Azory: Miradouro da Boca do Inferno

Na wielu punktach widokowych już byłam, wiele panoram podziwiałam. Jednak to, co zobaczyłam na Sao Miguel z Miradouro da Boca do Inferno sprawiło, że zaniemówiłam! Tak, tak – odebrało mi mowę! Nie sądziłam, że jakaś panorama może zrobić na mnie takie wrażenie. I to mimo tego, że widziałam ją już wcześniej na zdjęciach. 

Dzień 1 i 2, 27-28.06.2019, część 3/3

Lagoa do Pau Pique

Raz po raz trafiamy na jeziora w wygasłych kraterach wulkanicznych. Jednym z nich jest Lagoa do Pau Pique. Szczyt starego wulkanicznego stożka znajduje się na 700 m.n.p.m., porasta go niewielki, typowy dla regionu las. Jeziorko wygląda, jakby w środku ktoś wyznaczył dodatkowy okrąg – to chyba jakieś wodorosty. Przywodzi to na myśl rybie oko! Lepiej widać to na jednej z panoram na końcu tekstu.

Lagoa das Empadadas i Miradouro Do Pico Do Paul

Jako że przypadkiem przegapiliśmy zjazd na Lagoa das Empadadas zawracamy. Szutrową drogą prowadzącą przez niesamowicie mrocznie, ale jakże intrygująco wyglądający las dojeżdżamy na parking pomiędzy dwoma jeziorami. Jednak trasa wiedzie dalej, w stronę punktu widokowego. Przez chwilę zastanawiamy się, czy nie zostawić tu auta i nie iść na piechotę, ale odległość i aktualna godzina sprawiają, że decydujemy się nie tracić czasu na przejście. I w sumie dobrze. Droga jest malownicza, ale wystarczy obejrzeć ją z okien samochodu.

Dojeżdżamy na puściuteńki punkt widokowy Miradouro Do Pico Do Paul, z którego roztacza się niesamowita panorama. W dole zauważamy akwedukt, przy którym jeszcze parę chwil temu byliśmy. Przy dobrej pogodzie można liczyć tu na widoczność sięgającą wielu kilometrów – czasem pokazuje się nawet wulkan Fogo! O nim jednak wspomnę przy okazji jednej z kolejnych części relacji. Mogłabym zostać tu dłużej, ale niestety nagłe ochłodzenie i wiatr zmuszają do powrotu do samochodu. Czasem nawet coś kropi.

Jako że na drodze jesteśmy zupełnie sami, co chwila robimy postoje. Rzucamy okiem na położone obok jezioro Lagoa Rasa, przyglądamy się mającym tu idealne warunki do rozwoju mchom, w końcu zaglądamy też do lasu, który kojarzy się nam natychmiast z lasami tropikalnymi.

Ta bujna roślinność zdumiewa! Nic jednak dziwnego, bo przy wysokiej rocznej średniej opadów, przyjemnych temperaturach panujących tu przez cały rok i żyznej wulkanicznej glebie, flora ma tu naprawdę świetne warunki.

Darmowy wstęp na teren otaczający Lagoas das Empadadas możliwy jest w okresie letnim od ostatniej niedzieli marca do ostatniej niedzieli października w dni powszednie w godzinach 8:30 – 19:00, w weekendy i święta w godzinach 10:00 – 19:00, zimą natomiast w dni powszednie od 8:30 do 15:00. Parking jest bezpłatny, na miejscu nie ma toalety.

Lagoa do Canario

Kolejny postój to Lagoa do Canario. Samochód zostawić można na parkingu przy bramie, ale równie dobrze można przez nią przejechać. Zatrzymujemy się w niewielkiej zatoczce tuż przy zejściu do jeziorka, w którym to pływają wielkie ryby. Tu jest tak pięknie, że naprawdę nie mogę wyjść z podziwu. Z każdym kolejnym miejscem zakochuję się w Sao Miguel coraz bardziej (jednak pozycja Islandii wciąż nie jest zagrożona. Chociaż… może trochę?). Ale nie to miejsce przyciąga nas tu najbardziej. Ruszamy zaraz w kierunku Miradouro da Boca do Inferno. Droga jest szutrowa, nieco wyboista, ale zwykłą osobówką przejedzie się nią bez najmniejszego problemu.

