Oman: Białe wydmy, Mirbat i zjawiskowa Wadi Darbat

Słyszałam, że do Salali poza sezonem nie warto jechać. Że w okolicy jest nieciekawie, niczym się region nie wyróżnia – w skrócie nuda, dno i wodorosty. To bardzo mylne podejście, bo oglądać tam jest co to niezależnie od pory roku! Wspomnę chociażby taką Wadi Darbat z turkusową wodą. Albo zamki. I wielbłądy. I białe plaże z palmami kokosowymi dookoła. Ciekaw jesteś, co zobaczyć na wschód od Salali? Pierwsza część atrakcji poniżej!

Dzień 8, 27.01.2019, część 1/2

Salala to miasto na południu Omanu, oddalone o około 1000 km od stolicy kraju, Maskatu. Najkrótsza trasa wiodąca w te strony to praktycznie prosta droga pozbawiona atrakcji. Przez kilka dobrych godzin jedziesz tylko i wyłącznie przez beżową i płaską pustynię, gdzieniegdzie zamajaczy Ci jakiś krzak, wielbłąd, lub stacja benzynowa. Jedyną ciekawostką są mijane samochody (i ewentualnie ekipy budujące tu nową drogę). W jednym miejscu znajdują się podobne do Sharqiya Sands piaski, jednak to jedyne na co możesz liczyć w bliskim sąsiedztwie asfaltu.

Do Salali chyba mało kto zagląda o tej porze roku chociażby właśnie z racji długiej drogi, którą trzeba pokonać i opinii, że nie warto. Niby z Maskatu są dostępne bezpośrednie loty, ale większość osób przybywających na kilka-kilkanaście dni do Omanu nie decyduje się na podróż na południe. A szkoda!

Khareef

Salala staje się za to celem licznych wycieczek w tak zwanym okresie khareef, czyli tutejszej wyjątkowej porze monsunowej. Tak, Oman ma porę deszczową! Ale tylko w najbliższych okolicach Salali – spowodowane jest to specyficznym ukształtowaniem terenu wokół miasta. Pora deszczowa trwa tam w lipcu i sierpniu – w czasie tym rejon niesamowicie zielenieje. Aż kipi od soczystości roślin i kwiatów! Chociażby z tego względu liczyć tu można na spotkanie z licznymi stadami wielbłądów i krów, których na północy (szczególnie tych drugich) ze względu na brak łatwo dostępnego pożywienia brakuje. W końcu prawdziwe mleko (nie takie z mleka w proszku), ściągane jest do Maskatu właśnie z okolic Salali. I sporo kosztuje taki kartonik UHTego…

Ok, przejdźmy do relacji.

Białe wydmy

Noc jest krótka – przed 6 rano budzi nas imam wyśpiewujący modły w meczecie tuż obok naszego apartamentowca. To było do przewidzenia. Przymykamy okno i śpimy jeszcze chwilę łapiąc tak cenne i nieliczne w trakcie tego wyjazdu chwile snu. Po szybkim śniadaniu ruszamy na wschód od Salali. Zwiedzanie planujemy zacząć od miejscowości Mirbat, w której to mieści się zamek, wieża Dijir, meczet i plaża. Zanim tam jednak dotrzemy, zatrzymujemy się na białych wydmach. Ze szczytów piaszczystych gór zwiewane są drobiny pyłu, który przeniesiony zostanie w inne miejsce. Jutro wydmy te będą wyglądały już nieco inaczej.

Gdy wchodzimy na jedną z nich, mamy wrażenie, jakbyśmy przenieśli się na pustynię. Upał, wiatr przesypujący piach i sięgające daleko piaszczyste wydmy… Tu jednak dla odmiany po lewej stronie widzimy zaraz morze. Schodzimy na chwilę na plażę i nawet zastanawiamy się, czy przypadkiem nie urządzić sobie tu krótkiego plażowania, ale jednak odpuszczamy. Plaża aż tak bardzo do wypoczynku nie zachęca – jest co prawda zupełnie pusta, ale dużo ładniejsze plaże widzieliśmy w samej Salali.

