Rosja: Krzyżackie zamki w Obwodzie Kaliningradzkim (część 1)

Pomysł wypadu do Kaliningradu pojawił się bardzo spontanicznie na jakieś trzy tygodnie przed wyjazdem. Zbliżał się akurat długi weekend sierpniowy i nie mieliśmy żadnych planów. Rosja zniosła od lipca płatne wizy do Obwodu zastępując je darmowymi e-wizami, więc czemu nie poznać tego tak naprawdę egzotycznego dla nas kierunku? Decyzja szybko zapadła i w nocy 14 na 15 sierpnia byliśmy w drodze. Najpierw na tapetę poszły krzyżackie zamki w Obwodzie Kaliningradzkim. A tych jest tam sporo! Ponoć Krzyżacy budowali fortece co 15 – 20 km, bo tylko tyle był w stanie przejechać rycerz w pełnym rynsztunku w ciągu jednego dnia. 

Dzień 1, 15.08.2019, część 1/2

Z domu wyruszamy wieczorem, ale po drodze odwiedzamy jeszcze pokryte o tej porze roku kwitnącymi wrzosami Wydmy Lucynowsko-Mostowieckie (jedno z największych wrzosowisk Europy!) pod Wyszkowem oraz teściów. To idealna okazja do złożenia wizyty. Przy okazji udaje się nam trochę zdrzemnąć, by w okolicach 3 nad ranem ruszyć w kierunku granicy polsko-rosyjskiej. Niestety ze względu na wychodzące nocą z mazurskich lasów zwierzęta jazda mija powoli i monotonnie. Akurat ja prowadzę, gdy na asfalt spacerowym krokiem wkracza sarna – na szczęście widzę ją już z daleka. Zwierzę spokojnie przechodzi na drugą stronę prezentując się nam w całej okazałości z odległości może 5 metrów.

Na granicy polsko-rosyjskiej

Na granicę docieramy około 6:00 rano. Jest 15 sierpnia, dzień świąteczny. Na granicy pusto! Może ze względu na święto, a może z racji na bardzo wczesną porę. Jesteśmy 3 samochodem w kolejce. Kontrola graniczna po naszej stronie przebiega szybko: dojazd do linii, zaproszenie dalej przez panią strażnik, rzut oka na dokumenty i już możemy jechać w kierunku strony rosyjskiej. Od młodego strażnika otrzymujemy zielony kawałek plastiku – chyba oznacza to, że my turystycznie. Żółty najprawdopodobniej dostają tak zwane mrówki, czyli osoby trudniące się handlem przygranicznym okrojonym aktualnie do paliwa. Już za parę chwil zdążymy się przekonać dlaczego – paliwo w Obwodzie tanie jest jak barszcz!

Kolejny stop, kolejna kontrola – tym razem samochodu. Wyglądająca groźnie kobieta z lusterkiem na kijku ogląda podwozie, każe otworzyć bagażnik, drzwi samochodu, schowek przed pasażerem. Wszystko w porządku, możemy jechać dalej. Kolejna jest kontrola paszportów. Najpierw wysiada kierowca (wraz z dowodem rejestracyjnym), później każdy z pasażerów po kolei. Przy okienku przebywać może tylko jedna osoba. Każdy z nas dostaje do paszportu niewielką karteczkę – to karta meldunkowa, musimy strzec jej jak oka w łowie, bo w przypadku zguby będziemy mieć spory problem z opuszczeniem terytorium Rosji. Jeszcze tylko kontrola celna i już!

To jednak trochę zajmuje, bo otrzymujemy do wypełnienia dokument formatu A4 pozwalający na wjazd swoim środkiem transportu. Po rosyjsku. Nie ma w nim słowa po angielsku czy po polsku! Gdyby nie formatka udostępniona na ścianie pomieszczenia i pomocny strażnik, zeszłoby się z tym naprawdę sporo, bo trzeba byłoby się posiłkować tłumaczem. Niby rosyjskiego się trochę uczyłam, ale już praktycznie nic nie pamiętam!

