Norwegia: O tym, jak zarobiliśmy mandat w Tromso…

Na hasło „Norwegia” od razu przychodzi do głowy kolejne słowo: „drożyzna”. Skojarzenie to jest jak najbardziej na miejscu, także zdając sobie sprawę, że oto zaraz zapłacisz mandat za parkowanie, przeliczasz kolejne zera z konta. Tak. Zarobiliśmy mandat w Tromso. Za parkowanie. Jak to było i ile finalnie musieliśmy zapłacić?

Dzień 1, 4.10.2019 część 1/2

By wybrać się w tę podróż, tym razem musimy jechać do Gdańska. Aktualnie jest to jedyne polskie miasto, z którego odbywają się bezpośrednie loty na północ Norwegii (wkrótce do siatki połączeń dołączy jeszcze Kraków). Lot przebiega bez problemów, po cichu liczę na zorzę – byłoby to spełnienie mojego kolejnego marzenia. Zorza z okien samolotu… Niestety tym razem muszę obejść się smakiem, ponieważ niebo zakryte jest grubą warstwą wysokich chmur. Na przejaśnienia nie ma co liczyć.

Na lotnisku w Tromso korzystamy z oferty wypożyczalni Hertz – dostajemy hybrydę w automacie. Wszystko niby w porządku, tylko kluczowe pytanie: jak tym jechać?! Niby już automatami jeździliśmy, ale tak nowoczesnym jeszcze okazji nie było. Mąż na szczęście wszystko szybko rozgryza i ruszamy w kierunku noclegu. Zanim jednak dotrzemy na miejsce, czeka nas kolejne wyzwanie, do którego zupełnie nie jesteśmy przygotowani. Tunele pod miastem. Nie zrobiłam wcześniej rozeznania, gdzie jechać – może wydawać się to oczywiste, bo tunele raczej skomplikowane nie są, ale nie ma to zastosowania w przypadku przejazdów pod Tromso. Bo pod Tromso tunele łączą się i mają ronda. Oczywiście pod ziemią nie ma co liczyć na wsparcie nawigacji, ale jakimś cudem udaje się nam wyjechać w odpowiednim miejscu. Pierwsze koty za płoty, później będzie już tylko łatwiej! Ale Norwegowie dalej rozbudowują tę podziemną plątaninę…

Tym razem po raz pierwszy korzystamy z AirBnB – śpimy u starszej kobiety, która mówi z wyraźnym wschodnim akcentem. Trafiłam świetną miejscówkę! Zanim jednak pójdziemy spać, ruszamy jeszcze poza Tromso z nadzieją na jakieś przejaśnienia. Niestety, zorzy nie widać. Kładziemy się dość późno, budzę się czasem wyglądając za okno, ale na niebie bez zmian.

Nowy dzień zaczynamy od niezbyt miłej przygody, ale po kolei. Nieopodal noclegu mamy supermarket Eurospar, więc od razu zaopatrujemy się w potrzebne produkty. W tym duuużą ilość tradycyjnego norweskiego sera brunost robionego z serwatki. Ta duża ilość oznacza 4 kg… Ale znaczna część z tego pójdzie po powrocie na rozdanie. Tylko jak ja to zapakuję do tych naszych małych bagaży podręcznych? Zresztą… tym martwić się będę później.

Fjellheisen na Storsteinen

Nieopodal znajduje się dolna stacja kolejki wjeżdżającej na wysoką na 421 metrów n.p.m. górę Storsteinen. Idziemy na piechotę czy wjeżdżamy? Dzisiaj wyjątkowo daje znać nam o sobie lenistwo. Zawsze narzucamy spore tempo zwiedzania, atmosfera Tromso jednak działa bardzo odprężająco, nie mamy zbytnio ochoty ani na pośpiech, ani na jakikolwiek większy wysiłek. Wejście to trasa wynosząca około kilometra pod górę, więc bez zastanowienia zostawiamy auto na parkingu i pośród innych ludzi kierujemy się do kasy kolejki Fjellheisen. Niestety niezbyt wyostrzone zmysły nie wyłapują za grupą ludzi, wśród których się właśnie znaleźliśmy, czyhającego parkometru…

Bilety tanie nie są. Za osobę dorosłą w dwie strony należy zapłacić 230 koron norweskich, czyli ok. 100 zł. Ponad kasą podane są niby godziny odjazdu wagoników, ale kolejka jeździ w rzeczywistości dużo częściej. Przejazd zajmuje kilka mijających ekspresowo minut – przy takich widokach można zatracić poczucie czasu. Już z wagonika roztacza się niesamowita panorama!

