Włochy: Amfiteatr w Pozzuoli – prawie jak Koloseum

I oto nadszedł trzeci dzień naszej wyprawy do Kampanii. Wstępny plan przewidywał wizytę w słynącym z wulkanu mieście narodzin Sophii Loren – Pozzuoli – oraz zwiedzenie kolejnego odkrytego miasta, które zostało zasypane przez Wezuwiusz – Herkulanum. Jeszcze w Polsce planowaliśmy, że wybierzemy się na jedną z okolicznych wysp, jednak wątpliwe było wyrobienie się z czasem. Zaczęliśmy od amfiteatru w Pozzuoli.

Dzień 3, 22.05.2016, część 1/3

Z rana mieliśmy udać się na pobliski dworzec centralny, ponieważ słyszałam, że jest tam informacja turystyczna. Zanim jednak wyszliśmy z mieszkania, poobserwowaliśmy trochę z naszych okien życie neapolitańskiej ulicy. Ludzie spieszący się w sobie tylko znanym kierunku, robotnicy przebudowujący plac Garibaldiego, turyści, handlarze sprzedający „oryginalne” torebki słynnych włoskich projektantów… Pośród tego całego tłumu moją uwagę przykuł mężczyzna ze stoliczkiem, który ustawił centralnie pod naszym oknem. Był to nikt inny jak naciągacz, co to ma jedną kuleczkę, trzy kubki i zabawia w ten sposób tłumy. Przy okazji nieźle zarabiając.

Początkowo nic ciekawego się nie działo, co runda ktoś wygrywał. Ale facet szybko się rozkręcał. Umiał tak wkręcić ludzi w tę zabawę, że w pewnym momencie tracili nad sobą kontrolę. A gra szła o grube pieniądze, bo stawką każdorazowo było 50 euro. Pan łaskawie początkowo nawet pożyczał tę kasę swoim graczom, ale co z tego… i tak po chwili odzyskiwał ją ze sporą nawiązką.

Jaka jest tajemnica jemu podobnych? Nie, nie mają dwóch kuleczek ani ukrytego dna w kubeczkach. Wygrywają, bo potrafią zarobić na ludzkiej chciwości i pośpiechu. I nieuwadze. I jeszcze na tym, że ludzie często sugerują się posunięciami innych, ale mimo wszystko podchodzą do innych nieufnie. Gdy gracze sięgali do portfeli, pan w tym momencie sprawnym ruchem zmieniał miejsce pobytu kuleczki – doskonale to z góry widzieliśmy. Jedno spojrzenie w bok, jakiekolwiek najdrobniejsze nawet rozproszenie zaraz skutkowało przegraną. Uczestnicy zabawy mimo że wymieniali pomiędzy sobą uwagi, twardo obstawali przy swoim – nawet jeżeli któryś z nich zauważył przemieszczenie kulki, inni nie mieli zamiaru go słuchać. Mogłam naprawdę długo to obserwować.

W końcu trzeba było jednak iść. Zależało nam na informacjach, jak dostać się do Pozzuoli i Herkulanum. W pierwszej z miejscowości w planach były dwa miejsca, w drugiej – jedno – kolejne odkopane miasto, które zniknęło z powierzchni ziemi za sprawą Wezuwiusza.

Dziewczyny w dworcowej informacji biegle władają angielskim, do tego wystarczy rzucić hasło, że chce się pojechać w danym kierunku a już po chwili ma się mapę i całą wiedzę na temat dojazdu. I tak dowiedzieliśmy się, że żeby dojechać do Pozzuoli, musimy wyjść na zewnątrz i znajdującym się naprzeciwko metrem linii L2 dojechać do końcowej stacji Pouzzoli-Solfatara. A żeby dojechać do Herkulanum, musieliśmy zjechać na dół na stację circumvesuwiany i pociągiem dojechać do Ercolano Scavi. Wiedzieliśmy gdzie kupić bilety, dostaliśmy rozkład jazdy linii circumvesuviana. Od razu w kiosku obok zakupiliśmy bilety do Pouzzoli. Koszt jednego biletu w jedną stronę to 2 euro za osobę, można od razu poprosić o bilety powrotne. Bilet wygląda jak paragon…