Wypełniona kartka (w dwóch egzemplarzach) ląduje u strażnika, który „legalizuje ją” i już możemy wjechać na teren Obwodu Kaliningradzkiego! Kartki też musimy pilnować, bo będzie potrzebna przy wyjeździe. Dzień pierwszy naszej wizyty w Obwodzie poświęcamy na zapoznanie się z pozostałościami zamków krzyżackich, których jest tu całkiem sporo. Niestety ich stan pozostawia bardzo wiele do życzenia

Krzyżackie zamki w Obwodzie Kaliningradzkim: Bagrationowsk

Zaczynamy od Bagrationowska. To niewielka mieścina tuż przy granicy. Był tu niegdyś pełniący funkcje administracyjne i fortyfikacyjne zamek Preussish-Eylau, ale niezbyt wiele się z niego ostało. No może długi na 104 metry gotycki spichlerz, ale zachęcająco nie wygląda. Miał tu powstać hotel, ale niestety zabudowania dzisiaj popadają w coraz większą ruinę. Wszystkie okna i drzwi, którymi można byłoby próbować dostać się do środka, zostały zamurowane. Dach się sypie, widać, że w kilku miejscach strawił go pożar. Żal patrzeć… A za naszymi plecami góruje nad okolicą piękna cerkiew – ot, pierwszy kontrast. Tych kontrastów w trakcie tej podróży doświadczymy naprawdę sporo.

Tutejszy zamek był niegdyś siedzibą krzyżackiego urzędnika, ale niestety ze względu na kiepski stan zachowania nie do końca wiadomo, jak wyglądał tak wewnątrz jak i z zewnątrz. Miał dwa skrzydła główne oraz nieco wysuniętą kwadratową wieżę. Powstał w latach 1325-1326. W kolejnych wiekach służyć miał jako siedziba książęco-pruskiego burgrabiego, a następnie trafił w ręce prywatne. W XIX w. główny zamek rozpadł się pozostawiając po sobie zarośnięte dziś fragmenty fundamentów i piwnic. W tych chaszczach nic nie widać…

W 1429 roku zamek podarowany został Henrykowi von Plauen. Ciekawostką jest tu fakt, że w późniejszych latach herb rodowy von Plauena stał się częścią herbu miasta.

Z Bagrationowska kierujemy się na wschód. Daleko nie odjeżdżamy gdy zauważam na ugorach ogromne ilości dziwnie znajomej rośliny. Duże liście, zdrewniałe baldachy zeszłorocznych kwiatostanów… Skądś znam to zielsko. Oczywiście, przecież to barszcz Sosnowskiego! Silnie toksyczna roślina, która miała niegdyś służyć zwierzętom na pastwiskach, okazała się być jednak bardzo niebezpieczna dla człowieka. Poparzenie olejkami eterycznymi wytwarzanymi przez barszcz należy do  tych mało przyjemnych i powodujących trudno gojące się rany, więc czym prędzej zostawiamy tę okolicę za sobą. Może widoki ładne, ale wpaść pośród liście barszczu Sosnowskiego nikt z nas zamiaru nie ma. Barszcz jednak wzdłuż granicy występuje gęsto…

Gdy tak jedziemy przed siebie, zauważamy przy drodze ruiny jakiegoś starego kościoła. Podejście do nich nie jest możliwe ze względu na ogrodzenie, ale jak się później okaże – to nie jedyne takie miejsce. Pozostałości kościołów z czasów krzyżackich w takim albo i jeszcze gorszym stanie trochę tu znajdziemy.

Krzyżackie zamki w Obwodzie Kaliningradzkim: Kurortnoye

Docieramy do ruin zamku Burg Gross Wohnsdorf w Kurortnoye. To kolejna forteca, z której niezbyt wiele się zachowało. Zostawiamy auto przy drodze, przy jakimś opuszczonym samochodzie i wyboistą drogą w gęstych zaroślach idziemy w kierunku wskazywanym przez mapę. Chwilę wcześniej przejechał tędy jakiś stary samochód – zapewne okolicznych mieszkańców. Przechodzimy pod zwalonym nad drogą drzewem i dochodzimy wreszcie do pozostałości – przed nami znajduje się fragment muru, wysoka wieża i … I tyle.

Rosjanie nieopodal przekopują mini ogródek, a my przyglądamy się krzyżackim pozostałościom. Zostały odgrodzone, nie ma możliwości wejścia na wieżę. Wieża zbudowana została w 1356 roku i jako jedyna przetrwała do dzisiaj. W 1790 strawił ją pożar, ale została odrestaurowana przez niejakiego Fryderyka Gilly. W 1830 roku spłonął budynek zamku, a pozostałe z niego kamienie posłużyły jako budulec innego budynku dworskiego. Zamku nie odbudowano, a jego tereny posłużyły do hodowli koni.

