Oman: Bimmah Sinkhole, Wadi Shab i antylopy

Nieco ponad godzinę jazdy autostradą z Maskatu (naszpikowaną fotoradarami!) leży jedna z największych atrakcji Omanu – Bimmah Sinkhole. Co to takiego? Czy warto uwzględnić to miejsce w swoim planie zwiedzania? I dlaczego ludzie skaczą tam czasem przez barierkę?

Dzień 3, 22.01.2019 część 2/2

Jadąc dalej wzdłuż wybrzeża docieramy do…

Bimmah Sinkhole

Bimmah Sinkhole to skalne zapadlisko wypełnione wodą. Kryształowo czysta przy brzegu ma turkusowy odcień (w godzinach porannych jest to ponoć najlepiej widoczne), na środku jednak przechodzi w czerń. Musi tu być głęboko – według znalezionych informacji wychodziłoby na to, że w najgłębszym miejscu to małe jeziorko (50 x 70 m) ma ok. 20 m.

Schodzimy na dół po wybetonowanych schodach i moczymy chwilę nogi strasząc niechcący małe rybki. Woda jest zimna – średnio zachęca do kąpieli, jednak jest kilku chętnych na zanurzenie się. Spotykamy tu po chwili po raz trzeci dziewczynę, którą mijaliśmy już trzykrotnie. Wraz z jakimś chłopakiem objeżdża Oman na rowerze. Podziwiam, bo przy tych górkach i dołkach oraz lejącym się z nieba ukropie, nie jest to łatwy wyczyn.

Bimmah Sinkhole to nic innego jak lej krasowy – zagłębienie to powstało na skutek zapadnięcia się wierzchniej warstwy skał. Wapień pod spodem był przez pewien czas wymywany, a gdy powstała jaskinia powiększyła się do rozmiarów uniemożliwiających utrzymanie się wierzchniej warstwy, sklepienie runęło. Lokalni mieszkańcy uważają jednak, że Bimmah Sinkhole powstało na skutek uderzenia meteorytu Hawaiyat Najm – Spadającej Gwiazdy, stąd też pojawiła się nazwa parku otaczającego lej. Jako że miejsce to leży około 600 metrów od brzegów morza, woda wewnątrz jest słona – to woda morska!

Teren parku otoczony jest ogrodzeniem., przed bramą mieści się niewielki parking. Zatrzymują się tu nie tylko turyści, ale też i miejscowi – na terenie jest plac zabaw oraz kilka altanek, w których można biwakować. Omańczycy chętnie korzystają z tej możliwości i w związku z tym na wejściu umieszczona została tablica informująca o konieczności odpowiedniego ubioru. Mimo że w Bimmah Sinkhole można się kąpać, niedopuszczalne są tu bikini czy – w przypadku mężczyzn – slipy. Kobietom zaleca się zakrywanie kolan i ramion (nawet w stroju kąpielowym – można skorzystać z koszulki i kąpielowych legginsów), panowie natomiast powinni mieć szorty.

Na miejscu skorzystać można także z czystej toalety – w ogóle toalety publiczne w Omanie to osobny temat. Tak czystych i zadbanych ogólnodostępnych „przybytków” nie widziałam chyba w żadnym innym kraju. Jedynie na stacjach benzynowych trafiały się czasem toalety, z których korzystanie mogło budzić lekką odrazę.

Skoki z wysokości

Gdy już mamy wracać do auta, przez otaczający lej murek przechodzi kilku chłopaków – wygląda na to że przynajmniej jeden z nich rozważa skok do wody. Początkowo myślę, że tylko się z kumplami wygłupia, ale po kilku minutach bierze rozbieg i ląduje w głębinie! Czy to odwaga czy głupota – nie mnie osądzać. Przyznam jednak, że nawet umiejąc pływać, nie odważyłabym się na taki skok. Jemu na szczęście się udaje i już po chwili wychodzi z wody.