Wstęp na teren otaczający Lagoa do Canario (i obejmujący również punkt Miradouro da Boca do Inferno) możliwy jest w okresie letnim od ostatniej niedzieli marca do ostatniej niedzieli października w godzinach 8:30 – 19:00 w dni powszednie oraz 10:00 – 19:00 w weekendy i święta. Zimą natomiast wstęp możliwy jest tylko w dni powszednie w godzinach 8:30 – 15:00. Parkingi jak i wejście są bezpłatne.

Miradouro da Boca do Inferno

Dojście z zatoczki parkingowej do punktu widokowego zajmuje może jakieś 15 min. i nie jest trudne, ale ciężko dokładnie określić czas dojścia – przy tych wszystkich widokach naprawdę nie sposób skupiać się na zegarku.  Im bliżej najbliżej położonego Lagoa de Santiago jesteśmy, tym jest piękniej. Gdy docieramy do końca, oczom nie wierzę w to, co widzę. Niby tę panoramę znam już ze zdjęć dostępnych w Internecie (to chyba najbardziej znane miejsce z całych Azorów! ), ale zobaczenie jej na własne oczy powoduje ciarki na plecach. To zdecydowanie najpiękniejszy widok na całej wyspie! Żaden inny nie zrobi już na nas takiego wrażenia. Czuję, jakby czas się zatrzymał.

Przed nami rozpościera się widok na jeziora leżące w kraterze Sete Cidades (jest to także nazwa położonego nieopodal miasteczka): Lagoa Verde, Lagoa Azul, maleńkie Lagoa Rasai Lagoa de Santiago. Tak naprawdę pod względem geologicznym Lagoa Verde i Lagoa Azul są jednym jeziorem zwanym Lagoa das Sete Cidades, ale zwyczajowo rozdziela się je ze względu na różne warunki ekologiczne w nich panujące.

Soczystość otaczającej nas zieleni aż uderza po oczach. Pogoda dopisuje, a ponoć nie zdarza się to często. Z tego co słyszałam, głównie trafić tu można na mgłę. Warunki mamy idealne na jakiś trekking, ale to zostawiamy na kolejną okazję. Ogółem wokół stożków poprowadzone zostały szlaki – jeden o długości 4 km, drugi – 8 km. Następnym razem musimy wybrać się na taki dłuższy spacer.

Mieliśmy spędzić tu chwilę, w końcu siedzimy z godzinę i kontemplujemy widoki. Dalszą część planu szlag trafił, ale co z tego. W związku z tym, że przy barierkach zaczyna robić się nieco tłoczniej (trzeba jednak przyznać, że był moment, gdy byliśmy tu całkiem sami), przenosimy się nieco dalej. Wydeptana wąska ścieżka prowadzi nas do równoległego punktu widokowego. A tam? Jest jeszcze piękniej! Aż dziwne, że mało kto tu dociera, chociaż miejsce od głównego punktu widokowego położone jest dosłowni rzut kamieniem. Jedyne co, to w tym zachwycie trzeba bardzo uważać. O ile na Miraduoro da Boca do Inferno są barierki, tutaj nie ma żadnych zabezpieczeń. Wąska półka i przepaść.

