Rumunia: Zimno, zimniej, mróz! Jeden dzień w Bukareszcie

Wypad do Bukaresztu miał być ostatnim w owocnym w wyjazdy 2019 roku. Spontaniczna podróż do stolicy Rumunii, bez planu, bez ciśnienia, za to z nastawieniem na lokalne jedzenie? Jestem na tak! Ponadto Bukareszt leży ponad 1000 km na południe od Warszawy, co w zimny, listopadowy weekend miało mieć szczególne znaczenie. W końcu nawet kilka stopni ciepła więcej jest na wagę złota, gdy zbliża się zima. 

Lot przebiega sprawnie, czas mija szybko – w końcu to tylko około 2 godzin na pokładzie. Bierzemy auto (do poruszania się po Bukareszcie jest całkowicie zbędne, ale bardzo przyda się nam w zobaczeniu pewnego pominiętego kilka lat temu miejsca) i kierujemy się na obrzeża stolicy Rumunii. Czas odnaleźć nocleg – zadanie banalne. Ale tylko z pozoru. Mapa z potwierdzenia rezerwacji nijak ma się do stanu faktycznego, na szczęście właściciel obiektu płynnie mówi po angielsku. Jak się okazuje mamy do celu blisko, ale stojąc na zewnątrz zdążyłam już zmarznąć. Przez kilka minut! Termometr w samochodzie pokazuje kilka stopni na minusie… Gdzie to ciepło?! Okazuje się, że w Warszawie temperatura jest aktualnie wyższa. Niewiele, ale zawsze to cieplej. Czyli to by było na tyle nastawiania się na podróż w cieplejsze rejony.

Żeby tego było mało okazuje się, że nasz niby dobrze oceniany nocleg przypomina norę. Mój zmysł do wyszukiwania fajnych hotelików zawiódł mnie po raz pierwszy od dawna. Okien brak (no dobra – są, ale na wysokości 3 metrów i naprawdę maleńkie), w środku jest ciemno, duszno i brudno. Miał być wyposażony aneks kuchenny, na miejscu zastajemy jednak tylko ciąg pustych szafek z zamontowanym zlewozmywakiem. Ok, w jednej z szafek nad głową znajduję czajnik, jednak co z tego, skoro nie jest elektryczny, a kuchenki brak! Najważniejsze, że jest ciepło, a ja zapobiegawczo zabrałam z domu grzałkę do gotowania wody. Przynajmniej będzie herbata.

Z rana czeka kolejna niespodzianka. Samochód jest przypadany śniegiem. No żesz… Cienka biała pokrywa szybko topnieje, nie oznacza to jednak, że robi się przyjemniej. Powietrze jest bardzo wilgotne, przez co temperatura odczuwalna sięga ponoć 6 kresek. Na minusie… Na to się nie przygotowałam, tym bardziej że przez ostatnie dni temperatury w Rumunii sięgały ponad 10 stopni na plusie. Akurat na ten weekend wypadł drastyczny spadek.

Ruszamy jednak w miasto – szkoda tracić okazję na nieco dokładniejsze poznanie Bukaresztu. Byliśmy tu co prawda 8 lat wcześniej, ale miasto potraktowaliśmy bardzo po macoszemu zatrzymując się jedynie na chwilę pod okazałym Parlamentem, pod którym to spotkaliśmy Polaków podróżujących na motorach z Krymu.

Parlament, czyli dawny Dom Ludowy

Poprzednio do środka nie weszliśmy, tym razem próbujemy – budynek Parlamentu można zwiedzać, ale jedynie z przewodnikiem. Organizowane są około godzinne wycieczki – kosztują w wersji podstawowej 40 lei (20 lei bilet zniżkowy dla studentów z ważną legitymacją studencką, 10 lei dla dzieci w wieku 7-18 lat, za darmo wchodzą dzieci w wieku 0-6 lat), czyli około 35 złotych. Do wejścia niezbędne jest okazanie dowodu osobistego lub paszportu. Szybko jednak ze zwiedzania rezygnujemy, bo w środku czeka dziki tłum wycieczek szkolnych. Chyba jest nawet jakaś z Polski, ale w tym przekrzykiwaniu przyszłej młodzieży trudno cokolwiek wyłapać. Przekładamy wizytę w Parlamencie na kolejny dzień, może się uda załapać na nieco spokojniejszą porę.

