Sri Lanka: Kurd – jogurt z mleka bawolicy



Ciekawostką tego dnia wcale nie były odwiedzone po drodze miejsca, a… jogurt zrobiony z mleka bawolicy. W sumie to nawet ciężko to nazwać jogurtem, bo mi bardziej przypominał jedzone u nas z młodymi ziemniakami z koperkiem kwaśne mleko. Do tego skosztowaliśmy też piekielnie ostrych kulek zrobionych z ryby i zapakowanych w… starą gazetę.

Dzień 5, 19.01.2015, część 1/3

Wieczorem wydawało mi się, że oka nie zmrużę z powodu warunków, w jakich przyszło nam nocować, ale jakoś usnęłam i rano obudziłam się nawet dość wyspana. Może zmęczenie i intensywność poprzednich dni sprawiły, że odpłynęłam mimo obaw o pogryzienie czy ewentualny nocny kontakt z karaluchami (których mimo wszystko chyba tam jednak nie było).

Dzień zaczęliśmy po raz kolejny od standardowego na Sri Lance turystycznego śniadania – jajecznicy (tym razem urozmaiconej czerwoną cebulą), chleba tostowego i herbaty. Herbatę podaje się w tym kraju na dwa znane i nam sposoby – albo „czystą”, albo z dodatkiem dużej ilości mleka i cukru. Jednak tamtejsza herbata dużo lepiej smakuje z mlekiem. Mimo że w Polsce nie przepadam za takim połączeniem, tam herbatę z mlekiem mogłam pić non stop. Nie każda herbata się do tego nadaje i nie każda będzie tak samo dobrze smakować. Wychodzi na to, że mleko powinno być dodawane do dość mocnych gatunków herbat.

Przy okazji mogliśmy się dowiedzieć, że Lankijczycy są punktualni – gdy zamawialiśmy śniadanie na godz. 8:00, to o równej godzinie było już na stole. Nieważne czy my zdążyliśmy już przyjść czy jeszcze nie.

Sri Lanka Trincomalee (36)Po śniadaniu ruszyliśmy na szybkie zwiedzanie Trincomalee zwanego przez miejscowych w skrócie Trinco. Miasto chyba nie jest zbyt popularne wśród turystów, a przynajmniej my innych przybyszów tam prawie nie spotkaliśmy. Na co warto zwrócić uwagę w Trinco? Na pewno na dwie hinduistyczne świątynie i fort będący pozostałością skolonizowania Sri Lanki przez Portugalczyków i Holendrów. W Trincomalee warto zatrzymać się również na plaży, gdzie można chwilę odpocząć i przyjrzeć się tradycyjnym łodziom rybackim.

Sri Lanka Trincomalee (1)

W związku z ograniczonym czasem, musieliśmy zrezygnować z planowanego początkowo plażowania, ale pozostałe atrakcje udało się nam zobaczyć. Na pierwszy ogień poszła najsłynniejsza trinkomalska świątynia – Koneswaram (zwana również Thirukoneswaram, Thirukonamalai Koneser, świątynią tysiąca kolumn). Była to pierwsza hinduistyczna świątynia, którą mieliśmy okazję oglądać. Hinduistyczne świątynie mogą kojarzyć się z przesadnym kiczem – ilość kolorów i rzeźb przyprawia o zawrót głowy, jednak dla mnie miejsca te miały swój niepowtarzalny urok.

Ciekawe są zasady dotyczące wstępu do tej świątyni, mające za zadanie pomóc w zachowaniu czystości świętego miejsca – należy unikać śmiecenia i plucia (to dość oczywiste), miesiączkujące kobiety powinny powstrzymać się przed odwiedzeniem tego miejsca i koniecznie należy odpuścić sobie wizytę w świątyni po spożyciu alkoholu albo niewegetariańskiego posiłku. O wszystkich zasadach informują dwie duże tablice umieszczone przy dawno nieużywanym szlabanie będącym chyba jakąś pozostałością po wojnie. Zasady spisane zostały po lankijsku, tamilsku i oczywiście po angielsku (angielski jest na Sri Lance jednym z języków urzędowych, dzięki czemu turyści mają ułatwiony kontakt).

Sri Lanka Trincomalee (18)

Koneswaram była akurat w remoncie. Odnawiane było wszystko – zaczynając od otoczenia, przez elewację, a wewnątrz podłogi, malowidła i rzeźby. Wszędzie porozrzucane były materiały budowlane. Brakowało tylko rozrzuconych gwoździ. Niestety mimo tak zaawansowanego remontu, konieczne było ściągnięcie butów już daleko przed wejściem. Opłata za pilnowanie butów wyniosła po raz kolejny 20 rupii od pary (50-60gr). Niełatwo było zwiedzić to miejsce. Żwir i kamienie raniły stopy, dlatego momentami bardziej skupiałam się na tym, co mam pod nogami niż na tym, co jest dookoła mnie. Ta budowla zdecydowanie mnie nie zachwyciła.

