Oman: Jalan Bani Bu Ali, Jalan Bani Buhassan i zachód słońca nad Wahiba Sands

Kierując się z Sur w stronę Wahiba Sands odbijamy w Al Kamil nieco na południe. Przypadkiem trafiłam na mapie na zaznaczone w okolicy dwa forty. Do tego w jednej z miejscowości zobaczyć można oryginalny w formie meczet przykryty aż 52 kopułami! Przy okazji stajemy się tam sami małą atrakcją. A na Wahiba Sands trafiamy w ostatniej chwili, na zachód słońca. 

Dzień 4, 23.01.2019, część 2/2

Wreszcie jesteśmy na trasie. Jako że jest dość wcześnie, postanawiamy odbić w miejscowości Al Kamil na południe, do Jalan Bani Bu Ali. Jest tam oryginalny w formie meczet oraz – jak się okazuje – zniszczony fort (zamek?).

AAl-Hamuda (Hisn Al Hamudah)

Najpierw trafiamy do tego drugiego. Wygląda, jakby wszyscy o nim zapomnieli… Ściany popękały i powoli walą się kawałek po kawałku. Do wnętrza budynków jedynie zaglądam, bo niestety istnieje spore ryzyko, że coś zleci mi na głowę. Ale miejsce jest piękne!

Jalan Bani Bu Ali

Dużo lepiej wygląda niż pozostałe widziane przez nas odrestaurowane forciska. Niezależnie od tego, czy chodzi o fort w Omanie czy zamek w Polsce albo jakimkolwiek innym kraju, zawsze wolę zwiedzać ruiny. Tak już mam – pozostawia mi to więcej miejsca dla wyobraźni. Swoją drogą Hisn Al Hamudah to jeden z mniej poznanych fortów w Omanie i dlatego też nie udaje mi się zebrać o nim żadnych informacji. Nie wiem nawet, czy w planach są jakieś prace restauracyjne. A te w podstawowym zakresie jednak by się tu przydały, bo ogromna dziura strasząca nas w podstawie środkowego budynku i popękana, przechylona wieża, nie napawają optymizmem co do przyszłości tego miejsca.

Jalan Bani Bu Ali

Hamouda Al-Masjid

Do wspomnianego już na początku meczetu mamy kilkaset metrów. Rzeczywiście jego odrestaurowana bodajże po raz drugi w 2010 roku bryła przykryta 52 kopułami robi wrażenie – taki meczet widzę po raz pierwszy! Ta 500-letnia budowla to arcydzieło architektury z dziejów, gdy brakowało nowoczesnej technologii. Czasy modlitwy w tym miejscu nadal są obliczane przy użyciu metod historycznych – kiedy światło słoneczne pada przez „almabariq” na szczycie meczetu, imam wzywa ludzi na modły. Ta metoda jest kontynuowana w meczecie do dziś.

Budynek o szerokości 30 mi długości 40 m ma trzy wejścia. Sala modlitewna ma 28 m szerokości i 18 m długości, miejsce to może pomieścić ponad 700 osób. Istnieją tu dwa dodatkowe pomieszczenia – jedno dla imama, drugie to magazynek. Poza tym w meczecie znajduje się także centrum nauk islamskich. Jeśli chodzi o możliwość wejścia do środka – różne źródła różnie mówią, ale nam ze względu na zamknięcie budynku, zobaczyć wnętrza się nie udało.

Hamouda Al-Masjid

I znów staliśmy się lokalną atrakcją!

Gdy jesteśmy pod meczetem, akurat zbierają się spod niego dwoma autami Omańczycy. Już mamy się szykować do wyjścia z auta, gdy jeden z samochodów zatrzymuje się blisko nas. Dzieciaki w środku krzyczą, piszczą, machają i śmieją się do nas. W pewnym momencie ich ojciec wychodzi z auta i pokazuje, że chciałby zdjęcie. Ledwo wysiadamy, maluchy już są przy nas i pozują. Początkowo krępują się i wstydzą, ale już po chwili uśmiechy mają od ucha do ucha.

