Azory: Furnas – gdzie diabeł mówi dobranoc?

Zapach siarkowodoru, bulgoczące otchłanie, gotujące się błoto, zewsząd syki i inne podejrzane dźwięki… Skojarzenia istnie piekielne, prawda? Nie trzeba jednak schodzić do krainy Hadesa, by czegoś takiego doświadczyć. Wystarczy wybrać się do położonego w samym środku krateru aktywnego wulkanu miasteczka Furnas. Przy okazji można zaliczyć kąpiel w kotle – tfu, w basenie – z gorącą wodą. I spróbować geotermalnie przyrządzanego obiadu!

Dzień 3, 29.06.2019, część 2/2

Farol do Arnel

Docieramy do Farol do Arnel – to najstarsza z azorskich latarni morskich uruchomiona 26 listopada 1876 roku. Czynna jest dla odwiedzających przez cały rok jedynie w środy (dzięki wycieczkom z przewodnikiem można poznać nieco historii oraz dowiedzieć się trochę o pracy latarnika), jednak niezależnie od dnia wizyty w tych okolicach, warto zobaczyć ją z bliska. Chociażby dla roztaczających się tu wkoło widoków. Latarnię zwiedzać można we wspomniane środy w godzinach: latem 14:00 – 17:00, zimą 13:30 – 16:30.

Dostanie się do niej zalecane jest na piechotę, ponieważ spory odcinek drogi prowadzącej w dół oznacza 35% nachylenie! Początkowo wydaje się nam, że aż tak źle nie jest, aż docieramy nieco niżej. Dobrze, że zostawiliśmy auto na parkingu – samochód z tak słabym silnikiem tu nie dałby rady. Niestety akurat właśnie momentalnie robi się piekielnie duszno – o ile na zejście nie stanowi to większego problemu, o tyle z powrotem będzie już gorzej. Pogoda na Azorach bywa chyba równie zaskakująca jak na Islandii!

Spod latarni pięknie widać pobliskie klify. Cisza zmącona zostaje jedynie przez mężczyznę, który właśnie wyszedł z budynku i udaje się samochodem na górę. O jak ja modlę się w tym momencie, żeby zaproponował nam litościwie podwózkę… Jednak nici z tego – nie ma w aucie miejsca. Po powrocie na parking wycierając zalewający oczy pot zupełnie zapominam o tutejszym punkcie widokowym Miradouro de Farol do Arnel – właśnie z tego miejsca roztacza się przepiękna panorama na latarnię i położony jeszcze niżej port. Trudno, raczej jeszcze tu będziemy.

Znak już na samym początku trasy ostrzegał przed sporym nachyleniem drogi – a ja go zignorowałam… Wierzyć mi się nie chciało, że rzeczywiście może być tam 35% nachylenia. Mierzyć nie mierzyłam, ale powrót na górę w panującym upale naprawdę nie był przyjemny.

Miradouro da Ponta do Sossego

Dla zachowania równowagi, następnym miejscem jest punkt widokowy Miradouro da Ponta do Sossego na który to dostajemy się już bez takich podejść. Wystarczy przekroczyć drogę i już jesteśmy… No właśnie, gdzie? To w końcu punkt widokowy czy ogród?! Otaczająca nas roślinność skutecznie odwraca uwagę od panoramy górzystego wybrzeża. Zadbane grządki z najróżniejszymi kwiatami sprawiają, że mamy ochotę zostać tu dłużej. Miejsce jest na to przygotowane – wiaty z grillami, ławkami… Nic tylko rozpocząć piknik! I hortensje… Wszędzie są hortensje! Żeby nie to, że dzień chyli się już powoli ku końcowi, naprawdę chętnie bym tu została. Jednak droga powrotna do Lagoa jeszcze długa i kręta, więc lepiej pokonać ją póki jeszcze jasno.

Niestety kolejne i kolejne miejsca zaznaczone z wyprzedzeniem na mapie zmuszeni jesteśmy pomijać. Niby odległości tu niewielkie, ale ze względu na ilość atrakcji, punktów widokowych, stan niektórych dróg (główne są w świetnym stanie, ale już te pomniejsze często pozostawiają sporo do życzenia, poza tym są wąskie) i ich krętość, przeliczyłam się nieco z naszymi możliwościami czasowymi. Ponadto Azory zwane są rajem dla tych, co lubią podróże w rytmie slow – zdecydowanie się z tym zgadzam! Szkoda tu pędzić i bez zastanowienia odhaczać kolejne punkty z listy, dlatego też w sumie bez żalu na bieżąco modyfikuję listę miejsc. Te, które pominęliśmy, nadrobimy przy następnej okazji. Będziemy już dużo lepiej przygotowani!

Reserva Florestal de Recreio da Agua Retorta i smutne wieści…

Zatrzymujemy się na parkingu Reserva Florestal de Recreio de Agua Retorta – to 13-hektarowy rezerwat z bogatą kolekcją endemicznych dla Azorów gatunków flory. Ścieżki w znacznej mierze wyglądają na zapuszczone i zaniedbane (jedynie żywopłoty są tu równo przystrzyżone), ale to dodaje tylko uroku temu miejscu. Na parkingu stoi tylko nasz samochód i motor jakiegoś mężczyzny, który wybrał inną trasę. Ciszę przerywają jedynie wciąż śpiewające o tej dość późnej już porze ptaki.

Gdy spacerujemy po parku, dzwoni mój telefon. To mama. Ma do przekazania bardzo smutną informację dotyczącą śmierci taty mojej chrześnicy… Ostatni rok obfituje w zbyt dużo tego typu wydarzeń… Przez dłuższą chwilę nie mogę skupić się na zwiedzaniu, stąd też i zdjęć z parku mamy niewiele. Otrzymana informacja wybija mnie mocno z rytmu, przez co pomijamy kolejne miejsca. Punktów widokowych jednak po trasie nie brakuje i w końcu głównie na nich się skupiamy. Miejscami Sao Miguel przypomina mi majową Toskanię, co pozwala uciec myślami w innym kierunku.

