Oman: Atrakcje Salali – kadzidlany suk

Czas wreszcie trochę poplażować na pięknych plażach południowego Omanu! Ale zanim trochę się zrelaksujemy, decydujemy się na zwiedzenie kilku atrakcji położonych na zachód od Salali. Zahaczamy także o kilka miejsc leżących w samym mieście. Jednym z nich jest suk z kadzidłem, bo właśnie z kadzidła Oman słynie najbardziej. 

Kadzidło

Oman słynie z kadzidła, którym jest nic innego jak żywica pozyskiwana z drzew kadzidłowców. Rośnie ich w okolicy Salali szczególnie dużo. Ponoć już w czasach chrystusowych obecny obszar Omanu eksportował ogromne ilości kadzidła w wiele innych zakątków świata. Niektórzy sądzą, że omańskie kadzidło dostał zaraz po narodzinach sam Jezus od Trzech Mędrców („otworzywszy swe skarby ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę„). Rejon zyski ze sprzedaży żywicy czerpał już w III tysiącleciu p.n.e. Po kadzidło wysyłali przedstawicieli nawet egipscy faraonowie – bryłki znalezione zostały w grobowcach pochodzących z 2200 r.p.n.e.! Kadzidło przez wiele wieków było cenniejsze od złota. A największe obroty miały miejsce między IV w. p.n.e. a VII w. n.e. Kadzidło wygląda bardzo niepozornie – to niewielkie bryłki zastygniętej żywicy w kolorze brązu, żółci, czasem o mlecznym zabarwieniu.

Kadzidłowce (Boswellia sacra – kadzidla Cartera, kadzidłowiec Cartera) są dość niepozornymi drzewami – niskie, rozłożyste, czasem przypominają bardziej krzaki niż drzewa. Ich cechą charakterystyczną są drobne liście i obłażąca cienkimi płatami wierzchnia warstwa kory. Występują w rejonie Zufar w Omanie, a także w Jemenie, Etiopii, Somalii i Sudanie.  Żywicę zbiera się od wiosny do jesieni po nacięciu kory. Z jednego drzewa uzyskać można około 10 kg żółtawych bryłek żywicy rocznie. The Land of Frankincense, czyli omańska kraina kadzidła mieszcząca się właśnie w Zufarze, wpisała została na listę UNESCO. W związku z tym musi być w Omanie miejsce, w którym można wybierać i przebierać w kadzidle. Kadzidło kupić można praktycznie wszędzie, ale po kadzidlane zakupy najlepiej wybrać się na niepozorny suk w Salali. Pamiętając koniecznie o targowaniu się!

Suk kadzidlany

Suk znajdujemy bez najmniejszego problemu, jednakże trochę nie dowierzam, gdy docieramy na miejsce. Na myśl o sukach ciągle mam w głowie barwne i orientalnie pachnące targowiska Maroka, co niejednokrotnie prowadzi do rozczarowań (dotychczas największym moim rozczarowaniem jeśli o arabskie targi chodzi był Souk by the Sea w jordańskiej Akabie). Suk w Salali nie jest duży i – mimo że wydawało się, że będzie tłoczny i gwarny już od rana – większość budek jest zamknięta. Sprzedawców można policzyć na palcach jednej ręki.

Jednak jedno trzeba mu oddać – pachnie… Gdy tylko wchodzimy w wąskie alejki, wpadamy w kadzidlany dym – zapach znany nam już z wielu innych miejsc. Bo Oman mimo, że jest dość mocno zaśmiecony (śmieci walały się m.in. nawet po Wahiba Sands), to pachnie! I już doskonale wiemy czym. Kadzidło tli się w sklepach, hotelach, w domach… Na każdym kroku natknąć się można na aromatyczny, siwy dym. Tu ta ilość zapachów nieco zniewala, ale zaraz na ziemię ściąga nas z powrotem pierwszy z brzegu sprzedawca.

Zawsze wychodzę z założenia, że lepiej pochodzić, popytać. Porównać ceny. Tym bardziej, jeśli się nie zna poziomu kosztów w danym miejscu. Tym razem jednak świadomie decydujemy się na zakupy już u pierwszego mężczyzny. Nieco się targujemy, ale i tak przepłacamy – doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Mężczyzna troskliwie się nami zajmuje, objaśnia co jest do czego. Oglądam spore kawałki żywicy, ale na potrzeby domowe lepiej wziąć mniejsze. Kadzidło paląc się wydziela duże ilości dymu, więc im mniejsza grudka, tym lepiej. W torbie z zakupami lądują kolejne pojemniczki z żywicą kadzidłowca, kadzielnice dla nas i dla rodziny, w końcu także mini buteleczki perfum. Tak… zdecydowanie Oman pachnie także pięknymi perfumami. A tu możemy nawąchać się ich do woli!

