Co i gdzie zjeść we Lwowie?

Na każdym wyjeździe przychodzi taka pora, że chętnie przetrąciłoby się coś ciepłego. Tym lepiej, jeśli to coś będzie godnie reprezentowało lokalną kuchnię. Kuchnia ukraińska w wielu aspektach przypomina kuchnię polską, ale bardzo dużo czerpie z kuchni rosyjskiej. Podstawą są potrawy z mąki i kaszy oraz chleby. Ważną rolę odgrywa również mięso (głównie wieprzowina, wołowina, baranina i drób) oraz warzywa. Gdzie zjeść we Lwowie? Przetestowaliśmy kilka miejscówek.

Ciekawostką tej kuchni jest to, że popularną potrawą (?) narodową jest wieprzowa słonina podawana w każdej możliwej postaci – wędzonej, duszonej, słonej lub słodkiej (np. słonina w czekoladzie). W wielu restauracjach na liście przystawek w menu odszukać można słoninę z czosnkiem. A co do picia? Oczywiście kwas chlebowy, piwo lub wódka. Najlepiej ta z papryczką w środku.

Natomiast jeśli ktoś lubi słodsze trunki, zadowoli się na pewno miedowuchą – bardzo popularnym napojem alkoholowym powstającym na skutek rozcieńczenia miodu. Do rozcieńczonego wodą miodu dodaje się drożdże i czeka na zakończenie procesu fermentacji. Trwa to zaledwie kilka dni. Zawartość alkoholu w tym napoju mieści się zazwyczaj w przedziale od 8 do 16%.

fot. Domowa miedowucha

A co my jedliśmy? Jako że pierwszego dnia pora obiadowa zastała nas w okolicach starego miasta, zdecydowaliśmy się początkowo podejść do polecanej przez przewodniki Wieży Kramarzy przy prospekcie Swobody. Jednak cena dań od razu nas odstraszyła (cena za zestaw obiadowy dla jednej osoby wynosiła min. 150 hrywien) i ruszyliśmy w poszukiwaniu kolejnego miejsca wymienianego tak w naszym przewodniku jak i przez innych podróżników na forach – szukaliśmy restauracji U Pani Stefy.

U Pani Stefy

Długo szukać nie musieliśmy, bo lokal ten również znajduje się przy prospekcie Swobody (należy odejść od Wieży Kramarzy tą samą stroną ulicy kawałek na południe).

Cóż… jeśli chodzi o wystrój tego lokalu, to nie do końca pasowało mi połączenie ludowych symboli z ogromną ilością różnych roślin (m.in. paprotek). Wydaje mi się, że klimat miejsca miał kojarzyć się z ukraińską wsią, ale jednak te zieleniny zupełnie mi tam nie pasowały.

fot. Restauracja U Pani Stefy

fot. Wnętrze restauracji U Pani Stefy

Jakoś nie do końca grało mi to ze sobą, ale ze względu na to, że sporo się naczytałam o tej restauracji, koniecznie chciałam spróbować kuchni w tym miejscu. Jako że udało się nam upolować wolny stolik (a to podobno łatwe nie jest), zamówiliśmy oczywiście tradycyjne potrawy ukraińskie – barszcz ukraiński, solankę, pielmieni i wareniki. Dużym plusem lokalu jest dwujęzyczne menu (po ukraińsku i po angielsku) – w większości lokali menu widzieliśmy jedynie w jęz. ukraińskim.

Jako że kuchnia ukraińska wiele dań ma wspólnych z kuchnią rosyjską, zamówione przez nas potrawy można też bez problemu spróbować będąc w Rosji.

Solanka to zupa z grupy „co się nawinie”. Uważana była niegdyś za potrawę chłopską. Zupa ta może być przygotowana na wywarze mięsnym, rybnym lub grzybowym, ale niezależnie od głównego składnika powinna mieć słono-kwaśny smak. Obowiązkowo dodaje się śmietanę, a także różne inne dodatki i przyprawy – pieprz, pietruszkę, koper, wodę po kiszeniu ogórków, cytrynę, oliwki, kapary. W zależności od rodzaju, główny składnik zupy powinien być złożony z kilku odmian, np. do solanki mięsnej wrzuca się różne mięsa (obsmażone, gotowane, wędzone), solankę rybną sporządza się na bazie ryb gotowanych, solonych i wędzonych, a do solanki grzybowej dodaje się grzyby kiszone, marynowane i suszone.

fot. Solanka mięsna

Barszcz ukraiński znany jest również i w naszej tradycyjnej kuchni, dlatego chyba nikomu nie trzeba go przedstawiać :) Obowiązkowo na dnie talerza musi znaleźć się kawał mięcha i spora ilość śmietany.

fot. Barszcz ukraiński

Pielmieni to nic innego jak niewielkie pierożki z różnym nadzieniem, najczęściej mięsnym. Zamówione w U Pani Stefy pielmieni faszerowane były mięsem i masłem. Po przekrojeniu pierożka na talerz wylewała się niewielka ilość rozpuszczonego masełka.

