Islandia: Atrakcje półwyspu Reykjanes

Minął rok, a my znów pędem na lotnisko i znów w tym samym kierunku. Islandia wzywa nas do siebie po raz drugi. Podróż tradycyjnie już przesypiam, ale jakoś tak niespokojnie. Obawiam się trochę tego wyjazdu. Dlaczego? Boję się, że ta magia, którą oczarowała nas Islandia poprzednio, gdzieś pryśnie. Że wyspa zrazi nas do siebie, coś pójdzie nie tak. A może jednak te obawy są bezpodstawne? Może będzie tak, że Islandia jeszcze bardziej namąci nam w głowach powodując jeszcze większe uzależnienie i chęć powrotu? Mętlik w głowie powoduje niepokój, żadne inne miejsce jak dotąd tak na mnie nie działało… Szybko jednak przekonuję się, że obawy są na wyrost. Wizytę zaczynamy od pominiętej poprzednio części wyspy – zabieram Cię na półwysep Reykjanes! 

Dzień 1 i 2, 17-18.03.2018, część 1/3

Nie wiem jakim cudem docieramy na lotnisku pierwsi do wypożyczalni. Może wszyscy inni mieli bagaże rejestrowane? W biurze wita nas chłopak – tym razem nie jest to Polak. Dopełniamy formalności. Mamy już ubezpieczenie wykupione w momencie rezerwacji na Rentalcars.com, ale po namowach dokupujemy jeszcze polisę od burz piaskowych. Na wszelki wypadek – jak się później okaże, prawdopodobnie zostaliśmy naciągnięci… Ale średnio szkody po takiej burzy wyceniane są na 2500 – 3000 euro, więc nie chcemy ryzykować. Ruszamy. W związku z tym, że lądujemy późno, nic już nie oglądamy, kierujemy się od razu do… Svitan Guesthouse. To to samo miejsce, w którym spaliśmy rok temu! I dostajemy nawet ten sam pokój! Trochę się tu jednak pozmieniało. Kuchnia jest mniejsza, dostawiona została dodatkowa toaleta i właściciele wydzielili 2 dodatkowe pokoje. Klimat jest jednak wciąż ten sam.

Wyglądam z nadzieją na zewnątrz, ale z zorzy nici. Pada… Idziemy więc spać.

Z rana czeka nas bogatsze niż poprzednio śniadanie – tradycyjnie już chyba salami, różne rodzaje płatków śniadaniowych, herbaty, sery itd. I oczywiście islandzki skyr! Jakość jeszcze lepsza niż poprzednio. Szkoda tylko, że nie mogę tego powiedzieć o pogodzie… Niby w Polsce jest właśnie ok. -5 – -10 stopni, tu mamy +7, ale co z tego, skoro leje i wieje… Prognozy są na tyle beznadziejne, że pozostaje pogodzić się ze spacerowaniem w deszczu. Ale jak to na Islandii bywa – w temacie pogody nie możemy być tu niczego pewni.

Pierwsze kroki kierujemy w znane nam już kąty w Keflaviku. Te same ronda, ulice, domy, rzeźby i pozostawiony na wybrzeżu statek. Jedyną nowością jest kolonia edredonów pływających przy brzegu – kaczki w ogóle nie zwracają na nas uwagi, więc możemy przyjrzeć się ich harcom.

Półwysep Reykjanes: Most między kontynentami

Dzień zaczynamy od mostu przerzuconego między kontynentami. Serio, serio – będąc na Islandii można być na dwóch kontynentach w przeciągu kilku sekund! Most między kontynentami leży ponad kanionem, który uformowany został w związku z ruchami tektonicznymi płyt – północnoamerykańskiej oraz europejskiej. Półwysep Reykjanes leży właśnie na granicy pomiędzy tymi dwiema ciągle oddalającymi się płytami – ich ruch to ok. 2 cm na rok. Ta 18 metrowa kładka zawieszona została na wysokości 6 m w tym miejscu 3 lipca 2002 roku. Skoro minęło już prawie 16 lat od tego momentu, płyty zdążyły oddalić się od siebie o ok. 32 cm!

