Weekend we Lwowie: starówka wieczorową porą

Zanim dotarliśmy z dworca do hotelu, zobaczyliśmy już całkiem sporo, ale był to dopiero początek naszej krótkiej, ale intensywnej przygody. Weekend we Lwowie nie mógł odbyć się bez odwiedzenia także głównych atrakcji i starówki miasta. 

Dzień 1, 17.10.2014 – część 3/3

Po drodze do naszego hotelu natknęliśmy się na pomnik uważanego za najwybitniejszego ukraińskiego poetę  Tarasa Szewczenki.

fot. Pomnik Szewczenki

Następnie zatrzymaliśmy się na chwilę na centralnym lwowskim placu – placu Mickiewicza. To właśnie w tym miejscu Józef Piłsudski 22 listopada 1922r. udekorował Lwów krzyżem Virtuti Militari okazując w ten sposób miastu uznanie za obronę z 1918r.

fot. Plac Mickiewicza

Przy placu znajdziemy co najmniej trzy miejsca, na które warto zwrócić uwagę. Pierwszym z nich, znajdującym się najbliżej prospektu Swobody jest dość spora studnia – fontanna z ustawioną na jej szczycie figurą Matki Boskiej.
Marmurowa figura Maryi powstała w 1962r. Początkowo plac nazwę swą wywodził od ustawionego w miejscu tej figury popiersia arcyksięcia Ferdynanda Karola Józefa d’Este, galicyjskiego gubernatora. Jednak gdy popiersie to zostało zamienione na posąg Maryi, plac zmienił swą nazwę na Mariacki. W czasie gdy miasto zajęte było przez ZSRR, figura Maryi znajdowała się w kościele Bernardynów, a po uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości, zastąpiono ją kopią.
Plac Mariacki zmienił swą nazwę po raz kolejny w 1944r., gdy władze radzieckie postanowiły nazwać plac od nazwiska Adama Mickiewicza. I tak plac nazywa się do dzisiaj.

W miejscu tym bardzo często modlą się mieszkańcy Lwowa, prosząc o najróżniejsze łaski. W czasach pokoju byli to najczęściej nowożeńcy. Obecnie ze względu na wojnę na wschodzie kraju, ludzie modlą się o pokój oraz powrót do domu swoich dzieci biorących udział w tym konflikcie. Z tego co zauważyłam, wiara jest istotną częścią życia mieszkańców Lwowa. Wydaje mi się, że jest tak nie tylko teraz, w czasie konfliktu, ale ogółem tak normalnie, na co dzień.

fot. Studnia - fontanna przy pl. Mickiewicza

Drugim miejscem godnym uwagi jest hotel George. Jeśli wyjazd odbyłby się zgodnie z pierwotnym planem w listopadzie, właśnie w tym hotelu mieliśmy wstępnie zarezerwowany nocleg. Może pokój nie był spełnieniem marzeń, ale cena za noc w takim miejscu była bardzo interesująca (87 zł za pokój dwuosobowy ze wspólną łazienką). Perspektywa spędzenia nocy w zabytkowym hotelu, w miejscu którego nocował niegdyś m.in. Honoriusz Balzak, byłaby tym bardziej kusząca. Niestety w terminie, w którym w końcu zawitaliśmy do Lwowa, w hotelu nie było już dostępnych najtańszych pokoi.

Hotel George ma już dość długą tradycję, ponieważ otwarty został w 1901r. Wcześniej mieścił się tam zajazd Hoffmanów, w którym gościł wspomniany francuski pisarz. Z zajazdu Hoffmanów ocalała nienaruszona płaskorzeźba patrona – św. Jerzego, która obecnie umieszczona jest na szycie frontonu hotelu.
A czemu Balzak pojawił się w ogóle w tych okolicach? Związana jest z tym pewna historia miłosna. Pisarz wyruszył z Paryża do Wierzchowni, by spotkać swą ukochaną, z którą od wielu lat korespondował. Część trasy pokonał pociągiem jadąc przez Berlin i Kraków, a część – z Krakowa do Lwowa – dyliżansem. Dotarłszy do Lwowa, zanocował właśnie w zajeździe George’a Hoffmana. Następnie dotarł do Wierzchowni, w której zamieszkał na czas trwającego 2 lata okresu narzeczeństwa. Po raz drugi zatrzymał się w tym hotelu, gdy wracał już ze swą żoną do Paryża.

Kolejną sławną postacią, z którą może być kojarzony hotel George jest Jan Kiepura. W okresie międzywojennym ten znany polski tenor śpiewał swój słynny przebój „Brunetki, blondynki..” z hotelowego balkonu.

