Malta: Spacerem po maleńkiej stolicy – atrakcje Valetty


Będąc na Malcie nie sposób pominąć Valetty. To główny węzeł przesiadkowy, ale i piękne miasto z charakterem. Nie mieliśmy konkretnego planu na zwiedzenie stolicy Malty, pozwoliliśmy się ponieść nogom. Jakie atrakcje Valetty odwiedziliśmy?

Dzień 5, 11.10.2015, część 2/2

Widok na Valettę

Po odwiedzinach w Marsaxlokk i szybkim zwiedzaniu Tarxien, w Sliemie zostawiliśmy niepotrzebne rzeczy i udaliśmy się spacerem na jakiś oddalony nieco od naszego hotelu przystanek. Chcieliśmy rzucić okiem na to miasto jeszcze zanim trafimy do Valetty – stolicy Malty. Przypadkiem nogi zaniosły nas do miejsca, z którego roztacza się przepiękny widok na Valettę. Poza Azure Window, to chyba najbardziej charakterystyczny widok dla Malty.

Fot. Widok ze Sliemy na Valettę

Gdy się odwróciliśmy, zobaczyliśmy niewielki budyneczek, w którym według napisu umieszczonego nad wejściem, mieściła się niegdysiejsza destylarnia (odsalarnia?) wody morskiej. Budynek powstał w 1881 r. Zupełnie zdominowały go blokowiska rozstawione dookoła.

Fot. Stara odsalarnia wody w Sliemie

Blisko punktu widokowego na Valettę znajdował się przystanek, z którego udaliśmy się już bezpośrednio do stolicy. Co można powiedzieć o Valettcie? To najdalej wysunięta na południe stolica europejska. Na jej terenie znajduje się około 320 zabytków, dzięki czemu obszar tego niewielkiego miasta może poszczycić się znacznym zagęszczeniem atrakcji. Valettę zamieszkuje raptem nieco ponad 6500 osób, co według mnie czyni ją również jedną z najmniejszych – o ile nie najmniejszą – i najmniej ludną stolicą. Dla porównania – moje miasto rodzinne to ok. 40 000 ludności. Ale cały region otaczający to miasto to już co innego.

Według wyszperanych w Internecie informacji, strefę miejską Valetty zamieszkuje grubo ponad 350 000 osób! To ogromna większość ludności Malty (kraj zamieszkuje ok. 450 000 ludzi)! Granice pomiędzy miejscowościami są tak zatarte, że trudno odróżnić, czy jesteśmy jeszcze w Sliemie czy może jeszcze gdzieś indziej. I tak sobie jechaliśmy nie wiedząc, gdzie dokładnie akurat się znajdujemy, aż trafiliśmy znów na wielkie rondo będące głównym dworcem autobusowym.

Fot. Dorożka

Od razu zaczepiło nas kilku dorożkarzy proponując przejażdżkę, konsekwentnie jednak każdemu odmawialiśmy. W planach mieliśmy leniwy spacer pozbawiony jakiegokolwiek konkretnego celu. Po przekroczeniu potężnych murów miejskich znaleźliśmy się na głównej ulicy.

Muzeum Archeologii

Idąc wprost przed siebie niespiesznie zaglądając do różnych sklepików z pamiątkami wylądowaliśmy przypadkiem w niewielkim Narodowym Muzeum Archeologii. Niekoniecznie mieliśmy ochotę na zwiedzanie kolejnego muzeum przedstawiającego wykopaliska na Malcie, ale jak już tam trafiliśmy – szkoda było sobie odpuścić. Koszt wstępu to 5 euro od osoby dorosłej.