Niestety udało mi się znaleźć o tym miejscu informacje jedynie w języku niemieckim. Niemeickiego nie znam, tłumacz z tekstem kiepsko sobie radził, ale udaje mi się ustalić, że w tym XIV wiecznym zamku w latach 1702-1945 mieszkała rodzina Schroetter. Lubił tu bardzo przebywać najsłynniejszy mieszkaniec Obwodu Kaliningradzkiego – Immanuel Kant. Było to ponoć jedyne miejsce, które niemiecki filozof odwiedzał z ogromną przyjemnością poświęcając na te wycieczki nawet kilka dni.

Nie ma tu zbyt wiele do zobaczenia, więc szybko zawracamy do auta. Na mijanej po drodze stacji chcemy skorzystać jedynie z toalety, ale wychodzimy z budynku z butelką pełną zielonego, lekko gazowanego płynu. To lemoniada estragonowa o delikatnym, anyżkowym posmaku. Jest piekielnie słodka, sztuczna zieleń aż bije po oczach, ale musieliśmy spróbować tego wynalazku. Coś w tym typie dostać można także w Gruzji. Ponoć lemoniada estragonowa to drugi najchętniej pity w Rosji napój zaraz po kwasie chlebowym.

Kanał Mazurski

Nieopodal trafiamy na Kanał Mazurski i starą śluzę numer 1. Jest niestety w opłakanym stanie. Za to kanał prezentuje się bardzo malowniczo! Jest tylko jedno „ale” w postaci hord komarów. Tną tak zaciekle, że po chwili mam już zaliczone kilka ugryzień. Woda, zarośla, brak ludzi – muszą być naprawdę zdesperowane i gotowe do ataku, gdy pojawia się świeży towar. Z tego też powodu odpuszczamy sobie poszukiwanie innych śluz i kierujemy się w stronę kolejnego zamku.

Przy okazji uwagę zwraca kościół z bardzo wysoką wieżą. Z daleka wygląda, jakby tylko ona się tu ostała. Z bliska jednak zauważamy pozostałą, dużo niższą część budynku:

Kościół św. Jakuba – Znamieńsk / Welawa

Przypadkiem trafiamy zaraz na ruiny powstałego w 1380 roku kościoła św. Jakuba w Znamieńsku (Welawie). To kolejna ruina świątyni – często to tylko ściany i fragment wieży, czasem tylko wieża. Tu jednak pozostałości kuszą, by zajrzeć do środka i poszukać śladów historii, czegoś, co świadczyłoby o ich niegdysiejszym pięknie. Niestety wszystkie są ogrodzone, drzwi zamknięte na cztery spusty, okna zamurowane. Żaden człowiek się nie prześliźnie – wielka szkoda. Kościół jako jedyna budowla przetrwał szalejący w Znamieńsku w 1540 roku pożar. Dzisiaj straszy swoim rozpadającym się stanem. Tylko bociany go odwiedzają – wybudowały swoje gniazdo na wystającym – i budzącym obawy o zawalenie – fragmencie muru.

Ptaków wewnątrz brak, ale równie dobrze może stoją gdzieś na polu w oczekiwaniu na sejmik przed odlotem w ciepłe kraje. W końcu to już sierpień.

Krzyżackie zamki w Obwodzie Kaliningradzkim: Tałpaki

Nawigacja kieruje nas do zamku Taplaken w Tałpakach. Dojeżdżamy do jakichś zabudowań gospodarczych w bardzo kiepskim stanie. To gdzie ten zamek? Właśnie na niego patrzymy… Jak wół stoi przed nami tablica informacyjna, nawet ujęte zostały na niej podstawowe informacje w języku angielskim! Zamek wygląda jednak strasznie. Był tu początkowo drewniany budynek, który to jednak w 1379 roku, kilka lat po najeździe litewskim i zrównaniu go z ziemią, zamieniony został w twierdzę z kamienia i cegły. Nową fortecę otaczał mur gruby na 1,5 metra! Niestety po licznych zawirowaniach historycznych Taplaken nie uniknął losu innych zamków i przekształcony został w gospodarstwo rolne. A raczej 24 gospodarstwa z populacją liczącą sobie 250 osób!

Później w zamki mieściła się poczta. W XX w. jedna ze ścian została zburzona, a na terenie fortecy postawiono nowe budynki gospodarcze. Konstrukcja zamku poważnie ucierpiała w trakcie walk w styczniu 1945 roku, w kolejnym roku stacjonowało tam wojsko. Finalnie historyczny budynek strawił pożar i dziś obejrzeć można na miejscu jedynie oficynę północną służącą za budynek mieszkalny i resztki zarastanych przez roślinność murów.

