Najdziwniejsze potrawy świata, których próbowałam

Ze swoich podróży zawsze przywożę mały magnes i pocztówkę. Ale w trakcie wyjazdów zbieram też mnóstwo wspomnień, które później przelewam na stronę. Wspomnienia te dotyczą miejsc, zdarzeń, ale i potraw, szczególnie lokalnych ciekawostek kulinarnych. Mam taką zasadę – im dziwniejsze danie, tym chętniej go próbuję! Nie boję się nowych smaków nawet wtedy, gdy wydają się być ohydne lub zbyt „egzotyczne”. Jakich najdziwniejszych (niecodziennych) potraw próbowałam dotychczas? Było tego trochę. 



Surstromming

Zacznę chyba od największego ekstremum. Ponoć jest to najbardziej cuchnąca potrawa świata. A co to takiego ten surstromming? To kiszony śledź prosto ze Szwecji. Tak, dobrze przeczytałeś – jest to śledź, który został zakiszony w całości (wraz z wnętrznościami) w zalewie.

Charakterystyczny kształt puszek, w których sprzedawany jest ten szwedzki przysmak, swoje zaokrąglenie zawdzięcza gazom, które tworzą się w procesie kiszenia. Niektóre linie lotnicze zabraniają przewożenia surstromminga na pokładzie ze względu na ryzyko cuchnącej eksplozji. Przez te aromaty puszkę najlepiej otwierać na zewnątrz – niektórzy zalecają robić to pod wodą. Faktem jest, że odór jest niesamowity.

Gdy w pięknych okolicznościach przyrody otwieraliśmy swoją puszkę przemyconą w samolocie z Malmo pewnego wiosennego dnia, przypadkiem wylało się nam trochę zalewy na trawę obok. Tylu much w jednym miejscu nigdy nie widziałam! Zleciały chyba wszystkie z okolicy.

Śledzia nie radzę jeść samego, ale już z dodatkiem kwaśnej śmietany, ugotowanych ziemniaków, drobno posiekanej czerwonej cebuli i lekko słodkawego, cieniutkiego szwedzkiego pieczywa, wbrew pozorom może być całkiem smacznie. Nie radzę tylko wąchać tego dania w trakcie konsumpcji i zapijać go piwem – nieprzyjemne wrażenia gwarantowane są później przez dłuższy czas. Surstromminga popija się albo wódką albo… mlekiem!



Hakarl

Nic nie przysporzyło mi tylu trudności związanych ze zjedzeniem czegoś jak hakarl. Hakarl to nic innego jak fermentowany rekin grenlandzki prosto z mojej ukochanej Islandii. Mięso rekina grenlandzkiego ze względu na krążące w jego tkankach substancje pozwalające przetrwać mu w bardzo niskich temperaturach jest dla człowieka trujące. Związki te jednak po przefermentowaniu ulegają rozkładowi. Proces ten skutkuje niestety także tym, że mięso rekina nabiera bardzo silnego zapachu i smaku amoniaku.

Wąchałeś kiedykolwiek farbę do włosów? Właśnie tak śmierdzi hakarl. I tak też smakuje. Czysty amoniak w lekko gumowatej postaci. Miałam okazję próbować hakarla dwukrotnie – po raz pierwszy był to rekin zakupiony w niewielkim pudełeczku w jednym z supermarketów, drugim natomiast pokrojony w małe kosteczki w miejscu jego wytwarzania. O ile ten pierwszy ledwo dało się przełknąć, tak ten drugi jakoś przeszedł. Ale i tak raczej już tego doświadczenia nie powtórzę.



Likier z mleka koziego

Będąc na Teneryfie masz okazję popróbować różnych trunków, ale chyba najbardziej wyjątkowym jest  dostępny przynajmniej na północy gęsty likier na bazie koziego mleka. Ogółem do mleka kozy nic nie mam, ale likier przygotowany na jego bazie to zupełnie nie mój smak. Zbyt intensywnie zajeżdża kozą.


Wędzone świńskie uszy

Niektórym świńskie uszy mogą wydać się obrzydliwym smakołykiem, wręcz odpadem, ale wbrew pozorom to zakąska idealna do piwa! Wędzonych świńskich uszu spróbować można chociażby na Litwie i na Ukrainie. Podawane w lokalach w formie cienko pokrojonych paseczków wyglądają nawet całkiem zachęcająco! Jak smakują? Są mocno słone, więc głównie to przebija się na pierwszy plan. Do tego specyficznie chrupią w trakcie gryzienia ze względu na chrząstkę.



