Łotwa: Łotewskie Muzeum Etnograficzne – skansen na obrzeżach Rygi

Po dniu w Tallinnie przychodzi pora, by wrócić do Rygi. Zwiedzanie zamkniętego skansenu, ostatnie łotewskie przysmaki, ostatni spacer po mieście – właśnie tak spędzam pozostałe kilka godzin mojego pierwszego wyjazdu solo. Na koniec nie obywa się bez przygody…

Dzień 3, 3.02.2020

Gdy miasto budzi się powoli do życia, jestem w drodze na dworzec autobusowy. Za kilkadziesiąt minut opuszczę Tallin – kilka godzin w drodze i będę z powrotem na terenie Łotwy, w Rydze. Nieco zarwana noc i wczesna pobudka sprawiają, że większość drogi przesypiam.

W sumie początkowo niewiele tracę, bo widoków za oknem i tak za bardzo nie uświadczę – zwyczajnie nic nie widać. Wciąż jest ciemno. Wkrótce obudzi mnie jednak wschodzące słońce, więc będę mogła zobaczyć chociaż trochę, jak wygląda Estonia i Łotwa poza swoimi stolicami. W dużym skrócie – będzie to dużo lasów. Ciekawe, czy mieszkańcy tych krajów lubią grzybobrania?

Centraltirgus – hale targowe

Do Rygi dojeżdżam w okolicach godziny 11:00. Tuż przy dworcu znajdują się połączone ze sobą cztery  hale targowe, które celowo zostawiłam sobie na dzisiejszy dzień. W trakcie moich podróży obowiązkowe dla mnie są wizyty w skansenach i właśnie na targowiskach. W takich miejscach najlepiej można poczuć klimat danego regionu. Zobaczyć, co oferowane jest w sprzedaży, podejrzeć kupieckie zwyczaje miejscowej ludności, popróbować lokalnych ciekawostek.

Nie inaczej jest i tutaj. Już w pierwszej hali rzucają mi się w oczy słoje z kiszonymi różnościami. Przeważa kiszony czosnek w postaci całych główek. Kolejna hala to głównie wędzone ryby. Mimo że sprzedawczyni nie za bardzo zna angielski, udaje mi się kupić makrelę wędzoną z serem. Są też ryby wędzone np. z migdałami. W kolejnej hali kupić można m.in. nabiał.

Akademia Nauk Łotwy

Na zewnątrz z kolei odbywa się targ z ubraniami. Nie zwracam na niego jednak uwagi, bo przykuwa ją wysoki budynek do złudzenia przypominający warszawski Pałac Kultury i Nauki. To wybudowany na wzór Siedmiu Sióstr Stalina sowiecki wieżowiec Akademii Nauk Łotwy na którego XIV piętrze mieści się platforma widokowa.

Budynek ogółem ma 21 pięter, ale i z czternastego widok na miasto jest wystarczająco imponujący. Jednak podziwianie panoramy z kościoła św. Piotra w zupełności mi tym razem wystarczy. Budynek powstawał w latach 1953-1958, czyli w bardzo podobnym okresie jak PKiN w Warszawie (którego to budowa trwała w latach 1953-1955), ale jest znacząco niższy od polskiego brata – różnica wynosi aż 60 metrów.

Obchodzę okolicę, trafiając przypadkiem na teren dawnego getta. Sporo tablic ze zdjęciami pozwala poznać niezbyt różniące się od naszych stron oblicza II Wojny Światowej na tych terenach. Ustawiony został tu także jeden z wagonów służących przewożeniu jeńców do obozów koncentracyjnych.

Łotewskie Muzeum Etnograficzne

Zbieram się i zamawiam Bolta. Jako ostatni kierunek tej podróży obieram ryski skansen – Łotewskie Muzeum Etnograficzne. Kierowca dowozi mnie pod bramę i szybko zawraca. Niestety obiekt jest… zamknięty. Zupełnie zapomniałam, że to poniedziałek, a w poniedziałki jak wiadomo wiele obiektów muzealnych jest najczęściej pozamykane. Nie inaczej jest i w tym przypadku.

Przez furtkę wita mnie dwóch mężczyzn i kobieta. Łamaną angielszczyzną jeden z nich informuje mnie, że mogę przyjechać jutro. Tyle, że jutro mnie tu już nie będzie… Pracownicy skansenu rozmawiają ze sobą przez krótką chwilę i wpuszczają mnie! Jeden z panów każe zaczekać. Ekipa znika w budynku kasy biletowej i przez długą chwilę nikt nie wychodzi. Dalej mam czekać? A może powinnam sobie pójść?

