Sri Lanka: Rafa koralowa i naciąganie „na żółwia”

Przed wyjazdem przeczytałam, że u wybrzeży Cejlonu można podziwiać w niektórych miejscach rafę koralową. Niestety nie jest ona zbyt spektakularna, ale można liczyć na obecność ryb. Tylko raz mieliśmy okazję przekonać się, jak wygląda rafa koralowa na Sri Lance.

Dzień 12, 26.01.2015, część 2/5

Jako że w trakcie pobytu w Galle wypatrzyłam w oceanie tuż przy murach fortu coś przypominającego mi nieco rafę koralową, Kusumsiri obiecał zabrać nas w miejsce, w którym lankijską rafę będziemy mogli zobaczyć z bliska. Teoretycznie w Galle znalazłoby się kilka miejsc, w których można było bezpiecznie zejść z murów fortu do wody, ale nasz kierowca stwierdził, że tam nic ciekawego nie zobaczymy.

Faktycznie kolejnym przystankiem była plaża. Dość szybko zatrzymaliśmy się na jakimś niewielkim parkingu należącym do jakiegoś wypasionego hotelu. Kierowca polecił nam, żebyśmy zostawili w aucie wszystko co wartościowe, bo może ktoś się połasić na te rzeczy na plaży. Posłusznie zostawiliśmy zbędne rzeczy, biorąc jedynie aparat do zdjęć podwodnych i sprzęt do snorkelingu. Przeszliśmy przez teren hotelu i jego trawiastą o dziwo pustą „plażę” i znaleźliśmy się na szerokiej jak na lankijskie warunki plaży piaszczystej. Okazało się, że jesteśmy w Hikkaduwie. Jest to jedna z najbardziej popularnych miejscowości na lankijskim wybrzeżu. U nas w szczycie sezonu w najpopularniejszych miejscach leży śledź na śledziu, tam było dość pusto.

Kusumsiri powiedział tylko, że możemy się spotkać za godzinę i gdzieś zniknął.

Tak mi się spieszyło na to oglądanie rafy, że mąż jeszcze nie zdążył się przebrać, a ja już w wodzie byłam :)

Rafa znajduje się bardzo blisko plaży, dlatego nie trzeba mieć praktycznie żadnych umiejętności pływackich, żeby móc się jej przyjrzeć. Wystarczy kostium kąpielowy i maska oraz fajka do snorkelingu. Nie macie swojego sprzętu? Na plaży funkcjonuje niewielka wypożyczalnia. Chociaż osobiście chyba nie chciałabym skorzystać z używanej przez kogoś innego fajki. My na szczęście swój sprzęt mieliśmy.

Rafa koralowa na Sri Lance

Jakie są moje wrażenia z oglądania rafy na Sri Lance? Cóż… mocno mieszane. Rafa jako koralowce w ogóle mnie nie zachwyciła. W porównaniu do tej w Izraelu, była niesamowicie zniszczona. Tylko gdzieniegdzie można było zobaczyć jakiegoś ciekawego korala, ale nie było ich zbyt dużo. W sumie jednak nie nastawiałam się na nie wiadomo jak spektakularne widoki, bo już przed wyjazdem wyczytałam gdzieś, że stan lankijskiej rafy pozostawia wiele do życzenia. Na dodatek podobno niewiele jest robione, żeby ten stan rzeczy zmienić. Jeżeli jednak dla kogoś spotkanie z rafą na Sri Lance będzie pierwszym takim doświadczeniem, raczej będzie zadowolony. Szczególnie że rafa to nie tylko koralowce, ale również i ryby.

A skoro mowa o rybach… ryby to już zupełnie inna bajka. W Izraelu widziałam całe mnóstwo różnokolorowych rybek, które raczej nie bały się człowieka, ale to, co widziałam na Sri Lance to było istne rybie szaleństwo. Tak bliskiego kontaktu z rybami to jeszcze nie miałam. Dosłownie. Najodważniejsze były garbiki pasiaste, które widząc czerwony kolor aparatu dostawały jakiejś głupawki. Początkowo tylko mnie obserwowały, ale po krótkiej chwili zaczęły podpływać i skubać mnie gdzie popadnie. Oczywiście skubały w okolicach aparatu chcąc zapewne odstraszyć wroga. Jeszcze nigdy nie „ugryzła” mnie ryba ;) Były to zdecydowane i szybkie ruchy, ale mimo tego nie jedną rybkę udało mi się dotknąć.

O tym, jak blisko podpływały ryby możecie się przekonać dzięki temu filmikowi:

Lankijskie garbiki różniły się nieco od swoich izraelskich braci – były bardziej żółte.

Rafa koralowa - Sri Lanka (1)
Fot. Obserwujący mnie garbik pasiasty

Wokół mnie gromadziło się coraz więcej i więcej garbików, aż w końcu postanowiłam pójść nieco głębiej. Garbiki licznie występowały tuż przy brzegu, trochę dalej można było podejrzeć kilka innych gatunków, które już mniej się mną interesowały.

Fale na oceanie pojawiały się, ale rafa koralowa, a raczej jej resztki, skutecznie je powstrzymywały. Co jednak nie oznacza, że można było się pluskać zupełnie bezpiecznie. Lepiej było pozostawać na takiej głębokości, żeby w razie co mieć siłę oprzeć się prądom i dać radę podejść do brzegu. Prądy były tak silne, że natychmiast odciągały wgłąb wody. W połączeniu z ostrymi skałami, mogło się to skończyć nie za wesoło, szczególnie dla tak słabego pływaka jak ja. Musiałam bardzo uważać, chociaż nie było łatwo. Wszystkie te pływające wokół mnie ryby skutecznie odwracały uwagę od otoczenia. Na szczęście nic się nie stało.