Każdy kolejny testowany zapach podbija zmysły, więc nie mogę oprzeć się zakupowi chociaż dwóch z nich. Taka mała buteleczka (może kilkanaście mililitrów) kosztuje 1 OMR (ok. 10 zł). Perfumy ogółem to droga sprawa, więc zadowolimy się taką mini-ilością. Za dużą torbę żywicy sprzedawca rzuca 5 OMR (ok. 50 zł) za małe pudełko – 1 OMR (ok. 10 zł) lub 2,5 OMR (ok. 25 zł) w zależności od jakości kadzidła. Kadzielnica? Duża to 2 OMR (ok. 20 zł), mniejsza – 1 OMR (ok. 10 zł). Gliniane, zdobione ręcznie farbą. Warto przyjrzeć się każdej sztuce, bo zdarzają się obtłuczone lub pęknięte. Po zsumowaniu wszystkich zakupów dostajemy kilka riali rabatu. Później okaże się, że za małą kadzielnicę, kilka węgli i niewielką torebeczkę słabszego kadzidła na stacji benzynowej można zapłacić 1 OMR (ok. 10 zł). W porównaniu do targu – jeśli planuje się tylko symboliczną pamiątkę, to dużo bardziej się to opłaca, jednak mimo wszystko wizytę na suku polecam.

U innego sprzedawcy kupujemy jeszcze kolejne perfumy i olejek z żywicy kadzidłowca. Olejek ten ma liczne właściwości prozdrowotne: przeciwzapalne, ściągające, antyseptyczne, dezynfekujące, moczopędne, trawienne, wykrztuśne, gojące i zabliźniające. I również upajająco pachnie… W efekcie sprawdzania różnych zapachów, ręce wymazane mam różnymi wersjami perfum – co ciekawe wiele z nich utrzyma się na skórze nawet po kąpieli w morzu. I to do wieczora!

Wychodząc z targu przechodzimy raz jeszcze obok pierwszego sprzedawcy, u którego zrobiliśmy największe zakupy. Robię kilka zdjęć jego stoiska, zaprasza mnie do środka. Już przerabiałam coś podobnego w Maroku, z tymże tam zostałam zaproszona do wozu wyciskacza pomarańczy :) Po chwili wciąga męża, żebyśmy zapozowali w jego kramie razem – twierdzi, że bardzo do siebie pasujemy. Robi nam kilka zdjęć i w końcu po krótkiej rozmowie żegnamy się. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie lepiej poczekać jeszcze chwilę, aż otworzy się więcej straganów, ale niestety nie zapowiada się tu na jakiś większy ruch w ciągu najbliższych minut. Turyści dopiero wstają z łóżek, więc i miejscowi nie spieszą się z otwieraniem biznesu. Jesteśmy tu jedynymi obcymi w tej chwili!

A może tradycyjną kummę?

Gdy wyjeżdżamy spod suku zauważam przy uliczce sklep z kummami. Mąż zastanawiał się nad zakupem takiego tradycyjnego nakrycia głowy, więc to idealny moment na przymierzenie „czapeczki”, w której Omańczycy chodzą bardzo chętnie od święta i na co dzień. Pstrokate lub bardziej stonowane, mniejsze, większe… Mierzy mężowi obwód głowy i prezentuje co ma w danym rozmiarze. Początkowo za kawałek materiału chce 4 OMR (ok. 40 zł), ale na pytanie o rabat schodzi do 3,50 OMR (ok. 35 zł), po czym ostatecznie mówi, że kumma kosztować będzie 3 OMR (ok. 30 zł). Skoro tak chętnie sam zszedł z ceny podejrzewam, że można byłoby się jeszcze potargować, ale już nie mamy ochoty na dalsze próby. Ten upał chyba mnie rozleniwił…

W gratisie otrzymujemy instrukcję jak wywinąć rant, żeby kumma miała płaską górę i wyglądała tak, jak te na głowach omańskich mężczyzn. Sprzedawca chce pozszywać swoje dzieło zwykłym zszywaczem do papieru, ale dziękujemy – rant zawiniemy ponownie sami, a przynajmniej kumma nie zniszczy się w walizce.