Nie wiadomo dokładnie, kiedy wzniesiono tę świątynię. Mówi się, że początki tego miejsca datowane są na VI w.p.n.e. Obiekt kilkukrotnie był odbudowywany. Kompleks świątynny został zniszczony m.in. w wyniku ataków w czasach kolonialnych między 1622 a 1624r. Zbudowany blisko fort powstał m.in. z pozostałości dawnej świątyni. W 1632r. z dala od domów mieszkalnych powstała nowa świątynia. Zainteresowanie tym miejscem wzrosło w wyniku odkryć podwodnych i lądowych ruin oraz rzeźb – odkrycia dokonał archeolog Arthur C. Clarke.

Tuż obok świątyni ustawiony został wielki posąg hinduskiego bóstwa Sziwy. Posąg ten był niegdyś złoty, jednak obecnie przemalowano go na inne kolory. Niestety nie mieliśmy możliwości dokładnego obejrzenia go, ponieważ ukryty został pod rusztowaniem osłoniętym splecionymi liśćmi kokosa.

Po wyjściu ze świątyni można udać się do pobliskich grot, w których umieszczone zostały liczne figury hinduskich bóstw.

Sri Lanka Trincomalee (16)

W końcu mogliśmy też rzucić okiem na bezkres oceanu. Lubię i góry i wodę, ale jeśli miałabym wybierać, to zawsze wybiorę wyjazd nad morze. Jakoś zdecydowanie wolę się pomoczyć (najlepiej w ciepłej wodzie) niż wspinać :)

Gdy wracaliśmy do samochodu, spotkaliśmy pierwszą – i chyba jedyną widzianą w Trinco – turystkę. Cała nasza trójka była nie lada atrakcją dla mieszkańców, którzy bacznie się nam przyglądali.

Po szybkich odwiedzinach w Koneswaram, udaliśmy się nad ocean przejeżdżając po drodze przez Fort Frederick. Fort wybudowany został w 1624r. (wg niektórych źródeł w 1622r) przez portugalskich kolonizatorów, następnie uległ zniszczeniu i odbudowany został w 1665r. przez Holendrów. Obecnie teren fortu służy w roli koszar lankijskiemu wojsku, w związku z czym zwiedzanie nie jest możliwe. Jednak sam fakt możliwości przejazdu przez teren fortu (inaczej nie da się dojechać do Koneswaram), umożliwia przyjrzenie się starym strukturom obronnym.

Na ocean się uparłam. Kierowca chyba wolałby jechać dalej, ale dla mnie obowiązkowym punktem była chwila przerwy na tamtejszej plaży. Szczególnie że miał to być nasz pierwszy kontakt z Oceanem Indyjskim. Dochodząc do plaży zauważyłam, że coś bardzo małego niesamowicie szybko ucieka mi spod nóg. Tym czymś okazał się być niewielki gekon (miał jakieś 2cm), któremu oczywiście musiałam zrobić zdjęcie. Na pewno z boku wyglądałam dziwne, gdy prawie klęczałam na chodniku robiąc zdjęcie nie wiadomo czego. Kilka mijających nas osób przyglądało mi się z wyraźnym zainteresowaniem… Gekon chyba też chwilowo się mną zainteresował, bo przestał uciekać.

Sri Lanka Trincomalee (37)

Już z daleka widać było, że plaża jest idealna. Szeroki pas czystego piasku zachęcał do rozciągnięcia ręcznika i powylegiwania się. Pogoda dopisała. Było cudownie – słonecznie, gorąco, a woda w oceanie była wyjątkowo ciepła. Nawet fale były mniejsze niż zapowiadał nasz kierowca, który odradzał nam plażowanie po tej stronie wyspy. Nic tylko wskoczyć do wody. Jako że jednak mieliśmy nieco inne plany, skończyło się na półgodzinnym spacerze i pomoczeniu nóg. Na plaży rozrzucone zostały liczne pozostałości koralowców, których wywóz jest zakazany. Poszukiwacze muszli nie mieliby się za bardzo czym zadowolić, bo muszelek na plaży było bardzo niewiele.

Sri Lanka Trincomalee (38)Przed powrotem do samochodu rzuciliśmy jeszcze okiem na tradycyjne łodzie rybackie zwane katamaranami. Mieliśmy okazję przyjrzeć się też połowowi ryb z takiej łódki.

Sri Lanka Trincomalee (21)

Później Kusumsiri dokończył swoją opowieść, dlaczego lepiej nie plażować na wschodzie i północy wyspy. Wszystko to za sprawą niebezpiecznych węży, które niepostrzeżenie mogą zagrzebywać się w piasku. Trincomalee podobno pod tym względem jest jednak bezpieczne.