Gdy dotarliśmy do metra, okazało się że pociąg uciekł nam jakieś 2 minuty wcześniej. Pozostało oczekiwanie do następnego. Pokręciliśmy się po dworcu, przeszliśmy w stronę circumvesuwiany żeby zobaczyć, jak to wszystko tam wygląda i tak nam pół godziny minęło. Przyszła pora skasować bilet. Jako że miał on nadrukowany kod QR, a kasownik teoretycznie kod taki czytał, próbowaliśmy w ten sposób. Jednak nic się nie działo. Na szczęście jakaś Azjatka ruszyła nam z pomocą – bilet kasuje się standardowo wsuwając go do dziury kasownika. Zaraz podstawił się pociąg i po kilkudziesięciu minutach byliśmy w Pozzuoli. Mieszkańcy Neapolu nazywają tę linię metrem, ale tak naprawdę jest to w głównej mierze naziemna kolejka międzymiastowa. Pod ziemią biegnie jedynie w centrum miasta.

Jeszcze przed wyjazdem zauważyłam na mapie, że blisko dworca w Pozzuoli znajdują się ruiny amfiteatru Flawiuszów. Właśnie tam skierowaliśmy nasze pierwsze kroki. Po wyjściu z dworca należy skręcić w prawo i iść cały czas przed siebie. Po kilku minutach spaceru po prawej stronie ujrzymy ogrodzone wysokim płotem ruiny.

Neapol_Pouzzoli (6)

W czasach starożytnych w Pozzuoli były dwa amfiteatry. Do dzisiaj zachowała się większa, wybudowana w II w.n.e. arena. To trzeci pod względem wielkości amfiteatr wybudowany za czasów Imperium Rzymskiego. Tak jak w innych tego typu miejscach, tak i tam rozgrywały się dramatyczne widowiska. Właśnie na arenie tego amfiteatru zginął męczeńską śmiercią biskup January – dzisiejszy patron Neapolu. Ampułka z jego zastygniętą krwią umieszczona jest w jednym z neapolitańskich kościołów, w którym dochodzi ponoć co roku do cudu. Krew upłynnia się. Na wydarzenie to ściągają wtedy to miasta tłumy wiernych. Istnieje legenda mówiąca o tym, że jeżeli krew nie przyjmie płynnej formy, Neapol spotka katastrofa.

Amfiteatr Flawiuszów został zniszczony w wyniku wybuchu wulkanu w 1198 r. Aż do XIX w. na zasypanym stadionie stały domy oraz niewielki kościół św. Januarego. Jednak po ok. 100 latach znów można było podziwiać to miejsce.

Wstęp na teren starożytnego zabytku kosztuje 4 euro, ale w cenie tej zwiedzić można również kilka innych miejsc znajdujących się między innymi w położonym w pobliżu Monte di Cuma. Obywatele Unii Europejskiej pomiędzy 18 a 24 rokiem życia zapłacą 2 euro, natomiast wszyscy mieszkańcy Unii poniżej 18 roku życia wstęp mają darmowy.

W ramach jednego biletu zobaczyć można: Castello di Baia, Terme di Baia, Scavi di Cuma i właśnie amfiteatr Flawiuszów. Bliziutko Pozzuoli znajduje się również Parco Archeologico Sommerso di Baia – amatorzy pływania i nurkowania mogą zobaczyć pod wodą starożytne ruiny pośród których widać różne rzeźby i mozaiki.

Neapol_Pouzzoli (5)

Nam jednak nie starczyłoby czasu na dodatkowe atrakcje, więc zadowoliliśmy się jedynie amfiteatrem. Gdy przed wyjazdem oglądałam tę okolicę na mapie, teatr wydał mi się ogromny. Miałam wrażenie, że niewiele będzie ustępował słynnemu Koloseum. Miał tych samych twórców co słynny zabytek Rzymu, więc może dlatego tak łudząco go mi przypominał? Na miejscu jednak (przynajmniej w części znajdującej się na powierzchni) nie był już tak interesujący. Zniszczone trybuny zarosły chwastami, a wśród trawy słychać było przeraźliwe piski…. piskląt mew domagających się pokarmu! Pisklaki były już całkiem podrośnięte, ale w dalszym ciągu karmili je rodzice. Non stop słychać było mewie krzyki. Ptaki były wszędzie. Ślady ich bytności również…

