne w Internecie zdjęcia. Szybko doznajemy olśnienia – przecież to konstrukcja przedstawiona na banknocie o nominale 5 euro!

Pogoda nam dopisuje, jest słonecznie i upalnie. Aura zachęca do wykąpania się w tej scenerii – płytka woda, piękne, błękitne niebo i tuż obok niesamowity Pontu du Gard. Tylko w sumie przydałyby się jeszcze buty do wody, bo dno jest kamieniste. Moczę przez chwilę stopy, ale trudno wystać na tych ostrych kamykach. Wkoło uganiają się dzieciaki, dorośli zażywają leniwie kąpieli słonecznych. Totalny relaks i sielanka. Żałuję bardzo, że w samochodzie został kostium kąpielowy, nie chcę jednak tracić czasu na powrót do auta. Muszę zadowolić się widokami z brzegu. Chętni mogą na miejscu wypożyczyć kajaki – może to być interesujący sposób na odkrywanie okolicy.

A czymże w ogóle jest ten cały Pont du Gard? To nic innego jak niewielki fragment ogromnego, powstałego bez użycia zaprawy w latach 26-16 r. p.n.e. rzymskiego akweduktu  prowadzącego wodę z Uzes do Nimes. Łączna długość tego akweduktu wynosiła aż 50 km! Całkowity spadek to z kolei 17 m. Akwedukt powstał na polecenie Agrypy, któremu to poświęcono w 19 roku p.n.e. na moście inskrypcję. Pont du Gard nawet jako fragment większej nieistniejącej już konstrukcji może pochwalić się imponującymi liczbami – wysoki na 49 m, szeroki na 6,4 m i długi na 270 m, składa się z 3 kondygnacji o różnej liczbie łuków. Najniższe piętro ma ich 6, prowadzi tędy droga. Wyższe kondygnacje to odpowiednio 11 i 35 łuków. Wykupując specjalną wycieczkę, można przejść się po kondygnacji którą płynęła niegdyś woda!

Poza Pont du Gard, zachowało się jeszcze kilka innych odcinków akweduktu – 17 metrowy Pont de Bornegre, 700 metrowy Pont Rue niedaleko Vers, dwa 60 metrowe fragmenty w pobliżu Sernhac oraz Pont de Saetanette znajdujący się niedaleko najsłynniejszego odcinka.

Gdy już wystarczy nam widoków i dźwięków szemrzącej wody przeplatającej się z radosnym wrzaskiem dzieci skaczących efektownie na głębszą wodę, ruszamy w dalszą drogę. Mąż bardzo chce zobaczyć chociaż przez chwilę Awinion, więc właśnie to miasto obieramy za kolejny cel podróży. Jednego obydwoje nie przewidujemy – utykamy w mieście w gigantycznym korku! No tak… właśnie w Awinion odbywa się coroczny Festiwal Teatralny, do miasta ściągnęły dodatkowe tłumy. Wakacje + festiwal to bardzo kiepskie połączenie, szczególnie jeśli chce się zaparkować gdzieś niedaleko centrum. Objeżdżamy całą centralną część dwukrotnie szukając wjazdu na jakikolwiek parking. Ślimacze tempo irytuje wszystkich na drodze, nam w końcu też zaczyna udzielać się nerwowa atmosfera. Mimo wszystko staramy się uważać na samochód. W końcu jest! Znak na parking. Teoretycznie wjazd zagrodzony, ale wygląda na to, że jednak można z niego skorzystać. Wreszcie. Samochód zostawiamy na parkingu podziemnym i ruszamy pozwiedzać trochę miasto.

Rzut oka na Awinion

Wychodzimy centralnie na plac przed ogromnym (liczącym sobie 15 000 m2!) pałacem papieskim. To główna atrakcja Awinionu. Niestety wejście jest już zamknięcie – trafiliśmy tu zbyt późno. Szkoda. Z chęcią przyjrzałabym się nieco dokładniej tej wzniesionej w XIV w. rezydencji papieskiej. Ten jeden z największych gotyckich kompleksów zamkowych Europy powstał w czasach, gdy Awinion pełnił tymczasowo rolę Stolicy Apostolskiej.

