Sri Lanka: Młode pary w kolonialnym Galle

Czy jakieś miasto Sri Lanki skradło moje serce? Tak! Miasta Cejlonu nie wyglądają za specjalnie, ale jest jedno takie miejsce, które mnie urzekło. Kolonialny styl Galle tak bardzo przypadł mi do gustu, że żałowałam, że nie zostaniemy w nim dłużej. Ale nie tylko mi tak się tam spodobało – Galle często wybierane jest przez nowożeńców na sesje ślubne.

Dzień 12, 26.01.2015, część 1/5

Jako że dwunastego dnia wyprawy naprawdę sporo się działo i widzieliśmy całe mnóstwo różnych różności, postanowiłam wpis podzielić aż na 5 części. Nie chcę Was zanudzić, więc relacja będzie „dawkowana” ;)

Z samego rana gospodyni przygotowała nam pyszne i obfite śniadanie, które podane zostało na tarasie z widokiem na palmy i oddalony ocean. Słodkie bułki plus tosty posmarowane niewielką ilością jakiejś ostrej pasty, do tego dorzuciła nam jeszcze to, co przygotowała dla swojej rodziny. Przypominało to nieco nasze krokiety, z tą różnicą, że było piekielnie ostre. To było jedno jedyne miejsce, w którym nie dostaliśmy galaretowatego dżemu, a drugie, w którym nie było jajek (pierwszym była Sigiriya).

Śniadanie w Mirissie

Gdy żegnaliśmy się, gospodyni pokazała nam jeszcze dobudowywane na samej górze budynku pomieszczenie, które w przyszłości przeznaczone zostanie na najlepszy w tym obiekcie pokój gościnny. Ktoś, kto tam przenocuje będzie miał naprawdę niezły widok, ponieważ pokój tworzony jest na dachu. Chciała nam koniecznie dać na pamiątkę jakąś roślinkę ze swojej doniczkowej dachowej uprawy, ale musieliśmy odmówić. Po pierwsze – teoretycznie obowiązuje zakaz przewożenia żywych roślin jak i ich części, a po drugie taki prezent byłby kłopotliwy w transporcie. W końcu w drodze powrotnej miały nas czekać aż trzy przesiadki (Abu Zabi, Belgrad i Budapeszt). Grzecznie podziękowaliśmy. Dobrze, że nie wzięliśmy żadnej doniczki, bo i tak niełatwo było wracać z całym majdanem ;) Swoją drogą czego tam nie było – aloesy, sadzonki palm i wiele innych krzaczków.

Kwiaty w Mirissie

Niestety pojawił się mały zgrzyt. Za nocleg policzono nam dwukrotnie więcej niż wynikało to z rezerwacji przez booking.com, ale jako że ta ostateczna cena nie przekraczała średniej za nocleg w innych miejscach, odpuściliśmy. Poza tym szkoda było się awanturować po takim przyjęciu. Można było się tam poczuć jak członek rodziny.

Po śniadaniu ruszyliśmy od razu do Galle – czwartego pod względem liczby mieszkańców miasta Sri Lanki. Można tam zobaczyć zachowany holenderski fort wybudowany w XVIIw. Początkowo w mieście stał niewielki drewniano- gliniany fort zbudowany przez Portugalczyków, ale gdy zdobyli go Holendrzy w 1640r. został on znacznie rozbudowany. Do tego celu najeźdźcy użyli kamienia i fragmentów rafy koralowej, dzięki czemu konstrukcja okazała się bardzo wytrzymała i można ją oglądać po dzień dzisiejszy. W 1796r. fort przejęli Brytyjczycy. Pozostałości fortu wpisane zostały na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.

Z murów fortu doskonale było widoczne boisko, na którym dzieciaki z okolicznej szkoły miały jakiś apel. Konkretnie była to chyba szkoła żeńska. Wszystkie uczennice ubrane były w jednakowe białe bluzki i spódniczki, a włosy spięte miały przeważnie w warkocze czerwonymi wstążkami. Ich nauczycielki ubrane w tradycyjne sari chroniły się przed słońcem pod parasolkami.

Oddzielne szkoły dla chłopców i dziewcząt obecnie nikogo tam nie dziwią, ale niegdyś życie na Sri Lance wyglądało trochę inaczej. Nikt nie myślał o takich podziałach. Ponadto np. to, że kobieta miała męża, a mąż żonę, niewiele znaczyło. Panowało społeczne przyzwolenie na romansowanie z kim popadnie. Jednak po okresie kolonialnym, wszystko odwróciło się o 180 stopni.