Pesto z rdestu

Rdest to roślina będąca chwastem. Islandczykom w Klausturkaffi nie przeszkadza to jednak zrobić z niej pesto. I to jakie! Warte spróbowania, jeśli tylko jest się na wschodzie Islandii.


Grzebienie kogutów

Kogucie grzebienie jada się w wielu miejscach (w tym także i w Polsce), jednak ja po raz pierwszy zetknęłam się z nimi w Hiszpanii. Szczerze? Nic specjalnego. Kogucie grzebienie są bardzo tłuste i po ugotowaniu mają nieco galaretowatą strukturę. No i nie wyglądają na talerzu zbyt zachęcająco… Może ciut lepiej byłoby po ich zgrillowaniu?



Pająki

Coś, co przez wiele lat ratowało życie Khmerom dzisiaj jest turystyczną ciekawostką chociażby w Kambodży czy Tajlandii. W Tajlandii dość drogie, w Kambodży kosztują (a przynajmniej kosztowały) raptem dolara. Jednak zupełnie nie ma tu co jeść – chitynowy pancerz przez ludzki organizm nie jest trawiony, poza tym bardzo nieprzyjemnie chrzęści w zębach. Jedynie w odwłoku coś można znaleźć, ale maziowata, pozbawiona smaku papka nie należy moim zdaniem do rarytasów. Raz spróbowałam i na tym poprzestanę.

Spróbowanie pająka miało u mnie jednak szerszy wymiar niż samo kulinarne doświadczenie – od dziecka nie lubię tych stworzeń, więc przekonanie się do zjedzenia takiego ośmionożnego, owłosionego delikwenta wymagało ode mnie sporo samozaparcia. Udało się!



Skorpiony

Podobnie jak w przypadku pająków – nie ma tu za bardzo co zjeść. Tyle tylko, że można powiedzieć, że próbowało się skorpiona. Próbowałam skorpiona smażonego w oleju i naprawdę moim zdaniem nie miał on żadnego smaku. Tylko nieprzyjemnie chityna w zębach chrzęściła. Do zjedzenia nadaje się tu jeszcze mniej niż w pająku.



Węże

Dotychczas węża próbowałam jeden jedyny raz, w Kambodży. Niestety trudno nazwać tę próbę udaną, gdyż wąż został za bardzo wysuszony, co pozbawiło go jakichkolwiek walorów. Trudno się go gryzło, o smaku się nie wypowiem, bo go zabrakło. Wyczułam jedynie lekką nutę ryby. Może kolejne podejście pozwoli mi powiedzieć coś więcej. Ogółem mięso węża jest lekkie i niskokaloryczne.



Poczwarki jedwabników i inne owady

Wbrew pozorom całkiem smaczna przekąska. Z wierzchu trochę chrupkie, w środku maziowate, o orzechowym posmaku. Spośród najróżniejszych robaczków, których popróbować można w wielu azjatyckich krajach, chyba właśnie poczwarki jedwabników są najłatwiejsze do zjedzenia w momencie gdy nie do końca jest się przekonanym do spróbowania owadów. Próbowałam również pasikoników, które porównywane są do chipsów. Rzeczywiście coś w tym jest, bo smażone pasikoniki znajomo chrupią w zębach. Ale żeby miały jakieś walory smakowe? Nie powiedziałabym.

Jedyne do czego nie byłam się w stanie przekonać, to były owady karaluchopodobne. Karaluchów nienawidzę całym sercem i wystarczy jedno spojrzenie, żeby obrzydzić mi degustację. Tak, karaluchy to jedna z niewielu rzeczy, których nie mam zamiaru tknąć. Przynajmniej na tę chwilę.



Wódka z larwą

Wódka jak wódka. Osobiście nie przepadam. Ale pływająca w kieliszku bądź szklance larwa daje efekt. Spróbowałbyś takiego trunku? Schrupałbyś wkładkę czy ją zostawił? ;)


Stuletnie jajo

Stuletnie jaja to charakterystyczne dla chińskiej kuchni jajka, które przeszły specjalny proces przygotowania. Proces ten polega na włożeniu surowych jaj do blaszanego naczynia wypełnionego mieszanką gliny, niegaszonego wapna, herbaty, soli, łusek ryżowych i wody. Słyszałam również o dodawaniu popiołu. Następnie pojemnik zamyka się i odstawia na około 100 dni (kilka – kilkanaście tygodni). W trakcie tego czasu dochodzi do procesu gaszenia wapna, w wyniku którego jajka gotują się. W efekcie białko przybiera postać brązowej lub czarnej galaretki, a żółtko robi się szarozielone.

