Ukraina: Prypeć 29 lat po katastrofie

W poprzednim wpisie było nieco o historii Prypeci i Czarnobyla, tym razem skupię się na tym, jak obecnie wygląda wizyta w tych miejscach.

Dzień 3, 14.11.2015, część 2/3

Żeby wjechać do Zony, należy najpierw załatwić odpowiednie pozwolenia. My nie musieliśmy się niczym przejmować, bo biuro zajęło się wszelkimi formalnościami. Do tego mieliśmy dwóch przewodników – młodego chłopaka Olega oraz pana Igora, który po polsku objaśniał temat katastrofy. Cały czas poruszał się z nami również mężczyzna ubrany w moro. Nie był chyba żołnierzem, ale pilnował nas na każdym kroku. Byleby tylko nikt nie oddalił się za bardzo od grupy i nie szedł gdzie nie trzeba.

Gdy dojechaliśmy do granicy otaczającej strefę w promieniu 30km od elektrowni, wszyscy musieli wysiąść i przejść przez punkt kontrolny wraz z paszportem. Wszystkie pozwolenia, wszystkie paszporty zostały skrupulatnie sprawdzone. Na szczęście cała procedura nie trwała zbyt długo. Niestety zwiedzanie Zony zapowiadało się nieciekawie – siąpił deszcz i było bardzo nieprzyjemnie zimno.

Upiorne wesołe miasteczko

Jak tylko przekroczyliśmy granicę (to naprawdę wygląda jak mini przejście graniczne), zauważyłam że z łąk po prawej stronie drogi biegną jakieś dwa wielkie czarne byki. Gdy wbiegły na asfalt tuż przed autobusem, okazało się że z krowami zwierzęta te nie miały zbyt wiele wspólnego. Tuż przed przednią szybą zobaczyłam piękną parkę łosi. Wpadły z impetem do rowu, potknęły się, ale zaraz pobiegły dalej. Nigdy w życiu nie widziałam na żywo łosia… Dobrze że kierowca bacznie obserwował drogę. Dalej pojechaliśmy już bez dodatkowych atrakcji – dookoła było pusto, czasem mijał nas jedynie jakiś samochód.

Gdy dojechaliśmy do strefy wyznaczonej w promieniu 10km wokół elektrowni, piloci musieli okazać kolejne pozwolenia dzięki którym mogliśmy wjechać do ścisłego centrum. Jechaliśmy przez lasy, a przewodnik – pan Igor – opowiadał co mijamy. Przejechaliśmy przez kilka wiosek, przy wjazdach do których stały metryki tych miejsc. Napisane na nich było kiedy zostały założone, ile ludności je zamieszkiwało i kiedy zostały wysiedlone. Były tak zarośnięte drzewami, że gdybyśmy pojawili się tam wiosną, to nie mielibyśmy szans zauważyć nawet jakiegoś kawałka murka. Opuszczone domy bez okien, sypiące się mury… to był naprawdę przygnębiający widok. W wioskach pozostały jedynie budynki murowane, ponieważ wszystko co zbudowano z drewna, zostało zburzone i zakopane. W wioskach niestety się nie zatrzymaliśmy.

Strefa wykluczenia

Jechaliśmy dalej przy okazji dowiadując się, że strefę zamieszkuje obecnie około 300 starszych osób, które wróciły mimo zakazów. Jedną z takich osób jest pani Rozalia, Ukrainka o polskich korzeniach. Mieszka tam już długo i ponoć nie narzeka.

Usłyszeliśmy, że strefa 30 lat temu pokryta była w 50% lasami. Obecnie procent ten znacząco urósł, sporo miejsca zajmują również bagna i nieużytki. Natura upomina się o swoje. W strefie zakazano uprawy ziemi. Jest to na tyle zrozumiałe, że po pierwsze wszelkie plony będą skażone (w strefie według oficjalnego regulaminu nie wolno dotykać roślin, zbierać grzybów, jagód itd.), a po drugie przy każdej uprawie ziemi radioaktywne cząsteczki będą znów wyciągane na powierzchnię. Ponoć zapadają się one wgłąb gleby 5cm na rok – tak przynajmniej twierdził nasz przewodnik. Środowisko oczyszcza się w ten sposób naturalnie. Jednak mieszkańcy za nic mają zakazy. Mają swoje maleńkie ogródki i jakoś sobie radzą.