Symbol komunizmu, zwany dawniej Domem Ludowym, jest dzisiaj największą atrakcją Bukaresztu. Charakterystyczna ogromna bryła, której budowa trwała w latach 1983-1996 uznawana jest za drugi co do wielkości budynek świata, zaraz po Pentagonie. A przynajmniej była uznawana, bo w obecnym tempie bicia kolejnych rekordów architektonicznych wiele mogło się na tym polu zmienić. Ponoć Donald Trump chciał budynek obecnych władz Rumunii zakupić i zrobić w jego wnętrzach kasyno.

Do powstania Parlamentu użyto imponujących ilości materiałów, które wraz z robocizną kosztowały niebagatelne 3 miliardy dolarów! Prace przez 13 lat prowadziło 700 architektów oraz około 20 tys. robotników. Na drzwi i okna zużyto 700 000 ton stali i brązu, na ogromne żyrandole poszło 3 500 000 ton kryształu, zużyto 900 000 m3 drewna i 1 000 000 m3 marmuru z Transylwanii. Te liczby nie robią na Tobie wrażenia? To dodam jeszcze, że Parlament ma 1100 pomieszczeń składających się na 12 pięter nadziemnych i 8 kondygnacji pod ziemią.

Niestety ogromny budynek nie jest dumą, a raczej powodem do wstydu dla kraju. Komunistyczny dyktator – słynny Nicolae Ceausescu – w celu zrobienia miejsca pod wzorowany na rządowych budowlach Korei Północnej czy Chin wyburzył 7 km2 starówki. Starówki, która ponoć była imponująco piękna. Szacuje się, że zniszczono ok. 30 tys. domów, 19 cerkwi, 6 synagog i 3 kościoły. Nowego miejsca do życia szukać musiało 40 tysięcy mieszkańców stolicy! Po co? Po to, by zaspokoić chore żądze jednego człowieka. Z balkonu prezydenckiego przemawiał tu poza słynnym dyktatorem jedynie Michael Jackson, który to też zapisał się niechlubnie w historii myląc Bukareszt z Budapesztem.

Korci mnie, żeby zobaczyć wnętrza, ale te wycieczki… Trzeba odpuścić. Kierujemy się w ścisłe centrum. Poruszanie się po centrum Bukaresztu autem do najlepszych pomysłów niestety nie należy. Ruch jest wzmożony, w wielu miejscach nie ma namalowanych znaków poziomych na drodze (o liniach oddzielających pasy można zapomnieć), a znalezienie miejsca parkingowego graniczy z cudem. W końcu jednak jakieś się trafia. Przy okazji jednak odnoszę wrażenie, że te kilka lat temu po Bukareszcie jeździło się dużo przyjemniej.

Szpital Coltea

Idąc przed siebie trafiamy na odnowiony niedawno budynek szpitala. Szpital Coltea – najstarszy w mieście – oryginalnie zbudowany został wedle projektu architekta Josepha Schifflera w 1704 roku i posiadał raptem 24 łóżka. Budynek jednak uległ zniszczeniu w wyniku trzęsienia ziemi, które nawiedziło Bukareszt w 1802 r. W miejsce zniszczonej budowli wzniesiono neoklasyczny pałac, który do dziś możemy podziwiać na terenie należącym dawniej do rodziny Vacaresti. I nadal jest to funkcjonujący szpital! Nieopodal znajdowała się niegdyś charakterystyczna dzwonnica Coltea będąca najwyższym budynkiem w mieście. Niestety decyzją władz – wbrew protestom mieszkańców – została ona zburzona. Zniszczona przez nawiedzające obszar trzęsienia ziemi ruina przeszkadzała w planach poszerzenia ulicy mającej być osią dzielącą miasto na północ i południe.

Przed szpitalem zauważyć można niedziałającą aktualnie małą fontannę oraz pomnik. Jest to najstarsza w Bukareszcie (pochodząca z 1869) roku statua przedstawiająca księcia Mihai Cantacuzino – założyciela znajdującej się tuż obok cerkwi Coltea. Warto tu wspomnieć, że Cantacuzino był również założycielem słynnego (i urokliwego!) monastyru w miejscowości Sinaia.

