Bawaria: Pałac Linderhof i zamek Neuschwanstein

Na Bawarię wiele czasu niestety nie mamy. Głównie chodziło jednak o Oktoberfest i ten plan został w 100% zrealizowany. Czy to znaczy że poza Monachium nic nie zobaczyliśmy? Nic bardziej mylnego. W naszym planie zwiedzania nie mogło zabraknąć chociażby pałacu Linderhof czy słynnego Neuschwanstein będącego wzorem dla zamku Disneya.

Dzień 3, 24.09.2018

Po pięknej pogodzie z dnia poprzedniego nie został nawet ślad. Wszystko jest totalnym przeciwieństwem! Jest lodowato, mokro, ciągle pada deszcz. Ogółem – zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Długo zwlekamy z wyjazdem licząc, że pogoda się poprawi, ale jest już naprawdę późno. Dłużej czekać nie możemy, bo w końcu nic nie zobaczymy.

Pałac Linderhof

Na początek kierujemy się do pałacu Linderhof. To neobarokowy pałac wzniesiony w latach 1874 – 1878 (pierwsze plany budowy powstały w 1869 roku). To jeden z trzech zamków króla Ludwika II Wittelsbacha – jedyny, w którym władca mieszkał przez dłuższy czas. Pozostałe to słynny Neuschwanstein i Herrenchiemsee. Plany budowy zainspirowane zostały między innymi przez Petit Trianon w Wersalu.

Na parking (płatny 2,5 EUR) zajeżdżamy jako jedni z pierwszych. Trafiamy tu idealnie – akurat za 10 min. będzie kolejna tura zwiedzania. Za 8,5 EUR za osobę kupujemy bilety i ustawiamy się przy bramkach prowadzących do wejścia. Po chwili naszą kilkunastoosobową grupę przejmuje przewodniczka.

Oszałamiające wnętrza

Już na wejściu informuje wszystkich, że robienie zdjęć wnętrz jest zabronione. Żeby móc fotografować środek pałacu, należy ubiegać się o zgodę wcześniej. Wielka szkoda! Chcąc nie chcąc posłusznie przewieszam aparat przez ramię i po chwili zaczynamy zwiedzanie. Co prawda to zupełnie nie mój styl, ale już w pierwszym pomieszczeniu można oniemieć z zachwytu. Pokoje są tak bogato ozdobione, że naprawdę robi to wrażenie. Mnóstwo detali, złotych zdobień, figurek obrazów. Porcelanowy żyrandol, stolik, który stał na platformie zjeżdżającej w dół żeby został zapełniony smakołykami dla lubiącego zjeść władcy… Największe wrażenie robi jednak na mnie pokój z przymocowanymi na ścianie naprzeciw siebie ogromnymi lustrami. Gdy stanie się przed jednym z nich, ma się wrażenie, że pokój ten mimo swojego niewielkiego rozmiaru, w ogóle nie ma końca.

Park wokół pałacu

Zwiedzanie nie trwa długo. Depczemy po piętach innej grupie, by po ok. 30 min. wyjść. Pomieszczenia wyglądały tak zachwycająco, że niestety nie pamiętam za wiele z tego, o czym mówiła przewodniczka. Postanawiam doczytać trochę o tym miejscu po powrocie. Gdy wychodzimy, trafiamy na odbywający się co 30 min. wybuch sztucznego gejzeru w stawie przed pałacem.

Teraz już na własną możemy obejrzeć park otaczający pałac. Mimo paskudnej pogody, jest naprawdę pięknie! Niestety najlepszy widok na pałac psują ustawione za nim dźwigi – akurat przebiegają tu jakieś prace renowacyjne. Z oddali widzimy pawilon muzyczny, później zaglądamy jeszcze do domku marokańskiego.

Długo w parku zabawić jednak nie możemy, bo czas pędzi niemiłosiernie. Przez tą zwłokę w oczekiwaniu na polepszenie pogody możemy nie zdążyć w kolejne miejsce! Jednak w sklepiku z pamiątkami połączym z niewielką kawiarnią nie możemy odmówić sobie czegoś słodkiego. By czymże byłby wyjazd do Nieniec bez tradycyjnego Apfelstrudel?! Zaopatrzeni dodatkowo w kilka precli, możemy ruszać dalej.