Po krótkim przystanku na plaży przyszła kolej na drugą świątynię hinduistyczną zbudowaną w tym mieście – świątynię Pathirakali Amman (zwaną też Pathirakali Ambal Kovil lub Kali Kovil) poświęconą bogini Bhadrakali. Historia tego miejsca datowana jest na XIw.

Przy tej świątyni po raz pierwszy – i chyba ostatni – spotkaliśmy się z tym, że nawet przy sąsiednich budynkach należało zdjąć buty. Jako że o tym nie wiedzieliśmy, po wyjściu ze świątyni założyliśmy sandały, żeby się wygodniej szło, ale jedna z dziewczyn odwiedzających to miejsce delikatnie zwróciła nam uwagę, że prosi nas o zdjęcie obuwia ponieważ jesteśmy na terenie świątyni. Posłusznie buty ściągnęliśmy co zostało docenione szerokim uśmiechem.

Ta druga świątynia zrobiła na mnie dużo większe wrażenie, mimo że też była w remoncie. A dlaczego właśnie w Trincomalee znajdują się te licznie odwiedzane świątynie? Otóż w Trinco mieszka znaczna część Tamilów wyznających hinduizm. Nasz kierowca chyba też był wyznawcą tej religii.

Sri Lanka Trincomalee (23)

I tak nasza wizyta w Trincomalee dobiegała końca. Po krótkich odwiedzinach skierowaliśmy się do Pollonaruwy – drugiej upadłej stolicy wyspy. Jednak po drodze, jeszcze zanim wyjechaliśmy z miasta, moją uwagę kilkakrotnie przykuły wałęsające się tu i ówdzie daniele. Początkowo trafiliśmy jedynie na samice, ale w trakcie przejazdu obok niewielkiego cmentarza, wypatrzyłam na nim wielkie rogi. Ich właściciel lizał się leniwie nie zwracając uwagi na otoczenie. Daniele w Trincomalee przyzwyczajone są do obecności ludzi, samochody nie robią na nich żadnego wrażenia. Zwierzęta podchodzą często nawet bardzo blisko człowieka, ale to może skończyć się niezbyt przyjemnie. Dla człowieka. Mimo swojego niewinnego wyglądu podobno potrafią boleśnie ugryźć.

W trakcie jazdy kierowca opowiedział nam nieco historii Sri Lanki, szczególnie tej dotyczącej ostatniej wojny, która zakończyła się w 2009r. Nie będę może dokładnie opisywać wydarzeń, ponieważ bardzo liczne materiały można odszukać w Internecie (tutaj mogłabym o tym pisać i pisać), ale aż się wierzyć nie chce, że w obecnych czasach ludzie ludziom mogą zgotować takie okrucieństwa (aż chce się w tym momencie wspomnieć o sytuacji na Ukrainie…). Według opowieści, jeszcze niedawno w Trincomalee nie było w ogóle turystów, a obowiązująca godzina policyjna obowiązywała wszystkich mieszkańców i przyjezdnych.

Ludzie bali się wychodzić z domów, rodziny nigdy nie załatwiały spraw razem, ponieważ jeżeli ktoś by zginął w przypadku oddzielnego wyjścia, pozostawała ta druga osoba do opieki. Tamilskie Tygrysy, za których przyczyną doszło w ogóle do tych wszystkich tragicznych wydarzeń doprowadziły do tego, że nawet dzieci szkolone były do udziału w wojnie. Nie było żadnej świętości i nikt nie mógł czuć się bezpieczny. Lankijczycy są niesamowicie wdzięczni za to, że wojna się już skończyła, jednak w dalszym ciągu obawiają się, że historia może się wkrótce powtórzyć.

Po jakimś czasie zatrzymaliśmy się w jednej z mniejszych miejscowości (nazwy niestety nie pamiętam), ponieważ nasz kierowca chciał wymienić w czymś na wzór kantoru umówioną wcześniej pierwszą ratę wynagrodzenia. Przy okazji ufundował nam przekąskę w postaci niewielkich rybnych kulek. Kulki były tak piekielnie ostre, że pół litra coli poszło za jednym zamachem. Każdy niewielki gryz natychmiast musiałam zapijać. W tamtym momencie wiedziałam już, że podane nam w Pinnawali rice&curry faktycznie było „no spicy”, a wszystkim pozostałym brakowało jakichkolwiek ostrych przypraw… Ale mimo wszystko opchnęłam kilka takich kulek, bo były pyszne. Trzeba było tylko uważać na ości, bo ryby do przygotowania tej przekąski zmielone zostały chyba w całości. A w co zapakowano nam kulki? W gazetę.