Cerkiew Coltea

Tuż obok znajduje się ciekawa cerkiew Coltea będąca niegdyś częścią sporego kompleksu monasterskiego. Zbudowano ją w stylu brynkowiańskim, który to łączy elementy pochodzenia orientalnego, bizantyjskiego i późnego renesansu. To jedna z najpiękniejszych świątyń Bukaresztu. Poświęcenie cerkwi wchodzących w skład kompleksu miało miejsce 18 października 1702 roku. Wielokrotnie była przebudowywana, szczególnie po trzęsieniu ziemi, które zniszczyło ją w 1838 roku i bombardowaniu, które przyniosło spore straty w 1944 roku. Wewnątrz zobaczyć można piękne freski olejne z 1871 r. i pochodzące z XVIII i XIX w. ikony. Wstęp jest bezpłatny, bez problemu można też robić w środku zdjęcia. Należy oczywiście zachowywać się cicho i z szacunkiem do miejsca.

Zanim dotrzemy do kolejnego miejsca na mapie, pora na krótką przerwę i przekąskę w drodze. Jak spod ziemi wyrasta przed nami budka z różnymi ciastkami na ciepło i obwarzankami. Bez większego namysłu decyduję się na strudel cu dovleac – zawijas wypełniony nadzieniem dyniowym. Jest pysznie! Jednak bliższa przygoda z rumuńską kuchnią dopiero przed nami.

Synagoga Chóralna

Zanim jeszcze dokończymy słodkości, docieramy pod główną, zbudowaną w 1866 roku, synagogę Bukaresztu – Synagogę Chóralną. To podobno najdoskonalsza replika synagogi Tempelgasse z Wiednia. W trakcie II Wojny Światowej została poważnie zniszczona, ale już w 1932 roku poddano ją gruntownemu remontowi. Wstęp jest tu płatny 15 lei (ok. 13 zł) od osoby dorosłej (bilet zniżkowy dla dzieci i osób niepełnosprawnych kosztuje 5 lei), do wejścia potrzebny jest dowód osobisty lub paszport potwierdzający tożsamość.

Niestety nie udaje się nam zajrzeć do środka, ponieważ jest sobota, a sobota to jedyny dzień w tygodniu, gdy zwiedzanie synagogi nie jest możliwe nawet przez godzinę. W końcu w judaizmie sobota to tak jakby nasza niedziela. Dzień wolny, w trakcie którego wierzący odwiedzają świątynie. Zrozumiałe jest więc jej zamknięcie dla innowierców. Ochrona bacznie pilnuje, żeby za ogrodzenie nie wchodził nikt niepowołany.

Zwiedzanie Synagogi Chóralnej możliwe jest od poniedziałku do czwartku w godzinach 9:00-15:00, w piątki w godz. 9:00 – 13:00 oraz w niedziele między 9:00 a 13:00, przy czym ostatni chętni wpuszczani są o 12:30.

Curtea Veche

Skoro do synagogi wejść nie możemy, kierujemy się w stronę pozostałości starej (XIV w.) fortecy, która była niegdyś siedzibą książąt Wołoszczyzny, w tym okrytego złą sławą Vlada Tepesa bardziej znanego jako Wład Palownik – mężczyzny słynącego z okrucieństw. Znanego z tego na tyle, że jego postać posłużyła do stworzenia fikcyjnej postaci Hrabiego Drakuli. Obok zrujnowanych pozostałości dworu obejrzeć można cerkiew Curtea Veche z 1559 r. To najstarsza tego typu budowla w całym Bukareszcie. Obok stoi również muzeum parafialne z 1935 r.

Hanul lui Manuc

Z kolei stając plecami do świątyni, zobaczymy Hanul lui Manuc – leżący niegdyś na szlaku handlowo-podróżniczym zajazd zwany karawanserajem. Karawanseraj to dom zajezdny dla karawan lub miejsce postoju karawany z pomieszczeniami dla podróżnych, niszami chroniącymi przed słońcemmagazynem dla przechowania towarów, często o charakterze obronnym (z Wikipedii).

Aktualnie mieści się w nim restauracja. Wchodzimy oczywiście do środka. Na dziedzińcu rosną drzewa, panuje bałagan: rozstawione metalowe stelaże, zwisająca z nich folia, w nieładzie rozrzucone stoliki i krzesła sprawiają trochę przygnębiające wrażenie. Kluczymy w tym labiryncie przez chwilę chłonąc oczami detale budynku. Latem, gdy działa tu restauracyjny ogródek, musi być w tym miejscu całkiem przyjemnie. Hanul Manuc zbudowany został w 1808 r. i był własnością armeńskiego przedsiębiorcy Emanuela Marzaiana znanego bardziej jako Manuc Bei.

