Grecja: Dwie stolice Macedonii sprzed ponad dwóch tysiącleci

Pobyt w Grecji przeplatany był skrajnymi sytuacjami. Kolejnego, 5 już dnia podróży, nastąpił kolejny zgrzyt – tym razem z pracownikami muzeum w Werginie. Obsługa, a przynajmniej pan, na którego miałam wątpliwą przyjemność się natknąć, nie patyczkuje się z gośćmi wystawy… Ale były też i miłe niespodzianki. Relację z całego dnia przeczytacie poniżej.

Dzień 5, 17.05.2015

Jak się wieczorem po przyjeździe na nocleg okazało, zarezerwowałam najlepszy hotel, w jakim do tej pory (w ciągu ostatnich kilku lat podróżowania!) udało się nam przebywać. Obiekt co prawda położony był na uboczu, w maleńkiej miejscowości Metochi pod Werginą, ale za to z jakimi widokami… Hotel zbudowany został na szczycie niewielkiego pagórka, z którego roztaczała się panorama na tamtejszą winnicę i położone nieco w oddali jeziorko. Już na wjeździe odnosiło się wrażenie, że oto przekracza się bramy rezydencji jakiejś ważnej osobistości. Na terenie obiektu znajduje się duży parking i miejsce do grillowania.

A pokój? Cudo. Wszystko w drewnie, w ciemnej ale ciepłej brązowej kolorystyce… Na łóżku czekały świeżutkie szlafroki, a w prywatnej łazience wypasiony prysznic. Cena? 40 euro za pokój, Internet i parking wliczone do sumy. Trafiłam na bardzo dobrą promocję. Nocleg kosztował nas praktycznie tyle samo, co zakwaterowanie w pierwszym hotelu, w którym to mieliśmy nieprzyjemne przejścia. Ogółem ceny w tym hotelu były 3-4 razy wyższe niż to co zapłaciliśmy, ale miałam naprawdę farta przy rezerwacji. Jeżeli ktoś szukałby noclegu w tych okolicach, to polecam obiekt Ktima Kalaitzi w Metochi. A nuż traficie na podobną promocję? Żałuję tylko, że nie skosztowaliśmy tamtejszej kuchni, dania wyglądały apetycznie. Do tego podają ponoć wino własnej roboty.

Z żalem opuściliśmy hotel i z samego rana wybraliśmy się na zwiedzanie Werginy. Co prawda chcieliśmy te kilka miejsc zobaczyć dnia poprzedniego, ale najzwyczajniej zabrakło nam czasu.

Zwiedzanie Werginy

W Werginie można obejrzeć pozostałości najstarszej macedońskiej stolicy – miasta Ajgaj. Po przeniesieniu stolicy do Pelli, Ajgaj służyło jako nekropolia władców macedońskich. Do dzisiaj zachowały się pozostałości pałacu królewskiego, grobowiec macedoński i grobowce królewskie, które ukryte zostały w usypanym z ziemi kurhanie o wysokości 13m i średnicy 110m. Grobowce królewskie są w sumie cztery – pierwszy zwany grobowcem Persefony oraz czwarty zrabowane zostały jeszcze w starożytności. Drugi grobowiec należał do zamordowanego w Ajgaj króla Filipa II  (ojca Aleksandra Wielkiego) i młodej kobiety, podobno jego małżonki, która po zabójstwie męża postanowiła pójść dobrowolnie w ogień płonący na jego stosie pogrzebowym.

W starożytnej Grecji wierzono, że przejście na drugą stronę po śmierci możliwe jest tylko wtedy, gdy ciało zostanie spalone, a kości zakopane zostaną w ziemi. Tak też postąpiono z ciałem króla. Po spaleniu, kości obu osób wymoczone zostały w winie, a następnie złożone w złotych urnach przypominających mi nieco ozdobne szkatuły na biżuterię… Następnie urny złożone zostały w przygotowanym grobowcu umieszczonym w ogromnym kopcu ziemi. Ponoć teoria o najmłodszej żonie króla została niedawno obalona, ale powyższe informacje przekazywane są w muzeum. Trzeci grobowiec łączony jest z zamordowanym synem Aleksandra Wielkiego.

Obecnie kurhan zamieniony został w podziemne muzeum, w którym można podziwiać wydobyte w Werginie przedmioty (także te wydobyte z grobowców, jak np. zbroja królewska i ogromna tarcza Filipa), a także płyty nagrobne z antycznych grobów. Wewnątrz jest ciemno, głównym źródłem światła w niektórych częściach są gabloty, w których prezentowane są eksponaty.

Grecja dzień 5 (4)

Niestety w muzeum nie wiedziałam, że obowiązuje tam całkowity zakaz robienia zdjęć (w greckich muzeach, w których byliśmy zdjęcia robić można, byleby tylko nie używać lampy błyskowej), przez co zostałam ostro upomniana i nakazano mi schować aparat. Mój błąd, że nie dopytałam, ale forma zwrócenia uwagi pozostawiała wiele do życzenia.