W końcu się zatrzymaliśmy. Pierwszym naszym przystankiem był znak- pomnik informujący o wjeździe do miasta Prypeć. Obok tego znaku rósł niegdyś 4ha las, który tuż po katastrofie otrzymał tak ogromną dawkę promieniowania, że zmienił kolor na czerwony. Stąd wzięła się jego nazwa – Czerwony Las. Musiało dojść do rozpadu chlorofilu. Drzewa były tak silnie napromieniowane, że fragment ten został zrównany z ziemią i wszystko zakopano w ogromnych dołach. Mimo tego, promieniowanie w tym miejscu nadal jest podwyższone. Oleg stojąc na asfalcie pokazywał nam na mierniku promieniowania że promieniowanie wynosi tam jedynie 0,74 mikrosiwerta na godzinę. Jednak gdy przeszedł kilka metrów dalej wgłąb dawnego Czerwonego Lasu, licznik wskazywał już ponad 8 mikrosiwertów. Im dalej by się szło, tym wyższe byłoby promieniowanie. Co ciekawe promieniowanie w tym miejscu jest na tyle wysokie, że władze zdecydowały się na wprowadzenie procedury wymiany nawierzchni drogi raz na pięć lat. Tylko dzięki temu asfalt nie jest aż tak napromieniowany. Przy okazji wspomnę, że droga, którą jedzie się do Prypeci, została wybudowana już po katastrofie. Miała ułatwić przejazdy ciężkiemu sprzętowi, który wjechał do Zony w ramach akcji sprzątania po katastrofie.

Czarnobyl dzień 3 (1)

Następnie pojechaliśmy do centrum Prypeci, w której czekał nas dwugodzinny spacer. Pan Igor pozwalał nam chodzić po budynkach „samopas”, ale w każdym z miejsc mieliśmy tak naprawdę 10-15 min. na zaglądanie do różnych pomieszczeń. Czuję ogromny niedosyt. W kilku budynkach, w których według programu mieliśmy być, w końcu nie byliśmy (szpital, żłobek, poczta), ale tak naprawdę niemożliwe było, żeby taki krótki listopadowy dzień wystarczył na zrealizowanie wszystkich założonych punktów. Z kolei wyjazd wiosną lub latem, gdy dzień jest dłuższy, też nie ma większego sensu – wszystko jest zakryte zieloną ścianą liści, więc pozostaje tylko wyjazd jesienią lub zimą, ale koniecznie na dłuższy czas. Jeden dzień na wizytę w Strefie to stanowczo za mało.

W trakcie naszego pobytu w Zonie widzieliśmy dom kultury Energetyk, szkołę, basen, byliśmy na placu z wesołym miasteczkiem, które nigdy nie zostało do końca uruchomione. Największa jego atrakcja miała mieć swoją inaugurację w dniu pochodów pierwszomajowych, ale do tego czasu Prypeć zamieniona została w miasto widmo.

W szkole czułam się bardzo nieswojo. Miejsce, po którym standardowo biegają roześmiane dzieci, straszyło porozrzucanymi meblami, złażącą ze ścian farbą i rozrzuconymi wszędzie kartkami, zeszytami. Butwiejąca podłoga opuszczonej raz na zawsze sali gimnastycznej tylko zwiększała uczucie pobytu w jakimś horrorze. To idealny plener filmowy do scenariuszy filmów grozy…

Tak ogółem to wszystkie pomieszczenia są zdewastowane. W kilku miejscach widziałam rosnące w środku budynku brzozy, na balkonach wyrastały małe sosenki. Ale o dziwo poza jedną ścianą w pierwszej wybudowanej w Prypeci szkole, nic się jeszcze nie zawaliło. Mimo że budynki nie są ogrzewane, natura walczy z dziełem człowieka, to jednak stan zabudowań jest zaskakująco dobry.

Czarnobyl dzień 3 (8)
Fot. Dom kultury Energetyk

Prypeć z góry

Przewodnik zaprowadził nas również do 16 piętrowego bloku. Podobno byliśmy jedyną grupą Bis-Polu, która w tym roku miała możliwość spojrzeć na miasto z góry. A to dlatego, że było nas tylko 34 osoby. Poprzednie grupy były liczniejsze. Weszliśmy na sam dach, z którego roztaczała się niesamowicie przykra, ale zarazem piękna panorama na całe opuszczone miasto. Spoglądanie na Prypeć z tej wysokości było bardzo przytłaczające. Zero dźwięków, żadnych ludzi czy samochodów na ledwie rysujących się ulicach. Wszechobecna cisza i zarastający wszystko las, powybijane okna w mieszkaniach i otaczająca wszystko szarość. Bardzo przygnębiające uczucie. A pogłębiała je jeszcze dodatkowo depresyjna pogoda z siąpiącym ciągle drobnym deszczem. W oddali mimo nisko zawieszonych chmur i mgły można było zauważyć zarys przyczyny tej katastrofy. Na horyzoncie majaczył IV blok elektrowni i prawie już ukończony nowy sarkofag. Przy lepszej pogodzie elektrownia jest świetnie widoczna z tego miejsca.