W zbocze wkomponowany został budynek z dużym tarasem widokowym z przeszkloną przednią ścianą ustawioną pochyło. Jak tu jest pięknie!!! Tromso leży w głównej mierze na niewielkiej, połączonej ze stałym lądem mostami wyspie znajdującej się na środku fiordu. Otaczające je góry pokryte są już na szczytach śniegiem, a tam, gdzie biel jeszcze nie zalega, oczy cieszą jesienne kolory złota, czerwieni i brązów. Czasem zza chmur wygląda słońce pięknie oświetlając niewielkie domki w oddali. Wspominałam już może, że uwielbiam norweską architekturę? Te kolorowe domy to coś, co nieodłącznie kojarzy mi się z tym krajem w pierwszej kolejności.

Spacerujemy dookoła podziwiając widoki. Początkowo planujemy wspiąć się na szczyt, ale w związku z tym, że spędzamy na jednej z oddalonych od stacji kolejki ścieżek sporo czasu zwyczajnie patrząc przed siebie, odpuszczamy sobie ten pomysł będąc w połowie wysokości. Przy okazji okazuje się, że nawet górę porastają grzyby – w kilku miejscach znajdujemy zamarznięte już kozaki. Ktoś wyrwał je i odłożył… Natykamy również na mnóstwo jagód oraz żurawiny. Próbujemy kilka owoców z krzaczka – o dziwo nie mają zupełnie smaku…

O tym, jak dostaliśmy mandat za parkowanie w Tromso…

Gdy niebo nad nami pokrywa kolejna warstwa zapowiadających opady chmur, zaglądamy jeszcze do małej restauracji w budynku (mają burgery z renifera!) i zjeżdżamy na dół. Na parkingu niestety już z dala widzę, że czeka na nas niezbyt przyjemna niespodzianka. Za wycieraczkę wciśnięty jest żółty świstek papieru – dostaliśmy mandat… Nie doczytałam, że w Tromso praktycznie nie ma darmowych stref parkowania, przeoczyliśmy parkometr, nie wiedziałam, że można zarejestrować parkowanie poprzez aplikację w telefonie… Wiadomo – za niewiedzę się płaci.

Drżącymi rękami wyciągam kartkę. Czuję, że serce mi szybciej bije. Żegnam już powoli połowę pensji, w końcu jesteśmy w drogiej Norwegii! Szczęście w nieszczęściu, że mandat opiewa na kwotę „jedynie” 600 koron, to jakieś 260 zł. Kwota bardzo odczuwalna, ale wciąż jednak nie jest to ten poziom, którego się obawiałam. I w tym momencie zauważam parkometr. Niestety wszystko opisane jest przy nim jedynie po norwesku, dlatego chwilę zajmuje mi przetłumaczenie sporego tekstu za pomocą tłumacza Google. Jak dobrze, że Google udostępnia możliwość tłumaczenia z obrazu na żywo

Nie wahając się ani chwili postanawiamy natychmiast zapłacić karę. Wolę nie sprawdzać co będzie, jeśli temat odpuścimy. Jeżeli nie zapłaci się w wyznaczonym w mandacie terminie, wysokość mandatu wzrasta do 900 koron, co daje już jakieś 400 zł. Do tego mandat taki trafi na bank do wypożyczalni, która to zapewne policzy sobie dodatkowo za koszty manipulacyjne, co może skutkować kwotą przekraczającą 500 zł. Wolę nie ryzykować – 260 zł jakoś przełkniemy, 500 zł jest już jednak zbyt wysokim progiem. I tu kolejny raz z opresji ratuje nas Revolut.

Nie dość, że kurs jest bardzo dobry, to jeszcze obsługa przelewu jest bezpłatna – w moim banku zapłacilibyśmy przez różnice kursowe 300 zł samego mandatu, plus jeszcze doszłyby do tego opłaty za przelew międzynarodowy. Revolut kolejny raz pozwala nam trochę oszczędzić. Wpisuję numer konta, kod SWIFT oraz numer referencyjny mandatu, na który musimy się powołać. Płatność pójdzie po weekendzie, ale mamy jakieś 2 tygodnie na uiszczenie należności. Mandat z głowy.

Żeby nie psuć sobie wyjazdu, staramy się o nim zapomnieć, ale znamy już przynajmniej zasady parkowania. Darmowych parkingów brak! Znaczy jest jeden, przy Katedrze Arktycznej, ale zanim zaparkujemy, dziesięć razy rozglądamy się dookoła, czy na pewno nie ma tu gdzieś ukrytego parkometru.