Qarat Bin Ali

Tuż przed Mirbatem (dawną stolicą regionu Zufar) odbijamy nieco w kierunku grobowca potomka proroka Mahometa – Bin Aliego, szanowanego przywódcy religijnego, który zmarł w 1161 r. Biała budowla z przypominającymi cebule kopułami wystaje spośród grobów, które powstawały tu na przestrzeni setek lat. Wokół panuje cisza… Mąci ją jedynie czasem szarańcza, która doszczętnie oskubała z liści co smaczniejszą roślinność.

Zaglądamy do środka. Przy sarkofagu modli się Omańczyk, który najpierw rzuca okiem na nasze bose stopy (koniecznie należy tu zdjąć buty), a następnie na moje odsłonięte nogi. Mam spodenki zakrywające kolana – zupełnie wyleciało mi z głowy, że taki strój może być w takim miejscu nieodpowiedni. Mężczyzna nie wygląda na zbyt zadowolonego z tego odzienia, ale ostatecznie kiwa głową zezwalając na wejście. Spędzamy tu tylko krótką chwilę nie chcąc przeszkadzać. W środku zakazane jest robienie zdjęć.

Gdy wychodzimy do przedsionka, zaczepia nas dwóch mężczyzn, którzy wyszli z grobowca tuż przed naszym przyjściem. Siedzą i raczą się kawą. Pytają, skąd jesteśmy, czy podoba się nam Oman i czy mieliśmy już okazję spróbować omańskiej kawy. W sumie to jeszcze nie! Przepłukują w misce z wodą maleńkie filiżanki i częstują nas aromatycznym napojem. Kawa z takich krajów kojarzy mi się ze słodkim ulepkiem, ale ta tutaj nie ma w sobie ani grama cukru. Nie przepadam za gorzką kawą, ale ta o dziwo mi smakuje. I czuję coś jeszcze. Kardamon? Zgadza się!

Plaża w Mirbat

W Mirbat parkujemy pod zamkiem, ale pierwsze kroki kierujemy na plażę. Chłopak, który pracuje w zamku oczekuje na nas, ale widząc, że oddalamy się, wraca z powrotem do cienia. Plaża jest szeroka, piaszczysta, na dodatek nawet czysta – a to już coś. W wielu miejscach w Omanie niestety walają się spore ilości śmieci. Nawet na wydmach, plażach i na pustyni. Tu jednak jest naprawdę wyjątkowo czysto.

Trwa chyba odpływ, bo przejść możemy pośród skał pokrytych przez odsłonięte ostrygi i inne morskie stworzenia. W małej kałuży natykam się na ciekawostkę w postaci chitona – miałam okazję oglądać kiedyś jedynie zasuszony okaz. Ten chiton ma się jednak nadzwyczaj dobrze w żywym wydaniu.

Ptaki na skałach bacznie nas obserwują, ale to jedyne towarzystwo. Okolica wygląda jakby wymarła. No to kierujemy się do zamku. Wspomniany chłopak zna tylko kilka słów po angielsku, dlatego też trudno się nam porozumieć. Nie jesteśmy nawet w stanie ustalić, ile kosztują bilety wstępu, a na drzwiach podane są jedynie godziny otwarcia. Trudno, wchodzimy. Dostajemy zaprogramowane na angielski audioguide’y i pomieszczenie po pomieszczeniu oglądamy to, co miejsce to ma do zaoferowania.

Zamek w Mirbat

Muszę przyznać, że wystawa robi wrażenie. Niby zamek nie jest duży i raczej nie jest też zbyt popularny wśród turystów, ale ktoś się tutaj postarał. Interaktywne prezentacje, stroje, opis kadzidłowców oraz rolnictwa Omanu, potrawy tradycyjne, ubiory kobiet z tego rejonu, trochę historii zamku – każe pomieszczenie jest zagospodarowane. A w bibliotece na samej górze zaopatrzyć możemy się w ulotki informacyjne na temat pozostałych regionów. Skrzętnie z tego korzystamy, bo wciąż jeszcze mamy tu do spędzenia kilka dni, a może będzie warto zmodyfikować plan?

