Dzień 7, 02.05.2014 – WIJK AAN ZEE – ALKMAAR – EDAM – VOLENDAM – MARKEN – HOBOKEN
Będąc w Holandii, koniecznie trzeba zajrzeć do Alkmaar. Alkmaar położone jest w północno-zachodniej Holandii nad Kanałem Północnoholenderskim, niedaleko Amsterdamu. Miasto powstało w X w., a prawa miejskie otrzymało w 1254r. Alkmaar stało się sławne dzięki zwycięstwie nad Hiszpanami z roku 1573, był to przełom w 80-letniej wojnie niepodległościowej Holandii z Hiszpanią. Ze względu na dobre położenie, łagodne zimy i wilgotne lata, proces wegetacji jest tu wydłużony. Z tego względu dzięki większej dostępności pastwisk, Alkmaar jest jednym z głównych ośrodków holenderskiego przemysłu mleczarskiego. W mieście tym w każdy piątek od kwietnia do pierwszego piątku września włącznie w godz. 10-12:30 odbywa się niezwykły tradycyjny targ serowy. Targ jest już tradycją, ponieważ odbywa się w tym miejscu od ponad 400lat! Niestety obecnie organizowany jest jedynie ze względu na turystów, dobijane targi nie mają nic wspólnego z prawdziwymi zakupami, są jedynie zwykłym przedstawieniem. Aby każdy mógł usłyszeć co nieco o historii targu i o tym co się dzieje, na placu rozmieszczone są głośniki, a na ratuszu umieszczony jest telebim. Komentatorka w jęz. holenderskim, angielskim, niemieckim i francuskim tłumaczy na bieżąco wszystkie niuanse dotyczące sprzedaży serów. Wszyscy wystawcy ubrani są w białe, tradycyjne stroje. Dzięki widowisku, Alkmaar odwiedzane jest przez setki tysięcy turystów rocznie, w czasie piątkowych targów bardzo ciężko jest przecisnąć się przez wszechobecne tłumy ludzi.
Jeśli chce się uczestniczyć w tej imprezie od samego początku, warto przybyć na plac Waagplein minimum pół godz. przed rozpoczęciem – tłumy turystów dość szybko ściśle zajmują przygotowany podest widokowy i otaczają rząd barierek rozmieszczonych wokół placu z serami. Ewentualnie jeśli ma się więcej czasu, warto najpierw przejść się po mieście, a na plac wrócić po godzinie od rozpoczęcia targu – nie będzie już tak ciasno, można mieć nawet spore szanse dostania się do pierwszego rzędu obserwatorów. Targ odbywa się tuż przed ratuszem , przy którym znajduje się budynek The Waag z wagą do ważenia serów, rozpoczęcie targu symbolizuje specjalny dzwonek. Sery rozłożone na placu (nawet kilkadziesiąt tysięcy kilogramów!) produkowane są przez 4 cechy serowe. Każdy z nich rozpoznać można po kolorowej wstążce przyczepionej do kapelusza oraz po kolorze specjalnych nosideł do przenoszenia dużych i ciężkich serów. Gdy nosidło zostanie załadowane 4 krążkami sera (ok. 130kg), dwóch tragarzy (zwanych po holendersku Alkmaarse Kaasdragersgilde) w widowiskowy sposób przenosi je do budynku wagi, czasem po drodze zdarza się, że ser spadnie. Po zważeniu sery przenoszone są z powrotem i układane na specjalnych wózkach, którymi transportowane są do ciężarówki. Sery oceniane są przez specjalną komisję złożoną z przedstawicieli wszystkich cechów. Specjalnym nożykiem wycinany jest kawałek sera i poddawany ocenie: liczy się głównie smak, zapach i konsystencja. Czasem członkowie komisji dają spróbować świeżo wykrojonego sera przechodząc wzdłuż barierek. Poza serami, w Alkmaar produkuje się czekoladę. Lubiącym muzea polecam niewielkie muzeum sera znajdujące się w ratuszu a także muzeum piwa. Ponadto miasto to posiada ponad 400 zabytkowych budynków (np. budynek The Waag z XIVw.).