Spacerujemy wkoło, zaglądamy do pobliskich ogrodów, rzucamy okiem na panoramę miasta poza murami obronnymi, a następnie udajemy się nad słynny most Pont Saint-Bénézet zwany również Pont d’Avignon. To średniowieczny, zachowany częściowo most przerzucony nad rzeką Rodan.

Kamienna konstrukcja powstała w latach 1171-1185. Z pierwotnie wybudowanych 22 przęseł, do dzisiaj ostały się jedynie cztery. Zniszczenie mostu wynikało z kilku różnych czynników – pierwszym z nich były wojska Ludwika VIII, kolejnymi natomiast powodzie. Odbudowy całkowicie zaniechano po powodzi z 1668 roku.

Po tym krótkim spacerze poddajemy się. Poza placem przy pałacu wkoło są tłumy, nie da się spokojnie przejść. Na położonym nieopodal deptaku wciąż obrywam łokciami. Mamy trochę dość. Po intensywnych miesiącach pracy potrzebujemy chwili wyciszenia, spokoju. Miasto, w któym akurat odbywa się kulturowy festiwal jest całkowitym przeciwieństwem naszych potrzeb. Otoczony murami obronnymi Awinion jest ładny, ale przy tej ilości odwiedzających, zwiedzanie jest dla nas męczarnią. Płacimy 2,5 EUR za parking i uciekamy z centrum.

Wydostanie się z miasta również zajmuje nam dłuższą chwilę. Korki wcale się nie zmniejszyły, a nasza nawigacja wariuje. W końcu jednak wyjeżdżamy z tego młyna. Do kolejnego noclegu mamy jakieś 60 km – całkiem sporo, ale i czasu mamy wystarczająco dużo, żeby nie musieć pędzić.

Lawenda pod… elektrycznym pastuchem

Gdy tak jedziemy przed siebie w końcu trafiamy na lawendowe pole. Całkiem spore! Tylko nie da się do niego podejść. Dostępu broni drut… pod napięciem! Elektryczny pastuch! Chyba z racji na położenie przy głównej drodze właściciele mieli dość hord przewijających się przez ich ziemię turystów łaknących zdjęcia przy fioletowych kępkach.

Potrafię zrozumieć takie rozwiązanie, ponieważ sami byliśmy świadkami różnych zachowań innych. Łamanie kwiatów, zgarnianie całych garści do ususzenia w domu… Jeżeli każdy będzie tak postępować, właściciel pola zostanie z niczym. Niby można powiedzieć, że zerwało się raptem kilka sztuk – ale co, jeśli w popularnym miejscu te kilka gałązek zerwie 1000 ludzi? W kilku miejscach mogliśmy zobaczyć, jak bardzo ogołocone są krzaczki rosnące najbliżej brzegu poletka.

W tym momencie uświadamiam sobie, że chyba jednak znacząco się spóźniliśmy. Niby nie mogę podejść jakoś blisko lawendy, ale już z odległości, w której się znajduję widzę, że kwiaty przekwitły. Całkowicie. Zaschnięte płątki pozwijały się i mimo tego, że lawenda nie została ścięta, to i tak czuję pewne rozczarowanie i niedosyt. Zabrakło nam kilku dni… Mimo wszystko jednak nie poddajemy się złemu nastrojowi. W końcu to pierwsze poletko, może na innych będzie ciut lepiej? Właściwe polowanie na lawendowe miejscówki mamy zacząć w końcu dopiero następnego dnia. Z tą myślą robię kilka zdjęć (tak na wszelki wypadek, jakby się jednak okazało, że nic lepszego już nie zobaczymy ) i jedziemy na nocleg.