Gdy wychodzimy, chłopak prosi nas o wpisanie się do księgi pamiątkowej i do tego wspomina chyba coś o pieniądzach. Jako że bilety w podobnych miejscach kosztowały 0,5 OMR od osoby, zostawiamy 1 riala. Chłopak nie protestuje, chociaż zastanawiamy się, czy nie oczekiwał więcej. Nie lubię takich sytuacji – już nawet lepiej, żeby cennik dla turystów spoza Omanu opiewał na wyższą kwotę niż dla mieszkańców, ale przynajmniej żeby zasady były znane. Długo jednak nad tym nie rozmyślamy, chwilę rzucamy okiem na okoliczne stare domy i ruszamy do Wadi Darbat!

Zatrzęsienie wielbłądów!

W drodze do Mirbat mijaliśmy setki wielbłądów, wiele z nich wchodziło na drogę zupełnie nie przejmując się samochodami. Majestatycznie kroczyły powolnie przed siebie. To kierowcy muszą na nie uważać. Gdy jedziemy do Wadi Darbat, wielbłądów jest jeszcze więcej. Stadami stoją przy autostradzie, trzeba na nie naprawdę uważać, bo nic nie robią sobie z przejeżdżających samochodów. W pewnym momencie jesteśmy świadkami, jak dwa osobniki walczą ze sobą. Kończy się to ucieczką słabszego i podskubywaniem go w biegu przez zwycięzcę. Dobrze, że tu zwolniliśmy, bo po chwili inny przedstawiciel tego stada wychodzi nam przed maskę.

Wkrótce po tym musimy się zatrzymać – kontrola wojskowych. Sprawdzają dokładnie samochód przed nam. Niedaleko jest granica z Jemenem, muszą trzymać rękę na pulsie. Jednak gdy zauważają nas w aucie, machają tylko ręką. Turyści nie są przedmiotem zainteresowania.

Zjawiskowa Wadi Darbat

Kierujemy się do oddalonej o ok. 60 km od Salali doliny rzecznej Wadi Darbat. Zanim tu trafiliśmy, nie byłam przekonana do tego miejsca, ale szybko zmieniam zdanie. Okolica wygląda rajsko! Turkusowa woda, płycizna z małymi rybkami (chociaż miejscami bywa naprawdę głęboko), a po drugiej stronie wielbłądy. Ach jakby tak zechciały przejść na drugą stronę… Nieco dalej jest parking i ścieżka prowadząca do wodospadów. Zaczepia nas jakiś starszy mężczyzna sprzedający pomarańcze i arbuzy. Dziękujemy jednak w tej chwili.

Żar leje się z nieba, aż chciałoby się tu wykąpać… Ten turkusowy kolor i szumiący nieopodal urokliwy wodospad zachęcają do zanurzenia, ale to jeden z gorszych pomysłów, jakie można mieć w tym miejscu. Po pierwsze – dno jest zdradliwe. Po drugie – ze względu na wspomniane tu liczne wielbłądy (a głównie ich odchody) i niezbyt prężnie płynącą wodę, kąpiel w tych warunkach przysłużyć się może złapaniu schistosomatozy (bilharcjozy) – choroby wywoływanej przez przywrę mogącą pasożytować w wielbłądach.

Obchodzimy wodospady podziwiając widoki – tu jest tak pięknie! Zaczepiam jakiegoś Omańczyka z prośbą o zrobienie nam zdjęcia. Następnie na górze ponad wodospadami ten sam mężczyzna proponuje sam z siebie, że zrobi nam zdjęcie z widokiem na okolicę. Jego koledzy pomagają mi przejść przez wodę po śliskich kamieniach i po chwili mamy masę fotek na pamiątkę. Przy okazji również masę zdjęć na komórce jednego z panów… Turystów wciąż tu względnie niewielu, więc też stanowimy swego rodzaju ciekawostkę dla mieszkańców. Panowie dopytują, czy nie jest to może nasza podróż poślubna. Można powiedzieć, że jak najbardziej – jedna z wielu na przestrzeni ostatnich prawie 9 lat :)