Galle (3)

Po krótkiej obserwacji paradujących w szyku uczennic, wróciliśmy do zwiedzania fortu.

Było piekielnie gorąco. Kusumsiri zapowiedział, że wysadza nas w jednym miejscu, ale będzie czekał gdzie indziej. Mieliśmy dotrzeć na drugi parking na końcu murów. Żebym tylko wiedziała, że czeka nas kawałek spaceru po patelni… Wszyscy którzy mogli, chowali się w cieniu albo w budynkach, tylko my i kilku Azjatów zdecydowało się na zwiedzanie przy tej pogodzie. Nawet warany uciekały do swoich norek. Jedynie jakieś masochistyczne jaszczurki wygrzewały się na niesamowicie nagrzanych murach obserwując leniwie otoczenie.

Mimo panującej temperatury, uparcie szliśmy dalej. W pewnym momencie znów natknęliśmy się na uczniów jakiejś szkoły wykonujących różne ćwiczenia na świeżym powietrzu. Chłopcy ćwiczyli w rytm uderzeń w bęben, a dziewczynki kręciły się po okolicy.

Gdy przeszliśmy całą długość murów fortu, okazało się że nasz kierowca siedzi sobie wygodnie w cieniu i ma z nas niezły ubaw. Byłam cała mokra od tego żaru lejącego się z nieba, natomiast u niego nie było widać nawet maleńkiej kropelki potu. Co to znaczy być przyzwyczajonym do panujących tam warunków…

Zatrzymaliśmy się jeszcze chwilę w punkcie widokowym, z którego ładnie widać było latarnię morską i biały meczet. Zaraz znalazł się koło nas Lankijczyk, który skakał z murów do wody i pozwalał się fotografować. Oczywiście za każdy skok życzył sobie zapłaty. My zainteresowani nie byliśmy, ale zaraz znalazł jakąś inną parę która z ogromnym zainteresowaniem obserwowała, co wyprawia. Chyba nie byli świadomi, że jak wróci na górę, będą musieli zostawić mu nieco gotówki.

Galle (22)

Kolonialny urok

Po zwiedzeniu pozostałości fortu udaliśmy się na przejażdżkę po mieście. Zainteresowała nas stara część Galle, która podobno nie została zniszczona przez tsunami z 2004r. Kierowca chciał jechać dalej, ale poprosiliśmy o zatrzymanie się. I to był bardzo dobry pomysł. Stara część Galle jest naprawdę urocza i zadbana. Pochodziliśmy chwilę po uliczkach. Widzieliśmy założoną w 1832r. bibliotekę, kościoły i inne budynki wybudowane w stylu kolonialnym. Czułam się nieco tak, jakbym przeniosła się w czasie do Wielkiej Brytanii, tylko przejeżdżające co chwila tuk tuki przypominały mi, że w dalszym ciągu jestem na Sri Lance.

Młode pary w tradycyjnych strojach ślubnych

Przy okazji spaceru widzieliśmy wiele lankijskich par młodych. Wychodzi na to, że stara część miasta jest popularnym plenerem fotograficznym.

Mężczyźni ubrani byli w ciemne garnitury, ale spotkaliśmy też pana w tradycyjnym stroju. Kobiety nosiły przepięknie wyszywane sari w kolorach złota lub czerwieni. Na Sri Lance panna młoda nie nosi bieli, ponieważ kolor ten oznacza tam żałobę.

Panny młode wyglądały zachwycająco, nawet jeśli spod sari wylewała się im odrobinka sadełka ;) Godziły się na robienie im zdjęć, więc chętnie korzystałam z tego pozwolenia. Naprawdę byłam oczarowana ich wyglądem. Zdjęcia nie oddadzą ich uroku, na żywo wyglądały tak niesamowicie, że mogłabym chyba gapić się na nie przez cały dzień. Trochę głupio mi było, szczególnie że dziewczyny były nieco speszone zainteresowaniem, jakie wzbudzały, ale zupełnie nie mogłam oderwać od nich oczu.

Gdy tylko Kusumsiri zorientował się, z jakim zachwytem patrzę na młode pary, stwierdził krótko, że zawsze można zorganizować jakiś swój ślub na wyspie. W końcu wielu turystów przyjeżdża tam, żeby zorganizować swoją własną uroczystość w egzotycznej scenerii. Ktoś chętny? ;) Ja bardzo chętnie przywdziałabym takie cudowne, uroczyste sari.

Galle (29)

Także świadkowe wyglądały pięknie, szczególnie gdy kilka dziewczyn było ubrane i uczesane w ten sam sposób. Jedyne zdjęcie świadkowych jakie mam, jest bardzo słabe bo robione w trakcie jazdy, ale musiałam Wam pokazać jak wyglądały.