Hamouda Al-Masjid

Po krótkiej sesji zdjęciowej dziękują nam, machają jeszcze bardziej intensywnie i odjeżdżają. A ja stoję dalej oniemiała. I zachwycona omani dress – kolorowymi sukienkami, które miały na sobie dziewczynki. Po chwili ruszamy dalej, do pominiętego po trasie fortu Jalan Bani Buhassan. Ciekawostka: ze względu na zamieszkujące niegdyś te rejony wrogie sobie plemiona, w okolicy zbudowane zostało ponoć ponad 12 fortów, zamków i wież obronnych! Do najważniejszych w tych stronach budowli warownych należą Awlad Murshid (pozostałości widoczne na jednym ze zdjęć poniżej), Al Fulaij, Fort Bani Bu Hassan i Fort Al Mahyoul oraz wieża Al Sufrah. Do tego znajduje się tu ponad 40 starych meczetów!

Droga to raptem kilkanaście kilometrów, ale nawigacja posyła nas tak wąskimi uliczkami, że naprawdę schodzi się nam z dojazdem. W pewnym momencie widzimy, że ulica zatarasowana jest przez holownik sprowadzony do samochodu po wypadku. Kierowca w coś uderzył i skasował pół przodu. Laweta blokuje cały nasz pas zasłaniając przy okazji widok na pojazdy z naprzeciwka. Kierowca niewiele myśląc zamiast skupić się na wciąganiu auta poszkodowanego, patrzy dłuższą chwilę w lusterko i pokazuje, czy możemy już go ominąć czy nie. Miło!

Za chwilę na drodze pojawia się wielbłąd. Z naprzeciwka jedzie terenówka, w oknie której nagle pojawia się wystająca ręka z pałką. Wielbłąd jak tylko spostrzega kierowcę, pędem ucieka z drogi. Omańczyk z szerokim uśmiechem macha nam z dumą – odblokował przecież drogę… I nawet nie zwolnił. A jakby ten wielbłąd jednak uparcie dalej stał na trasie?

Fort Jalan Bani Buhassan

Dojeżdżamy w końcu do Jalan Bani Buhassan. Tutejszy fort powstał za panowania Sayyida Saida bin Sułtana w XIX wieku na ruinach starego fortu, którego początki sięgają IX w. i panowania Imama al Muhanna bin Jaiffara. Budowniczy mieli rozmach! Ponadto widać, że przyłożono się do renowacji tego miejsca. Do środka jednak nie wchodzimy, robi się coraz później a tak zależy nam na zobaczeniu słońca zachodzącego nad piaskami pustyni…

Niecodzienny transport

Gdy tak prujemy sobie niedawno oddanym do użytku 3 pasmowym fragmentem autostrady, mija nas Toyota Hillux z… trzema wielbłądami upchanymi na pace. Zwierzęta chyba nic sobie nie robią z tego transportu, nawet przy prędkości wynoszącej przynajmniej 120 km/godz. Siedzą spokojnie, jakby był to dla nich chleb powszedni. Może to już nie pierwszy raz, jak są tak przewożone? Może to trochę początkowo oburzać, ale z drugiej strony jeśli właściciel musi przewieźć je na znaczną odległość, to zdecydowanie lepiej tak niż popędzać je obok przywiązane do samochodu. I taką sytuację widzieliśmy.

Chcemy podjechać trochę za tym autem i lepiej się przyjrzeć niecodziennej sytuacji, ale po przekroczeniu 120 km/godz. nasze auto zaczyna bardzo nieprzyjemnie piszczeć. No tak, ograniczenie prędkości i zamontowany mechanizm informujący o jej przekroczeniu… W sumie to dobrze, przynajmniej w razie zagapienia się mandat nie będzie aż tak słony. Niby po chwili pisk ustaje, ale zwalniamy do przepisowej prędkości.