Do hotelu docieramy przed zmrokiem. Okazuje się, że tę noc spędzimy w maleńkiej, ale pełnej uroku mieścinie. I tak pustej, jak to tylko mogliśmy sobie wymarzyć. Pierwsze skojarzenie? Cisza, spokój, sielskość i atmosfera totalnego relaksu. Mamy po cichu nadzieję, że załapiemy się na jakąś kolację. Dziewczyna w barze ledwo radzi sobie z angielskim, ale jakimś cudem dogadujemy się – odbieramy klucze i zamawiamy coś, co wraz z kucharzem, nazywają talerzem miejscowych specjalności. Siadamy na zewnątrz rozkoszując się ciepłym wieczorem. Po budynku obok biegają gekony, w światłach latarni fruwają wielkie ćmy, a przy stolikach obok siedzi kilku mieszkańców. Dzień jak co dzień. Spokojny wieczór mąci im jedynie dwójka przybyszów, ale szybko przyzwyczajają się do naszej obecności i obcego języka. W końcu dostajemy nasze danie.

Talerz specjalności? Niestety raczej jest to talerz resztek pozostałych z całego dnia. Jedzenie jest zimne, jedynie pieczywo zostało chyba świeżo upieczone. Jakaś sałatka, zimne ziemniaki z sosem, kawałeczek pasztetu i wędzona ryba. Może jakby całość została podgrzana, trochę lepiej by smakowała, ale tak – średnio to zjadliwe. Do tego na samym środku kawałki soczystego melona posypane odrobinę papryką. Posiłek nas nie zachwyca, ale jesteśmy tak głodni, że jakoś specjalnie nie wybrzydzamy. Późna pora, może już nic innego nie było w kuchni? Najlepszy z tego wszystkiego jest bez wątpienia ten melon. Tak dobrego chyba nigdy nigdzie nie jadłam!

Kładziemy się spać dobrze po północy. Jesteśmy zmęczeni, ale z podekscytowania nie mogę zasnąć. Kolejnego dnia ma się okazać, czy zdążyliśmy na lawendę, czy też jest już za późno na podziwianie obsypanych fioletowymi kwiatami pól. Niby jedno poletko widzieliśmy, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Wciąż liczę na pola w pełni rozkwitu.

Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych części relacji!

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

  1. Jedno z naszych ulubionych miejsc we Francji, bajka!

  2. Marzy mi się, by zobaczyć takie pole lawendy – uwielbiam te kwiaty! Ich kolor, zapach, wygląd – są idealne pod każdym względem!

    1. Monika | Podróżowisko.pl

      W takim razie Prowansja będzie dla Ciebie idealnym kierunkiem! A więcej lawendowych zdjęć już wkrótce :)

  3. Byłem-miło wspomnieć

  4. Ciekawy trasa, ładne widoki i historia, czego chcieć więcej? ;) Zazwyczaj zwiedzam miasta nadmorskie albo górskie, ale zainspirowaliście mnie do tego, żeby zastanowić się nad innymi kierunkami wycieczek :)

    1. Monika | Podróżowisko.pl

      W Prowansji można znaleźć wszystko! I nadmorskie miasta i klimatyczne mieścinki na wzgórzach i co dla nas ostatnio najważniejsze – piękne krajobrazy, ciszę i spokój :)

  5. Pałac w Awinionie przypomina z zewnątrz Alhambrę, podobnie imponujący .
    pozdrawiam
    bm

    1. Monika | Podróżowisko.pl

      W Alhambrze jeszcze mnie nie było, więc wierzę na słowo. Pozdrawiam również!

  6. Wszystkie te miejsca widziałam na zdjęciach moich rodziców oraz słyszałam w trakcie ich francuskich opowieści. Bez wątpienia zakochali się w Prowansji i wydaje mi się, że większość osób, która tam się wybierze, pała później do tego regionu silnymi uczuciami. I chyba nie ma się co dziwić, bo rzeczywiście jest tam bajkowo.

    1. Monika | Podróżowisko.pl

      Oj prawda… Prowansji trudno nie pokochać, nawet jeśli nie pała się zbyt wielką ogólną sympatią do Francji.

    1. Monika | Podróżowisko.pl

      Pięknie to dopiero będzie jak przejdę do lawendowych widoków! ;)

Skomentuj