Islandia: Impregnat potrzebny od zaraz! Kanion Fjadrargljufur w deszczu

Gdy przemięka Ci niezawodny do tej pory softshell, to wiesz, że jest źle. Szczególnie gdy jesteś na Islandii, na której byle jaki płaszcz przeciwdeszczowy kosztuje 45 zł, a lać może nieustannie do końca wyjazdu. Czyli jeszcze prawie tydzień. Zostać bez kurtki czy kupić ten nieszczęsny płaszcz, który z dużą dawką prawdopodobieństwa może okazać się jednorazową zabawką? Po raz pierwszy mimo całej mojej ogromnej miłości do Islandii i wyrozumiałości do jej pogody, miałam dość. Miejsce, gdzie było najgorzej? Kanion Fjadrargljufur.

Dzień 4, 23.06.2018, część 3/4

Tak. Zdecydowanie aura nam nie dopisuje w trakcie tego wyjazdu. Od rana leje, co prawda z przerwami na nieco delikatniejszy, siąpiący deszczyk, ale lecąca z nieba woda ani na chwilę nie daje nam wytchnienia. Zwiedzanie w tych warunkach nie jest zbyt przyjemne, ale przecież nie zaszyjemy się w aucie na długie godziny licząc, że może jednak w końcu deszcz się zlituje. Gdy dojeżdżamy do kanionu Fjadrargljufur zakładamy wodoodporne spodnie wierzchnie i idziemy na górę, z której roztacza się bajeczny widok.

Kanion Fjadrargljufur

Byliśmy w tym miejscu już rok wcześniej, ale z związku z tym, że był to marzec, nie można było doszukać się nawet grama zieleni. Teraz tutejsze trawy eksplodowały soczystością zielonych odcieni. Miejsce to wygląda znajomo, ale jednak zupełnie inaczej w tej odsłonie!

Mamy trochę szczęścia – jeszcze bodajże kilka tygodni wcześniej tutejszy szlak był zamknięty ze względu na zniszczenia spowodowane przez sporą ilość turystów. Niestety nie wszyscy trzymają się ścieżki wyłożonej specjalną plastikową kratką umożliwiającą wędrówkę, gdy ziemia przesiąknięta jest wodą i co rusz można utknąć w błocie. Wiele osób idzie obok, przez co niszczy się roślinność. A na punkcie swojej przyrody Islandczycy mają naprawdę bzika! I z tego względu czasami niektóre szlaki są zamykane, żeby przyroda mogła się nieco odrodzić. W tak niesprzyjającym klimacie nie trwa to krótkiej chwili, więc po pierwsze trzeba wykazać zrozumienie dla sytuacji, a po drugie – trzymać się wytyczonych przejść.

Gdy docieramy do końca szlaku dociera do mnie, że mój softshell już dłużej nie da rady. Przemięka na ramionach i rękawach... Albo szybko znajdę jakiś sklep, w którym kupię impregnat, albo czeka mnie zakup pieruńsko drogiej kurtki lub chodzenie w mokrych ciuchach do końca wyjazdu jeśli deszcz nie ustanie. Żeby gdzieś mieli ten impregnat! Kurtka jeszcze nigdy mnie nie zawiodła, ale ilość spadającej tu na nią nieustannie wody chyba była ponad jej siły.

Deszcz pada z różnych stron (nawet od dołu!), ale głównie zacina nam w twarze lodowatymi igłami, dlatego też dużo czasu tu niestety nie spędzamy. Jednak wystarczy go na tyle, żeby docenić, jak pięknie prezentuje się kanion w tej letniej odsłonie. Szkoda tylko, że przez nisko wiszące chmury nie widać okolicy. Z góry widać było poprzednio znaczny kawałek Islandii!