Pasajul Macca-Villacrosse

Niby o tym miejscu wiedziałam już wcześniej, ale… zupełnie o nim zapomniałam. Trafiamy do niego zupełnie przypadkiem. Idąc dalej przed siebie zauważam z lewej strony ozdobione wejście, jakby wysoką bramę. Wiedziona ciekawością zbaczam z trasy i po chwili przypominam sobie, że przecież chciałam tu zajrzeć! Utworzony w 1891 roku Pasajul Macca-Villacrosse – mimo że podobny to innych tego typu miejsc zlokalizowanych w Paryżu czy w Londynie – wyróżnia się swoim kształtem podkowy.

Przykryty łukiem z żółtego szkła pasaż pełen niegdyś luksusowych sklepów (zwany był pierwotnie Pasajul Bijuteria – czyli pasażem sklepów z biżuterią) dzisiaj przyciąga szczególnie restauracjami i kawiarniami. O tej porze niestety większość z nich jest zamknięta. Skąd wzięła się jego mało rumuńska nazwa? Od nazwisk. Villacrosse to nazwisko głównego bukaresztańskiego architekta (Katalończyka Xaviera Villacrosse) mieszkającego tu w latach 1840-50. Macca natomiast to nazwisko szwagra budowniczego pasażu, Feliksa Xenopola – Mihaila Macca.

Po drugiej stronie uliczki zauważyć można zabytkowe budynki z lat 1882-1889 – to stary pałac, obecnie siedziba Narodowego Banku Rumunii. Alegoryczne rzeźby na monumentalnej fasadzie reprezentują Sprawiedliwość, Handel, Przemysł i Rolnictwo.

Manastirea Ortodoxa „Stavropoleos”

Nieopodal odnajdujemy najpiękniejszą świątynię rumuńskiej stolicy. Mały kościółek zupełnie nie pasuje w tym otoczeniu. Wygląda, jakby ktoś dokleił go do zdjęć. Trzeba jednak przyznać, że okolica jest tą ładniejszą stroną Bukaresztu. Znajduje się tu monastyr i kościół. Świątynia powstała w 1724 roku zachwyca licznymi malowidłami mimo swoich niewielkich rozmiarów.  Najbardziej zwracają uwagę jednak bogato zdobione drzwi.

Kościół ma dwóch patronów – Michała Archanioła i Gabriela. Nazwa Stavropoleos wzięła się od greckiego słowa Stavropolis oznaczającego Miasto Krzyża.

Biserica Nasterea Maicii Domnului, Sfinti Mucenici Ciprian si Iustina – Zlatari

Zaglądam jeszcze do jednej cerkwi, ale szybko się z niej wycofuję, bo właśnie trwają w niej jakieś obrzędy. Nie chcę przeszkadzać, a świątynia ta nie różni się wewnątrz zbytnio od tych, które już dziś widziałam. Ta cerkiew również ufundowana została przez Mihai Cantacuzino w XVII w. Obecna forma powstała w latach 1850-52. W 1903 roku zniszczona została część budowli i dzwonnica – wiązało się to z poszerzeniem ulicy.

Uliczka parasolek – Pasajul Victoria

Najbardziej oryginalny moim zdaniem zakątek Bukaresztu zostawiamy sobie na koniec. To niewielka uliczka (a może raczej przejście) pomiędzy dwiema kamienicami. Nad betonem rozwinięto sznurki, do których przymocowane zostały różnokolorowe parasolki. W dzień tak deszczowy jak dziś, jest to miła kolorowa odmiana od szarości dookoła. Szkoda tylko, że po wielu parasolkach widać już, że mają swoje lata. Szczególnie na końcu sporo z nich jest uszkodzonych.

Przemarznięci, zniechęceni do tej pogody postanawiamy zakończyć na tym poznawanie Bukaresztu od jego strony architektoniczno-zabytkowej, a przerzucamy się na smaki. Rumuńskiej kuchni niewiele wcześniej popróbowaliśmy, więc pora to nadrobić.

Trafiamy do polecanej mi przez znajomego restauracji Vatra. W sezonie lepiej robić rezerwację, ale i teraz o wolny stolik niełatwo. Mamy jednak fart – zajmujemy ostatni dwuosobowy. Może w niezbyt komfortowym miejscu, bo na przejściu przy barze, ale nie ma co narzekać. Zaraz przekonamy się, dlaczego tu tak tłoczno. O odwiedzonych przez nas restauracjach i kuchni Rumunii jako takiej pisałam przy okazji tekstu Kuchnia Rumunii. Gdzie zjeść w Bukareszcie?


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do relacji z Rumunii! Chciałbyś coś uzupełnić albo o coś dopytać? Daj znać w komentarzu! 

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Skomentuj