Wbrew pozorom tego egzotycznego specjału nie spróbowałam w trakcie żadnej z moich podróży. Stuletnie jajko zjadłam w… Warszawie. W jednym z centrów handlowych, w chińskiej restauracji.

Na talerzyku zaserwowano pokrojone w ćwiartki brązowe jajko z dodatkiem sosu sojowego i szczypiorku. Jak to smakowało? Głównie czuć było sos, ale spod niego przebijała się mieszanka smaku jajka i serów pleśniowych.



Durian

Najbardziej cuchnący owoc świata musiał kiedyś wylądować na moim talerzu. Gdy w trakcie zakupów w jednym z chińskich sklepików zobaczyłam świeżego duriana, nie wahałam się ani chwili. To był mój pierwszy kontakt z tym owocem. Wbrew pozorom wcale nie śmierdział (jak się później okazało, dostępne są na rynku odmiany wydzielające nieco mniej intensywną woń), a w smaku wydawał się znośny.

Maziowaty miąższ przypominał mi nieco smażoną na słodko cebulę. Sam proces konsumpcji był całkiem znośny, gorzej jednak zrobiło się potem. Smak duriana wracał przy każdym kolejnym „odbiciu się” jeszcze przez długie godziny…

To samo spotkało mnie po spróbowaniu cukierków oraz lodów durianowych, także ogółem durianowi podziękuję. O ile zjedzenie go nie było nieprzyjemne, o tyle długotrwałe wspomnienie z żołądka do przyjemnych już nie należy. Aaa… i spotkałam się z dużo bardziej śmierdzącymi owocami, tych jednak na surowo nie próbowałam.



Potrawka z renifera

Mięsa renifera próbowałam po raz pierwszy… a jakżeby inaczej. Na Islandii. Renifery sprowadzone zostały na wyspę wieki temu, jednak ich krnąbrny charakter dał się mieszkańcom na tyle we znaki, że zarzucili hodowlę tych zwierząt. Dzisiaj renifery wałęsają się po wschodniej części Islandii i w związku z regulowanymi przez prawo polowaniami lądują czasem na talerzach. Czy czymś renifer się wyróżnia? Nie powiedziałabym. To dość suche mięso, nieco łykowate.


Wątroba dorsza

Wątrobę dorsza zjeść można i w Polsce, ale ja pierwszy raz zetknęłam się z nią na Islandii. Jak smakuje? Jak wątróbka. Tyle że jest bardzo, ale to bardzo tłusta i nieco gąbczasta.



Mięso wieloryba

Niestety miałam swego czasu także epizod z wielorybem, a wszystko przez nieporozumienie z ekipą pewnej restauracji w Reykjaviku. Zamawiając menu degustacyjne różnych islandzkich ciekawostek zaznaczyłam, że za wieloryba podziękujemy. Niestety obsługiwało nas kilka osób, przez co dopiero mając jego mięso na widelcu zorientowałam się, co właśnie zjadam.

Zdecydowanie nie jestem za zamawianiem w restauracjach mięsa wieloryba. Zwierząt tych i tak nie ma zbyt wielu, więc po co dodatkowo przyczyniać się do polowań na nie zwiększając zapotrzebowanie na wielorybie mięso? W końcu regulacja populacji waleni nie jest potrzebna. A jeśli ciekawi Cię, jak smakuje taki waleń, to już zdradzam – ma posmak wątróbki. Zdecydowanie tak. Smakuje jak wołowina o silnej wątróbkowej nucie.


