Oman: Wadi Bani Khalid, Tanuf i Misfah

Zgodnie z definicją, jaką przeczytać można chociażby na Wikipedii, wadi to sucha forma dolinna występująca na obszarach pustynnych, w czasie pory deszczowej wypełniająca się wodą, niekiedy tworząca wartkie, szerokie, długie i kręte rzeki. Wadis w Omanie jest pełno, część z nich służy tak Omańczykom jak i turystom do kąpieli. Najpiękniejsze wadi, w jakim byłam? Wadi Bani Khalid. Zdecydowanie to mały raj na Ziemi! 

Dzień 5, 24.01.2019, część 2/2

Po chwili jesteśmy już na krętej trasie do Wadi Bani Khalid – jednej z piękniejszych (przez co bardziej znanych) dolin rzecznych. Liczyłam, że uda się nam pokonać tę drogę nieco szybciej, ale przez te wszystkie zakręty wychodzi na to, że nawigacja się nie myliła.

Weronika (autostopowiczka, którą zgarnęliśmy spod Wahiba Sands) opowiada, że jak byli w wadi poprzednio kilka dni temu na parkingu brakowało miejsc. Dzisiaj dochodzi już godzina 10:00, ale aut jest naprawdę niewiele. Mamy szczęście! W weekend (tu oznacza to piątek i sobotę) jednak nie ma co na to liczyć – Omańczycy bardzo lubią tę miejscówkę.

Wadi Bani Khalid – raj na Ziemi!

Zbieramy rzeczy i malowniczym przejściem pomiędzy palmami i faladżami (systemem kanałów nawadniających) docieramy w kilka minut do pierwszego, największego jeziorka. Nieco przypomina to miejsce znane mi z dzieciństwa kąpielisko, jest mała restauracja, są toalety, mostki. Można się tu kąpać, nawet da się skakać do wody, ponieważ w wielu miejscach zaznaczona jest głębokość. Płytko nie jest! Miejscami dno leży nawet 9 metrów poniżej lustra wody. Jednak jest ona tu tak krystaliczna, że ciężko w to uwierzyć. Jeśli ktoś nie czuje się pewnie na takich głębinach, może skorzystać ze znajdujących się przy skałach kół ratunkowych.

Zatrzymuje nas strażnik informując o konieczności dostosowania stroju – nie można kąpać się tu w bikini, kobiety powinny mieć zakryte ramiona i kolana, mężczyźni natomiast raczej nie powinni chodzić tu w slipkach. Zalecane są im szorty kąpielowe. Ustawiono tu nawet specjalne tablice informacyjne dotyczące odpowiedniego stroju. Ja mam legginsy kąpielowe i koszulkę na grubszych ramiączkach, mam nadzieję, że to wystarczy.

Prawą stroną (lepsze dojście) kierujemy się dalej. Idziemy p o skałach ponad wąskim przesmykiem, którym płynie spokojnie woda. Niewielkim kanionem pod nami przeprawiają się ludzie – miejscami jest płytko, gdzie indziej – trzeba płynąć. Tu lepiej do wody nie skakać. Za chwilę mijamy dwa niewielkie wodospady – można usiąść pod nimi i mieć naturalne bicze wodne. Przejście jest proste, po kilku minutach docieramy do celu – płytkiego zbiornika.

Na miejscu nie widać w ogóle Omańczyków, jest jedynie garstka turystów. Część kobiet ma na sobie kostiumy jednoczęściowe. Przebieramy się za jakąś dużą skałą i wskakujemy do wody. Dobrze, że mamy wodoodporne sandały – na kamienistym podłożu są bardzo przydatne. Rany, jak przyjemnie! Temperatura wody – przynajmniej odczuwalnie – jest wyższa niż powietrza.

Chwila relaksu

Woda ogółem jest płytka, jednak kilka razy tracę grunt pod nogami. Jako słaby pływak staram się trzymać tych miejsc, gdzie czuję dno. Jest cudownie. Siadam na kamieniu i obserwuję pływające ryby. Te akurat nie są skore do zainteresowania się mną, ale ogółem występują tu gatunki, które bardzo chętnie zgryzają martwy naskórek. Takie darmowe fish SPA!

