Azory: Plantacja herbaty w Europie?! Z wizytą w Cha Gorreana

Wspominałam już o bardzo wyjątkowych miejscach na Sao Miguel, jakimi są plantacje ananasów, pora wspomnieć o kolejnej ciekawostce – plantacjach herbacianych! Uprawa herbaty kojarzy się bezsprzecznie z azjatyckimi stronami: Chinami, Indiami czy Sri Lanką. Jednak i w Europie są ponoć dwa miejsca, w których herbata rośnie z powodzeniem. Ponoć? Ponoć w Szwajcarii znajduje się niewielka plantacja, ale to właśnie uprawiana na Sao Miguel herbata eksportowana jest do wielu krajów tak w Europie jak i w innych zakątkach globu. Drugiego dnia pobytu na wyspie odwiedzamy plantację herbaty Cha Gorreana. 

Dzień 3, 29.06.2019, część 1/2

Po eksploracji zachodniej części Sao Miguel kolejnego dnia przychodzi czas na wschód. Daleko od Lagoa bez pauz jednak nie odjeżdżamy, bo już po kilku kilometrach zatrzymują nas punkty widokowe. Żebym wiedziała, że tu jest aż tak pięknie, to może udałoby się przedłużyć urlop o kilka dni, a tak? Czuję ogromny niedosyt. Do tej pory ogromną część serca oddałam Islandii, pozostałą – zajęły Azory, to również miłość od pierwszego wejrzenia!

W jednym z tych punktów widokowych schodzimy na brzeg. Wystające z wody wulkaniczne skały w wielu miejscach pokryte są warstewką glonów – czasem jest ona zauważana gołym okiem, czasem nie… I właśnie w jednym takim miejscu prawie wywijam orła. Na szczęście jakimś cudem udaje mi się zachować równowagę. W innym przypadku aparat chyba nie miałby zbyt wielu szans na przetrwanie upadku do wody lub na skały…

Plaże Sao Miguel

Na dłuższą chwilę zatrzymujemy się na niemającej chyba nazwy urokliwej, ale niewielkiej plaży znajdującej się za miejscowością Ribeira Cha (zaraz obok leży dużo większa i bardziej popularna plaża Praia Agua d’Alto). Jesteśmy tu tylko my i jakaś kąpiąca się w oceanie kobieta, która to jednak wkrótce się zbiera. Moczymy stopy w wodzie – ranek jest dość rześki, na kąpiel niestety dla nas zbyt zimno.

Plaż na Sao Miguel ogółem nie ma zbyt wielu (najwięcej jest ich na południu w paśmie od Ribeira Cha do Ribeira das Tainhas) ze względu na skalisty charakter wybrzeża, jednak trzeba przyznać, że te które są, są naprawdę ładne. I co najważniejsze – piaszczyste. Piasek jest drobniutki, miękki, połyskuje srebrnymi drobinkami, nieco pyli, więc warto opłukać stopy w drodze powrotnej. Z daleka wygląda na brązowy. Jedno co, to nie widziałam na Sao Miguel ani jednej plaży z żółtym piaskiem – wszystkie, które odwiedziliśmy były ciemne, warto więc być tego świadomym. W końcu to wulkaniczna wyspa.

Vila Franca do Campo

Dojeżdżamy do miejscowości Vila Franca do Campo. Tu jeszcze wrócimy, ale zatrzymujemy się na chwilę na zakupy i rzut oka na wyspę Ilheu de Vila Franca. Miasta staramy się ostatnimi czasy w podobnych podróżach omijać z daleka, jednak i na Azorach do kilku z nich z konieczności zaglądamy. Vila Franca do Campo to niewielkie miasteczko o charakterystycznej dla wyspy zabudowie. Warto tu zwrócić uwagę szczególnie na położony na górce kościółek Ermida de Nossa Senhora da Paz z prowadzącymi do niego 115 stopniami z drogą krzyżową, jednak my tym razem go nie odwiedzamy. W tak krótkim czasie nie da rady zobaczyć wszystkiego, a coś w końcu musi jednak zostać na naszą kolejną wizytę, która – mam nadzieję – nastąpi już niedługo!