Odpływ, ogórek morski i murena

Do noclegu mamy już nie tak daleko, a wciąż jest jeszcze jasno i przyjemnie. Zatrzymujemy się na dłuższą chwilę na plaży – odpływ odsłonił spore połacie porośniętych glonami kamieni. Wokół biegają kraby, w maleńkich mini-basenach tłoczą się małże i rybki żądne przetrwania. W jednym zauważam czarnego ogórka morskiego (inaczej strzykwę), w innym – małą murenę, która zorientowawszy się, że może być zagrożona, w dzikich konwulsjach ucieka między skały. Pachnie tu o ile można tak powiedzieć morzem – to taki charakterystyczny zapach wybrzeża… Plaża złożona z dużych, białych otoczaków nie zachęca do wylegiwania się, ale jej zaciszność jest idealna na chwilę przerwy.

Gdy mamy wracać do samochodu, trafiam na ogromny fragment koralowca. Nie sądziłam, że może być aż tak ciężki! Odkładam go jednak z powrotem na miejsce – pamiętaj, że koralowców z podróży nie wolno przywozić, grożą za to spore kary.

Antylopy!

Mamy akurat złotą godzinę, gdy trafiamy w okolicę ze znakami ostrzegającymi przed antylopami. Nie liczę, że uda się jakieś zobaczyć, ale już po chwili zauważam przy drodze jedną, drugą, kilkaset metrów dalej w krzakach – kolejną. Zwierzęta są jednak bardzo płochliwe. Wystarczy, że wysiądę z samochodu i zrobię kilka kroków, a już uciekają w podskokach pokazując swoje zadarte ogonki.

Sporo Omańczyków wyruszyło, by spędzić wieczór na łonie natury. Rozstawiają auta, rozbijają namioty, delektują się przyrodą i swoim towarzystwem. To rzeczywiście popularny sposób spędzania czasu razem. Aż trochę zazdroszczę tego luzu i podejścia – u nas nawet jeśli pogoda dopisuje, ciężko znaleźć chwilę na taki relaks w gronie rodziny i znajomych, na dodatek w tak pięknych okolicznościach przyrody.

Wadi al Shab

Już mamy jechać do hotelu, gdy trafiamy na znaki kierujące na Wadi al Shab. No tak… zupełnie zapomniałam o tym miejscu, mimo że jest chyba najpopularniejszą doliną rzeczną w całym Omanie. Zjeżdżamy z trasy, ale na rejsy po dnie kanionu jest już za późno – łódki pływają tu jedynie między mniej więcej 8:00 – 17:00 (18:00), ale panowie już przycumowali je do brzegu. Nawet jakby zdecydowali się nas przewieźć, to i tak jest już zbyt późno na wędrówkę wgłąb kanionu, w stronę kompleksu naturalnych basenów, w których można się kąpać. Na końcu ponoć znajduje się jaskinia, do której można wpłynąć!

Niestety łódka to jedyny sposób na dostanie się wgłąb wadi. Szkoda, bo okolica wygląda pięknie. Kilkuminutowy rejsik kosztuje 1 OMR w dwie strony (ok. 10 zł) – jako że Wadi Shab leży ok. półtorej godziny drogi od Maskatu autostradą (uważać należy jednak na fotoradary), obiecujemy sobie wrócić tu następnym razem.

Krecimy się jeszcze chwilę po okolicy, w tym po wiosce Tiwi, w której starsi wyszli na ulicę, a młodzież dokazuje z piłką. W tym wszystkim brakuje mi kobiet – ogółem jest ich na ulicach bardzo niewiele, a mało która ubrana jest inaczej niż w strój zakrywający całe ciało.

Kierunek: Sur!

Robimy nieco zamieszania, bo każdy chce zobaczyć, kto to tak kręci się po jego ulicach, ale w końcu wracamy na trasę i kierujemy się do Sur. Wybraliśmy dobry moment, bo niedługo później się ściemnia, a jazda po ciemku nie należy do najprzyjemniejszych. Oślepiające światła, niektóre samochody bez oświetlenia, inne non stop na długich, piesi i rowerzyści bez odblasków, do tego kozy… To mieszanka wybuchowa. Niby w Omanie jeździ się naprawdę świetnie, ale i tak po zmroku lepiej być już w miejscu docelowym.