Mięso niedźwiedzia

Na takie danie trafiłam w menu jednej z restauracji w Tallinie. Populacja niedźwiedzi w Estonii utrzymywana jest na stałym poziomie, z tego też względu rokrocznie wydawana jest określona ilość pozwoleń na polowania. I stąd niedźwiedzie mięso znaleźć można czasem w karcie lokali w Estonii, Rosji, Finlandii lub też ponoć Litwy. Niedźwiedzie mięso jest tłuste i ciężkostrawne. Bez poddania go odpowiedniej obróbce, jest zwyczajnie zbyt twarde. Marynowanie go sprawia, że nabiera nieco charakteru wołowiny. Mięso z niedźwiedzia ma w 100 g 8,30 g tłuszczów oraz ponad 20 g białka.



Kryl arktyczny

To również ciekawostka, którą dopadłam w Tallinie. Kryl kojarzy się głównie jako pokarm wielorybów, ale jak się okazuje, również ludzie mogą go spożywać. Jak smakuje kryl? Jak krewetki. Mam tylko wrażenie, że jego krewetkowy smak jest jakby bardziej skoncentrowany. Kryl poszczycić się może sporą ilością kwasów tłuszczowych Omega-3 oraz astaksantyny będącej świetnym przeciwutleniaczem.


Herbata z porostu

Na Islandii bardzo popularny jest porost islandzki charakteryzujący się licznymi prozdrowotnymi właściwościami. Islandczycy wykorzystują go na wiele sposobów (porost islandzki jest nawet i u nas składnikiem syropów na kaszel), a jednym z nich jest herbata. Albo może lepiej nazwać to naparem. Napój powstały na bazie porostu islandzkiego charakteryzuje się bardzo gorzkim smakiem, ale już z dodatkiem miodu cieszy podniebienie.


Żabie udka i żaba w potrawce

Jeszcze będąc na studiach trafiła mi się okazja spróbowania żabich udek. Niepozorna torba z mrożonką w jednym z hipermarketów przykuła uwagę dziwnie wyglądającą zawartością. Żabie udka trafiły w panierkę z mąki i na patelnię. Najeść się tym trudno (trzeba pochłonąć naprawdę sporą ilość takich udek, żeby cokolwiek w żołądku poczuć), ale w smaku żabie udka są całkiem niezłe. Przypominają mięso z kurczaka.

Z kolei będąc w Kambodży zamówiłam pewnego razu potrawkę z żaby. Początkowo miałam wrażenie, że zjadam właśnie kurczaka w słodko-kwaśnym sosie, ale drobne kostki i charakterystyczne „żeberka” szybko uświadomiły mi, że jednak rzeczywiście mam do czynienia z żabą.



Wędzony ozorek wołowy

U nas ozory wołowe jada się w postaci ugotowanej, na Litwie natomiast dodatkowo się je wędzi.


Burger z krokodyla

Również w Kambodży miałam okazję spróbować mięsa krokodyla. Dwa dania – jedno w postaci tradycyjnego khmerskiego amoku, a drugie jako burger, wywołały we mnie zupełnie odmienne odczucia. O ile krokodyl w amoku był twardy, to w burgerze całkiem smacznie to wyszło. Mięso krokodyla przypomina w smaku kurczaka, jednak w zależności od sposobu obróbki może nabierać dodatkowo posmaku np. ryby. Sposób przetworzenia wpływa także na strukturę.



Makaron z ikrą jeżowca

Trudno jednak powiedzieć coś o smaku, bo ikry w tym było jak na lekarstwo. Na pewno jednak czuć było lekko rybny aromat dania.


Surowe owoce morza – jeżowce, małże, ośmiornica

Skoro o jeżowcach mowa… Będąc we włoskim Bari, skusiłam się na dość niecodzienną ofertę jednej z restauracji w centrum miasta. W menu figurowała przystawka w postaci… surowych owoców morza. Była to dość droga pozycja (15 EUR), ale nie mogłam się oprzeć – w końcu gotowane czy duszone krewetki i małże spotyka się praktycznie w każdym lokalu, ale surowe? I to jeszcze jeżowce? Trafiłam tam akurat w trakcie sezonu.

O ile fanką surowej ośmiornicy nie zostanę (gumowata i gorzkawa), tak jeżowce uwielbiam! W związku z tym, że ikry było więcej niż w makaronie (który swoją drogą również we Włoszech zamówiłam), mogłam trochę jej posmakować. Lekko słodkawa, rozpływająca się w ustach galaretka z mocnym posmakiem morza. Mniam!



