Tajlandia: W stronę słońca na pokładzie najlepszej linii lotniczej


Gdy pojawiła się możliwość wylotu do Tajlandii z Warszawy na pokładzie najlepszych linii lotniczych świata 2015 roku w naprawdę dobrej cenie, jakoś specjalnie mnie to nie ruszyło. Z jednej strony chciałam zobaczyć ten tak popularny wśród turystów kraj, z drugiej jednak wciąż na liście priorytetów do zobaczenia było wiele pozycji nad Tajlandią. Między innymi Kambodża.

Dzień 1, 12.11.2016

I w pewnym momencie dopadło mnie olśnienie. Przecież z Bangkoku lata między innymi Air Asia i na pewno w siatce połączeń znajduje się tak Siem Reap jak i Phnom Penh! Jak tylko zorientowałam się, że Kambodża jest tak blisko, że marzenie to jest tak realne do zrealizowania, od razu podrzuciłam pomysł mężowi. Nie zastanawialiśmy się ani chwili, zaczęłam szukać dogodnego terminu. Gdy już takowy znalazłam, okazało się, że oboje mamy problem z kontaktem z naszymi nieobecnymi akurat wtedy szefami. Musieliśmy mieć zgodę na urlop – w końcu w planach był dłuższy wyjazd. Trwało to dwa baaardzo długie dni. Że też akurat tak się musiało złożyć! Myślałam, że ta huśtawka nastrojów mnie wykończy. Bilety wciąż były, więc miałam nadzieję, że uda się polecieć.

Jednak po tych dwóch dniach prawie pogodziłam się z myślą, że z urlopu nici. Termin, który sobie upatrzyliśmy przepadł, ale coś tknęło mnie, żeby sprawdzić inne daty. Bilety nadal były dostępne! I okazało się, że obydwoje możemy wziąć w tym czasie wolne! Chwila moment i staliśmy się posiadaczami rezerwacji na lot Warszawa – Doha – Bangkok i z powrotem. Po zakupie biletów uświadomiłam sobie kolejną ciekawą sprawę – w Azji miałam spędzić swoje 30 urodziny! Lepszego prezentu nie mogłam sobie wymarzyć. A żeby tego było mało, z Doha do Bangkoku mieliśmy polecieć największym pasażerskim samolotem świata! W życiu nie widziałam Airbusa A380, a tu się okazało, że miałam spędzić kilka godzin na jego pokładzie! Podekscytowanie sięgnęło zenitu. Postanowiłam jak najlepiej przygotować się do tego wyjazdu, co oznaczało również dokładne rozplanowanie obowiązków w pracy. Za wszelką cenę chciałam uniknąć przedwyjazdowej gorączki. I w sumie się udało. Tak zorganizowana to jeszcze chyba nie byłam.

Pakowanie jeszcze nigdy nie poszło nam tak sprawnie. Załadowaliśmy dobytek w plecaki – jeden 60 litrowy, drugi 45. Żeby nie kurtka, polar i dżinsy, zapakowalibyśmy się w jeszcze mniejsze bagaże, jednak ze względu na godziny lotów nie mieliśmy zbytnio wyjścia i cieplejsze ciuchy musieliśmy wziąć ze sobą. Nie mogliśmy liczyć na to, że ktoś je nam dowiezie na czas przy powrocie, w końcu wylot mieliśmy o 17:30 w sobotę, a powrót we wtorek na 6:30. No i cieplejsze rzeczy (polar czy też kurtka) miały się przydać w razie deszczu lub podkręconej na maksa klimatyzacji w publicznej komunikacji.