O moje nogi ociera się puchaty kot, więc poświęcam mu chwilę uwagi. Wreszcie Łotysze wychodzą do mnie z wyraźnie zadowolonymi minami. Znaleźli to, czego szukali. Mapkę skansenu z opisami po angielsku! Zostaję poinformowana, gdzie najlepiej się udać, jaką trasą wrócić. Niestety chaty są pozamykane, ale nie jest to dla mnie problem – w tej sytuacji i tak sama możliwość przejścia po tym terenie to sporo. I na dodatek pracownicy skansenu nie chcą nawet centa za moje zwiedzanie.

Jestem bardzo zaskoczona. Kilkukrotnie dopytuję, czy na pewno mam nie płacić za bilet, aż wreszcie z uśmiechem na ustach panowie przeganiają mnie dalej. No to zaczynam spacer po lesie. Tutejszy skansen – podobnie jak ten w Tallinnie – zajmuje całkiem spory leśny obszar. I mam go dzisiaj tylko dla siebie! Towarzyszą mi jedynie nieliczne ptaki. Chodzę od chaty do chaty, od skupiska budynków do skupiska podziwiając architektoniczne detale starych zabudowań przeniesionych tu z różnych stron Łotwy.

Pierwszym budynkiem w otwartym dla turystów w 1932 roku skansenie była drewniana stodoła z XVIII w. Obecnie obejrzeć tu można ponad 120 zabudowań podzielonych na cztery grupy odpowiadające regionom Łotwy. Są tu chaty, kościoły, młyny, karczma. Ich wnętrza kryją ponoć ponad 3 000 eksponatów będących przedmiotami codziennego użytku.

Dochodzę w końcu do ostatniego budynku – ogromnego wiatraka stojącego na wzgórzu. Wracam polecaną okrężną trasą, nad brzegiem jeziora Jugla. Obejście skansenu zajęło mi nieco ponad godzinę.  Trochę szkoda, że nie udało się zajrzeć do zabudowań, ale ta godzina warta była przyjazdu tutaj. Żegnam się serdecznie z ludźmi, którzy byli tak mili, że mnie tu wpuścili i zamówionym Boltem wracam do centrum. Mam jeszcze chwilę, zanim przyjdzie czas powrotu na lotnisko.

Wykorzystuję ją na ostatni spacer po starym mieście i obiad. Trafiam do restauracji 1221, której to fasada pomalowana jest na niebiesko. Cechą charakterystyczną są dodatkowo dwie namalowane na niej krowy. Tanio tu nie jest, ale trudno . Na stoliku ląduje po chwili zupa gulaszowa z łosia i tradycyjne dla Łotwy danie w postaci podawanego z kefirem grochu z boczkiem. Już w połowie drugiego dania poddaję się. Jest pysznie, ale bardzo tłusto. I syto.

Jeszcze chwila pośród urokliwych, kolorowych kamienic pełnych różnych detali i czas wracać na lotnisko. Za kilka euro dojeżdżam do lotniska ponownie Boltem. Przejazd komunikacją publiczną zajął mi pierwszego dnia około pół godziny, tym razem kierowca dowozi mnie do celu w ciągu kilkunastu minut. Do lotniska daleko nie jest, ale autobus ma po drodze liczne przystanki.

Kontrola bezpieczeństwa, ostatnie zakupy (jestem tylko z bagażem podręcznym, więc dobrze się składa,  że na lotnisku w Rydze można kupić estoński likier Vana Tallinn – wiąże się on dla mnie z wieloma miłymi wspomnieniami z czasów kursu wakacyjnego Erasmus) i już mogę usadowić się wygodnie pod bramką.

Moja pierwsza podróż solo obyła się bez komplikacji i dzięki niej mogłam ułożyć sobie kilka spraw w głowie. Do tego sprawdziłam się i… nabrałam ochoty na więcej takich przygód! Czuję ogromną satysfakcję, ale i zmęczenie. Czekając na lot przysypiam nieco, jednak w pewnym momencie nagle się ożywiam. Coś mi się tu nie zgadza. Zmęczenie jest kiepskim towarzyszem podróży… Mało brakuje, a po raz pierwszy przegapiłabym swój samolot czekając nie w tym miejscu co trzeba.

Ale niech mi ktoś wytłumaczy – jaki jest sens dwóch lotów AirBaltic/LOT do Warszawy, jeden o 18:15 (ten mój właściwy), a następny 18:20 (ten, przy którym czekałam)? Szybko przemieszczam się pod właściwą bramkę, ale czasu niewiele, a muszę pokonać całe lotnisko. Zdążę czy nie zdążę? Pędzę na złamanie karku gubiąc po drodze resztki zaspania. Kawa by mi tak ciśnienia nie podniosła!

Gdy już jestem we właściwym miejscu okazuje się, że mam sporo szczęścia – pasażerowie wciąż czekają na wejście do samolotu. Pocieszające jest to, że nie byłam sama w tej pomyłce. Przy „moim” samolocie z 18:15 czekał pan z lotu o 18:20. Przynajmniej liczba pasażerów na obu lotach by się zgadzała :)


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! Będzie mi również niezmiernie miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza. 

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Skomentuj