Recinto das Caldeiras w Furnas

Docieramy wreszcie do Furnas – całkiem sporej miejscowości położonej… w środku krateru czynnego, aczkolwiek aktualnie uśpionego wulkanu. Bez problemu odnajdujemy Recinto das Caldeiras, w którym znajdują się fumarole – pęknięcia ziemskiej skorupy, z których z sykiem wydobywa się para wodna. Czuć charakterystyczny, aczkolwiek dość słaby zapach jaja – to ulatniający się siarkowodór. Teren ogrodzony jest murkiem, ale miejscami czuć ciepło buchające z ziemi i poza nim. W jednym miejscu aż odskakuję, bo gorąco buchające spomiędzy kamieni na chodniku aż parzy mi stopy w sandałach!

Mamy tu m.in. gotującą się wodę w Caldeira do Asmodeu, głęboką, złowrogo bulgoczącą jamę Caldeira de Pero Botelho, wystrzeliwującą wrzącą wodą na kilkadziesiąt centymetrów  Caldeira do Esguicho, syczące Caldeira Barresta, Caldeira Seca, Caldeira Pequena oraz Caldeira Grande.

Okolica słynie z tego, że fumarole mogą pojawiać się w różnych miejscach, by po jakimś czasie samoistnie zniknąć. Że też mieszkańcy nie boją się, że to wszystko kiedyś wybuchnie! Kłęby pary wodnej, charakterystyczny jajeczny zapach, gotująca się woda, błoto, wrząca rzeczka – i to wszystko w sąsiedztwie domów! Wspomniana wrząca rzeczka oddzielona jest od chodnika jedynie niewysokim murkiem, przez który w razie potknięcia łatwo przelecieć. Maseczka z gotowanego błota gwarantowana natychmiast.

Wulkan Furnas w liczbach? Proszę bardzo. Wiek kaldery szacowany jest na 34 000 lat. Najwyższy punkt ma 805 metrów, maksymalna głębokość kaldery wynosi 604 metry, całkowita liczba kraterów erupcyjnych wynosi 92. Wulkan od czasu osiedlenia w XIV w. wybuchł dwukrotnie.

Co prawda Furnas ma przynajmniej kilka atrakcji, ale ze względu na porę przekładamy je na inny dzień. Podjeżdżamy jedynie pod wejście do Poca da Dona Beija – termalnego kąpieliska składającego się z pięciu basenów o różnej głębokości. Może wieczorna kąpiel relaksacyjna w 39 stopniach w żelazisto-siarkowych wodach z widokiem na gwiazdy? Parking niestety jest całkowicie zajęty, podobnie jak i okoliczne ulice. Nie zapowiada się, by miało się tu zwolnić wkrótce jakieś miejsce. Jest późny sobotni wieczór, więc co się dziwić. Wieczorami baseny są podświetlane, więc samo to stanowi dodatkową atrakcję. Kąpiel odpuszczamy, ale trafimy tu jeszcze ponownie w ciągu dnia!

Lagoa das Furnas i geotermalne kuchnie

Na obrzeżach miasta znajduje się objęte ochroną Lagoa das Furnas. To piękne jezioro o zielonkawej barwie, obowiązuje tu jednak zakaz kąpieli. Jednak nie woda nas tu przyciąga – przy brzegu znajdują się… geotermalne kuchnie. Tak, tak – dobrze przeczytałeś! Aktywny geotermalnie teren wykorzystywany jest przez miejscowych do gotowania tradycyjnego azorskiego dania zwanego tu cozido das Furnas. Różne mięsa i warzywa zamyka się szczelnie w garnku, który następnie owinięty materiałem i grubą liną umieszczany jest w specjalnie przygotowanej w gorącym obszarze dziurze w ziemi, a następnie przysypywany ziemią. Tam po kilku godzinach – standardowo 6-7 – potrawa jest gotowa. Długi czas gotowania wpływa doskonale na soczystość i aromatyczność jedzenia.

Poszczególne kopczyki oznaczone są kartkami, na których umieszczone są nazwy restauracji, do których kolejnego dnia trafią gary. Na szczęście nie tylko w Furnas można spróbować doskonałego, chociaż może niezbyt wyględnego cozido. Na degustację skusimy się w okolicach Porto Formoso.

Opuszczamy Furnas i już bez zatrzymywania się zmierzamy do Lagoa. Robi się ciemno, czas najwyższy wrócić do mieszkania po tym kolejnym, pełnym wrażeń (nie do końca niestety przyjemnych) dniu.


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do moich pozostałych relacji z Azorów! Będzie mi również niezmiernie miło, jeśli pozostawisz tu po sobie ślad w postaci komentarza. 

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Komentarze do: “Azory: Furnas – gdzie diabeł mówi dobranoc?”

  1. Azory są chyba bardzo podobne do Madery, prawda? Piękne zdjęcia. Mi aktualnie marzą się Wyspy Owcze, Szkocja, Anglia, Szetlandy. No i powrót na Islandię.

    1. Monika Borkowska

      Na Maderze co prawda jeszcze nie byłam, ale po obejrzeniu zdjęć dochodzę do wniosku, że na Azorach jest jednak piękniej.
      Widzę, że wpadłaś z Islandią. Że tak powiem – a nie mówiłam? ;) Mi również marzą się Wyspy Owcze, jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, to uda się to marzenie zrealizować w przyszłym roku.

Skomentuj