Nie wiem, czy to w Grecji reguła, ale zwracanie uwagi turystom wyglądało we wszystkich widzianych przeze mnie przypadkach ogółem dość agresywnie. Nie były to prośby, tylko każdorazowo nieprzyjemne warknięcia. Np. w Atenach gdy jakaś zmęczona starsza kobieta usiadła w cieniu na jakimś fragmencie murku, zaraz podbiegła do niej pilnująca porządku Greczynka i krzyknęła na nią, że ma natychmiast się podnieść. Starsza Francuzka nie za bardzo zrozumiała o co chodzi, przez co pracownica tylko się dodatkowo nakręciła. Gdyby na miejscu turystki był ktoś bardziej „nerwowy”, to zaraz rozpętałaby się tam pewnie awantura. Ja rozumiem, że nie każdy dostosowuje się do poleceń, ale naprawdę można byłoby zwracać uwagę w delikatniejszy sposób. Nieco wyczucia by się przydało, nawet jeżeli ktoś ma gorszy dzień.

Gdyby nie to, że nocleg mieliśmy tak blisko Werginy, prawdopodobnie odwiedziny w tym mieście byśmy sobie podarowali. I chyba trzeba było tak zrobić, bo jakoś mnie to miejsce nie zachwyciło, a podejście (i cena biletu) wręcz odstraszyło od tego, by polecać Werginę innym.

Wejście do starożytnych grobów królewskich to koszt 8 euro. Kiedyś bilet na tę kwotę obejmował jeszcze zwiedzanie wspomnianego już pałacu, grobowca macedońskiego i kompleksu wykopalisk ale obecnie ruiny są podobno restaurowane. Przejechaliśmy się, żeby rzucić na nie okiem z drogi. Na terenie wykopalisk zupełnie nic się nie działo. I to nie dlatego, że na zwiedzanie przyjechaliśmy w niedzielę. Ruiny zostały przykryte prowizorycznymi daszkami i plandekami, ale raczej od jakiegoś czasu nikt do nich nie zaglądał. Turyści również nie mieli tej możliwości. A cena biletu niestety pozostała ta sama. Po Werginie pozostał mi niestety pewien niesmak.

Edessa i wodospady

Następnie pojechaliśmy do Edessy. Zależało mi, żeby zobaczyć tamtejszy park wodospadów. Jako że kierowaliśmy się tylko nawigacją, okazało się, że wjechaliśmy w jakieś wąskie, niezbyt uczęszczane dróżki. Ledwo mieścił się w nich nasz samochodzik. Już mieliśmy zawrócić, ale uzpełnie przypadkiem trafiliśmy na pozostałości starożytnej Edessy. Wejście na teren ruin nic nas nie kosztowało. Po chwili pojawił się jedynie jakiś Grek z pobliskiego budynku, przywitał się, zapytał skąd jesteśmy i tyle go widzieliśmy. Jakaś kobieta kręciła się po ruinach i zbierała chyba jakieś zioła. Cisza i spokój, poza tą dwójką i nami – żywego ducha. Niestety nie potrafię wskazać drogi do ruin. Za bardzo się tam nakręciliśmy. Z terenu wykopalisk widać było już nasz kolejny cel – wodospady.

Grecja dzień 5 (6)

Droga do wodospadów oznaczona została bardzo dobrze, co chwila w mieście widać znaki wskazujące kierunek.
Wodospady były piękne. Największy z nich spada kaskadą wysokości 70m! Ścieżka przy nim prowadziła w dół, ale prawie nikt nie decydował się na zejście, bo oznaczało to wodospadowy prysznic. Wiatr rozwiewał wodę, przez co dróżka non stop wyglądała jak w deszczu. Ja jednak zdecydowałam się zejść niżej. Byłam totalnie przemoczona, ale dla takich widoków warto było. Dodatkowo zafundowałam sobie w ten sposób nieco ochłody, bo dzień był naprawdę gorący. Idąc w dół cudem udało mi się utrzymać równowagę, o mały włos dwukrotnie wywinęłabym orła. Po schodach spływał strumień wody, która dolatywała tam z wodospadu, a odcinki proste pokryte były glonami i gliną. Wymarzone warunki do zaliczenia gleby. Mimo wszystko widoki wynagrodziły trudy zejścia. Wodospady były naprawdę niesamowite. Niestety zdjęcia nie wyszły, bo obiektyw cały czas pokryty był kroplami wody.

Gdy wróciłam na górę, wszyscy mieli niezły ubaw – wyglądałam jak jakaś topielica… Równie dobrze mogłam się zanurzyć w jakimś jeziorku – efekt byłby ten sam. Jednak zanim wróciliśmy do samochodu, zupełnie wyschłam.

