Izrael: Morze Martwe

Dzień 4, 13.07.2014, część 3/3

Morze Martwe jest jednym z najbardziej zasolonych zbiorników na Ziemi. Zasolenie tego morza wynosi średnio 28% – na powierzchni wynosi ono 22%, natomiast na głębokości 50 m już 36%. Żeby lepiej pokazać różnicę w zasoleniu zbiorników, można porównać promilowe zasolenie Morza Martwego i położonego niedaleko dość słonego Morza Czerwonego – Morze Czerwone to ok. 41‰, natomiast Morze Martwe – 231‰.

Myśląc o Morzu Martwym można spodziewać się niezłej zabawy. Błąd. Morze Martwe jest przereklamowane. A przynajmniej ja mam takie zdanie po wizycie na publicznej plaży. Dojechaliśmy na ogromny, pusty (bezpłatny) parking. Łatwo trafić, ponieważ przy głównej drodze ustawiono znak informujący o zjeździe na plażę. I tu mogę skończyć wymienianie pozytywów… Zejście na plażę było niesamowicie strome, łatwo skręcić kark jeśli ktoś się potknie.

IS_P7130514

Plaża jest kamienista, dno morza również. Woda – jak to było do przewidzenia – niesamowicie słona, wręcz gorzko-słona. Odważyłam się spróbować, ale jeśli kiedyś zawitam jeszcze nad Morze Martwe – więcej tego błędu nie popełnię… Można zobaczyć sól, która osadziła się na kamieniach na plaży. Takie pokryte solą kamienie można również znaleźć w wodzie.

Jeśli ma się jakiekolwiek rany, w Morzu Martwym poczuje się je wszystkie. Moje poranione o koralowce w Morzu Czerwonym nogi dały o sobie znać…

Gdy już postanowi się wejść do wody, nie lada wyczynem jest zachowanie równowagi na kamieniach. Szczególnie jak się ma spadające z nóg buty do wody. W tym morzu przeszkadza to jak nigdzie indziej. Dodatkowo woda jest bardzo ciepła, nie czułam żadnej różnicy między temperaturą wody a powietrza. Gdy już w końcu udało mi się położyć na wodzie, faktycznie zaczęła mnie wypychać do góry. Wszystkie zdjęcia ludzi czytających gazety czy rozwiązujących krzyżówki nie są fotomontażem. Bez problemu można się położyć na wierzchu i dryfować wraz z falami, utonięcie nie grozi. Chyba że ktoś przekręci się na brzuch i opije się tej solanki. Pływając należy jednak bardzo zwracać uwagę na fale – w krótkiej chwili można znaleźć się poza bezpieczną płycizną, która niestety nie sięga zbyt daleko od brzegu. Jak dla mnie dla własnego bezpieczeństwa warto trzymać się brzegu morza, bo w tak słonej wodzie można mieć problem ze wstaniem. Ja miałam :) Poza tym raz fale zaczęły mnie znosić od brzegu, ale mąż ściągnął mnie bezceremonialnie za nogę bliżej plaży…

Najgorsze jest wyjście… Gdy tylko się wstanie w wody, ma się wrażenie, jakby wychodziło się z ciepłego oleju. Woda nie wchłaniała się w nasze szybkoschnące ręczniki, zostawiała po sobie jakby tłusty osad. Żeby opłukać się z tego nieprzyjemnego wrażenia, trzeba iść pod górę, bo prysznice są na poziomie parkingu. Przyjemność spłukania z siebie solanki zostawiliśmy sobie na koniec. Najpierw trzeba było sprawdzić właściwości błotka z Morza Martwego. Na plaży publicznej nie ma błota, ale w sklepiku w oazie Ein Gedi można zakupić półkilogramowe torebki z błotem. Wysmarowałam się cała i czekałam aż błotko wyschnie. Jako że cierpliwość przy zabiegach kosmetycznych nie jest moją mocną stroną, zanim błoto zaschło na dobre, już się zmywałam w morzu. Zmycie błota solanką do szybkich i prostych nie należało, ale gdy w końcu uporałam się z ostatnimi błotnistymi śladami na skórze, poszliśmy pod prysznice. Prysznice to najlepsze co mogło nas tam spotkać ;) Na poziomie parkingu, tuż za wejściem, znajdują się płatne toalety i przebieralnie (wejście – 2 szekle od osoby).