Mieliśmy okazję doświadczyć tego na Sri Lance. Dopóki sama tego nie przeżyłam, podchodziłam do tematu dość sceptycznie (warto pamiętać, że istnieje prawdopodobieństwo przenoszenia przez takie ryby chorób skórnych), ale wystarczyło spróbować, żeby po kilku minutach mi się to spodobało. Czemu po kilku minutach? Bo mam łaskotki! Zanim się przyzwyczaję do czegoś skubiącego moje podeszwy, potrzebuję chwilę czasu w spazmach śmiechu i okrzyków.

Niby jesteśmy w tej bardziej dzikiej części Wadi Bani Khalid, ale i tak na skałach powyżej nas porządku pilnuje ratownik. Cudownie tak odświeżyć się w takiej przyjemnej wodzie, jednak czas na nas. Przed nami dzisiaj jeszcze długa droga, zresztą czekają na nas Weronika z Michałem. Ale tak naprawdę jest to doskonałe miejsce do spędzenia całego dnia!

Idąc nieco dalej – około kilometra od kawiarni przy największym zbiorniku – można zajrzeć do jaskini, ponoć jednak nie jest ciekawa. I warto zabrać ze sobą latarkę.

Kierunek Nizwa!

Ruszamy w drogę. Kierunek: Nizwa! Wielokrotnie mamy wrażenie, że asfalt przed nami zamienia się w rzekę. Wszystko przez wysoką temperaturę. Zrobiło się naprawdę gorąco! Jednak przez najbliższe 250 km za bardzo tego gorąca nie odczujemy dzięki klimatyzacji. W międzyczasie próbujemy znaleźć stację, na której będziemy mogli sprawdzić ciśnienie w oponach. Już od Wahiba Sands czujnik pokazuje nam, że z którąś jest problem, ale na wyjeździe z Bidiyah nie dopompowaliśmy problematycznego koła, bo… końcówka sprężarki na stacji była uszkodzona. Najprawdopodobniej celowo, bo tuż obok znajdował się warsztat, do którego serdecznie nas zapraszano…

Droga zajmuje nam sporo czasu ale przynajmniej możemy liczyć na piękne widoki. Gdy docieramy prawie do Nizwy Weronika z Michałem wysiadają i próbują złapać stopa od Salalah (autostop działa tu ponoć fenomenalnie!). A my jedziemy dalej do wioski Tanuf.

Ruiny w Tanuf

Blisko części aktualnie zamieszkałej wioski Tanuf znaleźć można ruiny domów opuszczonych przez mieszkańców lata temu. Ludzie musieli stąd uciekać, gdy 27 lipca 1957 roku brytyjskie siły powietrzne na prośbę sułtana Saida ibn Tajmura (ojca obecnego władcy, przepędzonego zresztą przez syna) zbombardowały to miejsce w ramach ukarania mieszkańców za wzniecenie rebelii.

Pierwsze ślady ludzkiego osadnictwa pochodzą w tym miejscu z okresu przedislamskiego, był to ważny ośrodek w regionie. Dziś – poza słynną wodą mineralną Tanuf sprzedawaną w całym kraju – nie dzieje się tu za wiele. Jedynie cegły mułowe przypominają o dramatycznej przeszłości.

Misfah o złotej porze

Słońce powoli chyli się ku zachodowi, ale dla nas nie jest to jeszcze pora zakończenia dnia. Wciąż chcemy zobaczyć jeszcze Misfah (Misfat Al Abriyeen, Misfat) – malowniczo położoną na zboczu wzgórza starą wioskę wciśniętą między skały. Najpierw zajeżdżamy na punkt widokowy znajdujący się po drugiej stronie doliny pomiędzy domami. Droga jest bardzo wąska, nie ma za bardzo gdzie zaparkować. Akurat mieszkańcy gdzieś ruszają, więc ustępujemy im pierwszeństwa. Wzbudzam ogromne zainteresowanie pośród kilku maluchów bawiących się właśnie przy aucie. Dla nich widok ten to codzienność, ja – jestem zachwycona! Położenie wioski pośród skał i setek palm daktylowych daje niesamowicie piękny efekt zwielokrotniony jeszcze przez złotą godzinę.