Bawarskie krajobrazy

Widoki po drodze są niesamowite. Szczerze przyznaję, że bardzo nie doceniałam Niemiec. Kraj ten – mimo że wrażenie zrobił na mnie Hanower, Poczdam czy Norymberga-  wydawał mi się mało interesujący. A tu proszę – piękne zabytki, niesamowite widoki… Będziemy kiedyś musieli wrócić do Bawarii na dłużej! Po drodze mijamy ogromne pastwiska, wzgórza tonące we mgle, a gdzieś w oddali w chmurach nikną ośnieżone Alpy… Aż żal, że nie możemy zostać tu chociaż jednego dnia dłużej!

Zamek Neuschwanstein

Gdy docieramy pod zamek Neuschwanstein, pogoda jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmienia się nie do poznania. Znów robi się ciepło, o deszczu możemy zapomnieć. Tak samo jak o wejściu do środka…  W związku z tym, że nie do końca mieliśmy sprecyzowane plany i nie kupiliśmy biletów z wyprzedzeniem przez Internet, teraz już nie mamy na to szans. Sprzedawane w kasie są bilety na godzinę 17:00 – o tej porze będziemy już na lotnisku. Poza tym kolejka jest tak długa, że i tak nie mielibyśmy szans na zakup. Postanawiamy podjechać na górę, żeby chociaż spojrzeć na zamek z bliska. Jestem nic o-cza-ro-wa-na!

Budowa Neuschwanstein (ta nazwa funkcjonuje od 1886 roku, wcześniej był to Neue Burg Hohenschwangau – Nowy Zamek Hohenschwangau), rozpoczęła się w 1869 roku. To pierwszy z zamków powstałych na polecenie króla Ludwika II. Niestety władca długo się tą perłą architektury nie nacieszył – spędził w nim tylko 172 dni nie dożywając ukończenia budowy. Jeśli interesuje Cię historia tego zamku, zajrzyj chociażby na Wikipedię – nie chcę powtarzać tu kolejny raz tego, co już zostało świetnie opisane w wielu miejscach :)

Jako że mamy bardzo ograniczony czas, decydujemy się podjechać na górę autobusem. Bilet kosztuje 3 EUR za osobę dorosłą w dwie strony. Trzeba podejść do budki za kasami, na parking znajdujący się mniej więcej pod zamkiem Hochenshwangau. Ustawiamy się w kolejce i czekamy na transport. Dla chętnych jest opcja wjazdu bryczką, jednak zdecydowanie bardziej wolimy autobus. Wąską – jednokierunkową jak się później okaże – drogą wjeżdżamy w okolice mostu Marienbrucke. To właśnie stąd można liczyć na piękne panoramy. Ale… na mostku jest kolejka. To chyba najbardziej zatłoczona niemiecka atrakcja.

Marienbrucke

Motek ugina się pod każdym kolejnym krokiem, niezbyt pewnie się czuję. Ale zdecydowanie warto było tu przyjechać chociażby dla tego widoku! Słów brak, by opisać to, co widzimy. Niebo znów się zachmurzyło, ale akurat, jak jesteśmy na moście, spomiędzy ciemnych chmur wygląda słońce. Daje to dość intrygujący efekt! Marzy mi się, żeby zobaczyć jeszcze kiedyś ten zamek w trakcie takiej typowej, złotej jesieni – gdy wszystkie okoliczne drzewa wybarwią się na żółty, czerwony i pomarańczowy kolor. To dopiero musi być efekt wow!

Możemy podejść jeszcze wyżej lub iść pod zamek. Wybieramy opcję drugą i dobrze, bo okazuje się, że wcale nie trzeba mieć biletu żeby zajrzeć na dziedziniec. Biletowany wstęp dotyczy jedynie zwiedzania wnętrz. Schodząc z mostu wyrażam swoje obawy co do jego uginania się pod każdym krokiem. Ledwo wypowiem kilka słów, odwraca się do mnie dziewczyna idąca przodem – „czułam to samo!”. Polka :) Rodaków trochę tu spotkać można, ale w związku z tym, że to jedna z największych atrakcji Niemiec, mieszanka nacji, które można tu spotkać, jest imponująca.

