Izrael: Rafa Delfinów

Dzień 3, 12.07.2014, część 2/2

Z płatnych atrakcji dostępnych na izraelskim wybrzeżu Morza Czerwonego wybraliśmy tym razem Rafę Delfinów. Sam wstęp bez dodatkowych atrakcji kosztował 64 szekle za osobę dorosłą. Drogo, ale rzadko kiedy ma się okazję obserwować delfiny w ich prawie naturalnym środowisku. Delfiny pływają w wydzielonym akwenie, ale nie ma tam żadnej tresury. Można z nimi ponurkować lub posnorklować (opłata za wstęp i wypożyczenie sprzętu jest odpowiednio wyższa). Niestety nie potrafię ani nurkować ani zbyt dobrze pływać (umiejętność pływania na plecach na niewiele by się zdała), dlatego też nie popływaliśmy z tymi pięknymi ssakami.

Obok delfinów może wypatrzeć w wodzie stadko pokaźnych rozmiarów ryb:

IS_DSC_0078

W sklepiku z pamiątkami na Rafie Delfinów wypatrzyłam pewną osobliwość – kolczyki. Nie były to zwykłe kolczyki jakich wszędzie pełno. Długo się przypatrywałam, bo nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Te były zrobione z najprawdziwszych motylich skrzydeł lub całych motyli zapakowanych w plastik… Czy ktokolwiek to kupuje? Mogłam stać się właścicielką jednej pary za jedyne 30 szekli…

IS_DSC_0179

Z Ejlatu wyruszyliśmy w poszukiwaniu Czerwonego Kanionu. Po przejechaniu kilku kilometrów natknęliśmy się na wojskowy posterunek kontrolny, przy którym zostaliśmy zatrzymani przez wojskowych z wielkimi karabinami. Nie dałam dojść żołnierzowi do słowa i od razu zasypałam go pytaniami o atrakcję. Mina wojskowego była bezcenna – widać było że nie wie zupełnie, o czym mówię. Szybko porozumiał się z kolegą, ale doszli do wniosku że jedynie o czym wiedzą, to park Timna. Owszem, park Timna istnieje, ale znajduje się przy innej wylotówce z Ejlatu w kierunku Morza Martwego i nie o to nam chodziło. W końcu po omówieniu różnych opcji z użyciem nawigacji samochodowej, żołnierze puścili nas wolno ze stwierdzeniem, że jak chcemy, to możemy dalej szukać tego kanionu. I że równie dobrze możemy zawrócić za kilka kilometrów, oni problemów nam nie będą robić. Pojechaliśmy dalej, ale niestety nic nie znaleźliśmy. Mam pewne podejrzenia co do jednej drogi odchodzącej w bok od głównej, ale obawialiśmy się tam zjeżdżać wynajętym samochodem. Kanionu nie znaleźliśmy, ale widzieliśmy parę ładnych widoków. Gdy z powrotem przejeżdżaliśmy obok tego samego punktu kontrolnego, nikt nas już nie zatrzymywał. Panowie jedynie nam pomachali :) [EDIT październik 2017: Do Czerwonego Kanionu nie dojechaliśmy, ale już wiemy gdzie się znajduje. Żeby do niego dotrzeć, należy kierować się drogą wzdłuż granicy z Egiptem. Po przejechaniu ok. 20-25 km od Ejlatu (czyli znacznie dalej niż my dojechaliśmy), po prawej stronie będzie parking i kanion. Atrakcja ta od niedawna umieszczona jest na mapach Google.]

IS_DSC_0208

Wracając na trasę w kierunku Morza Martwego przejechaliśmy się po raz ostatni przez Ejlat. Jest to typowy kurort nadmorski, w którym mieszkają jedynie turyści i ludzie do ich „obsługi”. Tym bardziej zdziwiło mnie, że kilka dni po naszym wyjeździe, obok jednego z hoteli uderzyły dwie rakiety. Rannych zostało 5 osób, wybuchł pożar kilku  samochodów. Cudem nikt nie zginął. Nie wierzę, że te rakiety się jedynie zabłąkały, ponieważ wszystkie były do tej pory wysyłane na północ kraju. Zaatakowano czysto turystyczne miejsce. Między innymi dzięki temu Izrael dostał od Stanów Zjednoczonych zielone światło na wszelkie interwencje w Strefie Gazy.

Ejlat to skupisko hoteli:

Nigdy nie widziałam ciekawszych rond niż te w Ejlacie:

Jak to przystało na kurort, w mieście zbudowano bardzo duże centrum handlowe. Żeby do niego wejść, należy poddać się kontroli bezpieczeństwa podobnej do tej na lotniskach. W związku z kończącymi się szeklami, postanowiliśmy poszukać tam kantoru (zawsze wolimy mieć przy sobie trochę lokalnej waluty). Znaleźliśmy go na 1 piętrze galerii. Obowiązujący kurs w tym kantorze na dzień wymiany wynosił 3,20 szekla za 1 dolara bez dodatkowych prowizji. Zanim jednak dokonaliśmy transakcji, właściciel kantoru zapytał po krótkiej rozmowie skąd jesteśmy. Gdy dowiedział się, że przyjechaliśmy z Polski, policzył nam 3,30 szekla za 1 dolara :) Okazało się, że jego żona pochodzi ze Słowacji i w związku z tym trochę lepiej nas potraktował ;) Po dokonaniu wymiany i przeczołganiu się przez parking w panującej temperaturze (46°C na asfalcie odczuwa się dużo bardziej niż na plaży, a gorący wiatr wręcz parzył :/), ruszyliśmy w trasę na nocleg.

Jak tylko wyjedzie się z miasta, od razu jest się na pustyni. Jedynym zielonym akcentem są liczne gaje palm daktylowych.

Ale w końcu gaje palmowe się kończą i znów jedzie się drogą przez nieprzyjazną pustynię. Do naszej kolekcji zdjęć oryginalnych znaków trafiło ostrzeżenie przed jakimiś jeleniowatymi stworami:

IS_DSC_0318

Przy temperaturze utrzymującej się powyżej 40°C, jazda na rowerze po pustyni to nie lada wyczyn.

IS_DSC_0492

Do Morza Martwego dotarliśmy, gdy już się ściemniło. Po drodze do naszego wynajętego pokoju mijaliśmy różne fabryki.

Tym razem nocleg mieliśmy zarezerwowany w Neve Zohar, niewielkiej miejscowości położonej nad morzem. Mieliśmy mały problem z trafieniem, ponieważ do obiektu nie było bezpośredniego dojazdu. Zostaliśmy skierowani przez jedną z mieszkanek miasteczka do jakiegoś domu, ale tam po drobnych problemach komunikacyjnych (domofon miał humory i nie do końca chciał sprawnie działać), zostaliśmy poproszeni o chwilę cierpliwości. Właścicielka naszego domu miała za chwilę po nas przyjść. Po kilku minutach pojawiła się wraz z gromadką dzieci. Pokój okazał się bardzo przytulny i co najważniejsze wyposażony był w doskonale działający klimatyzator. Jedynym minusem były liczne komary… Po ubiciu wszystkich krwiopijców mogliśmy zająć się niespodziewaną kolacją, którą zostawiła nam bardzo sympatyczna właścicielka pochodząca ze Słowacji :) Arbuz i wino… mmmm…

IS_DSC_0539

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Skomentuj