Islandia: Wcale nie taki gorący i opuszczony basen

Z rana czeka nas zaskakująco dobra pogoda, trzeba więc to wykorzystać! Może by tak kąpiel w jakimś gorącym źródle? Co prawda dużo ich tu na południu nie ma, ale jedno miejsce mam na oku już od czerwca – opuszczony basen w górskiej dolinie. Albo nadrobienie widoków na Dyrholaey? Za pierwszym razem nie mieliśmy możliwości podjechać pod latarnię morską, za drugim widok z góry przesłoniły nam całkowicie chmury, to może za trzecim razem się uda? 

Dzień 3, 17.02.2019, część 1/3

Deszczowy Vik i Myrdal

Dojeżdżamy do Vik i Myrdal i tu czeka nas rozczarowanie, bo pogoda się posypała. Wieje, pada, jest pochmurno do tego stopnia, że okoliczne góry znów toną w stalowoszarej masie. Zajeżdżamy pod kościół, a następnie pod położony na górce powyżej cmentarz. Spod ogrodzenia roztacza się piękna panorama. To jeden z moich ulubionych widoków z Islandii.

Wiatr spycha mnie nieco ze zbocza, ale wysiadam i robię kilka zdjęć. Mam wrażenie, że tu ciągle pada. Za każdym razem jak jesteśmy w okolicy, niebo przykryte jest grubą warstwą chmur i jak nie leje, to chociaż mży. Ale nie zmienia to faktu, że jest tu bardzo malowniczo. O brzeg rozbijają się ogromne fale, podejrzewam że na położonej niedaleko czarnej plaży Reynisfjara dochodzą aż do groty z bazaltowymi kolumnami. Nie żeby było to ogółem jakieś specjalnie bezpieczne miejsce, ale dzisiaj musi być tam ekstremalnie groźnie. W takim wydaniu morza w tej części Islandii jeszcze nie widziałam.

Krajobraz zmienia się jak w kalejdoskopie. O ile do Vik praktycznie nie było śniegu, tak tuż za miastem robi się zupełnie biało. I to jak! Tutejszy śnieg jest tak czysty, że aż ma się ochotę roztopić go i wypić tę wodę. A ta biel przy byle jakim przebłysku słońca oślepia!

Autobus do wraku samolotu?!

W związku z kiepską sytuacją pogodową odpuszczamy sobie wjazd na Dyrholaey. Już z drogi widać, że góra zanurzona jest w chmurach, więc ponownie nie zobaczymy ciągnącej się kilometrami czarnej plaży. Szkoda, ale jeszcze bardziej szkoda nam czasu. Kolejny cel? „Opuszczony” basen Seljavallalaug!

Zanim jednak do niego trafimy przejeżdżamy obok parkingu, z którego prawie 2 lata temu ruszyliśmy w 4-kilometrowy spacer w stronę Solheimasandur Plane Wreck – rozbitego na czarnym pustkowiu amerykańskiego samolotu Dakota. Parking jest już dość zatłoczony. Zauważamy tu jednak pewną ciekawostkę. Dwa lata temu nie było innej opcji, jak iść do wraku na piechotę. Teraz widzimy, że drogą jedzie… niewielki autobus! Nie wygląda jak autobus turystyczny, bardziej jak miejscowy środek transportu łączący plażę z parkingiem. Jeżeli rzeczywiście zostało zapewnione to połączenie, to podejrzewam, że jego pomysłodawca trzepie na tym niezłą kasę. Tak naprawdę sama skorzystałabym z takiego dojazdu, bo 4 kilometry przez pustkowie szczególnie w drodze powrotnej bardzo mi się dłużyło.

Skogafoss przejazdem

Nieco dalej mijamy jeden z moich ulubionych wodospadów – Skogafoss. To jedna z najbardziej znanych kaskad Islandii. Byli tu chyba wszyscy, którzy chociaż raz postawili stopę w tym kraju. Jednak już mniej osób zdaje sobie sprawę, że idąc w górę rzeki trafić można jeszcze na kilka innych – mniejszych co prawda, ale i tak bardzo malowniczych – wodospadów. Nieopodal leży muzeum Skogar z tradycyjnymi zabudowaniami, których dachy pokrywa trawa. Z kolei za muzeum w niewielkim kanionie zobaczyć można kolejny z moich ulubionych wodospadów – Kvernufoss. Tym razem jednak nie zatrzymujemy się w tych miejscach. Wizja ciepłej kąpieli w niesamowitych okolicznościach przyrody coraz bliżej!

Po drodze przejaśnia się. Słońce świeci jak szalone, bez okularów trudno prowadzić. Zjeżdżamy w boczną drogę i kierujemy się na prowizoryczny parking. Niestety stoi tu już kilka samochodów – a tak liczyłam, że będzie tu pusto zimą… Idziemy jednak przed siebie, napotykamy na kilka osób wracających od strony basenu. Mijana para na pytanie, czy woda jest ciepła odpowiada, że wcale! No to po mojej kąpieli.

Wcale nie taki gorący i opuszczony basen

Żeby dotrzeć do basenu trzeba przejść przez strumyk. Nad przepływającą pomiędzy kamieniami wodą jest sporo lodu, roztapia się powoli, ale wciąż da się po nim przejść. Suchą, lekko ślizgającą się nogą przechodzimy na drugi brzeg i po chwili widzimy nasz cel – tak zwany opuszczony basen. Opuszczony to może i kiedyś był, ale obecnie nawet poza sezonem trudno liczyć tu na kameralną atmosferę.