Stoimy wreszcie oficjalnie na kontynencie amerykańskim. I dla uczczenia tej chwili, w tym właśnie momencie deszcz zaczyna lać na potęgę. Nawet nie próbuję założyć wierzchnich, wodoodpornych spodni, bo wiem, że to nic nie da. Zanim je wyciągnę z plecaka jestem mokra. Gdy wsiadamy do samochodu ulewa się kończy… Na szczęście spodnie też szybko wysychają.

Półwysep Reykjanes: Gunnuhver

Kolejne miejsce to pola geotrmalne Gunnuhver. Para leci tam jak szalona! Pięknie tam. I pusto. I czuć jajkiem.

Nazwa tego miejsca wzięła się od… ducha. Wszystko zaczęło się za czasów, gdy w okolicy żyła sobie niejaka Gudrun Onundardottir zwana po prostu Gunna. Kobieta zalegała ze spłatą czynszu, więc pewnego dnia za pośrednictwem Vilhjalmura Jonssona straciła w poczet należności jedyną rzecz do niej należącą – garnek. Gunna wpadła w szał – po tym, jak odmówiła wypicia święconej wody, padła martwa. W drodze na cmentarz ci, którzy nieśli jej trumnę zorientowali się, że nagle zrobiło się im dziwnie lekko. Gdy zaczęto przygotowywać grób, mężczyzn pracujących w ziemi dobiegł głos żeby nie kopać zbyt głęboko, bo i tak nieboszczka długo tu leżeć nie będzie. Do kogo należał ów głos? Oczywiście do Gunny! Następnego dnia na wrzosowisku odnaleziono sine ciało Vilhjalmura. Jego wszystkie kości były połamane – oznaczało to tylko jedno. Zemstę złego ducha.

Wkrótce cały półwysep był nawiedzony. Kolejna zmarła żona Vilhjalmura, niektórzy następni oszaleli i też stracili życie po tym, jak ujrzeli zjawę. W pozbyciu się niebezpiecznego ducha pomógł pastor Eirikur – mężczyznom, którzy zgłosili się do niego po pomoc, przekazał kłębek włóczki. Gunna po uchwyceniu końca włóczki miała zostać zaprowadzona przez kłębek w miejsce, w którym nie zrobi już nikomu żadnej krzywdy. Wszystko poszło tak, jak powiedział Eirikur. Ostatnim miejscem, w jakim ją widziano, było właśnie pole geotermalne Gunnuhver. Ponoć wsłuchawszy się w tutejsze odgłosy można usłyszeć jej krzyk i jęki…

Kłęby pary wodnej wydobywające się spod ziemi to nie jedyna ciekawostka w tym miejscu. Można dopatrzeć się tu także resztek fundamentów zabudowań – w latach 30 osiedliło się tu małżeństwo Hoyer – Duńczyka z Łotyszką. Na ciepłej ziemi zbudowali dom – zajmowali się uprawą kwiatów i tworzeniem donic z gliny, którą wypalali w geotermalnym piecu. Skąd mieli wodę dla siebie i swoich roślin w tak niegościnnym miejscu? Skraplali ją z pary wodnej za pomocą aluminiowych rur. Jednak tuż przed II Wojną Światową opuścili to miejsce – jako były dziennikarz Politikien pan Hoyer otrzymał nową posadę w gazecie poświęconej rolnictwu. Wyprowadzili się do Kopenhagi – co dalej działo się z rodziną, niestety nie wiem.