Uwagę zwracają różne kolory jezior. Lagoa Verde jak sama nazwa wskazuje ma kolor zielony. Lagoa Azul z kolei – niebieski. Związana jest z tym pewna legenda – dawno temu stronami tymi władał owdowiały król mający córkę o imieniu Antilia. Nie pozwalał jej jednak na kontakty z nikim poza sobą i starą opiekunką, która zajęła się nią po śmierci królowej. Pewnego dnia dziewczyna uciekła i wiedziona muzyką spotkała grającego na flecie pasterza. Chyba nie muszę wspominać, że natychmiast się w sobie zakochali? Zakochany pasterz postanowił poprosić króla o rękę księżniczki, jednak władca odmówił. Posłuszna ojcu Antilia spotkała się z pasterzem raz jeszcze by wyjawić mu, że już nigdy więcej się nie zobaczą. Wypłakane przez młodych łzy utworzyły dwa jeziora – z łez księżniczki powstało zielone, z łez pasterza – niebieskie. W rzeczywistości różnica w kolorze powodowana jest przez różne głębokości (Lagoa Verde jest płytsze) i roślinność porastającą dno zielonego jeziora. Wpływ na odbiór kolorów ma też pora dnia, a dokładnie kąt padania promieni słonecznych.

Miradouro da Vista do Rei

Z góry zauważamy drogę obsadzoną ogromną ilością kwitnących hortensji. Chyba wiadomo, gdzie udamy się w następnej kolejności! Zanim jednak trafimy na tę trasę, odwiedzamy jeszcze jeden słynny punkt widokowy – Miradouro da Vista Do Rei. Ponoć też ma być tu przepięknie, w końcu królewski widok. Owszem, jest pięknie, ale po Boca do Inferno miejsce to nie robi już na nas aż takiego wrażenia. Widać stąd doskonale Lagoa Verde, Lagoa Azul oraz miasteczko Sete Cidades.

Warto tu jednak zwrócić uwagę na pewną ciekawostkę w postaci opuszczonego od lat hotelu Monte Palace. Zrujnowany obiekt (z wyposażenia nie ostało się nic) wybudowano w latach 80-tych jako 5-gwiazdkowy hotel. Słynął z luksusu, jednak niestety ze względu na mniej dostępną lokalizację oraz brak położonych niedaleko plaż właściciel zbankrutował po dwóch latach od uruchomienia obiektu. Ciekawe czy obecnie sytuacja ta powtórzyłaby się?

Może zdążymy się przekonać, bo ponoć hotel został zakupiony przez jakąś chińską firmę, która ma w planach reaktywację działalności. Pracy przed nimi sporo, bo naprawdę budynek nadgryziony jest zębem czasu. Na wyższych piętrach rosną nawet drzewa! Aktualnie wstęp do wnętrza jest zabroniony – wejście zostało zamurowane, na schodach postawiono ceglane ścianki. Jednak dla chcącego nic trudnego i zdarza się, że pomimo zakazu niektórzy zaglądają do środka.

Krętymi drogami podążamy do kolejnego punktu widokowego. I wreszcie jedziemy hortensjową drogą! Ogromne krzaki rosną po obu stronach. Widok oszałamiający! Jeszcze rzut oka na Lagoa Azul i jesteśmy na dnie krateru. Niestety pogoda zepsuła się na dobre, ale i tak widoki wciąż zwalają z nóg.

\

Tuż przy Lagoa Verde (w pobliżu dzielącego Lagoa Verde i Lagoa Azul mostu) natrafiamy na najpiękniejsze krzewy hortensji, jakie kiedykolwiek widziałam. Obsypane są całkowicie biało-niebieskimi kwiatami. Gałązki ledwo sobie z nimi radzą! Biorę jedną taką kulę w dłoń i już rozumiem dlaczego – są naprawdę ciężkie! Krzaki mają ze 2 metry wysokości i podobną szerokość. Jeziora obok są urokliwe, ale to właśnie rząd hortensji kradnie całe show. Gdy tak zachwycamy się kwiatami, zbliżają się do nas kaczki… Pływały sobie spokojnie po jeziorze, ale gdy tylko zauważyły ludzi, natychmiast skierowały się na darmową wyżerkę. W tym wyręcza nas jednak jakaś inna rodzina, która akurat się tu także zatrzymała.