Ilheu de Vila Franca

Ilheu de Vila Franca to mała, skalista wysepka położona około kilometra od wybrzeża Sao Miguel. Powstała na skutek erupcji podwodnej wulkanu mającej miejsce około 4000 lat temu.  To, co widać, to stare ściany krateru, którego wnętrze zalał ocena tworząc niemal perfekcyjnie okrągły akwen połączony z otwartym oceanem jedynie wąskim przesmykiem. Aktualnie wysepka stanowi rezerwat. Można się na nią dostać z Vila Franca do Campo od 1 czerwca do 14 października promem za 8 EUR, warto jednak pamiętać, że szczególnie latem dobrze zrobić rezerwację z wyprzedzeniem (maksymalnie 14 dniowym) np. przez stronę www.cnvfc.net, gdyż wysepkę dziennie może odwiedzić jedynie maksymalnie 400 osób. Gdy trwa odpływ, wokół wody pojawia się fragment piaszczystej plaży.

W połowie czerwca odbywają się tu międzynarodowe zawody w skokach do wody z klifu – Red Bull Cliff Diving World Series. Z południowych klifów kobiety skaczą z wysokości 20 metrów, mężczyźni natomiast z 28 metrów.

Forte da Forca

Spacerujemy chwilę uliczkami aż trafiamy do portu, w którym widać fragment ściany starej fortecy – Forte da Forca zwanej ponoć niegdyś również Forte de Sao Francisco de Vila Franca. Fortyfikacja niegdyś służyła obronie przed częstymi w tych rejonach Atlantyku atakami piratów, obecnie popada w ruinę. Zaglądamy do wieżyczek pełnych śmieci i śmierdzących moczem… Pomyśleć, że niedaleko jest toaleta.

Tuż obok niewielki stragan ma mężczyzna tworzący z niepozornych kawałków drewna figurki wielorybów i delfinów. Wieloryb średniej wielkości kosztuje 10 EUR – miejsce sprzedaży jest nieprzypadkowe, za rogiem siedzibę mają firmy organizujące wycieczki na obserwację morskich stworzeń. O jednej z takich firm muszę koniecznie wspomnieć przy okazji jednego z kolejnych wpisów!

Lagoa do Congro – szmaragdowy klejnot

Mieliśmy kierować się bardziej na zachód, ale finalnie odbijamy na północ – naszym celem jest plantacja herbaty. Tak, tak – w Europie są bodajże dwa miejsca, w których uprawiana jest kojarząca się ściśle z Azją herbata! Jednym z nich jest własnie portugalska wyspa Sao Miguel, a drugim – ponoć Szwajcaria.

Kolejnym przystankiem niespodziewanie jest jednak Lagoa do Congro. O tym miejscu nie znalazłam zbyt wiele wspominek w relacjach innych osób, a szkoda bo jest tu naprawdę pięknie! Szutrową, czasem bardzo wyboistą drogą (chyba już rozumiem, skąd nasze auto może mieć liczne uszkodzenia z przodu od spodu) pośród ogromnych drzew dojeżdżamy sunąc powoli do miejsca, z którego zaczyna się szlak prowadzący na dół do jeziora. Sama droga jest już bardzo malownicza. Długi czas nie widzimy celu, bo idziemy lasem – miejscowe gatunki, paprocie drzewiaste, miejscami zwalone nad ścieżką konary i śpiew ptaków… Sama przyjemność! Dobrze mieć tu przynajmniej sandały trekkingowe, bo czasem jest ślisko, poza tym nie jest to wybetonowana ścieżka tylko leśny trakt. Ogółem stan przejścia zależy bardzo od warunków pogodowych.

