Grecja: W drodze do Aten

Gdy opuszczaliśmy Akti Retzika w Epanomi zostałam serdecznie pożegnana przez właścicielkę. Dosłownie żegnała mnie jak starą znajomą, która spędzała tam urlop kolejny raz z rzędu… Otwartość i serdeczność tej kobiety biły od niej na kilometr. W połączeniu z udanym pobytem zaowocowało to tym, że wyjeżdżaliśmy stamtąd z uśmiechem na ustach. Obiekt jak najbardziej polecam. Jedynym minusem jest to, że bez samochodu trudno się tam dostać…

Dzień 7, 19.05.2015

Według pierwszej wersji planu mieliśmy tego dnia zawitać do Salonik, ale jako że miasto zwiedziliśmy dnia poprzedniego – pobieżnie, to pobieżnie, ale jednak – ominęliśmy je i skierowaliśmy się do Dion, które było prawie po trasie na Ateny. W Dion mieliśmy w planach szybkie zwiedzanie wydawać by się mogło niewielkich ruin a następnie udanie się na krótkie plażowanie i dalej już prosto do greckiej stolicy. Gdy zjechaliśmy z trasy, moim oczom ukazało się majestatyczne pasmo Olimpu. Góry skryte były w chmurach, ale czasem nieśmiało ukazywał się nam najwyższy szczyt, na którym według greckiej mitologii urzędowali bogowie. Jednak to nie spotkanie z greckimi bogami było w planach.

Grecja dzień 7 (1)

Po kilku kilometrach drogi wiodącej wśród ogromnych plantacji kiwi (ponoć w okolicy uprawia się również tytoń i bawełnę) dojechaliśmy do wspomnianego wcześniej Dion. Podjechaliśmy na duży, ocieniony drzewami i pustawy parking i udaliśmy się do kasy biletowej. Bilety wstępu na teren ruin kosztują 4 euro. Wydawało mi się to dużą kwotą, ale wtedy zupełnie nie spodziewałam się, na jak ogromny teren zaraz wejdziemy.

Dion

Starożytna osada jest naprawdę spora. Poświęciliśmy kilka godzin na jej obejście, a i tak nie zajrzeliśmy do każdego miejsca. W Dion widoczne są wpływy wielu wieków historii. Czczone były tam bóstwa takie jak np. Zeus, Demeter, Afrodyta, Artemida oraz Dionizos, odkryto także ślady kultu bogów egipskich a także dwie bazyliki chrześcijańskie wzniesione w IVw.

Po zakupie biletów udaliśmy się na prawą stronę drogi – poza mury miasta, gdzie zlokalizowane były liczne świątynie. Najbliżej drogi znajduje się świątynia Demeter – najstarsze sanktuarium tak Dionu jak i starożytnej Grecji. Świątynia powstała w VIw.p.n.e. Była to spora budowla, ale niestety do naszych czasów zachowały się jedynie ślady fundamentów.

Grecja dzień 7 (3)

Malowniczo wyglądają pozostałości świątyni Izydy wzniesionej na wcześniejszym sanktuarium poświęconym Afrodycie i Artemidzie. Właśnie tam wśród wodnej roślinności widziałam pierwszego węża i wygrzewającego się na kamieniu żółwia. Nie zabrakło też licznych żab wskakujących z pluskiem do wody gdy się zbliżaliśmy.

Po zatoczeniu koła wśród antycznych sanktuariów wróciliśmy do głównej drogi oddzielającej je od pozostałości miasta. Obeszliśmy naokoło cały teren antycznego Dion, które otoczone zostało potężnymi, prostokątnymi murami o łącznej długości ok. 2,6km. Mury powstały z kamieni sprowadzonych z pobliskiego Olimpu. Chyba do tej pory wydobywa się tam kamień, bo co chwila słychać było odległe wybuchy. Brzmiało to tak jakby ktoś wysadzał zbocze góry. Obecnie potęgę murów należy sobie wyobrazić, bo niewiele z nich zostało.

Uwagę w Dion zwraca starożytna droga wyłożona kamiennymi płytami. Gdzieniegdzie zobaczyć można ślady wyryte w kamieniach przez koła rydwanów. Ówczesna ulica wyposażona została nawet w system kanalizacyjny! Znajdowały się przy niej sklepiki i liczne warsztaty rzemieślnicze – obecnie widać ich fundamenty i niewielkie fragmenty ścian.

