Dzień 10, 05.05.2014 – DRONGEN – GANDAWA – BRUGIA – DAMME – PARYŻ (BOBIGNY)
W związku z tym, że na Belgię zaplanowaliśmy bardzo mało czasu, poza Antwerpią i Brukselą w planach była jeszcze tylko Gandawa i Brugia. I ten plan zrealizowaliśmy kolejnego dnia wyprawy, czyli 5 maja. Do Gandawy zwanej średniowiecznym Manhattanem ruszyliśmy z samego rana, miasto było opustoszałe i senne. Standardowo parking znaleźliśmy w samym centrum, tuż przy moście św. Michała.
W średniowieczu Gandawa była drugim co do wielkości miastem w Europie (pierwszy był Paryż). Miasto było siedzibą książąt flandryjskich. W połowie XIVw. było największym importerem angielskiej wełny i producentem sukna.
Główną atrakcją Gandawy jest katedra św. Bawona (XIII-XVI w.) – w jej wnętrzu znajdują się cenne dzieła sztuki, m.in. jedno z najbardziej znanych dzieł malarstwa zachodniego, uznawane za najwybitniejsze dzieło gotyckiego malarstwa flamandzkiego – Ołtarz Baranka Mistycznego Huberta i Jana van Eyck. Przy dziele nie wolno robić zdjęć, fotografia występująca w przewodnikach to najczęściej zdjęcie repliki dzieła. Wstęp do katedry jest bezpłatny, ale jeśli chcecie obejrzeć oryginalny Ołtarz, będziecie musieli kupić bilet za 4 euro. Jeśli nie chcecie płacić – w nawie po prawej stronie znajdziecie nie do końca udaną replikę (kilka elementów różni się od oryginału, dodam do tego jeszcze beznadziejne kolory).
Dodatkowo warte zobaczenia są: romańsko-gotycki kościół św. Mikołaja, klasztor św. Piotra i ruiny klasztoru św. Bawona, ratusz gotycko-klasycystyczny z XVI i XVIII wieku, zamek hrabiów Flandrii Gravensteen z IX-XII wieku, przebudowany w XVI wieku, sukiennice – początek budowy XV wiek i dzwonnica – belfort z XIV wieku, domy cechowe i magazyny i wiele innych.
Ratusz w Gandawie wyróżnia się wśród innych budynków, ponieważ zbudowany został w dwóch zupełnie różnych stylach – prawa strona to część wybudowana w XVI wieku, lewą dobudowano znacznie później.
Zamek Het Gravensteen (hrabiów flandryjskich) to twierdza, która doskonale zachowała swój XII-wieczny kształt. Zbudowany został w 1180 r. na wzór twierdz krzyżowców syryjskich.
Jeśli zechcecie przywieźć z wyprawy belgijskie czekoladki, to zróbcie zakupy w Gandawie – było tam najwięcej sklepów z tymi słodkimi pysznościami.
Po kilkugodzinnym spacerze po uroczych uliczkach Gandawy, ruszyliśmy w trasę do Brugii. Ze względu na urok miasta oraz liczne kanały, Brugia nazywana jest Wenecją Północy. Miasto zachowało swój średniowieczny charakter, jest idealne na długie spacery, które warto zacząć od jednego z dwóch rynków – głównego i większego Markt z dzwonnicą Belfort, lub mniejszego Burg. Markt był sercem średniowiecznego miasta, szczególnie jego handlowej części, natomiast Burg był centrum administracyjnym.
Tak wygląda Markt:
Na Markt można posilić się m.in. belgijskimi frytkami. Tym razem w wersji z sosem majonezowo- ketchupowym z posiekaną cebulką. Ja wybrałam sobie sos piwny. Po otrzymaniu swojej porcji zauważyłam na frytkach kawałki mięsa, dlatego odradzam ten sos wegetarianom. Frytki z tym sosem nie wyglądały zbyt atrakcyjnie, ale były smaczne.
W Brugii znajdziemy wiele ciekawych kościołów i muzeów. Zdecydowaliśmy się na wizytę w Choco Story oraz w Muzeum Diamentów, z których słynie Belgia (możliwy jest zakup tańszego biletu łączonego). Choco Story nosi miano najlepszego belgijskiego prywatnego muzeum czekolady. Przy kupnie biletu otrzymacie drobny poczęstunek w postaci czekoladowej pastylki (do wyboru gorzka, mleczna lub biała). W poszczególnych salach dowiedzieć się można nieco o historii kakao i czekolady, z czego i jak dokładnie się ją robi, jak ją podawać itp. Muzeum jest ciekawe, a po skończonym zwiedzaniu można dokonać zakupów – od czekolady i masła kakaowego po kubki do gorącej czekolady i foremki do wyrobu własnych pralinek.
Prywatne Muzeum Diamentów opowiada o historii, w której Brugia uczestniczy jako najstarszy ośrodek diamentów w Europie. O 12:15 można zobaczyć prezentację ze szlifowania diamentów. W muzeum zdjęć nie można robić, ale dowiedziałam się o tym dopiero przy wyjściu… tabliczka z informacją o zakazie była zupełnie niewidoczna gdy wchodziliśmy.
Brugia niewątpliwie jest piwnym królestwem. Miasto to będzie rajem dla piwoszy – tak jak w Gandawie jest mnóstwo sklepów z czekoladkami, tak tu co chwila jest sklep z piwem. Niektóre z nich są tak dobrze zaopatrzone, że można spędzić nawet godzinę na wybieraniu czegoś dla siebie.
Oczywiście sklepów z czekoladkami i innymi słodkościami też nie brakuje.
Z Brugii podjechaliśmy do Damme, zobaczyć jeden z nielicznych belgijskich wiatraków.
Po Damme opuściliśmy Belgię i skierowaliśmy się do Paryża. Początkowo planowaliśmy na ten dzień jeszcze Wersal, ale w związku z obsunięciem czasowym ciągnącym się od samego początku wyjazdu, zmodyfikowaliśmy trasę i pojechaliśmy prosto do wynajętego apartamentu na obrzeżach Paryża. Znalazłam ciekawą ofertę hotelu – apartamentowca w dzielnicy Bobigny, blisko do pierwszej stacji jednej z licznych w Paryżu linii metra. Obsługa hotelu w głównej mierze rosyjskojęzyczna, mnóstwo Rosjan dookoła. Ledwo zdążyliśmy się rozpakować i przygotować do snu, włączył się alarm pożarowy. Nie wiedząc czy to tylko ćwiczenia czy faktycznie coś się dzieje, znaleźliśmy schody i zeszliśmy na recepcję. Nikt nic nie wiedział, ludzie schodzili z góry zaspani, w piżamach. Gdy udało mi się dopchać do recepcji i zapytałam, co się dzieje, otrzymałam odpowiedź że nic takiego i że można wracać do pokoju. Żadnego słowa wyjaśnienia, żadnego przepraszam. Jeśli ktoś nie znał rosyjskiego lub angielskiego, nic nie wiedział. Organizacyjny chaos.

Rocznik 86. Zarażona podróżniczym bakcylem od ponad 25 lat, raczej bez szans na wyleczenie. Lubiąca ciepełko miłośniczka Azji Południowo-Wschodniej oraz paradoksalnie… Islandii. W wolnej chwili zajmuje się swoimi pozostałymi pasjami jakimi są rośliny owadożerne oraz amatorsko fotografia.