Najpotrzebniejsze rzeczy, które chcieliśmy mieć pod ręką zapakowaliśmy do saszetek Pacsafe (kiedyś muszę o nich coś więcej napisać, bo są genialne!!!), po czym ruszyliśmy na dworzec. Czułam się jak wielbłąd. Już dawno nie podróżowałam z większym plecakiem. Ostatnimi czasy braliśmy albo walizki albo małe plecaczki odpowiadające standardom Wizz Aira. Tym razem jednak przez najbliższe dwa tygodnie mieliśmy poruszać się z całym dobytkiem na grzbiecie, co noc będąc w innymi miejscu. Walizka odpadła na starcie.

W pociągu do Warszawy uświadomiłam sobie, że tak jak przed wyjazdem wszystko miałam doskonale zaplanowane, tak w jego trakcie wychodziło na to, że będziemy mieć totalny spontan. Wydaje mi się, że jestem dobrze zorganizowaną osobą, dlatego też wizja wyprawy bez planu, bez zarezerwowanych noclegów (mieliśmy rezerwację tylko na dwie pierwsze noce w Bangkoku), działała na mnie lekko stresująco, jednak taką decyzję podjęliśmy, więc należało się jej trzymać. Odrobina szaleństwa przyda się każdemu.

Na lotnisku oddaliśmy jeden z plecaków i dopiero wtedy dotarło do mnie, że lecimy w nieznane spełniać kolejne marzenie. Z Warszawy wylecieliśmy punktualnie. Podstawiono Airbusa A330-200. Jako że lecieliśmy najlepszą linią lotniczą świata 2015 roku – Qatar Airways – spodziewałam się dużo lepszej obsługi niż miało to miejsce na pokładzie Etihad w drodze na Sri Lankę (a już wtedy nie mogłam złego słowa powiedzieć).

Najlepsza linia lotnicza?

Przyznam jednak, że trochę się rozczarowałam. Fotele były bardzo wąskie (wiem, że szerokość siedzeń nie zależy od linii, ale było to pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy), jedzenie słabe, ekrany do rozrywki pokładowej reagowały na dotyk jak chciały, otrzymałam zepsute słuchawki (co się jednak dziwić, skoro pasażerowie zachowują się jak bydło – widać to było przy wysiadaniu – koce, poduszki, słuchawki i śmieci porozrzucane dookoła na podłodze), załoga nie dawała sobie rady. Stewardess i stewardów było co najmniej 7 osób, jednak nie raz byliśmy pominięci przy obsłudze np. z napojami. W końcu prawie każdy z pasażerów urządzał sobie pielgrzymki na koniec samolotu. Jak to mówili niektórzy – z tyłu zorganizowano sobie niezłą imprezkę.

Zaczęło się robić mniej ciekawie, gdy kilku pasażerów się spiło. To, że alkohol jest w cenie, nie znaczy że mamy wyłączyć myślenie, ci panowie jednak pokazali, że zupełnie brak im było klasy. Szczególnie jeden ledwo się na nogach trzymał. Nasz rodak… wstyd  jak nie wiem. Polka, która była akurat w ekipie, żeby ustawić pana do pionu musiała aż podnieść głos. Pan zwyzywał ją i wrócił na miejsce. Tylko brakowało, żeby zaczął rozrabiać. I te pokrętne tłumaczenia jego kolegów, że on dużo lata, nie raz leciał z nimi, pili tyle samo, ale nie wiedzą co mu się stało, bo on tak nigdy. Taaa…. jasne. Dobrze, że nam międzylądowania nie zrobili. Także lot przebiegł w nieco nerwowej atmosferze.

Bardzo późno otrzymaliśmy posiłek. Jak to zwykle bywa nie był zbyt obfity, ale i smak był słaby. W menu były trzy pozycje do wyboru – poprosiliśmy o wołowinę w sosie z dodatkiem musztardy oraz kurczaka w sosie z kuminu. Pięknie pachniał, jednak w smaku już tego kuminu czuć nie było. Do tego podana została jakaś kasza, maleńka kajzerka z serkiem, kawałeczek ciasta sernikowo-jabłkowego i czekoladowy cukierek. Później jeszcze jedna ze stewardess przeszła po samolocie rozdając maleńkie paczki chipsów. Napoje było nielimitowane (łącznie z alkoholami), szybko jednak skończyła się coca cola.