Grecja dzień 7 (11)

Antyczna droga zaprowadziła nas do zbudowanego w IIw. miejsca zwanego willą Dionizosa. Nazwa wzięła się od figury boga stojącej w jednej z nisz w budynku. Można tam przyjrzeć się fundamentom, kilku kolumnom oraz zachowanym posadzkom. Największe wrażenie robi jednak osłonięta dachem ogromna mozaika przedstawiająca triumf Dionizosa. Nagi Dionizos stoi w rydwanie zaprzęgniętym w pantery, a wkoło niego przedstawiono maski teatralne obrazujące różne uczucia. Mozaika ta zdobiła okazałą salę bankietową. Willa zniszczona została – podobnie jak i całe miasto – w wyniku silnego trzęsienia ziemi  i pożaru. Był to ponoć najbardziej okazały budynek w całym Dion.

Grecja dzień 7 (52)

Na terenie miasta obejrzeć można także pozostałości ogromnych term rzymskich, które zajmowały powierzchnię około 4000 m2. W łaźniach korzystać można było z basenów, sauny, sal masażu, dodatkowo wewnątrz budynków znajdowała się biblioteka, sale do modlitw, miejsca do spotkań i odeon. Pomieszczenia z basenami wyłożono marmurem, natomiast w innych miejscach podłogi zdobione były mozaikami. Przed wejściem do łaźni znajdowały się toalety publiczne, w których do dzisiaj zachowały się jedne z najstarszych odkrytych w Europie marmurowych… sedesów.

Grecja dzień 7 (20)

Tuż obok łaźni obejrzeć można pozostałości wczesnochrześcijańskiej bazyliki. Jej ogrom i wspaniałość można wyobrazić sobie analizując wielkość terenu, jaki zajmują ruiny. Nad fundamentami zamontowane zostały metalowe kładki, przez co miejsce ogląda się dużo lepiej z nieco większej wysokości.

Grecja dzień 7 (24)

Na koniec zwiedzania tamtejszego stanowiska archeologicznego zostawiliśmy sobie rzymski teatr z IIw. Było piekielnie gorąco, ale doszliśmy jakimś cudem do końca długiej ścieżki. Przy okazji rzuciliśmy jeszcze okiem na pozostałości innych, dużo mniejszych term oraz zrekonstruowany teatr hellenistyczny.

Grecja dzień 7 (27)

Na terenie Dion spotkaliśmy tylko kilku turystów oraz… jaszczurki i węże, które kryły się praktycznie w każdym oczku wodnym. Część jaszczurek była tak szybka, że nie sposób było złapać je w kadrze.

Z Dion udaliśmy się na plażowanie. Przypadkiem trafiliśmy do Nei Pori, w którym z plaży widoczne były ruiny nieco oddalonego zamku Platamon położonego na wzgórzu. Zanim jednak wskoczyliśmy do wody, szukaliśmy miejsca na obiad. Po raz kolejny ze względu na posiadaną kartę przedpłaconą zależało nam na znalezieniu tawerny, w której zapłacimy za posiłek właśnie za pomocą karty. Niestety jednak nigdzie ponoć nie było takiej możliwości. Dodatkowo część z restauracji – jako że nie był to jeszcze sezon turystyczny – była zamknięta, albo w remoncie. Byliśmy chyba jedynymi obcymi w tym mieście, więc każdy się nam przyglądał. Turyści chyba poza sezonem tam nie zaglądają.

Nei Pori i problem z płatnościami

W końcu wylądowaliśmy w tawernie, do której zawitaliśmy w pierwszej kolejności. Przy pierwszej wizycie usłyszeliśmy, że terminal do płacenia kartą będą załatwiać w banku dopiero następnego dnia. Gdy wróciliśmy, dziewczyna z którą wcześniej rozmawiałam od razu nas rozpoznała. Na pytanie co mają w menu, zaproponowała nam porcję 15 grillowanych sardynek ze stwierdzeniem, że wystarczy ona na dwoje. W sumie głód jakoś specjalnie nam nie doskwierał, więc zamówiliśmy jedynie te sardynki. Standardowo dostaliśmy na stolik wodę i chleb. A dosłownie chwilę później doniesiono nam świeżuteńką sałatkę. Na moją zdziwioną minę (nie zamawialiśmy przecież żadnej zieleniny), usłyszałam, że sałatkę dostajemy gratis – została zrobiona z warzyw, które rosną w restauracyjnym ogródku. Miła niespodzianka.