Grecja dzień 5 (10)

Zawsze chciałam zobaczyć, co znajduje się za wodospadem. W Edessie wreszcie miałam ku temu okazję, ponieważ tuż za tą 70m kaskadą znajduje się krótkie przejście.Ze skał nadce mną zwisały kłęby roślinności, co chwila pryskała woda, ale chętnych na ten króciutki spacer nie brakowało.

Grecja dzień 5 (23)

Tuż obok przejścia znajduje się wejście do jaskini z masą stalaktytów i stalagnatów. Jaskinia jest niewielka i byłaby naprawdę malownicza, ale… Są w sumie dwa duże „ale”. Po pierwsze – skały pokryte są szpecącymi napisami nabazgranymi przez odwiedzających, a po drugie – w głębi jaskini niesamowicie śmierdzi moczem… Niby powinno być tam przyjemniej, bo temperatura jest wyraźnie niższa niż na zewnątrz, ale smrodek nie pozwala na zbyt długie przebywanie w tym miejscu. Koszt wejścia to 0,5 euro, płatne u pana siedzącego tuż przy wejściu do jaskini. Czy warto zajrzeć, pozostawiam indywidualnej ocenie.

Wracając do samochodu skusiliśmy się na pierwsze w tym roku czereśnie. O czereśniach w Polsce mogłam wtedy jeszcze pomarzyć, ale w końcu Grecja leży bardziej na południe i sezon wegetacyjny rusza tam wcześniej. Przy okazji można było również zakupić na tym samym stoisku najróżniejsze przyprawy i ich mieszanki używane w greckiej kuchni.

Ruiny w Pelli

Z Edessy ruszyliśmy w kierunku Salonik. Po drodze zatrzymaliśmy się jednak jeszcze w nieopisanej w naszym przewodniku Pelli – dawnej stolicy starożytnej Macedonii. W miejscowości tej zobaczyć można muzeum archeologiczne i wykopaliska. Niby mogliśmy zakupić bilet łączony do wykopalisk i muzeum, ale jakoś Wergina skutecznie zniehęciła mnie na ten dzień do jakichkolwiek innych muzeów. Wystarczyły w zupełności wykopaliska, do których wejście kosztowało 3 euro od osoby. Poza nami i jakąś grecką rodzinką, po ruinach szwendały się jedynie bezpańskie psy, które za nic miały zakaz wchodzenia na odsłonięte starożytne mozaiki posadzkowe.

Grecja dzień 5 (13)

Historycy odkryli, że w Pelli urodził się słynny przywódca – Aleksander Wielki. Źródła historyczne dowodzą również, że znajdowała się tam wspaniała królewska rezydencja, różne świątynie oraz budynki publiczne pokroju ogromnego teatru. Do naszych czasów zachowały się niestety jedynie fundamenty, niektóre mozaiki i pozostałości kolumn jońskich, które zostały zrekonstruowane.

Grecja dzień 5 (14)

Z zachowanych w Pelli mozaik posadzkowych najbardziej wyróżniają się trzy: polowanie na jelenia, polowanie na lwa oraz Dionizos na panterze. Jest jeszcze mozaika przedstawiająca uprowadzenie Heleny i mocno zniszczona scena walk Amazonek z Grekami – Amazonomachia. Wszystkie te mozaiki wyróżniają się dbałością o szczegóły, zachowano w nich również odpowiednią perspektywę. Prawdopodobnie oczy niektórych postaci wykonane były z kamieni szlachetnych, które niestety do naszych czasów nie ostały się na swoim miejscu. Podłogi w czasach swej świetności musiały zachwycać. Nawet teraz ich wykonanie i dokładność są zdumiewające.

Z Pelli udaliśmy się już prosto do Epanomi, gdzie mieliśmy zarezerwowany położony blisko morza hotel. W trakcie przejazdów co chwila mijaliśmy plantacje kiwi. Miałam już kiedyś okazję przyjrzeć się uprawie tych owoców (daaaawno, daaawno temu w Chorwacji), ale na taką skalę widziałam to po raz pierwszy. Plantacje kiwi ciągnęły się miejscami po horyzont.
Licznie mijaliśmy również coś w rodzaju niewielkich kapliczek (chociaż przeznaczenia ich nie jestem pewna) o różnej kolorystyce. Wszystkie jednak przypominały miniaturki świątyni.