Zamek Neuschwanstein – darmowy wstęp na dziedziniec

W drodze do zamku jest taras widokowy. Zdecydowanie warto się tu zatrzymać, bo oto naszym oczom ukazuje się bajeczny widok na zamek Hochenschwangau (do którego niestety nie mamy nawet najmniejszej szansy zajrzeć) i szmaragdowe Alpsee.

Dojście do zamku Neuschwanstein zajmuje dosłownie chwilę. Główna brama wejściowa akurat jest w remoncie, ale bez problemu (i jak już wspomniałam – bez biletów) możemy zajrzeć na dziedziniec. Gdy tak przyglądamy się detalom, niespodziewanie zaczepia mnie jakaś dziewczyna prosząc o zrobienie zdjęcia. To ta sama osoba, co prosiła o fotkę w Monachium! Nie poznaję jej od razu, ona chyba jednak doskonale mnie pamięta. No tak… Prawdopodobnie cyknęła mi wczoraj ukradkiem fotkę jak to byłam ubrana w dirndl.

Pędem na lotnisko

Pora się zbierać. Mamy jeszcze kawałek do przejechania, a nie możemy spóźnić się na lot. Na lotnisko docieramy 1,5 godz. przed odlotem. Parkujemy samochód na lotniskowym parkingu i… nie za bardzo wiemy co dalej. Udajemy się więc do terminala – wolelibyśmy, żeby ktoś obejrzał samochód, żeby później uniknąć niemiłych niespodzianek na karcie. Pracownica wypożyczalni mówi, że możemy zostawić jej kluczyki albo ewentualnie poprosić kogoś w jednym z hangarów obok parkingu. Trafia się nam nie mówiący za bardzo po angielsku mężczyzna, który odbiera kluczyki, obchodzi samochód dookoła i żegna się z nami. I to niby tyle? Ok, niech będzie. Mijają właśnie trzy tygodnie od zwrotu i jak na razie niespodzianek brak.

Lotnisko w Memmingen jest naprawdę niewielkie, ale na miejscu można zrobić jeszcze ostatnie zakupy. Zaopatrzeni w litrowy kufel i litrową puszkę specjalnej edycji Paulanera – Oktoberfest 2018 – wsiadamy na pokład. Tym razem bez opóźnień.

Czy warto było wybrać się na Oktoberfest? Zdecydowanie! Czy Bawaria warta jest uwagi? Oj tak… ten land potrafi skraść serce już w kilka chwil. Będziemy musieli tu kiedyś wrócić!


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu połączonego z wizytą na Oktoberfest? Zajrzyj koniecznie do pozostałych relacji z Bawarii! Będzie mi również niezmiernie miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Komentarze do: “Bawaria: Pałac Linderhof i zamek Neuschwanstein”

  1. Kocham Niemcy,zwłaszcza Bawarię i Badenię-Wirtembergię.
    Tak wiele Polaków wybiera zupełnie inne kraje,a w tych rejonach można wypocząc w otoczeniu cudownych lasów,gór, jezior,miasteczek i zamków.
    Tak się złożyło,że od kilku lat jestem oddelegowana do pracy w Niemczech i tu spędzam większośc czasu.
    Miałam okazję zobaczyc oba zamki.Do wnętrz nie wchodziłam, bo nie wolno robic zdjęc.Kupiłam płytkę ze zdjęciami wewnątrz.Okolice Schwangau sa przecudowne,a na most poszłam z parkingu pieszo i przez chwilkę miałam go tylko dla siebie.Widok na zamek cudowny!

  2. turysta fotoamator

    Unikam zwiedzania miejsc gdzie nie można rozbić zdjęć.
    Głosuję portfelem :)

  3. Można też w nich nocowac; ja właśnie oglądam piękny poranek z zamku w Oleśnicy, pozdrawiam wszystkich którzy lubią zamki

Skomentuj