Pan Igor opowiedział nam, że dawni mieszkańcy strefy mają jeden dzień w roku, kiedy mogą bez większych problemów przyjechać do strefy, do swoich dawnych mieszkań. Jest to dzień zaduszny, który wypada bodajże jakoś w kwietniu. Wiele rodzin w dalszym ciągu trzyma klucze do zamkniętych mieszkań. Jednak ogromna część pomieszczeń w blokach jest ogólnodostępna. Schodząc z dachu zajrzeliśmy do kilku takich mieszkań. Niektóre składały się z dwóch zdewastowanych pokoi, kuchni i łazienki w której – o dziwo – w dalszym ciągu znajdowała się cała umywalka i sedes. Inne miały 4 pokoje i długie korytarze. Trzeba było bardzo patrzeć pod nogi, ponieważ w ciemnych korytarzach rozrzucone były najróżniejsze rzeczy zaczynając od elementów konstrukcji (rury, pręty) po fragmenty mebli i innych rzeczy pochodzących z domów. W niektórych pomieszczeniach stały nadal opróżnione dokładnie meblościanki. Wszelkie pozostawione sprzęty były doszczętnie poniszczone.

Mieszkańcy mieli ponoć możliwość trzykrotnego powrotu po najpotrzebniejsze rzeczy. Później część zawartości mieszkań została rozgrabiona, a to co zostało zniszczyły specjalnie zatrudnione do tego ekipy. Widziałam zdjęcia zrobione po takiej akcji „sprzątania” – meble wyrzucone z mieszkań przez balkony, ubrania zwisające z barierek… Wszystko po to, żeby ludzie nie mieli do czego i po co wracać. Co się dało zakopano. Reszta została. A sprzęt, którego używano w akcji czyszczenia miasta i pod reaktorem, zebrano na trzech składowiskach. Niestety obecnie prawie przestały już istnieć. Ze względu na wciąż utrzymujące się wysokie napromieniowanie najróżniejszych maszyn, samochodów, a nawet samolotów, zdecydowano się na ich pocięcie i zakopanie w gigantycznych rowach. To, czego pocięcie nie było możliwe, zakopano w całości.

Pod sarkofagiem

Po zwiedzaniu Prypeci udaliśmy się w stronę elektrowni. Przejeżdżając obok najróżniejszych, opuszczonych zabudowań i zbiorników, które służyły chłodzeniu reaktorów, dotarliśmy w końcu na punkt widokowy pod blok IV. Z tego miejsca doskonale widoczny jest sarkofag, który już niedługo zostanie zasłonięty prawie już ukończoną Arką.

Czarnobyl dzień 3 (71)

Przebywanie na tym punkcie widokowym jest całkowicie bezpieczne. Teren został tak doskonale uprzątnięty i zabezpieczony, że mierniki promieniowania pokazywały jedynie 2,40 mikrosiwerta – raptem 1/4 tego, co było przy Czerwonym Lesie.

Czarnobyl dzień 3 (72)

Wymęczeni i zziębnięci udaliśmy się na obiad do pracowniczej stołówki. Z okiem widać było jeden z niedokończonych reaktorów, które zaczęto budować przed katastrofą. Żeby wejść na stołówkę, należało przejść przez specjalną bramkę, która mierzyła poziom napromieniowania. Innej opcji nie było. Ale jakoś nikt się nie przejmował naszymi wynikami. Ot, zwykła procedura.

Czarnobyl dzień 3 (75)

Dzień powoli zbliżał się ku końcowi. Nie zobaczyliśmy wszystkich miejsc, które chciałam (pod względem długości dnia lepiej jechać w te okolice latem), ale owianej największą tajemnicą atrakcji nie mogliśmy pominąć.

Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych relacji z Ukrainy!

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Komentarze do: “Ukraina: Prypeć 29 lat po katastrofie”

  1. Dwa razy byłem już od krok od wizyty w Prypeci, jednak pojawiały się „przeszkadzajki” zmuszające do dość szybkiej zmiany planów. Nie odpuszczę jednak i koniec końców moja noga tam postanie! Miejsce co prawda z wiadomą historią, jednak bardzo w moim guście – uwielbiam lokacje, gdzie przyroda i czas upominają się o swoje, to fajnie obrazuje, że nie jesteśmy pępkiem świata i niewiele mamy do gadania na tej planecie. ;)

    Pozdrawiam,
    Damian

  2. mamutekinchina.pl

    Zawsze zastanawiałam się, dlaczego wszystko jest tak zdewastowane, skoro wszyscy wyjeżdżali w pośpiechu? Teraz już wiem, że chodziło o to żeby tam nie wracać. Ale myślę, że i tak sporo napromieniowanego dobytku ludzie wywieźli. W sumie jest to bardzo depresyjne miasto/miejsce. Tak jak to smutne /wesołe miasteczko

  3. Zgadzam się, na film grozy to idealne miejsce. Mamy wrażenie, że wciąż tam panuje nienaturalna cisza .

Skomentuj