W trakcie naszego pobytu we Lwowie w okolicy hotelu George było dość głośno, ponieważ akurat wymieniane były płyty chodnikowe. Jak tylko prace się zakończą, będzie to wyglądało na pewno dużo lepiej.

fot. Hotel George

Trzecią atrakcją jest sam pomnik Mickiewicza. Pomnik polskiego wieszcza został ustawiony centralnie na placu. Dzieło to uznawane jest za jeden z najlepszych pomników przedstawiających Mickiewicza. Odsłonięcie pomnika miało miejsce w 1904 r., przybył na nie prosto z Paryża syn zmarłego poety.

fot. Pomnik Mickiewicza

Wreszcie udało się nam dotrzeć do naszego hotelu.  „Hotel” okazał się być mieszkaniem w starej kamienicy. Początkowo mieliśmy mały problem, bo nie wiedzieliśmy pod który numer dzwonić na domofonie, ale akurat wychodziły w budynku jakieś dziewczyny, więc wśliznęliśmy się za nimi. Na górze odnalezienie odpowiedniego mieszkania poszło już dużo łatwiej. Tuż za drzwiami czekała na nas dziewczyna za „recepcyjną” ladą. Polskiego zupełnie nie rozumiała, ale bez problemu można było dogadać się po angielsku.

Właściciele przerobili to ogromne mieszkanie na pokoje z łazienkami. Nasz pokój był bardzo duży – może dlatego, że przeznaczony był dla 3 osób. Ściany były malowane w pastelowych kolorach w różne fantazyjne wzory: kwiaty, żurawie, łabędzie itp. Pokój wyposażono we wszystko, co tylko może być potrzebne, w łazience przygotowane były ręczniki i niezbędne kosmetyki, w szafie czekały nawet kapcie, a na biurku gratisowa woda (gazowana i nie).

Poza wygodnymi łóżkami była również sofa ustawiona na wprost telewizora. Nawet o hasło do wi-fi nie trzeba było się dopytywać, bo zostało przyklejone na biurku. Pokazano nam kuchnię i co gdzie jest – bez dodatkowych opłat można było korzystać z wody, kawy i herbaty. Jakby ktoś już koniecznie musiał się do czegoś przyczepić, to jedyną rzeczą było to, że gdy po ulicy przejeżdżał tramwaj, drżała cała podłoga. Aaaa no i okno wychodziło na ścianę budynku znajdującą się w odległości 1,5 metra od tego okna. Poza tym naprawdę nie można było mieć jakichkolwiek uwag – czysto, schludnie, wygodnie. I co najważniejsze cicho i bardzo blisko do starówki. Jakby ktoś szukał dobrego noclegu w rozsądnej cenie – polecam Na Dobu Apartments przy ul. Iwana Franka 15.

Po rozpakowaniu plecaków i krótkiej chwili odpoczynku ruszyliśmy na podbój starego miasta. Tym razem przewodnik nie służył nam za mapę, a jedynie za orientowanie się co właśnie oglądamy. Szliśmy zupełnie bez żadnego planu. Spacer zaczęliśmy przy murach dawnego arsenału. Ustawiono tam oryginalny zegar kwiatowy.

fot. Jedno z wejść na starówkę

Następnie przeszliśmy na plac przed kolejną oglądaną przez nas tego dnia cerkiew greko-katolicką św. Andrzeja.

fot. Plac przed cerkwią św. Andrzeja

fot. Cerkiew greko-katolicka św. Andrzeja

Gdy tak staliśmy i podziwialiśmy wnętrze cerkwi podeszła do nas jakaś starsza kobieta. Mieliśmy już wychodzić, ale nas zatrzymała. Zaczęła coś do nas mówić po ukraińsku, ale niestety nic nie zrozumieliśmy. Powiedzieliśmy po polsku, że nie rozumiemy, na co ona wzięła mojego męża pod łokieć i podprowadziła nas pod jeden z obrazów. Częściowo po ukraińsku, częściowo próbując po polsku wytłumaczyła nam, że jest to święty obraz słynący z cudów. Podobno kiedyś dzięki temu obrazowi uleczony został mały niewidzący chłopczyk. Kobieta uklękła i zaczęła się modlić. Podążyliśmy za jej przykładem. Gdy wychodziła, serdecznie jej podziękowaliśmy za udzielone bezinteresownie informacje. Widać było radość, że mogła komuś pomóc i pokazać coś interesującego. Tego co nam powiedziała też nie znaleźliśmy w naszym przewodniku.