Jeśli ktoś jest zainteresowany kupnem sera, wokół placu ustawione są stoiska (poza serami można kupić również rękodzieło). Niestety nie wiem, ile mogą kosztować sery sprzedawane w Alkmaar, ponieważ najzwyczajniej ze względu na tłumy zainteresowanych nie udało mi się dostać do straganu. Szybko się poddałam, ale zakupów serowych dokonaliśmy już wcześniej w Goudzie.
Niestety bardzo zmarzłam w trakcie obserwowania serowego przedstawienia, ale udało mi się odrobinę ogrzać w muzeum sera.
W muzeum sera można zapoznać się z technikami produkcji i stosowanymi maszynami.
Jeśli zgłodniejecie, przy straganach z serami znajduje się również punkt sprzedający świeżo robione holenderskie naleśniki. W cenie wybrać można dwa dodatki (ja wybrałam sobie odrobinę rozgrzewającą galaretkę imbirową i cynamon, mój mąż z kolei skusił się na czekoladę i toffi).
Po drodze z Alkmaar do Edamu trafiliśmy na kilka cudownych widoków. Zdjęcie niestety nie oddaje piękna pola tulipanów z wiatrakiem w tle. Każdy przejeżdżający samochód zawracał i zatrzymywał się chociaż na kilka minut, żeby napatrzeć się na ten niezwykły widok.
W Edamie szukaliśmy słynnego sera edamskiego. W budynku wagi niestety sery bardzo przypominały wyglądem goudę, a nam zależało na kupnie dużej tradycyjnej gomuły sera pokrytej czerwonym woskiem. Tego czego szukaliśmy nie było w żadnym sklepie z serowym asortymentem. Typowy edamski ser udało się nam odnaleźć dopiero w małym sklepiku z różnościami spożywczymi. Dostępne były jedynie 2 kule w cenie 10 euro każda. Jeśli zawitacie do Edamu, koniecznie wybierzcie się na spacer. Jest to urocze niewielkie i co najważniejsze ciche miasteczko.
Z Edamu udaliśmy się do sąsiedzkiego Volendam. Miasto to jest przeciwieńswtem Edamu – tłoczne, głośnie, ale również mające swój urok. To małe rybackie miasteczko cieszy się dużą popularnością wśród turystów. W porcie spotkać można mieszkańców ubranych w charakterystyczne tradycyjne stroje – kobiety noszą obcisłe gorsety, koronkowe czepce i kolorowe pasiaste spódnice, mężczyźni natomiast szerokie spodnie i kamizelki. Turyści mogą za sporą opłatą zrobić sobie zdjęcie w takich strojach w kilku punktach przy nabrzeżu.
Na pożegnanie z Holandią wybraliśmy się w odwiedziny do specyficznego miasta Marken. Jest to miasteczko, które przez prawie osiem wieków leżało na wyspie, w końcu w 1957r. zostało połączone z resztą lądu groblą, po której biegnie droga. Mimo tego, miejscowość zachowała swój dawny charakter – w związku z częstymi powodziami, mieszkańcy budowali swe domy na wysokich palach.
W Marken po raz kolejny mieliśmy okazję odwiedzić warsztat specjalizujący się w produkcji sabotów. Tym razem udało nam się załapać na pokaz, jak takie buty są robione.
Tym sposobem pożegnaliśmy Holandię i wieczorem przekroczyliśmy granicę z Belgią. Kierunek – Antwerpia oraz belgijskie czekoladki i piwa :)

Rocznik 86. Zarażona podróżniczym bakcylem od ponad 25 lat, raczej bez szans na wyleczenie. Lubiąca ciepełko miłośniczka Azji Południowo-Wschodniej oraz paradoksalnie… Islandii. W wolnej chwili zajmuje się swoimi pozostałymi pasjami jakimi są rośliny owadożerne oraz amatorsko fotografia.
Ja właśnie wybieram się w kwietniu do Holandii na Dni Króla :) Zapisałam w notesie o targu i na pewno zawitam:)
Fajny blog bardzo! Zostaję na pewno na dłużej :)
Zapraszam też do siebie !
Mimo że jest to wydarzenie organizowane typowo dla turystów to jednak warto to zobaczyć :) Tylko przygotuj się na tłumy… Cierpliwość popłaca, można się dzięki temu znaleźć w pierwszym rzędzie :)