Wareniki to też nic innego jak pierogi. Mogą mieć różne farsze, od serowego po mięsny. Zamówiona porcja faszerowana była ziemniakami i grzybami, a na wierzchu polana została tłuszczem ze sporą ilością skwarek. Jednak muszę przyznać, że grzybów to ja tam nie wyczułam…

A do tego wszystkiego kwas chlebowy, niestety nie smakował jak kwas domowej roboty.

fot. Kwas chlebowy

Jedzenie było dobre, ale porcje były zdecydowanie za małe. Zastanawiam się również nad faktyczną wielkością porcji – według menu zamówiliśmy 320 ml solanki oraz 300 ml barszczu. Na zdjęciach można jednak zauważyć, że solanki było zdecydowanie mniej niż barszczu. Może był to tylko przypadek, może się czepiam szczegółów ale fakt jest faktem ;)
Może jeśliby podwoić porcje, można byłoby się najeść, ale po tym, co dostaliśmy, wyszliśmy z restauracji ciut głodni. Cena była bardzo atrakcyjna – za posiłek dwudaniowy dla dwóch osób zapłaciliśmy ok. 100 hrywien, czyli poniżej 30zł. To niewiele, ale tak jak już pisałam – przy tak małych porcjach trzeba się liczyć z większymi kosztami. Następnym razem – jeśli tam ponownie trafimy – weźmiemy dodatkowo pod uwagę przystawki. Jest jeszcze jeden minus tego lokalu – obsługa. Na całą salę była tylko jedna kelnerka. Dość długo musieliśmy się naczekać, aż spisze nasze zamówienie. Po zamówieniu 1 litra kwasu chlebowego dostaliśmy jedną 200ml szklaneczkę – ok, można się pomylić. Przymknęliśmy na to oko, ale na domówioną kolejną szklankę czekaliśmy dłuższą chwilę. Sprzątanie ze stołów, od których goście już odeszli, też nie było zbyt prężne. Ponadto kelnerka wyganiała wręcz gości po skończonym posiłku – gdy zabrała nasze talerze otworzyłam przewodnik, żeby szybko zorientować się, gdzie możemy iść na dalsze zwiedzanie. Kelnerka podeszła i niezbyt delikatnie dała mi do zrozumienia, że nie ma przesiadywania i mamy się zbierać. Może miała gorszy dzień, a może to norma…

Kolację tego dnia zorganizowaliśmy sobie sami w hotelu, ale jeśli ktoś miałby ochotę na złapanie czegoś na ząb na mieście, to na starówce znajduje się cała masa przeróżnych restauracji. Niestety w większości z nich menu jest tylko po ukraińsku.

Kuchnia kozacka w Gaju Szewczenki

Kolejnego dnia mieliśmy okazję popróbować nieco kozackiej kuchni. Będąc w skansenie w Gaju Szewczenki natknęliśmy się na kulisz i pundyki. Kozackich specjałów spróbować można tuż obok zabytkowej kuźni.

Kulisz był potrawą gotowaną przez ukraińskich kozaków, miał on im dodawać siły do walki. Sposobem przygotowania kulisz przypomina nieco nasz krupnik. Potrawa składa się z kaszy z dodatkiem mięsa (głównie wołowego lub wieprzowego), warzyw (ziemniaków, cebuli, marchwi) i przypraw (soli i ziół). Tę kozacką potrawę, która stała się jednym z ulubionych dań kuchni ukraińskiej, przygotowywać można tak w domu jak i na zewnątrz nad paleniskiem.

fot. Kulisz kozacki (smakuje dużo lepiej niż wygląda ;))

Podobnie jak dzień wcześniej, znów skusiliśmy się na wareniki, czyli pierogi faszerowane ziemniakami. Wydaje mi się, że wareniki zamówione od kozaków były smaczniejsze od tych, których próbowaliśmy U Pani Stefy. A do picia co? Oczywiście kwas chlebowy, tym razem domowej roboty. Mniam.

fot. Wareniki w kozackim wykonaniu

Na deser kupiliśmy pundyki. Niestety nie udało się nam rozszyfrować, z czego zrobione zostały te lekko słodkie kulki z rodzynkami w środku, obtoczone w maku. Podejrzewamy, że mogły zostać zrobione z kaszy manny (na to wskazywałaby ich struktura), ale pewności nie mamy. Najważniejsze, że były bardzo dobre :) Sprzedawczyni nadziała je na patyki, przez co wyglądały jak spore czarne lizaki.