Idąc na wprost z cerkwi św. Andrzeja dochodzi się do placu Halickiego, na którym ustawiony został konny pomnik króla Rusi Daniela Halickiego. Wokół placu znajduje się kilka interesujących kamienic, dlatego warto rozejrzeć się dookoła siebie. My plac Halicki potraktowaliśmy jako bramę wejściową na starówkę. Po ilości ludzi przechadzających się po tym placu widać, że jest popularnym miejscem spotkań.

fot. Pomnik Daniela Halickiego

fot. Pierwsze spojrzenie na starówkę

Lwowska starówka jest naprawdę piękna. Na każdym kroku można znaleźć coś ciekawego. Warto zaznaczyć, że jeśli zmęczy nasz wędrówka, możemy przysiąść na jednej z licznych ławek.
Błądząc tak po uliczkach starego miasta natknęliśmy się na kościół Jezuitów, w którym przechowywane były niegdyś starodruki. Kościół udostępniony został ponownie wiernym 2 lata temu. Zajrzeliśmy do środka i ujrzeliśmy takie oto piękne wnętrze:

fot. Kościół Jezuitów

Jednak ze względu na odbywające się nabożeństwo, szybko się wycofaliśmy nie chcąc przeszkadzać.

Wąskim przejściem pod budynkiem prawie naprzeciwko tego kościoła dotarliśmy w końcu na główny rynek, pośrodku którego stoi ratusz. W miejscu obecnego ratusza stał niegdyś ratusz drewniany, wybudowany jeszcze za czasów króla Kazimierza Wielkiego. W 1489r. rozpoczęto budowę ratusza murowanego. Jego charakterystyczna wysoka na 60m wybudowana w 1619r. wieża stała się pewnym symbolem Lwowa.

Na szczycie ówczesnej wieży umieszczony został lew wskazujący kierunek wiatru. W 1672r. w trakcie burzy lew spadł na bruk rynku, co lwowianie odebrali jako zły znak zwiastujący nieszczęście dla miasta. Niestety wróżba doczekała się spełnienia, ponieważ niedługo po tym zdarzeniu Lwów został zaatakowany przez wojska tureckiego  sułtana i kozaków Doroszenki. Niecałe dwa wieki później wieża runęła, a ratusz i okoliczne kamienice rozebrano.
W podziemiach ratusza mieściło się niegdyś więzienie, a w salach na jego kolejnych piętrach bawili się polscy królowie.

Kolejny ratusz wybudowano w 1834r. Na obecną wieżę można podobno wspiąć się po 350 stopniach, ale my jednak zrezygnowaliśmy z tej „przyjemności”. W pamięci ciągle mieliśmy poranną wspinaczkę na wieżę dawnego kościoła św. Elżbiety. Z wieży ratusza musi roztaczać się piękny widok na starówkę, ale widok Lwowa z wieży wspomnianego kościoła w zupełności nam wystarczył. Wolałam zapomnieć o drżeniu nóg i tym, jak bardzo byłam przekonana że jeszcze kilka stopni, a wyzionę ducha…

fot. Figura bogini Amfitryty w zachodniej pierzei rynku

Okrążyliśmy ratusz i skupiliśmy się na tym, co było na bezpiecznym, niezbyt wymagającym wysiłku poziomie chodnika. A było co oglądać. W czterech rogach ratusza umieszczono 4 różne fontanny z figurami antycznych bóstw (Amfitryty, Neptuna, Diany i Adonisa). A i same kamienice są interesująco piękne – jest ich aż 44. Wśród tych kamienic wyróżnia się najbardziej tzw. Czarna Kamienica pochodząca z lat 1573 – 1580, w latach późniejszych powiększona o 2 i 3 piętro. Jest tak charakterystyczna, że nie da się jej pomylić z żadną inną budowlą. Kamienica swą czarną barwę zawdzięcza ciemniejącemu z biegiem czasu piaskowcowi. Na fasadzie budynku umieszczono białe płaskorzeźby przedstawiające kartusz z herbem Lwowa, Matkę Boską, św. Marcina, św. Stanisława Kostkę, św. Jana z Dukli oraz św. Łukasza. W kamienicy mieści się obecnie Lwowskie Muzeum Historyczne.

Pamiątki

Zmęczeni odrobinę zwiedzaniem postanowiliśmy rozejrzeć się za jakimiś pamiątkami z Ukrainy. Przed wyjazdem naczytałam się, że najpopularniejszą pamiątką – poza alkoholem – jest ukraińskie rękodzieło. Faktycznie, sporo tego było. Ale ogółem nikt nie powinien być zawiedziony asortymentem sklepików z pamiątkami – każdy znajdzie coś dla siebie, nieważne czy jesteśmy kolekcjonerami magnesów, pocztówek, figurek, ubrań czy biżuterii.