Po chwili wjeżdżamy do miasteczka Sete Cidades, jednak szybko je opuszczamy. Miasteczko jak miasteczko. Małe domki, urokliwy kościół pod wezwaniem św. Mikołaja (Igreja De Sao Nicolau) i to tyle. Tu zdecydowanie rządzi natura!

Kolejne punkty widokowe i kolejne hortensje… Czuję się oszołomiona. Przygotowując się do wyjazdu podejrzewałam, że Azory bardzo się nam spodobają, ale czegoś takiego zupełnie się nie spodziewałam! I pomyśleć, że turystycznie jest to wciąż nieodkryte przez rzesze ludzi miejsce. Naprawdę trudno mi to zrozumieć. Ludzie oszaleli na punkcie Islandii, dlaczego nie oszaleli jeszcze na punkcie Sao Miguel? Jestem coraz bardziej ciekawa pozostałych wysp.

Przez chwilę zastanawiamy się, czy nie zostać w jednym z punktów widokowych do zachodu słońca, ale zrobiło się zimno. Wsiadamy do samochodu i kierujemy się w ostatnie miejsce, które jeszcze tego dnia uda się nam zobaczyć. Kierunek: niezwykłe SPA!

Termas da Ferraria

Już w punkcie IT na lotnisku otrzymałam informację, że kąpielisko jest nieczynne ze względu na niebezpiecznie osuwisko ziemi, jednak nie możemy odmówić sobie podjechania w to miejsce i chociażby rzucenia okiem na to, co straciliśmy. Termy stworzone przez człowieka jak termy (na miejscu jest też spory basen), ale okazuje się, że straciliśmy sporo z tego, co utworzyła natura…

Z punktu widokowego zauważamy na dole niewielką płytszą zatoczkę, w której woda – mimo że napływa ciągle z oceanu – jest ponoć ciepła. Podgrzewa ją lawa! Spomiędzy aloesów widzimy też niewielki stożek – to pseudokrater. Aktualnie obowiązuje tu ze względu na wspomniane osuwisko zakaz wstępu, jednak widzimy, że nie wszyscy się nim przejmują. Kiedy kąpielisko zostanie ponownie otwarte? Tego niestety nie wiadomo.

Zanim wrócimy na trasę, podjeżdżamy jeszcze na moment pod latarnię morską Farol da Ponta da Ferraria. W promieniach zachodzącego słońca budynek nabrał jakiegoś takiego majestatu…

Zachód słońca zastaje nas w trasie, ale jako że punktów widokowych na całej wyspie Sao Miguel są setki, a może nawet i tysiące, bez problemu znajdujemy miejsce do zatrzymania się. Parking zajęty jest przez kilka samochodów – inni chyba tak samo jak my wykorzystali moment. Obserwujemy jak słońce bardzo powoli zbliża się do horyzontu. Magiczny widok… Gdy tylko schowa się za widnokręgiem, wszyscy jak jeden mąż ruszają do aut.

Na nocleg docieramy bardzo późno. Mimo, że nie mieliśmy zbyt wielu kilometrów do przejechania, niestety nie udało się nam zrealizować całego planu na ten dzień. A wszystko przez… widoki! Naprawdę nie dało się jechać, bo co chwilę po prostu musieliśmy się zatrzymywać. Krajobrazy roztaczające się wkoło zmuszały nas do częstych postojów i napawania oczu pięknem okolicy. I wiesz co? Nie żałuję, że plan nie został zrealizowany. Azory sprzyjają podróżom w tempie slow – czasem i my musimy zwolnić.

Poniżej zamieszczam dodatkowo kilka panoram – czy takie pejzaże naprawdę warto byłoby sobie odpuścić?


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do moich pozostałych relacji z Azorów! Będzie mi również niezmiernie miło, jeśli pozostawisz tu po sobie ślad w postaci komentarza. 

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Skomentuj