Premiera Lwowska

Na pożegnanie ze Lwowem wybraliśmy się do restauracji Premiera Lwowska. Miłą niespodzianką była karta dań oraz pełna obsługa w naszym rodzimym języku. Ceny w tej restauracji są bardzo przyjemne. Za niecałe 100 hrywien najedliśmy się we dwoje po same uszy.

fot. Premiera Lwowska

Z zewnątrz restauracja nie rzuca się zbytnio w oczy, naszą uwagę zwróciły ceny posiłków napisane na szybie drzwi. W środku lokal jest całkiem przyjemny, wystrój zachowany został w stonowanych brązowych odcieniach.

fot. Wnętrze Premiery Lwowskiej

Tak się złożyło, że pobyt w tej restauracji uprzyjemniały nam pewne starsze Ukrainki (a może Rosjanki?), które zajmowały schowany nieco we wnęce obok stolik. Gdy już zjadły i się napiły, zaczęły śpiewać jakieś ludowe piosenki :)

Karta jak już wspomniałam jest w języku polskim, co znacznie ułatwia wybór dań. W razie jakichkolwiek pytań obsługa służy pomocą.

Po krótkiej chwili zastanowienia, zamówiliśmy zupę czanachy oraz placki ziemniaczane (deruny) i pielmieni.

Czanachy to pewien rodzaj zupy gulaszowej z mięsa wołowego, fasoli i ziemniaków podawanej w specjalnych glinianych naczyniach. Zupa ta jest tak treściwa, że niektórym na spokojnie może wystarczyć za cały posiłek.

Żebym wiedziała, że tak można najeść się zupą podawaną w tym lokalu, nigdy w życiu nie zamówiłabym placków. Placki – mimo że były doskonałe (puszyste i lekkie, takie wręcz domowe :)) – nie znalazły niestety zbyt dużo miejsca w moim żołądku. Porcje solidne i sycące. I do tego przepyszne.

A pielmieni? W Premierze Lwowskiej dostaliśmy nieco większe pielmieni niż U Pani Stefy. Po przekrojeniu wylewało się z nich też więcej roztopionego masła. Ogółem jak dla mnie były bardzo smaczne, lepsze niż w poprzednim lokalu.

Podsumowując – jeśli miałabym zdecydować, do którego z dwóch opisanych wyżej lokali się wybrać, bez zastanowienia poszłabym do Premiery Lwowskiej. Restauracja znajduje się bardzo blisko Rynku Głównego, dużym plusem jest miła obsługa po polsku. Do tego jedzenie jest bardzo smaczne – za niewielkie pieniądze można spróbować kawałka naprawdę dobrej kuchni ukraińskiej.

Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych relacji z Ukrainy!

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

  1. […] ale też zupełnie inne.  Więcej info o czym co zjeść znajdziecie u Dominiki, w tym artykule u Moniki, tu u Agnieszki lub propozycje […]

  2. Mariusz

    Bardzo cenne rady. Skorzystamy już za tydzień. Nie mogę sie doczekać :) Dziekujemy :)

    1. Podróżowisko.pl

      Udanego wyjazdu! :)

  3. Ale tu smacznie! Tak się składa, że niedługo jadę do Lwowa! Ten przewodnik po knajpach (i kilka innych) zabieram ze sobą :) Dzięki!

    1. Podróżowisko.pl

      Mam nadzieję, że zawarte tu informacje się przydały i wyjazd był udany! :)

  4. Antoni

    Spędziłem i spędzam we Lwowie sporo czasu, miałem okazję popróbować jedzenia w wielu miejscach starego Lwowa (i nie tylko). Lwowską Premierę uważam za jeden z tych lokali, który z czystym sumieniem mogę polecić – z karty dań też smakowałem różnych potraw, i choć raz czy dwa zdarzyło się jakieś zacięcie z obsługą (przy dużym obłożeniu), to najchętniej tam właśnie wstępuję coś zjeść. Drugim miejscem w które lubię zajrzeć jest „Kumpel” na Placu Celnym (Płoszcza Mytnia), u wjazdu na Łyczakowską. Tam z kolei podają piwo warzone na miejscu w dwóch smakach: jasne, lekkie – i ciemne, bursztynowe o słodkawym posmaku.. Obydwa rodzaje smakują mi przednio. Do tego jedzenie może nie najtańsze, ale bardzo dobrze zrobione. I co ciekawe czynne jest całą dobę – od północy do rana z okrojonym menu.. Gdybym chciał opisać gdzie, jak i co jadłem we Lwowie i okolicy, musiałbym założyć osobną stronę internetową :)

  5. […] A jeśli chcecie przeczytać o szczegółowych wrażeniach smakowych, to zapraszam na tego bloga. Wszystko jest tu bardzo ładnie i ze smakiem opisane. Kilka opisów tego co na talerzu znajdziecie też w tym blogu. […]

  6. Wojtek

    Byliśmy na długi weekend sierpniowy we Lwowie i stołowaliśmy się głównie w Premierze Lwowskiej. Jedzenie pyszne, obsługa bardzo miła, ceny zaskakująco niskie. Widzę że niektórzy za kilka złotych chcieli by zjeść kraba, popić 30 letnim winem i być obsługiwani jak książęta.