Po kolacji próbowałam zapaść w drzemkę, jednak nie było to takie proste. Mamy jakiegoś pecha w samolotach – zawsze trafi się przy nas albo jakieś dziecko, które rodzice mają najzwyczajniej gdzieś, albo jakiś dorosły, co zupełnie nie zdaje sobie sprawy, że może czymś komuś przeszkadzać. Za nami usiadło dwóch panów. Ten za mną non stop łapał za moje oparcie, szturchał je, kręcił się. W pewnym momencie nie wytrzymałam i zwróciłam mu uwagę. Pomogło na 10 min. Na szczęście niedługo później usnął zmęczony… wódką. Mogłam wreszcie sama wpaść w objęcia Morfeusza.

Ok. godz. 1:00 czasu katarskiego (+2 godz. do naszego czasu zimowego) wylądowaliśmy w Dosze. Nie za bardzo wiedzieliśmy, co zrobić ze sobą do rana (następny lot mieliśmy o 8:30), ale już wcześniej rozważaliśmy dwie opcje – wyjście na miasto lub przespanie się na lotnisku. Gdy wysiadaliśmy z samolotu, jeszcze aktualna było wyjście na miasto, jednak z biegiem czasu coraz gorzej się czułam. Stres ostatnich tygodni i ciągłe zaganianie dały znać o sobie ze zdwojoną mocą. Poczułam, że nie dam rady. Zaszklone oczy, totalna bezsilność, uczucie słabości i duszności. Do tego wrażenie, jakbym miała gorączkę. Na zewnątrz było 25 stopni, jednak najwidoczniej nie dane nam było tym razem rozkoszowanie się tą temperaturą i zobaczenie Kataru nocą. Poniekąd zostaliśmy odgórnie zmuszeni do pozostania na lotnisku. Na zwiedzenie tego miasta może trafi się nam kiedyś dogodniejsza przesiadka.

Lotnisko w Doha

Udaliśmy się w stronę transferów. Zaoszczędziliśmy jakieś 60$, które w innym wypadku przeznaczylibyśmy na dwie wizy. Niestety obywatele Polski podlegają obowiązkowi wizowemu, jest jednak sposób, żeby uniknąć tej opłaty. Qatar organizuje darmowe wycieczki na zwiedzanie miasta. Warunkiem jest pojawienie się przy punkcie Qatar travel i wyjazd oraz powrót z wycieczką. Niestety atrakcja ta nie jest przewidziana dla tych, co przesiadkę mają w nocy. Szkoda.

Pozostało nam przejście przez kontrolę bezpieczeństwa i udanie się na poszukiwania przestronnego miejsca do spędzenia nocy. Przy transferach powiedziano nam, że na dole znajdują się pomieszczenia tzw. „quiet rooms”, w których rozstawione jest kilkanaście (kilkadziesiąt?) leżaków. Zabrzmiało to kusząco, więc zaraz zaczęliśmy poszukiwania. Gdy w końcu trafiliśmy do takiego pomieszczenia, okazało się, że wszystkie miejsca są zajęte. Cóż… było to do przewidzenia. Pozwiedzaliśmy lotnisko (słynny ogromny miś, czy oryginalne place zabaw dla dzieci to tylko kilka z ciekawostek). Jako że spacerowanie za bardzo mi nie szło, udaliśmy się na pierwsze lepsze wolne krzesełka. Na szczęście były miękkie i wygodne, niestety jednak pooddzielanie podłokietnikami. I tak spędziliśmy całą noc do godz. 6:00. Mąż spał, a ja pisałam – na szczęście na lotnisku w Doha jest darmowy Internet oraz punkty z wodą do picia. Udało mi się zdrzemnąć może z 1,5 godz.