Jest ono dość małe – ot, raptem kilka niezbyt wielkich sal – ale zwiedzanie nie było nudne. Może dlatego, że jakoś zawsze ciągnie mnie do takich różnych prehistorycznych i starożytnych różności. Nawet jeżeli nie mam ochoty gdzieś wchodzić, to i tak wewnątrz znajdę coś ciekawego, od czego nie będzie mnie można odciągnąć.Tym razem była to figurka kobiety wydobyta w hypogeum Ħal Saflieni, do którego niestety w trakcie pobytu na Malcie nie zajrzeliśmy. Śpiąca kapłanka, bo o niej piszę, to kobieta o małej głowie i charakterystycznym dla figur z tamtego okresu delikatnie mówiąc krągłym ciele. Być może była związana z kultem płodności, jednak jej znaczenia nie potwierdzono do dzisiaj. Jest świetnie zachowana, a jako największy skarb w muzeum, została umiejętnie wyeksponowana. Wyobraźcie sobie, że ta terakotowa kobieta ma ok. 5000 lat! Musi być bezcenna.

Fot. Jeden z najbardziej znanych eksponatów z muzeum archeologicznego w Valetcie

W muzeum było tak pusto, że stanowiliśmy chyba rozrywkę dla pilnujących porządku ochroniarzy siedzących po drugiej stronie monitorów, na których wyświetlał się obraz z kamer. Uwielbiam takie warunki – tylko my i to, co się ogląda :) Zero tłoku, poszturchiwania, ponaglania i krzyków. Cisza i błogi spokój.

Po wyjściu z muzeum szliśmy znów przed siebie zupełnie bez celu, zaglądając czasem w różne zakamarki tego maleńkiego miasta. Zaglądaliśmy czasem też do sklepików z pamiątkami, w których można kupić najróżniejsze różności – kopie figurek odnalezionych na terenie poszczególnych ruin świątyń megalitycznych, figurki rycerzy maltańskich na koniach i bez, tradycyjne ciasteczka i inne słodkości, pocztówki, magnesy, alkohole (np. wspomniane przy okazji wpisu o Marsaxlokk likiery z opuncji czy z anyżu), dżemy z karobu, opuncji, sól z Gozo w wersji zwykłej i wędzonej… Było tam chyba wszystko. Oczywiście w cenach wyższych niż w innych miejscach na Malcie.

Wiele sklepików i restauracji było jednak pozamykanych. W mieście było dość pustawo – dało się zauważyć, że sezon turystyczny nie obejmuje października. I dobrze. Da się zwiedzać, pogoda wciąż piękna i można się kąpać w ciepłym morzu. Według mnie nie ma lepszej pory na wizytę na Malcie.

Malta dzień 5 cz (12)

Kościół Karmelitów

Było jednak jedno miejsce, do którego chcieliśmy zajrzeć i które dość sprawnie odnaleźliśmy na mapie – chodziło nam o kościół Karmelitów, którego kopuła tak doskonale widoczna była za Sliemy. Świątynia mimo ogromnego rozmiaru, udekorowana została dość skromnie. A okazała kopuła praktycznie nie posiada wewnątrz żadnych zdobień.

Kościół św. Pawła

Tuż obok znajduje się kościół św. Pawła. Zagęszczenie budynków jest tak duże, że niemożliwe jest zrobienie zdjęcia całej świątyni.

Malta dzień 5 cz (15)

Przypadkiem trafiliśmy również do kościoła św. Jana. Po tylu wnętrzach kościołów, które do tej pory w życiu widziałam, naprawdę niewiele z nich robi na mnie jakieś większe wrażenie. Tam jednak stałam jak oczarowana. A gdy włączono światła oświetlające sufit i ściany, bo rozpoczynała się właśnie msza, szczęka mi opadła. Zewsząd kapało złoto. Było go tyle, że miałam spore trudności w skoncentrowaniu się na poszczególnych malowidłach. Przesunęliśmy się do drzwi, żeby nikomu nie przeszkadzać, ale chciałam chwilę uczestniczyć w takiej maltańskiej mszy świętej. Zobaczyć, czy są jakieś różnice. No i nie ukrywam, miałam ochotę poprzyglądać się jeszcze wnętrzu tej budowli.