Bidiyah i fort Muntarib

Wielbłądy odjeżdżają, ale naszą uwagę przykuwają zaraz zaczynające się powoli czerwonawe w złotej godzinie wydmy. Są na razie maleńkie, ale na horyzoncie widzimy już pustynię. Nawigacja dalej drogi nie widzi (jest zbyt nowa), ale trafiamy do Bidiya – bramy do Wahiba Sands. Mijamy zamknięty ze względu na prace renowacyjne fort Muntarib i kierujemy się prosto na wydmy.

fort Muntarib

Zaczepiają nas dzieciaki – chcą się pobawić, zapraszają na herbatą lub kawę do rodziców. Podchodzimy do propozycji z pewną dozą nieufności, bo naczytaliśmy się, że to jedyne miejsce w Omanie, w którym mieszkańcy nauczyli się naciągać turystów. Odmawiamy, ale jednak nie z tego względu. Czas nas goni, bo zaraz skończy się złota godzina – maluchy nie wydają się tym zbyt przejęte, aczkolwiek widać było że były nas ciekawe.

Po chwili zaczepiają nas Omańczycy proponujący półgodzinną wycieczkę na wydmy i oglądanie zachodu słońca. Dziękujemy. Sami damy radę, bo wcale daleko zapuszczać się nie chcemy, a w końcu po coś to auto z napędem 4×4 wypożyczyliśmy. Zaraz znów zatrzymuje nas inny mężczyzna z tą samą propozycją – słabo mówiący po angielsku przewodnik początkowo nie chce odpuścić, ale widząc nas opór, rezygnuje w końcu z dalszego namawiania. Ostrzega nas jeszcze tylko, żeby spuścić powietrze z kół, bo inaczej się zakopiemy. Ale my wcale nie mamy zamiaru zjeżdżać z drogi. Na wydmy wejdziemy na własnych nogach.

Skąd ci przewodnicy wiedzą, że my nietutejsi?!

Wycieczki z przewodnikami swoje kosztują, a my wcale nie potrzebujemy spędzać tu nie wiem ile czasu. Początkowo plan był taki, że zostaniemy gdzieś za jakąś wydmą na noc, ale w momencie, gdy skończył się zasięg telefonu zrozumiałam, że nikt w Polsce (szczególnie z rodziny) nie wie, gdzie jesteśmy. Lepiej jednak wrócić do cywilizacji i dać znać, że żyjemy. Poza tym koniec końców decydujemy się na nocleg pod dachem, bo po wieczornej wizycie piach mam wszędzie i marzę jedynie o prysznicu. Ale po kolei.

Tak swoją drogą skąd ci skubani przewodnicy wiedzą, że jesteśmy nietutejsi? No tak. Rejestracja samochodu. Widać, że my z wypożyczalni już na kilometr – mamy czerwone „blachy”, a takie posiadają tylko auta z wypożyczalni oraz taksówki. Na taxi zdecydowanie nie wyglądamy, więc jesteśmy łatwą ofiarą. Kolejni i kolejni organizatorzy wycieczek niechętnie rezygnują, ale w końcu udaje się nam od nich opędzić. I oto jesteśmy na pustyni.

Po prawej i po lewej stronie mamy wydmy, które stają się coraz wyższe. Gdzieniegdzie widzimy zagrody z wielbłądami. I wkoło mamy tylko piach przybierający coraz ciemniejszą barwę. Jest cicho i spokojnie. Z włączonym napędem na cztery koła zasuwamy przed siebie, na szczęście nie ma tu raczej ryzyka zakopania się. Grunt jest mocno utwardzony, widać że dużo aut tu przejeżdża. Przykrywa go niewielka ilość piasku, więc może i zwykłą osobówką dałoby radę tu się dostać (następnego dnia zobaczymy kilku Beduinów zasuwającym tą trasą właśnie takim zwykłym autem), ale jednak tego nie polecam. Za ewentualne wyciąganie raczej słono tu sobie policzą.