Lankijczycy do perfekcji opanowali recykling. Nie raz otrzymaliśmy jakieś sprzedawane na ulicy jedzenie zawinięte w gazetę. Podobno zdarzają się nawet przypadki używania kartek ze starych zeszytów uczniów. W trakcie kolejnych dni mogliśmy się przekonać, że z gazety da się zrobić nawet naprawdę gustowną torebkę prezentową. Może z tego względu Sri Lanka nie jest tak zasypana śmieciami jak to słyszy się o Indiach?

Sri Lanka (10)

Czekał nas długi przejazd do Polonnaruwy. W drodze mogliśmy podziwiać piękne krajobrazy i lankijską przygodę. W dalszym ciągu zachwycały mnie palmy i soczysta zieleń pół ryżowych.

Sri Lanka (8)W okolicach Kantale widzieliśmy zadaszoną statuę króla, który zlecił wybudowanie okolicznej tamy. W związku z jego decyzją powstało jezioro, dzięki któremu mieszkańcy pobliskich wiosek mogą przetrwać naprzemienne okresy monsunów i susz. Niestety w miejscu tym wydarzyła się nie tak dawno ogromna tragedia. W czasie wojny Tamilskie Tygrysy wysadziły wały, przez co zginęło mnóstwo ludzi w wioskach, które zalała woda ze zbiornika. Od tamtej pory w okolicy spotkać można liczne patrole policyjne. Za wszelką cenę starają się uniknąć powtórki z historii. Jeden z takich patroli zatrzymał również nasz samochód i bacznie się nam przyglądał, ale po krótkim wyjaśnieniu, że nasz kierowca wiezie turystów, zostaliśmy szybko puszczeni.

 

Sri Lanka (1)

Jadąc w dalszym ciągu kursem obranym na Polonnaruwę, trafiliśmy do regionu, w którym wytwarzany jest kurd – w przewodniku nazywane to było pewnego rodzaju jogurtem, ale nam skojarzyło się z naszym polskim kwaśnym mlekiem. Z tą różnicą, że robionym z mleka bawolic. Kurd – tak samo jak nasze kwaśne mleko – nie potrzebuje do przechowywania lodówki, dlatego zaopatrzyliśmy się w dwa duże naczynia w cenie 200 rupii (5,60 zł) za sztukę. Do tego podano nam najprawdziwszy syrop z kwiatu palmy kokosowej, zwany przez naszego kierowcę miodem (butelka takiego syropu to koszt ok. 100-150 rupii czyli jakieś 3-4 zł).

Jako że paniom na stoisku akurat skończył się syrop, młodsza z nich bardzo szybko pobiegła do sąsiadów i od nich wzięła całkiem sporą butelkę. Już wiadome było, jak będzie wyglądała nasza kolacja :) Kurd sprzedawany jest w wypalonych glinianych miskach o dwóch rozmiarach. Wytwarzany jest w domach, dlatego produkcja jest zupełnie lokalna.

Dobrej jakości kurd odznacza się tym, że nawet po odwróceniu do góry nogami glinianego naczynia, w którym się znajduje, nie ma możliwości żeby z niego wypadł. Dziewczyna na stoisku nie omieszkała pominąć takiej prezentacji. Oczywiście przed zakupem należało dokonać degustacji – kurd podany nam został w niewielkich czarkach, a sprzedawczynie z niecierpliwością czekały na naszą reakcję, czy będzie nam smakować. Przy drogach można było zatrzymać się w kilkunastu (jak nie kilkudziesięciu) punktach oferujących ten nabiał. Mimo początkowych obaw, nie mieliśmy żadnych problemów żołądkowych po kurdzie.

Jadąc dalej nasz kierowca znów hamował (zaczynałam się do tego przyzwyczajać, bo już nawet nie pytałam, co tym razem wyskoczyło nam na drogę – sama szukałam ewentualnego warana lub mangusty) – tym razem nie był to jednak żaden z dotychczas widzianych zwierząt. Na drogę wpełzł jadowity wąż, który szybko uciekał w trawę, a następnie bacznie się nam z niej przyglądał.  Podobno ten gatunek jest bardzo niebezpieczny dla człowieka. Na wężach się nie znam, ale wolę im w drogę nie wchodzić. Na Sri Lance podobno występują nawet kobry, ale niestety tego gatunku nigdzie nie spotkaliśmy. W ciągu dnia węże te ukrywają się przed upałem najczęściej w jamach lub kopcach termitów.

Dalej jechaliśmy już bez przygód. Jedyną ciekawostką jaką widzieliśmy był oryginalny znak. W Izraelu i krajach afrykańskich popularne są znaki ostrzegające przed dzikimi wielbłądami. Na Sri Lance zdarzały się znaki informujące o konieczności zwolnienia ze względu na warany.

Sri Lanka (9) CDN.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Skomentuj