Msza po maltańsku

Kobieta pilnująca porządku (żeby nikt nie szwendał się po świątyni w trakcie nabożeństwa) zapytała, czy nie chcemy wziąć udziału w mszy. Odpowiedziałam, że nie będziemy przeszkadzać i tak sobie postoimy tu przy drzwiach. Odczepiła odgradzający sznur i zaprosiła nas na krzesełka. Finalnie zostaliśmy na całej mszy. A msza różni się tym, że gdy u nas klęka się dwukrotnie, tam mało kto zareagował drugim razem. No i komunia święta udzielana jest na dłonie wiernych – dużo bardziej higienicznie niż u nas. I to by było na tyle jeśli chodzi o różnice. Oczywiście poza błogosławieństwem, które odbyło się bodajże po łacinie, nic nie zrozumiałam…

Gdy wyszliśmy z kościoła, słońce już zaszło i robiło się ciemno. Ale wciąż nie mieliśmy ochoty wracać do hotelu. Szczególnie, że rozglądaliśmy się za jakimś sklepikiem, w którym dostalibyśmy coś do zrobienia sobie kolacji. Niestety, w niedzielę chyba wszystkie sklepy na Malcie są pozamykane.

Malta dzień 5 cz (18)

Upper Barakka Gardens

Nogi zaprowadziły nas w końcu do miejsca, z którego roztaczał się niesamowity widok na miejscowość Birgu i położony na jej brzegu fort Sant’ Anglu. Miejsce to nazywa się Upper Barakka Gardens i jest bardzo klimatyczne. Urocza fontanna, arkady, za którymi można przystanąć przy barierce i podziwiać z wysoka panoramę. Szkoda tylko, że po zmroku jest tam tak ciemno… Postaliśmy tam dłuższą chwilę, ale jako że robiło się późno i chłodnawo, udaliśmy się w drogę powrotną na dworzec autobusowy.

Jako że sklepy były zamknięte, na kolację zaplanowaliśmy sobie degustację paru dań typowych dla Malty. Uparłam się na lampukę, czyli rybę migrującą wzdłuż wybrzeży Malty w okresie od września do listopada. Jako że był październik, trafiliśmy w sam środek okresu jej poławiania. Jednak nie zauważyłam, żeby każda restauracja miała ją w swojej ofercie.

Lampuki

Na szczęście lampuki długo nie szukaliśmy, bo zaraz przy naszym hotelu znajdowała się maleńka restauracyjka o niezbyt zachęcającej nazwie Blondino. Jednak jako że pora była już trochę późna, a my robiliśmy się coraz bardziej głodni, weszliśmy i zapoznaliśmy się z menu. Najbardziej opłacało się wziąć zestawy (przystawkę + danie główne + lody), więc skusiłam się na łososia i jakąś nędzną sałatkę (ani razu nie trafiliśmy na Malcie na dobrą sałatkę), mąż z kolei zamówił zupę rybną (aljotta) i bragjoli, czyli wołowe zrazy nadziane prawdopodobnie mielonym mięsem, jajami, oliwkami, bekonem, czerstwym pieczywem i pietruszką. Prawdopodobnie, bo niestety nie byliśmy w stanie rozpoznać nadzienia. Lampuka nie jest zbyt tłustą rybą, ale smakuje nieźle. Moim faworytem jednak była tam chyba ta zupa rybna, w której poza niezidentyfikowaną rybą, pływały krewetki i małże. Tylko tak jak we wszystkich wcześniejszych miejscach – dania były niedosolone. Poza tym było smacznie i tanio.

Po kolacji wróciliśmy do hotelu, gdzie po wszystkich wrażeniach tego dnia nie miałam żadnego problemu z zaśnięciem w ciągu kilku sekund od momentu gdy moja głowa dotknęła poduszki.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Komentarze do: “Malta: Spacerem po maleńkiej stolicy – atrakcje Valetty”

  1. magnes-z-podrozy.blogspot.com

    Zdjęcie głównej ulicy Valetty jest po prostu piękne.

  2. Ja Ci tej Malty zazdroszczę :D A teraz jeszcze Santorini, przez Ciebie grzeszę ;-)

    1. Tyle się ostatnio o Santorini nasłuchałam, że Malta wypada przy tej wyspie odrobinę blado :) Mam nadzieję, że faktycznie jest tam tak pięknie i że to takie niezwykłe miejsce. Już się nie mogę doczekać :D

Skomentuj