    1. Podróżowisko.pl

      Ja osobiście od kraba wolałabym te ich placuszki ziemniaczane ;) Bardzo miło wspominam Premierę i cieszę się, że wciąż dbają o jakość! Oby dalej trzymali ten poziom.

  7. Agnieszka

    Witam , byliśmy na początku lipca 2016 z rodziną w Premierze Lwowskiej i z cała pewnością mogę polecić tą restauracje. Jedliśmy zupy barszcz ukraiński i czanachę, a na drugie danie placki ze śmietaną oraz pielmieni. Byliśmy zachwyceni daniami, a ceny są tak niskie że aż miło. Naprawdę warto tam zajrzeć :):):)

    1. Podróżowisko.pl

      Tam można byłoby siedzieć i jeść na okrągło ;) Do tej pory – pomimo upływu ponad 1,5 roku od powstania tego wpisu – nigdzie nie udało mi się zjeść tak dobrych placków ziemniaczanych…

  8. Łukasz

    Właśnie kończymy obiadek w Premierze. Żona zamówiła placki ze śmietaną i są chrupiące tak jak piszesz :-) i lekko kwaśna śmietana, mniam. Może zdjęcie nieostre, ale placki chrupiące. Widać mieli potknięcie, a może czytają komentarze i wyciągnęli wnioski.
    Niestety nie mogę wkleić linki dropboxowego :-(

    1. Podróżowisko.pl

      Uff… czyli zdarzyła się im jednak „tylko” wpadka. Już obawiałam się, że jakość zepsuła się na dobre – szkoda by było, bo naprawdę można było tam smacznie i tanio zjeść. A co do linka – przyznaję, że nie mam pojęcia, czemu nie można go wkleić :/

  9. Ula

    Premiera Lwowska to totalna porażka. Po przeczytaniu recenzji na waszej stronie odwiedziłam te restaurację i bardzo żałuję, że nie poszłam gdziekolwiek indziej. Dwa poziomy restauracji obsługiwali dwaj kelnerzy. Byliśmy we dwójkę. Mąż dostał zupę i pierogi jednocześnie, ja tylko zupę ale nie podano sztućców. Dopiero po mojej interwencji uzyskaliśmy możliwość skosztowania potraw. Zachwalane Czarnachy okazały się nieco przypaloną zupa z trzema wielkimi kawałami mięsa, trudnymi do pokonania za pomocą łyżki. Solianka jadalna, nie wiem czy dobra czy zła bo jadłam tę potrawę pierwszy raz w życiu. Pierogi zimne. Z kolei placki ziemniaczane z sosem grzybowym to prawdziwe kuriosum. Nie dość, że przyniesione długo po tym jak mąż zakończył jedzenie zupy i pierogów to jeszcze zamknięta w glinianym garnku, zalane sosem i dokładnie zaparzone. W efekcie dostałam ciepłego gluta. Sam smak sosu też był niekoniecznie grzybowy, raczej mączny o aromacie a raczej jego braku nie wspominając. Będąc wcześniej we Lwowie wielokrotnie jadałam placki ziemniaczane bo bardzo je lubię i zawsze były jak trzeba czyli CHRUPIACE.
    Mam nadzieję, że mój komentarz zostanie załączony o ostrzeże innych turystów

    1. Podróżowisko.pl

      Wychodzi na to, że w przeciągu tych kilku miesięcy które minęły od naszej wizyty w tej restauracji sytuacja diametralnie się zmieniła :/ Do tej pory pamiętam placki, jakie dostaliśmy w listopadzie – jedne z najlepszych, jakie kiedykolwiek jadłam. I były chrupiące. Do tego kwaśna śmietana… Ślinka cieknie na samo wspomnienie. Na obsługę też nie mogliśmy narzekać. Aż chciało się tam wrócić. Nie potrafię wytłumaczyć, jak można w ciągu niecałego roku tak wszystko zepsuć (placki ziemniaczane w glinianym garnku?! To zakrawa o szaleństwo…) – krótko mówiąc, wielka szkoda, że tak popsuli jakość… Ale dobrze wiedzieć o tym na przyszłość.

  10. Każda z tych potraw była pyszna, polecam kuchnię ukraińską! :)

  11. Ojej rewelacyjnie wygląda i pewnie jeszcze lepiej smakuje!!!

Skomentuj