Na samym dole – po około 15-20 minutowej wędrówce – czeka na nas szmaragdowe jezioro o średnicy 500 metrów. Znów jesteśmy w kraterze, tym razem jest to jednak wulkan maar. Krater wulkanu maar nie jest stożkiem, a zagłębieniem bezpośrednio na powierzchni Ziemi. Krater taki powstaje w wyniku jednorazowej erupcji i często wypełniony jest wodą. W jeziorze zauważyć można karpie, okonie, a w okolicy będące pod ochroną traszki grzebieniaste. W środku zabronione są kąpiele – dlaczego? Tego niestety nie wiem.

Dopiero po powrocie dowiaduję się, że w pobliżu Lagoa do Congo jest jeszcze mniejszy, trudniejszy do odnalezienia akwen – Lagoa dos Nenúfares. Jego nazwa wzięła się od zarastających go lilii wodnych.

Fabrica de Cha Gorreana

Po powrocie na trasę docieramy do celu – herbacianej plantacji. Na Sao Miguel są dwie plantacje herbaty i obie je można odwiedzić. Pierwszą z nich jest niewielka manufaktura Fabrica de Cha Porto Formoso (otwarta V-IX 8:00 – 18:00, X-III 9:00 – 17:00, wstęp bezpłatny) oraz Fabrica de Cha Gorreana (otwarta latem 8:00 – 19:00 codziennie, zimą 8:00 – 18:00 poniedziałek – piątek, 9:00 – 18:00 soboty i niedziele). Wstęp jest bezpłatny.

Ta druga jest najstarszą plantacją herbacianą na wyspie i dlatego też własnie do niej się kierujemy. Założona została w 1883 roku – to 136 lat działalności prowadzonej przez pięć pokoleń właścicieli! Rośliny mają tu średnio 90 lat – potrzeba ponoć 9 lat, by zacząć osiągać zyski.

Po jednej stronie drogi znajduje się budynek fabryki, w którym zarazem obejrzeć można maszyny używane do produkcji herbaty, zjeść coś słodkiego, napić się naparu (darmowa degustacja w jednym z pomieszczeń obejmuje dwa gatunki tutejszej herbaty) oraz zakupić pamiątki, w tym właśnie miejscową herbatę. Wybierać można spośród kilku: pekoe, orange pekoe, hysson (zielona) oraz broken leaf. Jest też i moinha black tea. Może nie są to najlepsze jakościowo herbaty świata, ale da się je wypić. Ceny 500 gramowych opakowań kształtują się na poziomie 2-3,5 EUR.

Po drugiej stronie zaś jest plantacja, którą zwiedzać można na własną rękę zupełnie bez ograniczeń. Można wejść nawet pomiędzy krzaki i dokładnie przyjrzeć się roślinom. Na Sri Lance miałam okazję zobaczyć herbaciany kwiat, tu z kolei są już owoce!

Herbata na Azorach zaczęła być uprawiana w 1820 roku. Herbaciane krzaki trafiły na wyspę z Brazylii. Tylko skąd się wzięły w Ameryce Południowej? Przecież jak wspomniałam herbata kojarzy się bezsprzecznie z Azją! Ano trafiły do Brazylii za sprawą portugalskiego króla Jana VI Braganca uciekającego przed napoleońską inwazją. Otrzymał je wcześniej od cesarza z Chin. W drugiej połowie XIX w. produkcja herbaty na 300 ha na wyspach sięgnęła 250 ton! Niestety I Wojna Światowa negatywnie wpłynęła na biznes. W 1966 roku z 14 fabryk pozostało 5, na dzień dzisiejszy są już tylko dwie.

Herbata z Sao Miguel jest w pełni ekologiczna, podobnie jak i tutejsze plantacje ananasów. Ze względu na odosobnienie wysp nie występują tu żadne choroby ani szkodniki mogące atakować herbaciane krzaczki (jedynymi szkodnikami mogą być turyści bezprawnie herbaciane listki). Nie stosuje się tu żadnych środków ochrony roślin ani nawozów. Również obróbka liści nie wymaga stosowania chemikaliów.