Gdy wydaje się nam, że mężczyźni już dawno wrócili do auta, spotykamy ich znów przy wielbłądach domagających się nieopodal smakołyków. Dostaję jakieś gałązki z listkami, które ponoć są przysmakiem tych zwierząt. Wielbłąd tuż przy mnie ochoczo zabiera się za pałaszowanie szybko przeżuwając to, co otrzymuje. W pewnym momencie grubą na kilka centymetrów gałązkę wyrywa mi z ręki i jakby nigdy nic, zaczyna ją przeżuwać. I nie wypluwa! Pożera ją w ciągu kilku sekund. To się dopiero nazywają zęby! Jeden z mężczyzn rzuca do męża, że ma odważną żonę. Oj tam, od razu odważną. To tylko wielbłąd. Panowie idą, a my chwilę jeszcze stoimy pośród jednogarbnych wyszukując im inne smakołyki.

Arbuz prosto z ogródka?

Gdy wracamy do auta, panowie siedzą na krawężniku i raczą się arbuzem. Pomagają nam dogadać się z niemówiącym słowa po angielsku sprzedawcą – całe arbuz kosztuje 1,5 OMR, czyli jakieś 15 zł na oko. Ok, niech będzie. Jak się później okaże arbuzy w markecie kosztują ok. 1 OMR, ale sprzedawca nie wyglądał na bogacza, a my z powodu 5 zł nie zbiedniejemy. Prosimy o cały owoc, bez krojenia. Jeden z mężczyzn szybko reaguje mówiąc, że koniecznie trzeba sprawdzić, czy arbuz jest dobry. Mówi, że Omańczycy sprytni są, nie dadzą zrobić się w bambuko. Niech będzie. Ledwo owoc zostanie rozkrojony zapada wyrok – jest dobry. Próbujemy wykrojonego kawałka i jesteśmy zachwyceni… Soczysty, słodki do granic możliwości – idealny. Nie pamiętam kiedy ostatnio jadłam tak dobrego arbuza. Chyba miało to miejsce w Rumunii, gdy w trakcie naszej rzeczywistej podróży poślubnej w 2011 roku, gdy kupiliśmy ogromny owoc od sprzedawcy przy drodze. Do tej pory pamiętam ten smak…

Jedziemy jeszcze na końcowy parking przy Wadi Darbat (przy okazji mamy wątpliwą przyjemność zobaczyć padłego wielbłąda). Można wynająć tu łódkę do popływania w dolinie, ale nie kusi nas to wystarczająco. Jest też coffee shop, ale w nim decydujemy się jedynie na kokosa do picia za 500 baisa (5 zł). O ile reszta Omanu obfituje w palmy daktylowe, tak tutaj kokosowych jest całe mrowie. Czuję się momentami jak na Sri Lance, szczególnie w centrum Salali i na plażach tuż przy mieście.

Omijając liczne wielbłądy i zatrzymując się jeszcze na chwilę, by rzucić okiem na dolinę, wracamy na trasę. Kolejny cel: dalsza eksploracja okolic po tej stronie Salali.


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! Będzie mi również niezmiernie miło, jeśli zostaniesz tu ze mną na dłużej i pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Komentarze do: “Oman: Białe wydmy, Mirbat i zjawiskowa Wadi Darbat”

  1. Super wpis! Od razu chce się kupić bilet i wylecieć nawet dzisiaj:) Pozdrawiamy!

  2. Moim zdaniem każde miejsce jest godne odwiedzenia o każdej porze roku. A te setki wielbłądów przypominają mi moją ostatnią podróż do Australii i rzesze kangurów, których dosłownie nie sposób było ominąć na drodze;)

  3. Te wydmy zrobiły na nas największe wrażenie. To tylko piasek, a wygląda obłędnie :D

Skomentuj