To jeden z najstarszych (jeśli w ogóle nie pierwszy – z różnymi informacjami się spotkałam) basenów na Islandii. Jako że umiejętność pływania jest jedną z tych podstawowych, które muszą mieć Islandczycy, to właśnie tu pływać uczyły się różne pokolenia. Woda nie paruje, ale kąpie się w niej kilka studentek. Chwila wystarczy, żeby zorientować się, że są z Polski. Czy ja w trakcie tego wyjazdu widziałam w ogóle jakiegoś Islandczyka? Tylko Polacy, Amerykanie i Chińczycy. Szczególnie przed tłumami tych ostatnich ostrzegał nas Rory mówiąc, że w związku z rokiem świni Islandia przeżywa chińskie oblężenie. Nie mam pojęcia dlaczego.

Zanurzam w wodzie rękę, szału nie ma. Kąpać się w tych warunkach? Hmmm… Pewnie! Długo się nie zastanawiam. W budynku za basenem wskakuję w kostium kąpielowy. Stanięcie bosą stopą na lodowatej podłodze sprawia, że przez chwilę zastanawiam się, czy w ogóle jest to dobry pomysł, ale zdania nie zmieniam. Najgorzej jest stanąć na drewniane kratki – jako że są nasiąknięte wodą, sprawiają wrażenie jeszcze większego lodu niż wilgotna betonowa posadzka.

Zaliczając niewielki poślizg na kawałku lodu na wyjściu z budynku schodzę po drabince do wody. Oj… Jest ledwo ciepła, ma może ze 20oC, a na zewnątrz z kolei panują temperatury mniej więcej na poziomie 5 stopni. Skoro wlazłam już do połowy, dam radę. Zanurzenie się proste nie jest, ale jak już cała się zanurzę, robi mi się cieplej.

Mąż z kąpieli rezygnuje. Poprzednim razem jak tu byliśmy, odpuściliśmy pływanie ze względu na masę zielonych glonów pływających w wodzie. Nic przyjemnego! Teraz glonów praktycznie nie ma. Może zbiornik został wyczyszczony (sprzątanie odbywa się na tym terenie raz w roku). A może jest dla nich za zimno. Tego nie wiem, w każdym razie robi mi się całkiem przyjemnie. Tylko nie wyobrażam sobie wyjścia…

Chcę podejść do skały, z której spływa gorąca woda zasilająca basen, ale nagle tracę grunt pod nogami. Jako że nie jestem zbyt dobrym pływakiem, a zdarzyło mi się już kiedyś podtopić, odpływam na bezpieczniejszy grunt. Nie przekonuję się, jak gorąca woda tu ścieka, ale trudno. Po 15-20 minutach robi mi się powoli zimno. Trzeba wychodzić. Od razu dostaję gęsiej skórki. Trzeba szybko się przebrać! Żeby woda miała około 40 stopni, to na spokojnie powoli dałabym radę się przebrać, a tak… Trzeba się pospieszyć. Ufff.

Poza mną i tymi dziewczynami nikt więcej nie odważa się na kąpiel. W sumie się nie dziwię. Dopiero jak odchodzimy jakaś para w średnim wieku rozbiera się i chyba będzie próbować popływać. Z mokrymi włosami wsiadam do auta. Będę chora? Trudno!


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych relacji z Islandii! Będzie mi również niezmiernie miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

  1. Byliśmy, widzieliśmy pod koniec sierpnia, jednak nie mogę powiedzieć, że zapomniany:) pieknie położony ale kazdy kto odrobił lekcje to tam trafił i było nas tam całkiem sporo

    1. I dlatego właśnie twierdzę, że ani on gorący ani opuszczony (taki to już tylko z nazwy pozostał ;) ), ale zdecydowanie ze względu na położenie wart jest uwagi. Teraz to tak naprawdę jedna z głównych atrakcji i chyba już nie zdarza się, żeby nikt się tam nie kręcił.

  2. Szacun! :) Rzeczywiście woda w basenie do najcieplejszych nie należy… nawet w sezonie xD My kąpaliśmy się w gorącej rzece w Hveragerði przy temperaturze mniej więcej minus 10 czy 15 stopni. Nie było łatwo się później ubrać zamarzniętymi totalnie palcami :P Pozdrawiamy ze słonecznej już Islandii :)

    1. Monika Borkowska

      Szkoda, że nie mogę się w tej chwili teleportować tam do Was ;)

  3. Byłam, chciałam wejść – ale zapomniawszy ręcznika nie odważyłam sie tam wejść w środku zimy, gdy połowa tafli była skuta lodem, a na powierzchni wiał sztormowy wiatr, który przewracał na drodze samochody… Ale miejsce przepiękne, to fakt :)

    1. Ooo nie… do skutego lodem basenu bym nie weszła, morsowanie jeszcze do mnie nie przemawia :D I to tym bardziej przy takiej wichurze…

    2. Ale miał był ciepły! Miał być termalny! Miał być… :D ale przygoda przednia, zupełnie rozumiem i podzielam Twój zachwyt nad Islandią :)

    3. Monika Krok taaak… Ciepły i opuszczony! Mhm… :D

  4. 20 ° to faktycznie niewiele, ale i tak bym wlazła

    1. Takich okazji się nie przepuszcza :D Szczególnie jak w basenie pustawo ;)

Skomentuj