Półwysep Reykjanes: Brimketill

Na naszej trasie leży też Brimketill – do złudzenia przypominające gorące źródło niewielkie bajorko powstałe w wyniku kształtowania lawy przez uderzające w nią fale. To pole lawowe powstało prawdopodobnie w latach 1210 – 1240. Z miejscem tym wiąże się kolejna z islandzkich legend. W okolicy żyła tu sobie niegdyś z rodziną trollica o imieniu Oddny. Pewnego dnia wyruszyła ona do Raeningjasker znajdującej się na wschód od Brimketill po wyrzucone na brzeg przez fale zwłoki wieloryba. W drodze powrotnej postanowiła wykąpać się w tym lawowym basenie, jednak tak się zasiedziała, że zbyt późno wyruszyła do domu. Nie uszła daleko, gdy złapało ją słońce, a jak wiadomo promienie słoneczne trolle zamieniają w kamień, więc tak oto Oddny stała się wysokim słupem lawy aż do czasu, gdy morskie fale zmyły ją z powierzchni ziemi. Stąd też Brimketill nazywany jest też basenem Oddny lub Oddnyjarlaug.

Półwysep Reykjanes: Blue Lagoon

Mijamy znak wskazujący 5 km do Blue Lagoon – skręcamy! Poprzednio nie widzieliśmy tego słynnego SPA nawet z daleka, teraz jesteśmy zbyt blisko, żeby tak po prostu pojechać dalej. Na wejście do środka czekają tłumy, my jednak odbijamy przed drzwiami w lewo. Nie trzeba wchodzić, żeby zobaczyć tę mleczno-niebieską wodę, tyle tylko, że poza kąpieliskiem jest ona zimna. Kręcimy się tu chwilę, po czym wchodzimy do budynku – kolejka chwilowo zmalała.

Błękitna Laguna wcale nie była zamierzoną islandzką atrakcją. To taki… hmm… wypadek przy pracy – tutejsza woda pochodzi z pobliskiej elektrowni geotermalnej Svartsengi. Elektrownia ta produkuje energię elektryczną i ciepłą wodę dla mieszkańców okolicy. Woda bogata jest w krzemionkę oraz najróżniejsze minerały. I to właśnie dzięki krzemionce ma taki kolor! Woda nalana do szklanki będzie całkowicie biała, ale dzięki załamywaniu promieni słonecznych w Błękitnej Lagunie widzimy mleczno-błękitną barwę. Temperatura wody w Błękitnej Lagunie wynosi średnio 37-40 stopni. Najgłębszy punkt tego miejsca ma 1,4 m, natomiast średnio jest to 0,8 – 1,2 m, tak więc wcale nie trzeba umieć pływać by się tu wybrać.

Wchodząc po schodach znajdujących się wewnątrz budynku przy restauracji trafiamy do punktu, z którego świetnie widać okolicę. Trochę żal, że nie mamy czasu (i finansów…) na taką kąpiel, ale może kiedyś… Na dole podchodzimy jeszcze do brzegu – nikt nas nie przegania, tak naprawdę nikt nawet nie zwraca uwagi na naszą obecność. Moczę palec – temperatura jest naprawdę przyjemna! Mimo, że jest marzec, zaczynam nabierać coraz większej ochoty na taką cieplutką kąpiel na świeżym powietrzu… Trzeba będzie znaleźć jakieś w miarę dzikie gorące źródło!

Błogie kąpiele w Blue Lagoon niestety wiążą się ze znacznym uszczupleniem portfela. Dostępne są dwa pakiety zawierające różne dodatkowe atrakcje:

  • Comfort: w cenę wliczone jest wejście do laguny, maska z krzemionkowego błota, ręcznik i wybrany drink w Blue Cafe lub w barze dostępnym z wody. Cena pakietu: 6990 koron (ok. 250 zł)
  • Premium: w cenę wliczone jest wejście do laguny, maska z krzemionkowego błota, maseczka z alg, ręcznik, szlafrok, klapki, wybrany drink w Blue Cafe lub w barze dostępnym z wody, rezerwacja stolika w restauracji LAVA, kieliszek musującego wina w restauracji LAVA. Cena pakietu: 9990 koron (ok. 360 zł)

Dzieci w wieku 2 (limit wieku) -13 lat wchodzą za darmo.