Poza nami i jeszcze jedną parą nikt nie odważył się wyściubić nosa z auta. Samochodów na parkingu niby jest kilka, ale pasażerowie albo drzemią, albo piknikują w oczekiwaniu na polepszenie pogody. Może trzeba było postąpić tak samo i spróbować przeczekać najgorsze? Może za chwilę pogoda by się zmieniła? Co jednak czuję, że ci, co śpią, długo już tak czekają… Po ekspresowym obejrzeniu kanionu, ruszamy dalej.

Przymusowa przerwa

Kierujemy się w stronę Kirkjugolf (Kirkjugolfid), ale niestety musimy zrobić przerwę. Nie dość, że mój softshell można już częściowo wyżymać, to jeszcze i aparat fotograficzny jest przemoczony. Do obiektywu dostała się woda, przez co zaparowały chyba wszystkie możliwe soczewki. Do tego stopnia, że niemożliwe jest zrobienie żadnego zdjęcia…

W obecnej sytuacji przemoczenia ubrań oraz sprzętu, chwilowo dalsze zwiedzanie w deszczu nie ma sensu. Poddaję się. Uwielbiam Islandię i wydaje mi się, że mam sporo cierpliwości i zrozumienia do tutejszej pogody, ale w tym momencie mam serdecznie dość. A jeśli tak będzie wyglądał każdy kolejny dzień? Nie jest to przecież wykluczone…

Kirkjugolf

Godzinę siedzimy w samochodzie w pobliżu urokliwego wodospadu Stjornarfoss. Drzemiemy, zjadamy coś – aż żal tak czas tracić, ale nic nie możemy poradzić.  Wtem odrobinę się przejaśnia. Czekamy, aż z drogi przed nami zejdą owce i pędem zawracamy pod Kirkjugolf. Mąż początkowo nie chce wyjść z auta, więc idę zobaczyć to miejsce sama. Po chwili jednak dołącza. Nie pada! Aparat trochę się podsuszył, więc tym bardziej trzeba wykorzystać ten moment. Zanim wrócimy do samochodu znów zacznie kropić, ale dobre i 10 min. spokoju.

Kirkjugolf zwane jest kościelną podłogą – zobaczyć tu można 80-metrowy obszar płyt z bazaltu. Głównie sześcienne kolumny uległy erozji, w efekcie czego powstało to dość niezwykłe miejsce. Płyty wyglądają jak ułożone ludzką ręką podłogowe kafelki! Badacze przekonują jednak, że jest to dzieło natury, a w miejscu tym nigdy nie stał żaden budynek. Pomnik przyrody Kirkjugolf zobaczyć można kilka kilometrów na wschód od miejscowości Kirkjubaejarklaustur – prowadzą do tego miejsca znaki.

Po powrocie do auta postanawiamy zobaczyć jeszcze raz wodospad Stjornarfoss (z daleka prezentuje się bardzo malowniczo!) oraz położony niedaleko Systrafoss – Wodospad Sióstr będący częścią rzeki Fossa. Niestety oba miejsca oglądamy z samochodu, bo… znów pada!

85 zł za 300 ml impregnatu?!

Gdy ruszamy dalej, zauważamy stację paliw. A gdyby tak spróbować tu poszukać jakiegoś impregnatu? Do tej pory na kilku stacjach nie widzieliśmy czegoś takiego w ofercie, ale nie zaszkodzi spróbować. Jest! Tylko drogi… 300 ml spray do impregnacji ubrań oraz namiotów kosztuje po przeliczeniu jakieś „jedyne” 85 zł… W tej sytuacji jednak wyjścia nie mam. Szybko wracam do auta i zaczynam proces uszczelniania kurtki. Etykieta mówi, że należy pryskać mokre powierzchnie – z tym nie ma najmniejszego problemu. Po chwili samochód wypełnia woń silikonu, a ja zaczynam suszyć przy nawiewach przemoknięty, spryskany na próbę rękaw.