Żeby nie tablica informacyjna, w życiu nie wpadłabym na to, że patrzę na krzyżacki zamek. Wygląda to na starą oborę!
Niby jadąc do Obwodu Kaliningradzkiego miałam świadomość, że tutejsze zamki są w naprawdę opłakanym stanie, ale i tak nie spodziewałam się czegoś takiego. Do kolejnego zamku – Saalau – jadę pełna obaw. Co zastaniemy na miejscu? Okazuje się, że mimo, że jest to kolejna bardzo szybko niszczejąca ruina, jest trochę więcej do zobaczenia. I o dziwo pozostałości budowli nie zostały ogrodzone.

Krzyżackie zamki w Obwodzie Kaliningradzkim: Kamenskoye

Saalau to zamek kapitulny. Mały budynek bez wież narożnych o planie nieregularnego prostokąta powstał jako formacja obronna z dwoma skrzydłami – jednym głównym od południa oraz jednym bocznym po zachodniej stronie. Była tu już wcześniej drewniana warownia, ale po licznych pożarach wywołanych przez najazdy Litwinów, w 1376 roku Saalau zbudowano z kamienia.  Wielokrotnie ulegał najazdom Litwinów i kolejnym pożarom.

Po sekularyzacji państwa zakonnego w 1525 roku stał się siedzibą urzędu komorniczego, a w kolejnym wieku dobudowano do niego browar. Dziś zobaczyć można tylko resztki południowego skrzydła budynku zarastające już chyba tradycyjnie chaszczami. Zamek pozostaje ruiną od 1945 roku. Żal patrzeć na niszczejące, w żaden sposób niezabezpieczone historyczne mury. Wchodząc do niego głównym wejściem uważać należy na spadające z góry cegły.

Mała przygoda na poczcie

Z Kamenskoye wiąże się nasza mała przygoda. Jako że z każdej podróży przywożę znaczek i lokalną pocztówkę, nie mogliśmy nie zajrzeć do budynku poczty znajdującego się po drugiej stronie ulicy. Wchodzimy do środka i oczom nie wierzymy – jedno duże pomieszczenie, z którego niewysokim regałem pełnym różnych artykułów spożywczych (w tym worków ryżu i konserw) odgrodzona została przestrzeń dla pań segregujących listy. Przenosimy się momentalnie w czasie jakieś 30 lat wstecz.

Jesteśmy przygotowani, że nikt tu po angielsku mówił nie będzie, więc grzecznie po rosyjsku pytamy o znaczek pocztowy. Na pocztówkę nie liczę. Kobieta obsługująca nas robi oczy jak pięciozłotówki. Jaki znaczek? Na jaką pocztówkę? Temat coraz bardziej schodzi na kartkę. Widzimy, że ewidentnie nie uda się nam dogadać, więc zmieniamy temat i prosimy o jakąś pocztówkę na pamiątkę. Zdziwiłabym się, jakby było tu coś związanego z zamkiem, ale propozycji zakupu kartki urodzinowej to się nie spodziewałam! W końcu dostajemy do wyboru kartki z różami i napisem „Pozdrowienia”. Dobra, bierzemy. Czas się stąd ewakuować, bo na dogadanie się nie mamy szans.

Powstaje jednak problem, ile też kosztuje ta kartka. Widać, że została wyciągnięta z odmętów szuflady. Po dobrych kilkunastu minutach płacimy kilkadziesiąt rubli i ku uciesze i uldze swojej oraz Rosjanek, opuszczamy przybytek pocztowy. Do dziś nie rozumiem, dlaczego nie udało się nam dogadać mimo, że używaliśmy poprawnych zwrotów i słówek!

Zakupy

Dojeżdżamy do Czerniachowska. Zanim udamy się do tutejszego zamku, w lokalnym supermarkecie robimy zakupy. Są wędzone świńskie uszka – doskonała przekąska do piwa! Pierwszy raz próbowaliśmy ich na Litwie, później znaleźliśmy je na Ukrainie. Tu też są dostępne! Nie ma opcji, lądują w koszyku. Są też moje ulubione serki w czekoladzie! Przepadłam. W koszyku lądują po kolei – wersja waniliowa, waniliowa z nasionami maku (przeklęty mak – wydłubanie go z aparatu ortodontycznego graniczy z cudem!), czekoladowe… Wszystko w ciemnej czekoladzie. Uwielbiam!