Galle (24)Samochody przyozdabiane są raczej skromnie, ale przynajmniej nie odwracają uwagi od najważniejszych tego dnia osób.

Galle (25)

Memoriał poświęcony ofiarom tsunami

Z Galle udaliśmy się w kierunku Hikkaduwy. Po drodze przejechaliśmy koło memoriału poświęconego ofiarom tsunami, które zginęły w bliskiej odległości od tego miejsca. Pamiętacie jak media relacjonowały sytuację w azjatyckich krajach dotkniętych tsunami 26.12.2004 r.? Pamiętam doskonale, jak w relacjach mowa była o tym, że ogromne fale porwały na Sri Lance pociąg. Ekspresem „Królowa Morza” jechało wtedy całe mnóstwo ludzi. Zginęło ok. 1270 osób, przeżyło cudem raptem 200 czy 300 ludzi. Tego już się chyba u nas nie mówiło. Przejeżdżaliśmy przez tory, po których jechał ten pociąg. A raczej przejeżdżaliśmy przez miejsce, w którym te tory zostały zmiecione z powierzchni ziemi. Gdyby się nieco spóźnił, wszyscy by przeżyli… Ale niestety nigdy nie wiadomo, co komu jest pisane.

Chcąc podejść do pomnika należy pamiętać o tym, że jest to bardzo ważne miejsce dla Lankijczyków, miejsce poświęcone ofiarom ogromnej tragedii, o której Lankijczycy nigdy nie zapomną. Tuż przed pomnikiem należy zdjąć buty. Jako że ziemia i kamienie były mocno nagrzane, ograniczyliśmy się jedynie do przyjrzenia się monumentowi z odległości. To wystarczyło, żeby zobaczyć przerażające detale jego tylnej ściany. Zobrazowane zostały na niej ofiary katastrofy rozrzucone pomiędzy fragmentami budynków, drzew i wagonów… Nie chcę nawet myśleć o tym, co zastały na miejscu pierwsze osoby, które pojawiły się tam z chęcią niesienia pomocy…

Jadąc trasą wzdłuż wybrzeża co chwila widać jakie straty spowodowało tsunami. Część z domów nie została do tej pory odbudowana. Wolę myśleć, że ich dawni właściciele przetrwali i przeprowadzili się w głąb lądu, ale wiem, że mnóstwo z tych osób zginęło w wyniku katastrofy. Tuż przy ruinach jednego z domów stały 3 niezbyt stare groby…

Pomnik ofiarom tsunami

Widok ruin tych domów jest naprawdę przygnębiający. Zastanawiające było dla mnie to, że domy zostały zrujnowane, ale wokół było mnóstwo zieleni. Przecież w tak krótkim czasie palmy i inne drzewa nie mogły na tyle urosnąć! Kusumsiri wyjaśnił, że tsunami zniszczyło „jedynie” to, co wybudował człowiek. Drzewa mimo niezbyt głębokiego systemu korzeniowego oparły się ogromnym falom.

Po tsunami (1)

CDN.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

  1. Kasia

    jako wspomnienie/uzupełnienie młodych par na Sri Lance tu jest album ze zdjeciami slubnymi mojej koleżanki-Lankijki.
    Zdjecia są w złej kolejności, bo pierwsza część to homecoming, a druga wedding – gdzie powinno być odwrotnie :)
    https://goo.gl/photos/yRWTWDLAUj9N9uCB9

    1. Podróżowisko.pl

      Jestem zachwycona tymi zdjęciami! Panny młode na Sri Lance wyglądają fenomenalnie i ta dziewczyna tylko potwierdza moją wcześniejszą opinię. Ile bym dała żeby chociaż raz móc przymierzyć takie ślubne sari :) Cudo… Żałuję, że w trakcie pobytu na wyspie nie widziałam takiego ubioru pana młodego, bo ten strój też jest świetny

      1. Kasia

        w takim sari to wygląda się jak gwiazda filmowa :)
        moje ulubione są dzieciaki ubrane jak pan młody i małe kolorowe druhny – przebijają wszystko :) moim zdaniem tacy kolorowi państwo młodzi znacznie lepiej oddają weselenie się ślubem niż nasza biel i czerń. w sumie wcale mnie nie dziwi, że biel w krajach wschodnich symbolizuje żałobę… jej w niej coś smutnego.

  2. Pięknie, sama bym tam mogła w dniu ślubu wyglądać :D

    1. to samo pomyślałam, jak patrzyłam na te Młode ;)

Skomentuj