Rano czekał nas kolejny kilkugodzinny lot.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

  1. Witam! Mieszkam w Katarze od pięciu lat i jestem licencjonowanym przewodnikiem wycieczek. W miarę wolnego czasu oprowadzam polskich turystów po Katarze. Jeśli interesuje Państwa jak wygląda życie na Bliskim Wschodzie oraz chcą Państwo usłyszeć o religii i zwyczajach tu panujących- zapraszam do kontaktu. Mail: annamariaflota@gmail.com

  2. A w jaki sposob dojechaliscie na ten targ z Bangkoku? My planujemy wieczorem pojechac i miec nocleg kolo targu a na drugi dzien juz wczesnie rano zaczac zwiedzac aby uniknac tłumow.Jechaliscie tam taxi czy autobusem z Bangkoku? (bomojezycietopodroz jakby co bo z komorki nie umiem pisac jako moj funpage niestety;)

    1. Wstyd się przyznać, ale tak się rozleniwiliśmy, że skorzystaliśmy z gotowej wycieczki ;) W naszym hostelu (taka możliwość jest w sumie w wielu – jeśli nie we wszystkich – hostelach i hotelach w Bangkoku) wykupiliśmy za 350 bahtów od osoby (jakieś 40zł) wyjazd na dwa targi – właśnie ten „floating market” oraz „train market” w Mae Klong. Cena zawierała zabranie nas spod hostelu, przejazd busem do obu atrakcji, przewodnika oraz powrót pod hostel. Mimo że w czasie naszej wizyty było tam jeszcze kilka innych wycieczek, to presji tłumu nie odczuliśmy. Za to w Mae Klong tłum już dał się nam we znaki. Jako że targ mieści się wzdłuż torów, to ludzie nie mają za bardzo gdzie się rozejść, więc idzie się gęsiego przeciskając wśród innych osób. Ale plusem było to, że wycieczka została tak zorganizowana, żebyśmy trafili akurat na przejazd pociągu, który jadąc tam na własną rękę można przegapić.

  3. No to niezłe ekscesy mieliście lecąc samolotem. Wielu osobom niestety brak klasy:( Smutny obraz społeczeństwa. My za tydzień lecimy liniami Emirates, więc ocenię za jakiś czas jak się spisali, bo podobno to oni teraz wiodą prym wśród najlepszych linii świata. My mamy przesiadkę w Dubaju i na powrocie chcemy wyjść na miasto, gdyż czekamy 12h na lot do Warszawy. A jak będzie zobaczymy:). Jechaliście może z Bangkoku na ten komercyjny targ Damnoen Saudak?

    1. Druga połowa podróży do Bangkoku była również ciekawa, dopieszczam właśnie wpis :) Wiele dobrego słyszałam o Emirates, więc mam nadzieję, że Wasza podróż upłynie bezproblemowo. Co do targu – nas by tam miało zabraknąć? ;) Nie ma mowy, nastawiliśmy się w trakcie tego wyjazdu na zobaczenie głównych, najbardziej znanych atrakcji, więc obowiązkowo tam zawitaliśmy. Widoki niezłe, szczególnie z drogi, z mostu nad tym targiem, ale niestety drogo tam jak nie wiem. O zakupie pamiątek lepiej zapomnieć jeśli nie ma się we krwi umiejętności targowania, no ale w sumie do przewidzenia, że skubią tam niesamowicie. My daliśmy się oskubać na mangostanach, ale nie mogłam sobie ich odmówić. Jednak np. mango było już w przyzwoitej cenie. Na pewno warto zatrzymać się na świeżego kokosa u starszego pana, który miał małe stoisko z napojami zaraz na początku, skąd grupy zaczynają „zwiedzanie”. Niesamowicie sympatyczny człowiek, nakazał nam wrócić w przyszłym roku, ale tym razem już we trójkę ;)

Skomentuj