W Sur odnajdujemy nasz hotel bez najmniejszego problemu. Za 12 OMR (ok. 120 zł) mamy do dyspozycji dwupokojowe mieszkanie z kuchnią i łazienką. Już na wejściu zatyka nas zapach palonego kadzidła. Czujemy się trochę jak w kościele! Jednak właśnie z kadzidła słynie Oman – wyczytałam gdzieś nawet, że kadzidło, które zaniesione zostało Jezusowi w darze po jego narodzinach, pochodziło właśnie z omańskich kadzidłowców!

Naftalinowe aromaty…

Zapach kadzidła to jednak mały pikuś. W apartamencie czekają nas trudniejsze do zniesienia aromaty – w zlewie i umywalce umieszczono kolorowe kule, które mają za zadanie odstraszanie robactwa. A śmierdzą… o matko. Od razu przypomina mi się zapach naftaliny, którą babcia w swoich szafach próbowała niegdyś wytrzebić mole. Ten zapach jest tak charakterystyczny, że moja zmarła niedawno ukochana babcia znów staje mi przed oczami… Wyjazd miał służyć ukojeniu skołatanych po ostatnim okresie nerwów, ale w tej sytuacji – nie mogę opędzić się od natłoku myśli.

Szybko jednak próbuję się otrząsnąć. Otwieram wszystkie okna, ale niewiele to daje. Zapach jest wręcz duszący, ale spędzamy tu na szczęście tylko jedną noc. Żeby tylko nikt nam samochodu na ulicy nie podrapał! Na hotelowym parkingu nie mamy szans się zmieścić, więc musimy stanąć przy ulicy.

Okolica jest głośna, a w porze modłów mamy kanonadę z dwóch pobliskich meczetów. Taaak… przed świtem będzie wesoło. Jeszcze przed 6:00 zaczynają lecieć z głośników modły, ale czy rzeczywiście nas obudzą? Jesteśmy tak zmęczeni, że zasnęlibyśmy nawet w trakcie imprezy w naszym aktualnym lokum… Było jednak warto!


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! Będzie mi również niezmiernie miło, jeśli zostaniesz tu ze mną na dłużej i pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Komentarze do: “Oman: Bimmah Sinkhole, Wadi Shab i antylopy”

  1. Bardzo ciekawa wycieczka :) Nam najbardziej spodobał się Bimmah Sinkhole. Też byśmy tylko pomoczyli nogi, skakać tam nikt z nas by się nie odważył. :P

  2. A ja lubię leje krasowe wypełnione wodą pierwszy raz widziałam dwa w Chorwacji w miejscowości Imotski. Marzę o wyprawie na Jukatan w Meksyku, ale widzę, że muszę poszukać też bliżej, choćby w Omanie, który chodzi mi po głowie

    1. Zdecydowanie polecam ;) Oman to niesamowity i różnorodny kraj, leje krasowe to tylko niewielki ułamek tego, co oferuje!

  3. Wróciliśmy z Omanu wczoraj i jesteśmy zachwyceni. Natomiast akurat Bimmah Sinkhole to najsłabsza atrakcja Omanu, porównując do niesamowitych tras offroadowych (na wielu się wytłukliśmy- wspaniałe widoki), do olbrzymich żółwi składających jaja na plaży, tych wszystkich boskich wadis (żałujcie, że nie udało Wam się zobaczyć Wadi Shab), fortów, pustyni (wjechaliśmy na nią od strony, w której grama komercji nie zaznaliśmy, tylko wydmy i my) i pięknych plaż. A do tego rewelacyjne szerokie drogi, bogactwo i przepych, a także malutkie wioski gdzieś na końcu świata. Antylopy nie udało nam się zobaczyć :)

Skomentuj