Na miejscu jest też otwarte w kwietniu 2018 roku SPA, w którym to za 35 500 koron (ok. 1280 zł!) można liczyć na prywatność otrzymując do własnej dyspozycji przebieralnię dla dwóch osób (jeśli chce się indywidualnie zrelaksować, cena rośnie dwukrotnie…), prysznic, suszarkę i prostownicę do włosów. Zapewnione w cenie są ręczniki, szlafroki, klapki i wszelkie dogodności, jakie może oferować to miejsce włącznie z dbającymi o komfort indywidualnie przydzielonymi pracownikami.

Półwysep Reykjanes: Graenavatn

Z Blue Lagoon wracamy na naszą trasę i kierujemy się w kolejne gorące miejsce – to pola geotermalne Seltun. Zanim jednak tam dotrzemy, zatrzymujemy się na chwilę przy skutym lodem malowniczym Graenavatn – zielonym jeziorze.  Może nie jest zbyt wielkie, ale za to głębokie – na 45 m! A swój niezwykły kolor zawdzięcza dużej zawartości siarki. Nad wodą górują pozostałości opuszczonej farmy. Ponoć działalność człowieka w tym miejscu prawie doprowadziła jezioro do zagłady.

Jeziorko można obejść w około 20 min., ale nawet nie próbujemy. Już po kilku krokach zapadamy się w błoto po kostki… Mam nadzieję, że zobaczę jeszcze kiedyś to miejsce w nieco bardziej wiosennej odsłonie.

Półwysep Reykjanes: Seltun

Po kilkuset metrach docieramy do parkingu przy Seltun. Tu to dopiero pachnie jajkiem! Trzeba uważać na reszki lodu i błoto, na którym to można wywinąć orła. Seltun to geotermalny obszar z gotującym się błotkiem i ulatniającą się w wielu miejscach parą wodną. Na głębokości 1 000 m temperatura przekracza 200 stopni! W okolicy pachnie nieco zgniłym jajem – wszystko przez złoża siarki, które znajdują się w tym miejscu. Niegdyś siarka była tu wydobywana i służyła do produkcji prochu strzelniczego. Obecnie można zobaczyć nieco żółtego koloru wokół wyziewów.

Co chwila widzimy ostrzeżenia, że temperatury w tym miejscu sięgają 80-100 stopni Celsjusza. Lepiej nie schodzić z wyznaczonych ścieżek.

Spod Seltun jedziemy pod tunel lawowy Raufarholshellir. Niestety tu odstrasza nas cena. Ponad 6 000 koron, czyli około 215 zł od osoby za wejście z przewodnikiem! Samodzielne zapuszczenie się pod ziemię nie jest możliwe. Poza ceną odstrasza nas również czas oczekiwania – następne wejście jest dopiero za 40 min., a to oznacza, że z pewnością nie zdążymy dotrzeć na nocleg. Jeszcze nie wiemy, że tu wrócimy…

Po krótkim postoju kierujemy się na Reykjavik. Niby jechaliśmy już tędy rok wcześniej, ale wtedy wszystko było pod śniegiem. Teraz mamy ważenie, jakbyśmy pierwszy raz widzieli tę trasę! Jest zielono od mchów. Reykjavik omijamy obwodnicą, jednak zatrzymujemy się w którejś mijanej po drodze miejscowości na zakupy. Tradycyjnie już w Bonusie. Potrzebujemy czegoś na śniadanie, ale szukamy też lokalnych ciekawostek – skyr (coś na kształt jogurtu) o smaku lukrecji, sok żurawinowy czy sałatka z batatów – to kilka z nich.