Złoty suk

Poza sukiem z kadzidłem, w Salali znaleźć można także targ złota. Złoty suk nastręcza nam nieco trudności z odnalezieniem – nawigacja pokazuje go w innym miejscu, niż rzeczywiście się znajduje. W końcu jednak parkujemy i docieramy do celu – kilku uliczek ze sklepami z biżuterią. Kamer tu pełno, w każdym rogu jakaś łypie swoim szklanym spojrzeniem na przechodniów. Nic dziwnego – takich ilości złota strzec trzeba. Jest już około godziny 10:00, ale wiele sklepów wciąż jest pozamykane, ale w tych otwartych widać, jak witryny kapią cennym kruszcem. Z jednej strony kusi mnie, żeby zapytać o cenę naszyjnika z jakimś tradycyjnym wzorem, ale z drugiej – jestem turystką, oficjalna cena dla mnie będzie na bank dużo wyższa niż dla Omanki. A przez to trudno będzie mi cokolwiek powiedzieć o cenie złota.

Al Baleed

Kierujemy się do leżącego niegdyś na kadzidlanym szlaku miasta Al Baleed i muzeum kadzidlanego regionu. Za wjazd autem na teren muzeum i odkryć archeologicznych płacimy 2 OMR (ok. 20 zł) za dwoje i za auto. Początkowo w muzeum jesteśmy sami, później dołącza dosłownie kilka osób. Muzeum morskie przedstawia łodzie, którymi posługiwali się Omańczycy – miniatury robią wrażenie poprzez dokładność odwzorowania szczegółów. W kolejnych pomieszczeniach możemy zapoznać się z historią Omanu, przejęciem władzy przez sułtana Kabusa. W jednej z sal w szklanych gablotach znajdują się odkryte w 2008 roku w Sumhuram kamienne, bogato zdobione kadzielnice.

Jest też rekonstrukcja fragmentu statku. Sama w sobie moim zdaniem jest mało ciekawa, ale do burty przyczepione jest… coś. To coś to nic innego jak… wychodek! Z dziurą w podłodze, coby wszystko mogło wpadać od razu do morza. Żeby nie przewodnik jakiejś starszej pary, prawdopodobnie nie zauważyłabym tej ciekawostki.

Mężczyzna przystaje i chwilę z nami rozmawia. Pyta skąd jesteśmy – na odpowiedź, że pochodzimy z Bulanda, zaraz szeroko otwiera oczy, uśmiecha się jeszcze szerzej i dopytuje, czy mówimy po arabsku. Niestety, tu musimy go rozczarować – znamy tylko kilka słówek. Swoją drogą Omańczycy wielokrotnie z ogromnym zaskoczeniem, ale i radością reagowali na mówione przez nas pozdrowienie Salam alejkum (na pozdrowienie takie należy odpowiedzieć Alejkum salam). Wiązało się to często z pytaniami, czy znamy arabski. Zaprzeczenie jednak w żaden sposób nie studziło zapału, by kontynuować rozmowę i po angielsku. Widać, że doceniali chociażby te małe próby powiedzenia czegoś w ich języku.

Al Baleed było miastem zajmującym obszar 64 hektarów. Dzięki uprawie kadzidłowców stało się jednym z najważniejszych miast całego Półwyspu Arabskiego! Zawitał tu niegdyś Marco Polo. Aktualnie na miejscu dawnej potęgi zobaczyć można niewiele mówiące przyjezdnemu o jego ważności ruiny. Najlepiej zachowane są tysiącletnie pozostałości meczetu, którego sklepienie wsparte było niegdyś na 144 ośmiobocznych kolumnach.

Chodzimy tak od fundamentów do fundamentów, jednak naprawdę niewiele tu się zachowało. W największym kompleksie ruin trwają wciąż prace archeologiczne – chyba jeszcze wiele tajemnic jest pod ziemią. Teren jest bardzo rozległy, także przejście go dookoła chwilę zajmuje. W pewnym momencie wyprzedza nas starsze małżeństwo, które… wynajęło sobie meleksa z kierowcą. W lejącym się z nieba żarze to niegłupie rozwiązanie.

Pomiędzy ruinami a muzeum znajduje się niewielki zbiornik wodny. Okropnie tu śmierdzi, chwilę zajmuje mi znalezienie źródła fetoru. To pracownicy czyszczą brzeg z wodorostów, których pełno jest w wodzie – rośliny schnąc na słońcu wydzielają ten nieprzyjemny zapach… Nie przeszkadza on jednak gęsiom i czaplom, które znalazły tu chyba swój azyl. Nieco dalej na brzegu obejrzeć można stare łodzie i dziwne, kamienne twory. Były to kotwice! Przez kwadratowe otwory przeciągnięte były jeszcze drewniane fragmenty.

Przejeżdżamy jeszcze obok licznych w tej części miasta straganów, na których mieszkańcy sprzedają banany oraz kokosy i kierujemy się drogą pośród licznych kokosowych plantacji w drugą stronę – na zachód od Salali.


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! Będzie mi również niezmiernie miło, jeśli zostaniesz tu ze mną na dłużej i pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Skomentuj