Sałatka składała się z pomidora, ogórka i cebuli, dorzucono do niej 3 oliwki i polano ją oliwą zmieszaną prawdopodobnie z octem jabłkowym. Taka prawie tradycyjna sałatka grecka tyle że bez fety. W końcu gotowe były i nasze sardynki. Jak wcześniej Greczynka mówiła, że jedna porcja to 15 sztuk, tak przyniosła nam dwa talerze z ułożonymi ładnie dookoła 15 sardynkami na każdym. Zaraz wyjaśniła, że to jedna porcja ale podana na dwóch talerzach. Ciekawe, dlaczego dostaliśmy podwójną ilość… Na pewno się nie przesłyszałam, gdy wcześniej mówiła o 15 szt. na dwie osoby. Kolejny bardzo miły gest.

Jedzenie było pyszne, a tak dobrego chleba jeszcze w Grecji nie jadłam. Z przyjemnością jadło się go samego lub maczanego w doskonałej greckiej oliwie. Ryby były idealne, a sałatka stanowiła miły dodatek. Do tego bardzo miła obsługa. Po obiedzie i uiszczeniu rachunku zamieniłam jeszcze kilka słów z tą przesympatyczną dziewczyną. Akurat głaskała futrzaste psisko, które kręciło się w pobliżu. Jak się okazało, był to jej zwierzak – Leto – amator łatwych kąsków mający bardzo szybki refleks, gdy coś spada ze stołu. Ponoć trudno odegnać go od miski. Brzmiało to znajomo, mój pies ma tak samo.

Jeżeli bylibyście kiedyś w okolicy tego miasteczka, zajrzyjcie koniecznie do tawerny Thalassa. Nietrudno ją znaleźć, bo znajduje się tuż przy ulicy położonej przy plaży. Jedząc w ogródku można rozkoszować się widokiem na plażę i morze. Dodatkowo w maju było tam zupełnie pusto. Cała restauracja dla nas :)

Grecja dzień 7 (31)

Najedzeni udaliśmy się na krótkie (i to bardzo!) plażowanie. Mąż grzebał jeszcze coś w samochodzie, ja kręciłam się obok. Zaraz pojawił się jakiś Grek na rowerze, który zagadał skąd jestem. Gdy usłyszał, że w Nei Pori jestem specjalnie na plażowanie, stwierdził że teraz to chyba jeszcze za wcześnie na kąpiele, bo morze jest okropnie zimne i pogoda nie sprzyja. Zmienił zdanie i wykazał się zrozumieniem, gdy przypomniałam mu o naszym morzu położonym dużo bardziej na północ. Jako że mój mąż znalazł się zaraz obok, Grek pożegnał się szybko i odjechał. A tak miło się rozmawiało ;) Jak to później mąż stwierdził – nie można spuścić mnie z oka chociażby na chwilę…

Na plaży spędziliśmy jakąś godzinę. Morze było spokojne, ale niestety pływały w nim różne śmieci – jakieś kawałki traw, niezidentyfikowanych obiektów (nie chcę wiedzieć, co to mogło być) i zdarzały się meduzy. Pierwsze zanurzenie za przyjemne nie było, ale później przyzwyczaiłam się do temperatury wody. Bałtyk ma taką temperaturę, gdy u nas jest pełnia lata. Plaża miała potencjał, była szeroka i z drobniutkim piaskiem, który przyjemnie przesypywał się przez palce. Niestety za czysta nie była. Jedynie przy większych hotelach widać było, że jest regularnie czyszczona.