Katedra Arktyczna – kościół Tromsdalen

Właśnie Katedra Arktyczna (czyli kościół Tromsdalen) jest naszym kolejnym celem. Luterańska świątynia z 1965 roku o charakterystycznym kształcie widoczna jest doskonale tak z góry, jak i portu leżącego po drugiej stronie. Konstrukcja przypomina wyglądem lapoński namiot. Nie jest to jednak w rzeczywistości katedra, a kościół. Wstęp do niego jest płatny i to dość sporo, także wnętrze tej atrakcji sobie odpuszczamy. Przez szyby widać, że wyposażenie jest skromne (w końcu to Skandynawia), ale uwagę zwraca piękny, wysoki na 23 metry (!) witraż za ołtarzem przedstawiający drugie przyjście Chrystusa. Jak to dzieło Victora Sparrego musi się prezentować się wieczorem! Tym razem jednak tego nie sprawdzimy.

Spod świątyni ruszamy w stronę centrum. Przejeżdżamy przez dość oryginalny w swej formie most, by po chwili być na wyspie, na której znajduje się najstarsza część Tromso. Zmierzamy do parkingu na brzegu wysepki, ale tym razem mamy już nauczkę i natychmiast po znalezieniu miejsca sprawdzam, jak możemy zapłacić za postój. Parking, na którym właśnie stoimy dopuszcza jedynie postój zarejestrowany elektronicznie, parkometrów brak.

Szybko ściągam aplikację EasyPark, podaję dane karty płatniczej (Revolut działa jak należy), adres e-mail, nr telefonu i nr tablic rejestracyjnych samochodu. Po chwili już mogę korzystać z aplikacji wpisując w wyszukiwarkę parkingów odpowiedni kod części miasta podany na tablicy obok. To kluczowa kwestia, ponieważ stawki w różnych częściach Tromso różnią się od siebie. Centrum jest oczywiście najdroższe.

Po podaniu kodu rejonu wystarczy zaznaczyć, jak długo planuje się parkować i wcisnąć start parking. Od tego czasu system nalicza opłatę rozliczając postój co do sekundy. Ponadto w każdej chwili czas postoju można skrócić, wydłużyć lub go zakończyć, także jest to rozwiązanie o wiele wygodniejsze od tradycyjnych parkometrów. Tym bardziej, że można ustawić przypomnienie o kończącym się czasie. Jednak po co ustawiać krótki limit, jeśli w dowolnej chwili naliczanie opłaty można zakończyć poprzez wciśnięcie stop? Początkowo jednak nie do końca jesteśmy przekonani, czy wszystko będzie działać. Kilkukrotnie sprawdzam aplikację, upewniam się, że nie stoimy na jakimś zakazie. W końcu jeden mandat wystarczy.

Centrum Tromso

Spacer po centrum zaczynamy od najbardziej reprezentacyjnej ulicy miasta – Storgata. Stoją przy niej drewniane budynki mieszczące sklepy i restauracje kuszące do spróbowania lokalnej kuchni. Tym razem jednak nasz budżet nam na to nie pozwala – ceny naprawdę odstraszają… Zaraz trafiamy pod Katedrę w Tromso, która spokojnie może służyć tu jako punkt orientacyjny. Strzelistą dzwonnicę widać z wielu miejsc w tym mieście. To ponoć jedyna katedra w Norwegii, która wybudowana została z drewna!

Kręcimy się po środkowej części miasta raz po raz zwracając uwagę na starsze budynki, kolorowe domy, witryny sklepów. Trafiamy pod kościół, w którym prowadzone są msze… w języki polskim! Ciekawe, jak duży procent tutejszego społeczeństwa stanowią rodacy. Miasto jest bardzo urokliwe, jednak nie spodziewałam się takiej ilości osób. A nie jest to sezon – psie i reniferowe atrakcje typu zaprzęgi ruszają bodajże dopiero od listopada, więc jest to dość martwy okres. Pytanie, ile osób przybywa tu później?

Jako że w Tromso praktycznie wszędzie jest blisko, nie zmieniamy parkingu i kierujemy kroki w stronę Muzeum Polarnego.


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A jeśli szukasz inspiracji do zaplanowania własnego wyjazdu, już wkrótce na stronie pojawi się pełna relacja z naszej podróży!

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Skomentuj