Santorini: Wykopaliska w Akrotiri


Co jakiś czas przekonuję się, że nie wszystkie lądowania muszą przebiegać sprawnie. Mimo całkiem sporego szczęścia do bezproblemowych podróży samolotem zdarzają się i takie loty, o których wolałabym zapomnieć. Jednym z nich było lądowanie na Santorini. Wiatr dał nam popalić… Gdy już znaleźliśmy się na ziemi, miałam wrażenie, że nam głowy pourywa. I dlatego tym bardziej cieszyłam się, że zdecydowaliśmy się na zobaczenie zadaszonych wykopalisk w Akrotiri. 

Dzień 2, 6.02.2016, część 1/3

Zanim wylądowaliśmy na Santorini, musieliśmy przejść kolejny raz przez kontrolę bagażową. Ja przebrnęłam przez procedury bezproblemowo, jednak obsługa uczepiła się… przepisowej kosmetyczki mojego męża. Jakaś kobieta postanowiła sprawdzić pojemność wszystkich kosmetyków (a wiele ich nie było), a następnie przełożyła je do foliowej torebki strunowej i dorzuciła jeszcze drugą taką samą z tekstem, że będzie na drogę powrotną. Torebki takie były rozdawane przed kontrolą, w razie jakby ktoś nie miał swojej. Zupełnie tego nie rozumiem, bo moja kosmetyczka była identyczna (przezroczysta, o pojemności nawet mniejszej niż 1l), tyle że miałam w niej więcej rzeczy. Czyli na logikę to mnie powinni dokładniej sprawdzić, ale jak już zdążyłam się przekonać, nie wszystko na lotnisku w Atenach jest logiczne.

Na Santorini odlatywaliśmy z dobrze już nam znanej po majowej wyprawie do Grecji bramki. Poza toaletą i maleńkim sklepikiem w jej okolicy nie ma zupełnie niczego. Ale to akurat mi zupełnie nie przeszkadzało, siedziałam jak na szpilkach z niecierpliwością oczekując, aż wreszcie wpuszczą nas na pokład. Było nieco chaotycznie, ale w końcu zajęliśmy miejsca i samolot wystartował.

Lot przespałam, więc nie za bardzo odczuwałam co się z nami działo. A działo się ponoć sporo, ponieważ niesamowicie silny wiatr porządnie nami potrząsał. Po nieprzespanej nocy byłam jednak wystarczająco nieprzytomna, żeby nie zwracać na to uwagi. Obudziłam się tuż przed lądowaniem. Widoki z okna były niesamowite. Wysoka góra, wielkie fale rozbijające się białymi grzywami o czarne plaże… Cudo. Jednak szybko zostałam sprowadzona „na ziemię” – to lądowanie było najgorszym, jakie do tej pory przeżyłam. Trzęsło cały czas, ale pilot postanowił lądować.

Gdy już prawie dotknęliśmy kołami pasa, wiatr tak zachwiał samolotem, że kapitan natychmiast poderwał maszynę w powietrze i zaczął krążyć nad wyspą. Obsługa pokładowa zaraz uspokajająco wytłumaczyła, że lądowanie przerwano ze względu na złe warunki atmosferyczne. W samolocie zapadła jednak martwa cisza. Każdy w napięciu czekał na drugą próbę. W końcu piloci zdecydowali się na ponowne lądowanie. Za drugim razem udało się! Złapaliśmy półgodzinne opóźnienie, ale najważniejsze, że wylądowaliśmy w całości.

Santorini dzień 2 cz. 1 (1)

Gdy wysiedliśmy z samolotu okazało się, że obsługa lotniska nie za bardzo radzi sobie z zarządzaniem autobusami: pierwszy odjechał prawie pusty, drugi był napchany do granic możliwości, a trzeci… trzeciego nie było. Zostaliśmy na pasie. Po chwili jednak podjechał i nasz transport. Maleńkie, nieco obskurne lotnisko nie zrobiło na nas dobrego wrażenia – remontu chyba nigdy się nie doczekało. No ale w końcu postawiliśmy stopy na wulkanicznej ziemi Santorini. Pierwsze wrażenie? Temperatura jak w Polsce (a miało być cieplej!!!), silny lodowaty wiatr i totalne pustkowie. Do tego przetaczające się przez drogę jak w jakimś westernie suche krzaczki dawały do myślenia, czy oby wylądowaliśmy we właściwym miejscu. Jednak podekscytowanie nie dawało za wygraną i możliwie jak najszybciej udaliśmy się po nasz wypożyczony samochód. Cena zdecydowała i wybraliśmy Europcar.