Prysznice znajdują się pod jednym z widocznych na poniższym zdjęciu parasoli. Pozostałe parasole to miejsca do odpoczynku w cieniu.

IS_P7130526

Prawdopodobnie inni będą mieć pozytywne wrażenia znad tego morza, ale tak jak pisałam – opisuję jedynie to, co sama widziałam i przeżyłam. Niedaleko plaży publicznej, jest plaża prywatna Ein Gedi SPA. Podobno tam plaża wygląda zupełnie inaczej, zejście jest łagodne, płycizna sięga daleko i jest darmowe błoto, ale wstęp kosztuje. Podobno aż 60 szekli od osoby. Jeśli jeszcze kiedyś się tam wybierzemy, to prawdopodobnie skorzystamy z uroków plaży prywatnej, ale przy tak późnym (byliśmy po 15:00) i krótkim pobycie, bardziej opłacalne było skorzystanie z plaży publicznej. Mam przynajmniej przed czym ostrzegać ;)

Teoretycznie na brzegu Morza Martwego jest dużo plaż, ale odradzam zatrzymywanie się w nieoznaczonych miejscach. Brzeg tego morza może być bardzo niebezpieczny. W wielu miejscach z powodu wypłukiwania się soli, dno może zapaść się pod ciężarem człowieka. Znane są przypadki zaginięcia osób plażujących w niedozwolonych miejscach. Lepiej przemęczyć się na oficjalnej plaży publicznej, niż ryzykować życie plażując na dziko.

IS_P7130357

Trzymany przeze mnie na zdjęciu powyżej przewodnik przypadkiem się zamoczył… Do tej pory strony wyglądają jak mokre i są pokryte warstewką soli.

Po długim i przyjemnym prysznicu, ruszyliśmy w drogę do Jerozolimy. Udało nam się zrealizować wstępnie zakładany plan zamoczenia się w 3 morzach w ciągu 5 dni :)

W związku z obawami przed podróżowaniem przez teren Palestyny, wybraliśmy dłuższą drogę przez tereny Izraela. Główne drogi Palestyny są co prawda pod kontrolą Izraela, ale obawialiśmy się tam zapuszczać wynajętym samochodem. Za dużo naczytaliśmy się o Palestyńczykach obrzucających kamieniami samochody na izraelskich tablicach rejestracyjnych.
Na krótkim postoju z widokiem na Morze Martwe zaczepiła nas jakaś rodzina. Zepsuł się im samochód na pustyni i pytali o narzędzia. Próbowaliśmy pomóc (nie sądziłam, że kiedykolwiek będę w stanie dogadać się po ang. w temacie awarii samochodu ;)), ale nasze próby na nic się zdały. W końcu postanowili zadzwonić po pomoc do jakiegoś warsztatu. Upewniwszy się, że już naszej pomocy nie potrzebują, ruszyliśmy dalej życząc im mimo wszystko udanej podróży.

Ostatni rzut oka na Morze Martwe i jedziemy…

IS_P7130547

Po drodze przez różne wzniesienia udało mi się wypatrzyć na jednym z nich samotnego góralka syryjskiego :) Później widzieliśmy już tylko wielbłądy i stada kóz.