Do wyboru mamy dwie trasy – jedną dłuższą, otaczającą fiord dookoła, drugą – krótszą, prowadzącą podmorskim płatnym tunelem. Tędy właśnie biegnie krajowa „1” – główna droga okalająca Islandię. Nie mamy niestety czasu na widoki, więc decydujemy się na drugą opcję. Za wjazd do tunelu płaci się 1 000 koron za samochód osobowy – to jakieś 36 zł. Płaci się jadąc od strony Reykjaviku na wyjeździe. 6 km pod wodą pokonujemy pośród zabetonowanych skał. Ściany na szczęście nie zostały wygładzone – daje to całkiem ciekawy efekt.

Prujemy prosto przed siebie w stronę Snaefelsness. Nie mamy czasu na postoje, tak więc atrakcje położone przy trasie zostawiamy na drogę powrotną. Jazdę umilają nam widoki. Nie dość, że ogółem jest surowo i pięknie, to jeszcze robotę robi także tęcza! Widzimy ją aż w 3 różnych miejscach. Większość trasy pokonujemy drogą asfaltową, ale część to szutrówka. Samochód jednak daje radę. Przy drodze w wielu położonych wyżej miejscach obserwujemy spore ilości śniegu. Raz wkoło jest prawie wiosna, a za chwilę trafiamy w sam środek zimy… Norma.

Jedyną przerwę robimy w Olafsvik, by rzucić okiem na ciekawy architektonicznie kościół i nieco oddalony wodospad. Na miejsce – do West Park Guesthouse – docieramy pół godz. przed zamknięciem recepcji. Uff… Tradycyjnie już pytam o prognozę pogody. Niestety chłopak pracujący w tym miejscu nie ma dla nas dobrych informacji. Z zorzy nici. Jednak Islandia przygotowuje dla nas koło północy ogromną niespodziankę…

Zanim jednak się ściemni, ruszamy w drogę, by zobaczyć kilka miejsc nieopodal naszego noclegu.

Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych relacji z Islandii!

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

  1. super post! Na pewno dobra inspiracja do planu na Islandię :)

    1. Monika Borkowska

      Skoro o planie mowa – będzie! Tak dla ułatwienia ;)

  2. Nie miałam okazji zwiedzić Islandii, ale moja znajoma jest zakochana i opowiadała i to nie jeden raz i pokazywała zdjęcia – coś pięknego! Myślę,że kiedyś si tam wybiorę :)

    1. Monika Borkowska

      Koniecznie! Islandia potrafi tak oczarować, że będzie się chciało tam wracać i wracać raz po razie. Ciekawa jestem, czy ktokolwiek może wrócić stamtąd rozczarowany?

  3. Beata

    Przepiękne miejsca i zdjęcia oraz ciekawe historie. Mam nadzieje też tam się kiedyś wybrać. Tylko ta pogoda… Jaki miesiąc jest najmniej deszczowy?

    1. Monika Borkowska

      Najmniejszych opadów teoretycznie można spodziewać się w miesiącach takich jak luty, wrzesień i październik, największych natomiast w marcu oraz w sierpniu. Jednak w związku z tym, że islandzka pogoda jest zupełnie nieprzewidywalna, można spodziewać się odstępstw od normy ;) Rok temu w marcu na pogodę jakoś specjalnie nie narzekaliśmy, ale tym razem dała nam trochę w kość…

      1. Beata

        Dziękuję bardzo :)

  4. Piekne miejsce, ostatnio we wpisach coraz częściej pojawia sie Islandia i kusi. Ładne zdjęcia, zachecają do odwiedzin tego zakątka

    1. Monika Borkowska

      Oj tak, ten kierunek jest coraz bardziej popularny. Ale nic dziwnego – tam jest tak pięknie, że słów brak by to opisać!

  5. Właśnie przedwczoraj wróciliśmy z Islandii – jest absolutnie fascynująca! Na półwysep Reykjanes się już nie wybieraliśmy, bo śnieżyca straszna była, więc dzieki za ten wpis :)

    1. Monika Borkowska

      Będzie na następny raz! ;)

  6. Cudowne miejsce polecam

Skomentuj