Wszystkie inne wypożyczalnie mają swoje siedziby w terminalu, ta jedna znajduje się akurat poza budynkiem lotniska. Na szczęście pan z Avisa odpowiednio nas pokierował i już po chwili czekaliśmy w kolejce po swoje auto. Miało być Daewoo Matiz, padło na Nissana Micrę. Według właściciela biura auto było nowe. Ciekawe… jakimś dziwnym cudem miało przejechane już 11 000 km. Pierwszego dnia – mocno się kręcąc – zrobiliśmy 100km i wyspa praktycznie była objechana dookoła. Naprawdę niełatwo przejechać nowym autem tyle drogi na Santorini, więc ta jego „nowość” była wątpliwa. Ale fakt – samochód był w świetnym stanie wizualnym, ani jednej ryski, czy plamki. Idealnie biały lakier.

Santorini dzień 2 cz. 1 (2)

Nie chcąc tracić więcej czasu, ruszyliśmy od razu na południe, jednak silny wiatr początkowo znacząco utrudniał drogę. Niesamowicie uważaliśmy, żeby nie uszkodzić samochodu w trakcie przyzwyczajania się do tego maleństwa. Sypało piachem, kamykami, niektóre drzewa mimo że przyzwyczajone do wietrznego klimatu wyspy, nie wytrzymały i albo na drodze leżały spore gałęzie albo całe konary. Na to też trzeba było zwracać uwagę. Na szczęście ruch był minimalny, więc i oswojenie się z autem było prostsze. Momentami zastanawiałam się nawet, czy przypadkiem wszyscy mieszkańcy Santorini nie wyemigrowali na czas zimy do Grecji kontynentalnej.

Skupiłam się na wyszukiwaniu znaków wskazujących jakieś ciekawe miejsca, o których mogłoby nie być mowy w przewodniku. I tak w drodze do Akrotiri najpierw trafiliśmy do tradycyjnej wioski Megalochori. Mieszkańcy szybko przemykali od domu do domu lub sklepu ze swoimi obowiązkami, a turystów zupełnie tam brakowało. Tylko jeden osiołek pokryty grubą warstwą zimowego futra leniwie skubał jakąś zieleninę przy parkingu. Wioska ma swój klimat. Byłam nią zachwycona, ale to był dopiero początek.

Mogliśmy leniwie spacerować wąziutkimi uliczkami, schodkami i zaglądać do różnych zakamarków. Momentami zastanawiałam się, w jaki sposób kierowcy radzą sobie na tych uliczkach, ponieważ naprawdę nie było tam za wiele miejsca. Minięcie się pieszego i auta było czasami niemożliwe. Jednak jakoś sobie ci kierowcy radzą, a to, że samochody mają niekiedy poobcierane to już inna para kaloszy.

W trakcie chodzenia po Megalochori zaczęłam wyszukiwać pierwszych oznak wiosny. Kwitły tam różne chwasty, ale i rośliny w doniczkach ustawionych przed domami. Trafiliśmy też na ciekawy wielki krzak przypominający mimozę. Właśnie kwitł w taki oto sposób puchaty sposób:

Santorini dzień 2 cz. 1 (6)

Gdy już obeszliśmy Megalochori wzdłuż i wszerz, wróciliśmy do auta. Z wioski udaliśmy się do Akrotiri, ponieważ w mieście tym znajduje się jedna z największych atrakcji Santorini. Chodzi o wykopaliska archeologiczne. Bilet wstępu do tego miejsca kosztuje 5 euro od osoby. Gdy weszliśmy na teren wokół wykopalisk, myśleliśmy, że nie ma tam żadnych pracowników, bo wszystko było pozamykane. Nawet budka z biletami. Doszliśmy szeroką aleją, przy której rosły ogromne krzaczory rozmarynu, do właściwego budynku. Okazało się, że bilety sprzedawane są tuż przy ruinach – jako że to nie był sezon, to i tłumów się nie spodziewali.