Wahiba Sands o zachodzie słońca

Dojeżdżamy w końcu do jakiegoś oddalonego punktu, gdzie nikt już praktycznie o tej porze nie jeździ. Słońce już na dobre zachodzi, musimy się więc spieszyć. Wspinaczka na górę piachu jest średnio łatwa. Miejscami piasek jest twardy, ale czasem zapadam się po kolana. Gdzieniegdzie widzę jakieś norki i ślady – ciekawe, co za stwór je zostawił. Może skorpion? Oj, bardzo chciałabym zobaczyć na żywo skorpiona w jego naturalnym środowisku, tym razem jednak nie będzie mi to dane.

Wahiba Sands

Bawię się piachem przesypując go między palcami. Staram się robić to z wiatrem, ale pył jest tak drobny, że w którą stronę bym go nie podrzuciła, i tak poleci w oczy. Posmarowaliśmy się kilka godzin wcześniej kremem do opalania, przez co oblepiona jestem jak nie wiem. Piasek mam dosłownie wszędzie. Dlatego też początkowy pomysł zostania tu na noc odpuszczamy – po całym dniu zwiedzania w upale, wytarzana na dodatek w pomarańczowym pyle marzę tylko i wyłącznie o prysznicu. I w sumie trochę jednak o łóżku. Poza tym poczytałam przed wyjazdem, że tutejsi Beduini lubią sobie poszaleć autami po pustyni nawet po zmroku, także warto dobrze przeanalizować miejsce swojego noclegu.

Gdy docieramy do auta, jest praktycznie zupełnie ciemno. Decydujemy się poszukać jakiegoś hotelu w okolicy, ale takiego, który nie zedrze z nas fortuny. Idealnie się składa, bo jakieś 15 km od Bidiya znajduje się Oriental Nights Rest House. Dojeżdżamy na miejsce szybko. Wita nas przemiły mężczyzna, dostajemy później do pokoju tacę z kawą i herbatą. Miło. Śmietanka do herbaty – podobnie jak mleko – jest zrobiona z mleka w proszku… Serio! Znośne cenowo mleko w kartonie każdorazowo ma dziwny, słodkawy posmak. Rzut oka na skład i już wiadomo dlaczego – zrobione jest z mleka w proszku. Jedyne  mleko jakie widzieliśmy „prosto od krowy”, to mleko pochodzące z Salalah, ale kosztuje kilka razy więcej niż kartonik UHT z mleka w proszku.

Gość o ośmiu (dziesięciu?!) odnóżach

Rozważania nad smakiem tutejszego mleka przerywa mi nagle mąż. Przygląda się czemuś na ścianie. Odwracam głowę i zamieram – biegnie po niej jakiś pajęczak! Niestety nie mam pojęcia co to. Łapiemy go w plastikowy kubek i wynosimy na zewnątrz. Był spory, mam nadzieję, że więcej takich niespodzianek tu nie znajdziemy…

Po prysznicu okazuje się, że na dnie wanny została warstewka piachu. Z nogawek spodni wysypuję drugie tyle. I pomyśleć, że mieliśmy spać w takim stanie pod chmurką… No nie. Do tego dobrze się składa, bo będziemy mieć z tego miejsca bliżej do Wadi Bani Khalid. Może w końcu uda się wykąpać w jakiejś okresowo zalewanej dolinie rzecznej? No i rano wrócimy jeszcze na pustynię zobaczyć ją w ciągu dnia. W planie jest wdrapanie się na wyższą wydmę i zobaczenie okolicy z samej góry. Oby tylko słońce za bardzo nie przypiekało…


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! Będzie mi również niezmiernie miło, jeśli zostaniesz tu ze mną na dłużej i pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Komentarze do: “Oman: Jalan Bani Bu Ali, Jalan Bani Buhassan i zachód słońca nad Wahiba Sands”

  1. Wszystkie forty, pustynia robią niespotykane wrażenie :) Ale chyba te przygody z miejscowymi, wielbłądy na pace i emocje, które towarzyszą wyprawie są najbardziej interesujące :)

  2. Jak egzotycznie! Wszystko jest takie inne. Zdjęcie Toyoty z wielbłądami – kapitalne!
    Pozdrawiam

    1. Monika Borkowska

      Do tej pory zastanawiam się, jak właściciel zmieścił tam aż trzy sztuki!

Skomentuj