Siedziba skrzatów i elfów – Dverghamrar

Zanim się jednak dosuszę do końca, dojeżdżamy do Dverghamrar – kolejnej formacji bazaltowych kolumn. Mąż nie ma ochoty wysiadać, ja jednak łapię aparat i pędzę do skał. Byleby tylko zdążyć przed kolejną turą deszczu…

Islandczycy uważają, że Dverghamrar jest siedzibą skrzatów i elfów – te wierzenia nadal są żywe wśród sporej części społeczeństwa. Dlatego też lepiej tu uważać, żeby nie narazić się tym niezwykłym istotom :) Rok temu było tu pełno śniegu, więc nie dało rady przyjrzeć się temu miejscu w jego pełnej krasie. Teraz jest tu cudownie zielono. I okazuje się, że z tyłu jest nawet małe skupisko islandzkich brzóz – w marcu nie daliśmy rady tu dotrzeć ze względu na grubą warstwę zalegającego białego puchu. Sięgał nam wtedy ponad kolana!

Rzucamy jeszcze okiem na znajdujący się nieopodal wodospad Foss a Sidu – niestety nie można do niego podejść, teren oznaczony jest jako prywatny. Nie odjeżdżamy stamtąd daleko, gdy znów widzimy urokliwą kaskadę. Wydaje mi się, że rok temu jej tu nie było… A może była, tylko pod śniegiem? Niezbyt komfortowy zjazd z asfaltu nasze autko pokonuje bez problemu. Widać jednak, że kierowcy zwykłych osobówek mają z tym kłopot.

Wreszcie docieramy do mojego ulubionego lodowca Svinafellsjokull – nieco ponad rok wcześniej uwodził on wzrok niesamowitym błękitem lodu. Czy latem również można liczyć na tak spektakularne barwy? O tym w kolejnej części.

Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych relacji z Islandii!

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

  1. Prawdziwa wojowniczka z Ciebie. Zdjęcia piękne. Deszcz, nie deszcz – koniecznie muszę kiedyś odwiedzić ten kraj.

  2. Co innego czytać o ty deszczu, co innego przeżyć go ;) zdjęcia są niezwykle klimatyczne, ale jak patrząc na nie przypominałam sobie o tym deszczu i przemoczonym softshellu, to bardzo bardzo Ci współczułam. Twarda jesteś, że się nie poddałaś! Chyba było warto :)

  3. Softshell to raczej ubranie na wczesne jesienne wieczory ;-) My mieliśmy ze sobą ubrania prawie narciarsko-snowboardowe a i tak pogoda dawała nam w kość. Szczególnie wiatr. Raz przy Godafos (podwiewało wodę z wodospadu) a drugi raz przy tej elektrowni termalnej (Leirhnjukur). Tak wiało, padało, było zimno jak cholera… ze do zwiedzania potrzebny byłby kask na całą głowę.

    1. Przy wcześniejszych wyjazdach na Islandię (w marcu) zestaw składający się głównie z softshella i polaru sprawdzał się u mnie znakomicie – czy to wiatr, czy deszcz było mi w sam raz :D Czasem tylko posiłkowałam się puchówką. Sądziłam, że tym razem też tak będzie, ale niestety… ilość deszczu przełamała wodoodporność i trzeba było szarpnąć się na impregnat… ;) Takie narciarskie ciuchy to też nie jest tam głupi pomysł!

  4. pamiętam że też w tym samym miejscu przemoklysmy;) niby nie padało ale jakaś taka mżawka. Na Islandii kochanej bardzo przydatne są spodnie wodoodporne A niestety o nich zapomnieliśmy;).

    1. My zabraliśmy ze sobą wierzchnie spodnie wodoodporne – przed wyjazdem nie byliśmy do nich zupełnie przekonani, jednak uratowały nas kilka razy przed całkowitym przemoczeniem Niby mój softshell był do tego wyjazdu wodoodporny, ale za trzecim razem na ten wyspie postanowił się zbuntować… Także wodoodporne spodnie wierzchnie, wodoodporne buty, wodoodporna kurtka plus na wszelki wypadek impregnat to chyba taki podstawowy zestaw ;)

Skomentuj