Grecja dzień 7 (32)

Po kąpieli osuszyliśmy się i ruszyliśmy w dalszą drogę, na Ateny. Znów ja miałam prowadzić, ale o mały włos mogło się to nie za wesoło skończyć. Na jednym z zakrętów nie zauważyłam znaku stop… W sumie trudno byłoby go zauważyć, bo ustawiony został w krzaczorach, które kompletnie go zasłoniły. Na szczęście jechałam na tyle wolno, że zdążyłam wyhamować, gdy z lewej strony nie wiadomo skąd pojawił się samochód. Gdyby nie szybki refleks mój i greckiego kierowcy oraz niewielka prędkość, sytuacja mogłaby skończyć się stłuczką. Chwilę postaliśmy na skrzyżowaniu dróg wzajemnie pokazując sobie, kto ma jechać pierwszy, aż w końcu uśmiechnięci Grecy ruszyli przede mną. Żadnych krzyków, wymyślania. Coś mi się wydaje, że sami nie do końca wiedzieli, kto ma pierwszeństwo na tym skrzyżowaniu i myśleli pewnie, że to oni wymusili.

To mnie tylko utwierdziło, że znaki w wielu miejscach stoją tam pro forma.  Zresztą nie tylko znakami nie zawsze się przejmują. Teren z ograniczeniem prędkości do 50 km/godz? A co tam, pruje się 80, 90km/h albo i więcej. Autostrada z limitem 120? Jedzie się 100. Jak na zabudowanym i z ograniczeniami wyprzedzają wszyscy, tak na autostradzie już tacy chętni nie są. Do tego ścinają zakręty, nie potrafią wyprzedzać. Aż dziw, że w trakcie całego pobytu widzieliśmy tylko jedną stłuczkę. A może tylko ja odniosłam tak kiepskie wrażenie na temat drogowych umiejętności Greków?

Dalsza droga mijała bez przygód, chociaż w pewnym momencie zaczęłam czuć ogromną senność. Miałam za sobą jakieś 300km tego dnia – dla początkującego kierowcy jest to już chyba jakimś wyczynem, szczególnie w obcym kraju. Na jednym z parkingów zamieniliśmy się, mogłam w końcu zmrużyć oko. Nawet nie wiem kiedy usnęłam. Obudziłam się gdy byliśmy już nie tak daleko od Aten. Wokół zbierały się czarne chmury i zwiastowało to tylko jedno – wielką burzę. Po kilkunastu minutach lunęło a niebo rozbłysło się dziesiątkami błyskawic.

Grecja dzień 7 (36)

W Atenach wylądowaliśmy po 22. Na szczęście nawigacja doprowadziła nas pod same drzwi hotelu. Na booking.com naczytałam się sporo niepochlebnych opinii o zarezerwowanym wcześniej Athens Delta Hotel, ale na miejscu okazało się, że wcale nie jest tak źle. Może wzięli sobie do serca uwagi? Pokoje miały być obskurne i bez Internetu. Miało być brudno i nieprzyjemnie. Na miejscu zastaliśmy ładny, czysty pokój, na pewno niedawno odmalowany (w hotelu unosił się ciągle zapach świeżej farby). Mimo że na stronie była informacja, że Internet działa tylko w pomieszczeniach ogólnych, każde piętro miało swój router i wi-fi było dostępne w każdym pokoju.

Noc zapowiadała się nieźle, szczególnie że mieliśmy sprawnie działającą klimatyzację. Nigdzie nie było śladu żadnych robali. Z pokoju mogliśmy wyjść na spory balkon. A samochód mogliśmy zostawić na ulicy tuż obok tego obiektu. Centrum Aten i bezpłatny parking! Aż nie mogłam w to uwierzyć. Jedynie starszy recepcjonista miał specyficzne poczucie humoru, ale dało się przeżyć. Przy meldowaniu się spotkaliśmy dodatkowo dwójkę innych Polaków, którzy późno wrócili z miasta. Do Grecji przyjechali z Białegostoku – więcej nie pogadaliśmy, byli jacyś tacy mało kontaktowi.

W pokoju urządziliśmy sobie w ramach kolacji grecką „ucztę” – był oryginalny ser feta, tzatziki i jogurt grecki. Do tego oczywiście coś na zapicie, czyli retzina kupiona w jakimś sklepie za niewiele więcej niż 1 euro i greckie piwo.

Od rana planowaliśmy zwiedzanie stolicy Grecji.

Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych relacji z Grecji!

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Skomentuj