Neapol_Pouzzoli (3)

Obeszliśmy amfiteatr od zewnątrz – łuki, kamienie, rozrzucone kolumny… Nagle coś się poruszyło pośród ruin. Szybko wypatrzyłam bacznie przyglądającego się nam puchatego obserwatora – w cieniu krył się biały kot z przenikliwie pomarańczowymi oczami. Różne koty już widziałam, ale żaden nigdy nie miał takiego koloru swego kociego spojrzenia. Te oczy wręcz hipnotyzowały… Wyglądał jak figurka, ani drgnął dopóki nie zniknęliśmy za łukiem.

Neapol_Pouzzoli (4)

Już mieliśmy zbierać się w dalszą drogę, ale coś nas tknęło i zeszliśmy po schodach prowadzących w dół. Nie wiem jakim cudem nie zauważyliśmy ich wcześniej. O mały włos przegapilibyśmy najciekawszą część amfiteatru! Niby arena ta jest mniejsza od Koloseum i zachowała się w gorszym stanie, ale ma dużo bardziej imponującą część podziemną. I to na dodatek dostępną bez ograniczeń. Tylko niestety nie znaleźliśmy żadnego dostępnego dla zwiedzających wejścia na wyższy poziom.

W widocznych poniżej niszach umieszczano ponoć klatki ze zwierzętami, która dla większego efektu wyciągane były w trakcie widowisk widocznymi w sklepieniu otworami na arenę.

Neapol_Pouzzoli (7)

Mimo że w podziemiach było przyjemnie chłodno, to pora była się zbierać – kolejny punkt programu był na równi interesujący. A może nawet bardziej? Po drodze wstąpiliśmy jeszcze na drobne zakupy do pobliskiego marketu. Mimo, że była niedziela, był otwarty.

Po ok. 20 minutach spaceru główną ulicą w górę miasta dotarliśmy do Solfatara di Pozzuoli – niezwykłego wulkanu ukrytego wśród zarośli.


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych relacji z Neapolu!

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

  1. Marzena

    Planując zwiedzanie Kampanii i Neapolu warto rozważyć zakup artecard, które funkcjonują w dwóch wariantach – na sam Neapol i na cały region. Trzydniowe zapewniają darmowy transport komunikacją publiczną oraz darmowy wstęp do odpowiednio trzech i dwoch wybranych zabytków (muzeów bądź stanowisk archeologicznych).
    Wszystko informacje na http://www.artecard.it

  2. Rafał

    Nie miałem pojęcia że z biletami z tego amfiteatru można też wejść do innych miejsc… Następnym razem porozmawiam sobie z panami którzy sprzedają bilety…

  3. To musialo być bardzo ciekawe – patrzeć z innej perspektywy na tego „magika”

    1. Żeby czas nas tak nie gonił, to mogłabym go jeszcze dłuuugo tak obserwować. Nie zdawał sobie sprawy, że ktoś mu się przygląda, więc doskonale widzieliśmy wszystkie jego sztuczki. Zwinne i szybkie miał te dłonie :)

    1. Z jednej strony miałam ochotę podejść i go pogłaskać, ale z drugiej tak niesamowicie się na nas gapił, że nie chciałam psuć tej chwili ;)

    1. A jak się paCZył :D Wlepiał w nas te swoje pomarańczowe ślepka. Jednak jak wracaliśmy tą samą trasą kilka minut później, to już go niestety nie było

    2. Uwielbiam koty. Wszędzie je znajdę a te w podróży bywają tak różne od naszych :-)

    3. Carola Travels The World Koty, psy, owady, gady, płazy… z każdego wyjazdu wracam ze zdjęciami najróżniejszych stworzeń. Żadnemu nie przepuszczę ;)

    4. W pełni rozumiem :-) mam tak samo a mąż mi tylko zdjęcia robi jak się czaję z aparatem na zwierzątka ;-)

    5. Hahaha :D U mnie identycznie jest. A później zastanawiam się, kiedy to mojemu mężowi udało się kolejne i kolejne zdjęcie zrobić ;)

Skomentuj