Serpentynami asfaltowej drogi pniemy się wyżej i wyżej, aż dojeżdżamy na parking tuż pod wioską. Zajmujemy ostatnie miejsce i rzucamy okiem na tablicę z informacjami dla turystów (jest to bardzo turystyczne, ale wciąż jednak autentyczne miejsce). Należy być tu ubranym skromnie (tradycyjnie już chodzi o zakryte ramiona i kolana), nie robić zdjęć ludziom bez pozwolenia, uszanować własność prywatną. Czyli standardowy zestaw reguł, których każdy powinien przestrzegać. Zagłębiamy się w wąskie uliczki w starej części, gdzie stoją zrujnowane budynki. Praktycznie nikt tu się o tej porze już nie kręci, przez co opuszczone, mocno zniszczone strzeliste domy mają jakiś taki złowrogi klimat.

Ścieżką schodzimy niżej i niżej, aż trafiamy pod jedyne tu chyba miejsce, w którym spędzić można noc – Misfah Old House. Ceny nie zachęcają (za bardzo prosto urządzony dwuosobowy pokój z pojedynczymi łóżkami, wspólną łazienką, śniadaniem i kolacją w cenie musielibyśmy zapłacić poprzez Booking ok. 550 zł za noc), ale dla zasobniejszego portfela może być to ciekawe doświadczenie. W końcu niecodziennie ma się możliwość spędzić noc w wyjątkowym hoteliku powstałym w tradycyjnym domu z kilkusetletniej cegły mułowej. My jednak nocleg zaplanowany mamy gdzie indziej. Zawsze jednak można przysiąść tu na moment na sok i chłonąć klimat obiektu.

Faladże

Przez chwilę podziwiamy soczystą zieleń tej swego rodzaju oazy. Tarasowe poletka zarośnięte są w tej chwili zielskiem, ale widoki i tak powalają. Nad nami górują palmy daktylowe, obok w faladżach szumi woda. Tu warto wspomnieć nieco więcej o tych niezwykłych systemach nawadniających. W kraju, w którym brakuje stałych rzek, a opady nie są zbyt częstym zjawiskiem (pomijając regularną, coroczną porę monsunową w okolicach Salalah), każda kropla wody jest na wagę złota. Dlatego też Omańczycy stworzyli interesujący system sztucznych kanałów nawadniających uprawy, co umożliwiło jako taki rozwój rolnictwa na tych nieprzyjaznych roślinności terenom. Ponoć aż 75% systemu opracowanego wiele lat temu wciąż jest używane, a aż 5 faladży wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO!

Dochodzimy ścieżką do miejsca, w który przy opadach pojawia się okresowy wodospad, stąd wracamy na górę. Można wybrać się tu w dłuższą wędrówkę, jednak tym razem zmuszeni jesteśmy z niej zrezygnować, bo zaczyna się powoli ściemniać. Wracamy do auta i kilka kilometrów dalej przejeżdżamy jeszcze obok starych – kilkusetletnich – zabudowań z cegły mułowej w miejscowości Al Hamra. Część z nich jest wciąż zamieszkała, część jednak niestety zawaliła się.

Guest House

Do obiektu o jakże wymyślnej nazwie Guest House mamy jakieś 40 km. Przez położenie z dala od głównej drogi i prowadzącą do niego niezauważalną o tej porze szutrówkę niełatwo go odnaleźć, ale w końcu trafiamy. Właściciel jest bardzo miły, a miejsce ogółem – czyste i schludne. Do dyspozycji mamy spory pokój z ogromną łazienką (i miniaturową umywalką…), jednak jest jeden minus. Okna. Zaklejone zostały lustrzaną folią, przez co nie za bardzo mamy możliwość wyjrzenia na zewnątrz. To jednak niewielka niedogodność, bo i tak przecież spędzamy tu tylko jedną noc. Z samego rana ruszamy do Nizwy!


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! Będzie mi również niezmiernie miło, jeśli zostaniesz tu ze mną na dłużej i pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

One Thought to “Oman: Wadi Bani Khalid, Tanuf i Misfah”

  1. Wadi Bani Khalid wygląda cudnie! :)

Skomentuj