W sali przy wyjściu obejrzeć można film o plantacji, jednak niestety dane w nim przekazywane różnią się od tych dostępnych na stronie Cha Gorreana. Liście herbaciane zbierane są od kwietnia do września (informacja z filmu: od marca do października), ale akurat nie trafiliśmy na sam proces zbioru. W Cha Gorreana uzyskuje się w sezonie plon w wysokości: 40 ton z 40 ha (informacja z filmu) lub 33 ton z 32 akrów (informacja ze strony). Różnica spora, ale którekolwiek z tych wartości nie byłyby prawdziwe, to i tak cyfry robią wrażenie. W końcu wciąż mowa jest o herbacie uprawianej w Europie! Herbata z Cha Gorreana eksportowana jest głównie do kontynentalnej części Portugalii, ale także do Niemiec, USA, Kanady, Austrii, Francji, Włoch, Brazylii, Angoli, Japonii i wielu innych.

Zbiory prowadzone są za pomocą specjalnie przystosowanej maszyny w rodzaju noszonej przez kilku mężczyzn kosiarki. Po zbiorze liście herbaty więdną przez 12 godzin, by następnie zostać poddanym różnym procesom. Wiesz, że herbata zielona, czarna i biała pochodzą z tego samego krzaczka? Różnica polega jedynie na sposobie przetwórstwa liści. W przypadku zielonej herbaty liście poddawane są sterylizacji parą wodną by zatrzymać proces fermentacji i zachować kolor, natomiast listki na herbatę czarną przechodzą pełen proces fermentacji, a następnie suszenia.

Parque Natural da Ribeira dos Caldeiroes

Z plantacji herbacianej Cha Gorreana niedaleko (czy w przypadku tak niewielkiej wyspy można mówić w ogóle o dużych odległościach?) już mamy do kolejnej wielkie atrakcji Sao Miguel – Parque Natural da Ribeira dos Caldeiroes, czyli między innymi jednego z ponoć najpiękniejszych wodospadów na wyspie. Można do niego podejść i zaliczyć kąpiel w lodowatej wodzie!

Na parkingu miejsc już nie ma, ale udaje się nam wcisnąć pomiędzy zaparkowane wzdłuż drogi auta. Wydawać by się mogło, że będzie tu tłoczno, ale ludzie porozchodzili się po okolicznym terenie. Jest tu punkt informacji turystycznej, mały sklepik z pamiątkami, kawiarenka oraz miejsce na piknik. Tak swoją drogą własnie takie piknikowe punkty na Sao Miguel są świetnym rozwiązaniem – często mieszczą się i przy drodze, a bywa, że wyposażone są w grill. Na niektórych z nich można liczyć na zapas drewna! I tak jest właśnie w tym miejscu.

Poza wysokim na 25 metrów wodospadem Veu da Noiva jest też druga, nieco mniej okazała kaskada i zespół odrestaurowanych młynów wodnych. Oraz cała masa paproci drzewiastych! Do wyjazdu na Sri Lankę uważałam, że te kojarzące się z erą dinozaurów rośliny wyginęły już dawno temu, jednak właśnie tamten wyjazd uświadomił mi, jak bardzo byłam w błędzie. Na Sri Lance paproci drzewiastych widzieliśmy kilka, tu z kolei jest ich całe zatrzęsienie! Można do nich też podejść i bliżej przyjrzeć się tym ciekawym roślinom.

Szlak za Veu da Noiva prowadzi do jeszcze jednego wodospadu, ale jako że zrobiło się nieco tłoczno na ścieżce (właśnie w górę podąża grupa ubranych w wodoodporne pianki osób z przewodnikiem), odpuściliśmy sobie tym razem dalszą wędrówkę. Z Parque Natural da Ribeira dos Caldeiroes kierujemy się ponownie zgodnie z planem na zachód. Kolejny punkt na naszej mapie w trakcie tego zdecydowanie zbyt szybko kończącego się dnia? Farol do Arnel!


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do moich pozostałych relacji z Azorów! Będzie mi również niezmiernie miło, jeśli pozostawisz tu po sobie ślad w postaci komentarza. 

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Skomentuj