Wino z porostu islandzkiego, arcydzięgla i jałowca

Z tym winem to mieliśmy przygodę… Poszukiwałam na Islandii jedynego (a przynajmniej jedynego znanego) lokalnego winiarza, który kilka lat wstecz przygotował w zaciszu swojego domu wino z jagody zwanej bażyną – Kvoldsol. Dodał do tego sekretną mieszankę islandzkich przypraw i tak oto zadziałał na moją wyobraźnię. Islandia z winem raczej słabo się kojarzy, także z tego względu musiałam go spróbować! Przy okazji jednej z podróży do Krainy Lodu i Ognia winiarza przy pomocy islandzkich znajomych odnalazłam. Niestety okazało się, że bażynowego wina już nie produkuje, przywiózł nam jednak butelkę innego trunku – Haustsol.

Mocnego wina robionego z porostu islandzkiego, arcydzięgla i jagód jałowca. Może nie była to degustacja trunku najwyższej jakości, jednak doświadczenie ciekawe. Zresztą w ilu miejscach na świecie spróbować można wina robionego na bazie porostu?!



Dżem z arcydzięgla

Arcydzięgiel litwor, niegdyś popularna roślina lecznicza, aktualnie nie jest łatwy do spotkania w Polsce. Zupełnie inaczej sytuacja z tą rośliną wygląda na Islandii, gdzie środowisko nie zostało skażone ludzką działalnością. Bywa tak, że ogromne połacie porośnięte są kwitnącym latem na niebiesko łubinem oraz wystającym z niego arcydzięglem. Pełno tam tej rośliny! A skoro jest jej tak dużo, mieszkańcy czerpią z niej pewne korzyści. W jednej z restauracji na wschodzie spróbować można dżemu robionego z arcydzięgla. Arcydzięgiel nie jest jednak jedyną rośliną wykorzystywaną w tym miejscu.


Ślimaki

Ślimaki jadłam ponoć w dzieciństwie, ale zupełnie tego nie pamiętam. Kolejne podejście do tego specyficznego przysmaku miałam na studiach i później we Francji. Dość twarde winniczki podawane w maśle czosnkowym nie do końca podbiły moje kubki smakowe. Również w Maroku próbowałam ślimaków wprost z aromatycznego, pełnego marokańskich ziół wywaru. I chyba właśnie w tej wersji ślimaki smakowały mi najbardziej.



Wędlina z łosia/renifera

W krajach Skandynawii spróbować można różnych wyrobów z renifera i łosia. Jednym z nich są wędliny. Niestety często z domieszką innych mięs. Wędliny te są dość suche i twarde.


Ostrygi

Wiele dziwnych rzeczy próbowałam, ale to właśnie ostrygi przodują u mnie w zestawieniu najbardziej obrzydliwych kulinarnych ciekawostek (chyba zaraz po hakarlu). I jest to jedna z niewielu rzeczy, których nigdy więcej świadomie nie tknę. A przynajmniej nie tknę na surowo i… bez leku na alergię.

Owoce morza mogą uczulać, jednak do czasu skosztowania tego „specjału” nigdy nie miałam tego problemu. Najróżniejszych skorupiaków próbowałam i nigdy nic się nie wydarzyło. Wystarczyło jednak spróbowanie 2 ostryg, żebym poczuła co to znaczy uczulenie na owoce morza. Wszystko swędziało mnie jak oszalałe, a na złość nie miałam wtedy jak wziąć nawet wapna. Siedziałam w autobusie i modliłam się tylko, żeby godzinna jazda do domu przestała się tak niesamowicie dłużyć.

Do dzisiaj to pamiętam, chociaż od zdarzenia minęło jakieś 12-13 lat. A smak ostryg? Cóż… Bezsmakowy glut, który nie daje żadnej przyjemności ze spożycia. Bo w jaki sposób przyjemne może być połknięcie galaretowatego czegoś, czego nawet nie powinno się przegryźć. No i do tego te skruszone fragmenty muszli, które czają się w najdrobniejszych zakamarkach. Żeby się chociaż jakaś perła w środku znalazła… Ostrygom mówię nie!



Czekolada o smaku bekonu/cebuli

I na koniec coś dla miłośników słodyczy. Będąc w Belgii (która czekoladą stoi, a raczej płynie), miałam okazję posmakować czekoladek o smaku bekonu, cebuli i coca coli. Cóż… Nie sądziłam, że bekonowa czekolada może być tak dobra!


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! Będzie mi również niezmiernie miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza. 

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Skomentuj