A skoro wspomniałam już o alkoholu – udanym zakupem będzie piwo (Ukraińcy mają mnóstwo najróżniejszych piw w swoich sklepach, jednak są one zazwyczaj słabsze od polskich; typowym piwem ze Lwowa jest Lwowskie w najróżniejszych odmianach), ukraińska wódka z papryczką (najlepiej miejscowej produkcji: Chortyca lub Nemiroff) lub miedowucha (napój alkoholowy powstały na bazie miodu rozcieńczonego wodą – dodaje się drożdże i czeka na zakończenie procesu fermentacji). Dla amatorów wódek smakowych wspomnę o możliwości zakupu wódki cytrynowej, brzozowej lub żurawinowej. Alkohole można kupić w większości sklepów oraz w tzw. alkomarketach, co ciekawe piwo jest również dostępne w ulicznych kioskach z gazetami podobnymi do tego:

IS_DSC_0789Dodam jeszcze, że jeśli ktoś lubi przekąsić coś do piwa, to często w restauracjach serwowana jest basturma – suszona wołowina charakteryzująca się ostrym smakiem i intensywnym aromatem. Spróbowałam i przyznam, że osobiście nie jestem fanką tego przysmaku kuchni kaukaskiej.
Natomiast w aptekach można dostać ziołową nalewkę Vigor (40%). Poszukiwacze dobrych koniaków także nie powinni czuć się zawiedzeni. Za najlepsze ukraińskie koniaki uważane są te pochodzące z terenów zakarpackich. Ceny koniaków znacząco różnią się od polskich, są dużo niższe.

fot. Jeden ze straganów z rękodziełem sprzedawanym na rynku głównym

Na starym mieście można kupić naprawdę oryginalne pamiątki – np. papier toaletowy z wizerunkiem m.in. Putina lub Janukowycza. Putin jest również popularną postacią jeśli chodzi o wycieraczki do butów. Każdy chętny może sobie sprawić taką wycieraczkę i każdorazowo przed wejściem do domu wyczyścić obuwie o twarz prezydenta Rosji.

fot. Pamiątki z Ukrainy - papier toaletowy z wizerunkami "ulubionych" postaci

Mnie jednak najbardziej urzekła ukraińska ceramika. Szczególnie jeden wzór – ceramika w kolorze brązowym, wykończona delikatnym biało- czerwono- zielonym wzorem malowanych kwiatów i owoców wiśni. Aż żałuję, że nie kupiłam chociażby jednego małego kubeczka… albo jakiejś niewielkiej cukiernicy… Szczególnie że ceny były naprawdę przystępne… Następnym razem nie odpuszczę i na pewno coś przywiozę :)

fot. Według mnie najpiękniejsza ceramika

W jednej z kamienic przy rynku zlokalizowana jest palarnia kawy z niewielkim sklepem.
Kawa w tym miejscu musi być naprawdę dobra, bo kolejka do lokalu ciągnęła się już na zewnątrz, zakręcając na rynku. Kawosze zdecydowanie powinni trafić do tego miejsca – już po przekroczeniu progu czuć intensywny zapach palonych ziaren kawy. W trakcie oczekiwania w kolejce można przyjrzeć się procesowi palenia, który odbywa się tuż obok za szklaną szybą. Jednak jako że ja kawy raczej nie pijam, skupiłam się na tym, co ma do zaoferowania sklepik. I tak: można tam kupić różne czajniczki, kawowarki, kubki oraz różną lwowską kawę. To ostatnie może być dobrym prezentem dla miłośników tego pobudzającego napoju.

fot. Palarnia kawy na rynku

Po drobnych zakupach zaczęliśmy kierować się z powrotem do hotelu. Robiło się już późno, a trzeba było chociaż trochę odpocząć po nocy spędzonej w autobusie i tak intensywnym dniu.

Wracając powoli natknęliśmy się w jednym z zaułków na „kiss place”. Ostatnio takie miejsca robią się chyba coraz bardziej popularne, pierwszy raz zetknęliśmy się z czymś takim w Holandii przy tulipanowych polach (tam nazywało się to „kiss&ride”).

fot. Kiss place jako oryginalna zachęta do odwiedzin w restauracji

Przy „kiss place” wystarczyło się obejrzeć, żeby ujrzeć fasadę kaplicy Boimów w całości pokrytą rzeźbami i różnymi ornamentami. Kaplica ufundowana została przez Jerzego Boima i jego żonę dla uczczenia Męki Pańskiej. Niestety zdjęcie ze względu na późną porę i kiepskie oświetlenie nie wyszło…

fot. Fasada kaplicy Boimów

Ze starówki wróciliśmy tą samą trasą, którą przyszliśmy, przez co ponownie przeszliśmy obok cerkwi św. Andrzeja.

fot. Ponownie przed cerkwią św. Andrzeja

I tak zakończył się pierwszy z dwóch dni, które spędziliśmy we Lwowie. Po całym dniu intensywnego zwiedzania moje nogi miały naprawdę dość. Wróciliśmy do naszego pokoju i nawet nie wiem kiedy usnęłam. Kolejny dzień planowaliśmy rozpocząć wizytą na Cmentarzu Orląt Lwowskich.

Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych relacji z Ukrainy!

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Skomentuj