Prehistoryczna osada Akrotiri znajduje się na południowym krańcu wyspy. Miasto, którego ruiny można obecnie zobaczyć datowane jest na epokę brązu (1650-1500 p.n.e.). Jednak znaleziska z innych poziomów wykopalisk pokazują, że miejsce to było zamieszkane nieprzerwanie od  5 tysiąclecia p.n.e.! Wykopaliska w tym miejscu rozpoczęte zostały przez prof. Spyridona Marinatosa w 1967r., niestety ze względu na duże pokłady materiału wulkanicznego przykrywającego to miejsce nie mógł on wytyczyć dokładnie granic tego miasta. Ponoć nawet obecnie przy użyciu najnowocześniejszych technologii nie jest to możliwe. 

Na obszarze 1,2 hektara zlokalizowane jest ponad 30 budynków chronionych pod dachem. Tylko cztery z tych budowli zostały gruntownie przebadane, ale bogactwo i różnorodność odkryć pozwoliła na odtworzenie historii osadnictwa w tym miejscu w zadowalającym stopniu. Przed erupcją wulkanu linia brzegowa znajdowała się około 100 metrów od odkopanego miasta. Prehistoryczne Akrotiri otoczone dwiema piaszczystymi plażami było idealnym miejscem schronienia statków. Osada ta rozszerzała się stopniowo na północny wschód podczas wczesnej epoki brązu (ok. 3 tysiąclecia p.n.e.), dzięki czemu przekształciła się w ważne miasto portowe uczestniczące w handlu morskim.

Santorini dzień 2 cz. 1 (13)

Po zniszczeniu przez trzęsienie ziemi, miasto podniosło się z ruin (ok 2100-1650 pne). Działalność marynarzy i mieszkańców rozszerzyła się wówczas daleko poza Morze Egejskie. Wydaje się, że Akrotiri odegrało ważną rolę w handlu miedzią pomiędzy Cyprem a Kretą. Wyjaśniałoby to bogactwo miasta i jego kosmopolityczny charakter. Krótko po odzyskaniu świetności, Akrotiri ponownie zostało zniszczone przez kolejne trzęsienie ziemi, ale znów je odbudowano. Jego rozwój postępował w bardzo szybkim tempie. Imponujące budynki publiczne i prywatne, instalacje sanitarna świadczą o zamożności i poziomie życia ówczesnych mieszkańców wyspy. Ponadto bogate wyposażenie domów, meble a przede wszystkim różnorodność malowideł ściennych odsłaniają obraz społeczeństwa o burżuazyjnej mentalności.

Przed końcem XVIIw. p.n.e. Akrotiri nawiedziło kolejne trzęsienie ziemi. Ponownie mieszkańcy rozpoczęli jego odbudowę, jednak ich wysiłki przerwane zostały przez nagłą erupcję wulkanu. Miasto, które nie zdążyło podnieść się po sejsmicznej aktywności, pogrzebane zostało pod grubą warstwą pumeksu i popiołu wulkanicznego, dzięki czemu zachowane zostało dla potomności. Ruiny zwiedza się szybko. Faktycznie ich rozmiar i to, jak się zachowały przez te wszystkie stulecia, robią wrażenie. Niestety na miejscu poza ścianami budynków wiele więcej się nie zobaczy. Ogromna większość znalezisk została przetransportowana do muzeum znajdującego się w stolicy wyspy – miejscowości Fira.

Gdy wróciliśmy na parking, rzuciłam okiem na pierwszą czarną plażę, jaką w życiu widziałam. Jeśli chodzi o widoki, to warto na nią zajrzeć, ale amatorzy wylegiwania się na drobnym piasku to w sezonie na pewno niczego interesującego tam nie znajdą. Plaża jest wąska i kamienista. Po prawej stronie od parkingu znajdują się lokale, które w miesiącach letnich służą chyba za restauracje. W trakcie naszego pobytu na wyspie wszystkie były jednak pozamykane. Moją uwagę zwrócił jednak nazwa jednego z nich: „Melinas”…

Spod ruin w Akrotiri niedaleko już do kolejnej wielkiej atrakcji wyspy – niesamowitej Czerwonej Plaży, o której (ale nie tylko) przeczytacie w następnym wpisie.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Skomentuj