Naciąganie na żółwia

Gdy mieliśmy zacząć się zbierać, podeszło do nas kilku młodych Lankijczyków – mieli dla nas podobno nie lada atrakcję. Zaczęli opowiadać, że pokażą nam dzikiego żółwia, bo właśnie ich znajomy wypatrzył to zwierzę gdzieś w wodzie niedaleko plaży. Intuicja podpowiadała mi, żeby im nie ufać. Naczytałam się sporo o tych tzw. „beach boys”, których wreszcie spotkaliśmy. To młodzi chłopcy, którzy naciągają turystów tekstami typu: chodź, pokażę ci warana, który właśnie pojawił się w okolicy. Waran później nagle rozpływa się gdzieś w powietrzu, no ale przecież był tam przed chwilą. Zaczyna się wtedy jeżdżenie i poszukiwanie gada. Tyle że tak naprawdę żadnego warana nie było, ale za towarzystwo i zapewniony przy okazji zupełnie „przypadkowo” transport trzeba słono płacić.

To zwyczajne zorganizowane szajki naciągaczy. W tym wypadku coś mi mówiło, że „przereklamowany” waran (ten sposób jest już powszechnie znany i coraz mniej turystów się na niego łapie) został zamieniony na żółwia. Mimo, że początkowo nie chcieli dać za wygraną podziękowaliśmy.

Może i żółw faktycznie gdzieś tam był, ale musieliśmy się zbierać, bo przyszedł już po nas kierowca. Chłopcy zaraz podeszli do innych turystów i próbowali ich namówić na tę wycieczkę – jak się okazało odnalezienie żółwia wiązało się koniecznie z płynięciem łodzią. Tym bardziej mi ta sprawa śmierdziała. W trakcie pobytu na wyspie warana spotka się nie raz, a żółwie można zobaczyć w jednej z kilku ich wylęgarni przy plaży, dlatego jak dla mnie nie warto być czymś w rodzaju bankomatu dla takich naciągaczy. Może ktoś powie, że oni biedni są więc radzą sobie jak mogą. Może i tak, ale oszustw nie toleruję.

Gdy Kusumsiri przyszedł żeby zgarnąć nas z plaży, byliśmy już przebrani i w miarę ogarnięci. Jak się okazało, wcale nie musieliśmy przebierać się na piachu. Kusumsiri ma takie układy, że mogliśmy skorzystać z hotelowego prysznica na trawce tuż przy plaży i tam się przebrać. Jednak opłukaliśmy tam jedynie nogi z piasku, spłukałam nieco soli z włosów i mogliśmy ruszać dalej. Woda w oceanie była tak słona, że włosy stałyby mi chyba dęba, gdybym ich nie opłukała ;) Lepiej też było się jej nie napić w trakcie pływania, bo to naprawdę nie było przyjemne.

Wieczorem okazało się, że przez tą jedną godzinę na plaży spaliłam się na skwarkę. Rak świeżo wyciągnięty z wrzątku, to przy mnie byłby pikuś. Obawiałam się poparzenia słonecznego, ale na szczęście mieliśmy ze sobą nieco łagodzących środków (razem ze środkami na komary to obowiązkowa pozycja w walizce!). Po powrocie do Polski oczywiście zlazła ze mnie skóra, ale w porównaniu do pobytu w Maroku, nic mi nie było. Jako że Maroka jeszcze nie opisywałam, wspomnę tylko, że w ciągu 4 godz. spacerowania po plaży w Agadirze mimo stosowania wysokiego filtra (jakiejś bodajże 30tki) tak się spaliłam, że wieczorem w samolocie cierpiałam jak nigdy. Bolał mnie każdy centymetr skóry, nawet stopy. Od tamtej pory zabieram ze sobą filtr 50 ;) Jednak w trakcie buszowania po lankijskiej rafie koralowej, smarowałam się widocznie za rzadko.

Pomnik dla upamiętnienia ofiar tsunami

W trakcie dalszej jazdy zatrzymaliśmy się na chwilę przy wielkim posągu Buddy. Ale tym razem nie była to taka zwykła figura. Ten Budda jest kolejnym pomnikiem poświęconym ofiarom tsunami z 2004r. Miejsce to nazywa się Honganji Vihara i zobaczyć je możecie w Peraliya. Podchodząc do tego miejsca obowiązkowo należy zdjąć buty i mieć zasłonięte kolana i ramiona.

Po tsunami (2)

Kolejnymi odwiedzonymi przez nas tego dnia miejscami były kopalnia kamieni szlachetnych oraz warsztat, w którym tworzone są tradycyjne lankijskie maski. O tym napiszę w kolejnym poście.

CDN.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

  1. s

    no to po zdjęciach zaczynam się zastanawiać czy brac ABC.

  2. Mamutek

    Jak zwykle niesamowite zdjęcia :)

    1. Monika

      Dodał się także i filmik z niesamowicie blisko podpływającymi garbikami ;)

  3. Elżbieta

    Rybki rzeczywiście śliczne ale rafa:( , hmmm… to raczej śmietniskowe wspomnienie po rafie

    1. Monika

      Niestety to nie to samo, co można oglądać w Morzu Czerwonym… Ale rybki rekompensują kiepską rafę ;)

Skomentuj