IS_13.07.2014 4 dzień (685)

Do Jerozolimy dojechaliśmy standardowo późnym wieczorem. Po drodze zupełnie nic się nie działo. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że nasza nawigacja w Jerozolimie Wschodniej przestała odszukiwać wpisane ulice… Mogłam sprawdzić moje umiejętności pilotowania. Gdy już wydawało nam się, że dobrze jedziemy, okazało się że droga została zamknięta. Trochę mnie to wystraszyło, bo wojsko nie zamyka tam dróg bez powodu. Zapytałam stojącego przy szlabanie żołnierza, czy coś się stało i czy w ogóle dojazd na Górę Oliwną jest możliwy (tam mieliśmy zaplanowany hotel). Odpowiedział że nic się nie stało i że dojazd do Góry jest możliwy. Pokierował nas do innej trasy. Niestety niezbyt szczegółowo podał, gdzie ta inna trasa się znajduje. Wpadliśmy w jakieś jednokierunkowe ulice, z których wydostaliśmy się po godzinie… W końcu dotarliśmy na Górę Oliwną, ale nie na tę ulicę, co potrzeba :) Znów musiałam prosić o pomoc. Na ulicy panował niesamowity ścisk, chyba było jakieś święto żydowskie (lub może pogrzeb?), bo szło tam mnóstwo ortodoksyjnych Żydów. Jednego z nich zapytałam o drogę do hotelu. Grzecznie wyjaśnił jak powinniśmy jechać. Ze względu na gęsty ruch i ciągłe trąbienie innych kierowców (jakby nie patrzeć byliśmy w muzułmańskiej części, a muzułmanie klaksonów stanowczo nadużywają), musieliśmy pojechać dalej złą trasą i zawrócić na pobliskim rondzie. Inaczej się nie dało. Jako że na rondzie tym stali kolejni wojskowi, spytałam ponownie o drogę. Po krótkiej naradzie pomiędzy dwoma żołnierzami dzierżącymi wielkie karabiny, dowiedzieliśmy się, że jesteśmy już blisko i wystarczy skręcić w prawo i później znów w prawo. Przyznam, że dane te ponownie były niezbyt precyzyjne, ale kierując się intuicją doprowadziłam nas na miejsce ;) Jako że wcześniej odwołaliśmy w tym hotelu zarezerwowany nocleg ze względu na niepewną sytuację w arabskiej części miasta, liczyliśmy że został im jeszcze jakiś wolny pokój. Mąż parkował, a ja poszłam rozeznać się w sytuacji. Udało się, wolny pokój był, tylko że z jednym ale… policzyli nam go drożej niż przy wcześniejszej rezerwacji… Co prawda jedynie 2 dolary, ale wydaje mi się, że taki pokój brany na ostatnią chwilę powinien być znacznie tańszy. Szczególnie że w tym wypadku nie wchodziła w grę żadna prowizja dla serwisu pośredniczącego w rezerwacjach. Jednak byłam na tyle zmęczona i zestresowana, że już mi się nie chciało wykłócać. Najważniejsze, że dotarliśmy i że nic złego się nie działo. Samochód też był bezpieczny, bo został na prywatnym parkingu hotelowym i mógł tam stać cały następny dzień, nawet po naszym wymeldowaniu. Przy okazji zapytałam recepcjonistę o to, czy w dzielnicy jest bezpiecznie. Spojrzał na mnie zdziwiony i zapewnił, że jesteśmy w arabskiej dzielnicy i tu zawsze jest bezpiecznie. Już nie chciałam wdawać się w dyskusje o wszystkich ostatnich zamieszkach, jakie miały miejsce w bliskiej okolicy, o latającym bruku, koktajlach Mołotowa, palących się śmietnikach i akcjach policji i wojska…

Jedyne co udało mi się „wytargować” od recepcjonisty to to, że nasz pokój miał widok na stare miasto. Po drugiej stronie ulicy był punkt widokowy, ale wystarczyło wyjrzeć przez okno żeby podziwiać uroki Jerozolimy nocą. Cisza, spokój, piękny widok za oknem – czego chcieć więcej? :) Nawet pogoda była przychylniejsza – na niebie pojawiły się chmury i temperatura wynosiła ok. 22 stopni. No dobra, może nie taka zupełna cisza, bo będąc chwilę na zewnątrz usłyszeliśmy gdzieś daleko jakieś wystrzały, ale wolę myśleć że były to fajerwerki…

Taki właśnie mieliśmy widok z okna – centralnie na Wzgórze Świątynne i stare miasto Jerozolimy:

IS_P7140182

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Skomentuj