Grecja dzień 5 (5)

W drodze dosłownie z minutę przed tym, jak pojawiliśmy się na jednym ze skrzyżowań, miał miejsce dość poważnie wyglądający wypadek. Jeden z samochodów wylądował na latarni po prawej stronie drogi, a drugi na wiacie przystanku po lewej. Dodam tylko, że obie jezdnie były dwupasmowe więc rozrzut mieli porządny… Na szczęście chyba nic nikomu się nie stało. Wszyscy wysiedli o swoich siłach, ale widać bylo, że pasażerowie jednego z aut (tego na wiacie przystankowej) byli naprawdę wściekli. Na szczęście dalsza droga przebiegła już bez takich atrakcji. W sumie w trakcie całego pobytu w Grecji widziałam tylko ten jeden wypadek, co dla mnie jest dość zadziwiające, bo jednak Grecy jakimiś świetnymi kierowcami to raczej nie są.

W związku z reorganizacją planu zwiedzania, Saloniki, które mieliśmy odwiedzić tego dnia, zostały przesunięte. Gdy zajechaliśmy na nocleg do hotelu Akti Retzika w Epanomi (swoją drogą polecam to miejsce – poza słabo działającym Internetem, nie mogę mieć do nich żadnych zastrzeżeń), okazało się, że nasz ośrodek znajduje się tuż przy plaży. Dobrze że mniej więcej wiedziałam, gdzie mamy nocować, bo nasza nawigacja nie widziała polnej drogi, którą musieliśmy pokonać w końcowym odcinku. Po przyjeździe jako tako rozpakowaliśmy się (czekały nas dwie noce w tym miejscu) i ruszyliśmy na plażę. Spacerując dotarliśmy do tawerny, która wydała się być dobrym miejscem na kolację. Niestety w środku okazało się, że już zamykają i jak chcemy, to możemy przyjść jutro. Z tym zamykaniem to się im za bardzo nie spieszyło, ale skoro tak… Przy budynku suszyły się złowione ośmiornice – pewnie jedno z dań menu na kolejny dzień.

Grecja dzień 5 (28)

Wróciliśmy do naszego obiektu, który dysponował własną tawerną. Jak pobyt nad morzem, to musi być rybka lub jakiś inny owoc morza. Po krótkiej chwili namysłu zamówiliśmy grillowaną ośmiornicę i nadziewane najprawdziwszym serem feta grillowane kalmary. Do tego wzięliśmy retsinę malamatinę – pierwszy raz piłam coś, co jednoznacznie kojarzyło mi się z żywicą. Retsina to lekkie greckie wino o posmaku żywicy sosnowej mające status wyrobu regionalnego. Malamatinę polecił nam kelner, bo zupełnie nie wiedzieliśmy, którą odmianę tego trunku wybrać. Wina podaje się w kieliszkach, ale retsina jest odstępstwem od reguły. Nalewana jest do niewielkich szklaneczek.

Ogółem alkohol ten nie należy do najdroższych, bo uważany jest za wino gorszej jakości (w sklepie 0,5 litrową retsinę można kupić już za coś ok. 1 euro). Chętnie kosztują ją jednak starsi Grecy i turyści. Zresztą coś musi być w tym winie, skoro pija się je już od ponad 2tys. lat! Gdy zaczęto ją produkować, pojęcie szkła nie było znane, dlatego wino trzymano w glinianych amforach pokrytych od wewnątrz żywicą sosnową. Dzięki temu zabiegowi do wina nie dostawał się psujący je tlen, ale napój zyskiwał specyficzny, żywiczny smak. Posmak ten – jako cecha charakterystyczna retsiny – zachowany został do tej pory.

Grecja dzień 5 (60)

Albo się ją kocha, albo nienawidzi. Tak przynajmniej mawiają ponoć Grecy. Mi retsina posmakowała, dlatego jakimś cudem udało się upchnąć w bagażu (oj, trzeba się było nagimnastykować z tym bagażem rejestrowanym jak nigdy) niewielką butelkę tego trunku. Do kolacji dostaliśmy ją idealnie schłodzoną. Doskonale pasowała do zamówionych owoców morza. Jedzenie było fenomenalne i wreszcie świeżo przygotowane. Zdarza się, że kalmary po przygotowaniu są gumowate, te jednak były idealne. A feta – mimo moich obaw – nie zdominowała ich smaku, tylko przyjemnie go uzupełniała.

Po zakończeniu posiłku przyszedł do nas chłopak, który przyjmował nasze zamówienie i stwierdził że pora na deser. Gdy odpowiedziałam, że na razie dziękujemy i że może następnym razem, rzucił tylko krótkie : dajcie spokój, deser zaraz będzie. I tym oto sposobem dosaliśmy w gratisie pyszne słodkości. Niestety nie zapamiętałam ich nazwy. Ceny w tej tawernie były porównywalne do cen w innych miejscach, w których jedliśmy.

Kolejnego dnia czekało nas zwiedzanie Salonik i zaplanowane, od dawna oczekiwanie plażowanie. Co z tego wyszło przekonacie się w następnej części relacji :)

Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych relacji z Grecji!

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Skomentuj