Pierwszy raz próbowaliśmy ich także na Litwie. Szkoda, że nie znalazłam ich nigdzie w Polsce. Za jakieś 12 zł kupujemy również 250 gramowy słoik ikry – z tego co rozumiemy z etykiety, ma to być imitacja prawdziwego kawioru z jesiotra. Że to imitacja wnioskuję po cenie – za tyle nie sprzedawano by chyba w jakimś markecie prawdziwej ikry tej szlachetnej ryby?! Kawior okaże się przepyszny, lepszy od tego, który znamy z naszych półek sklepowych. No i ta cena…

Szukamy czegoś na jutrzejsze śniadanie, jednak ciężko o wędliny w naszym znaczeniu tego słowa. Wybór mięs jest bardzo ograniczony. Jak się później okaże – nie tylko w tym sklepie. Chociażby szynki, balerony, czy nasze boczki tu chyba nie występują. Są za to mielonki wyglądające wszystkie tak samo. I pasztety.

Jako że zawsze staramy się spróbować lokalnego piwa, wędrujemy do półek z alkoholem. A tam – litewskie Svyturysy, najróżniejsze piwa z Białorusi, z Polski, ale z Rosji? Praktycznie nic. Zadowalamy się azerskim winem z granatu do naszej piwniczki i paczką chipsów… Raz na jakiś czas można sobie pozwolić. Mają tu tak egzotyczne dla nas smaki jak chipsy o smaku raka lub homara! Pierwsza nuta jest nieco słodkawa, ale później połączenie to smakuje wyjątkowo dobrze. Jeśli lubisz surimi, polubisz i takie ziemniaczane plasterki.

Krzyżackie zamki w Obwodzie Kaliningradzkim: Czerniachowsk

Po zakupach jedziemy do kolejnego zamku – Insterburga (zamku Wystruć). Budowany w latach 1337 – 1347 kompleks zamkowy dzisiaj jest ledwie resztką sporej wielkości budowli.  Ależ to musiało być zamczysko! Właśnie stąd wyruszały wyprawy krzyżackie na Litwę. Zamek ten zbudowany został dla dowódcy tutejszego dystryktu. W kolejnych latach zmieniał właściciela, został zdobyty przez litewskiego księcia Svidrigajlo, kilkukrotnie go spalono.

Z Insterburgiem związane są znane nazwiska – chociażby Marii Eleonory, poróżnionej z córką królową Krystyną wdowy po szwedzkim królu Gustawie Adolfie mieszkającej tu przez 5 lat od 1643 roku czy Napoleona, na którego polecenie powstał tu szpital. W 1878 r. rozebrano fragment muru obronnego. Największe zniszczenia miały miejsce od połowy XIX w. do 1964 roku, gdy sukcesywnie budynki i mury(w tym jedyna ocalała do tych czasów wieża) były rozbierane. Dzisiaj zalane częściowo betonem mury mają ulegać mniejszej degradacji. Wygląda to niezbyt ciekawie, ale przynajmniej spełnia swoją funkcję – mury wyglądają, jakby rzeczywiście się dzięki temu jakoś trzymały.

W Insterburgu znajduje się ponoć muzeum, ale nie znaleźliśmy o nim na miejscu żadnej informacji.

Dom Kanta – Wiesiołowka

Na terenie zamku Intersburg trafiamy za to na wielkie plansze ze starymi zdjęciami. Opisy nic nam nie mówią, ponieważ są jedynie w języku rosyjskim, ale moją uwagę zwraca zrujnowany budynek – dom Kanta. Słynny niemiecki filozof urodził się w 1724 roku w Królewcu (obecnie: Kaliningrad), tu żył i tu zmarł. Nigdy poza Obwód Kaliningradzki nie wyjechał. I nieopodal naszej trasy znajduje się dom, w którym słynny filozof mieszkał przez trzy lata swojego życia. Musimy tam podjechać. Szczerze mam trochę nadzieję, że zastaniemy go w stanie „kontrolowanej ruiny”, jednak na miejscu okazuje się, że dom w 2018 roku został odnowiony.

Chociaż… odnowiony czy odbudowany? Mam tu pewne wątpliwości, bo wygląda jak zupełnie nowa budowla. Do środka nie wchodzimy, akurat trwają chyba jakieś prace wykończeniowe – niby mieszczące się tu muzeum jest już czynne, ale wygląda na to, że dopiero przygotowują się na przyjazdy odwiedzających. Poza nami, ekipą w środku i kilkoma matkami z okolicznych domów prowadzącymi wózki, nie ma tu nikogo. I nie wygląda na to, żeby było to popularne miejsce – nie ma parkingu, jest tylko niewielki cmentarz mieszkańców okolicznych wiosek.

Spod „domu Kanta” kierujemy się prosto na zamek w Ragnecie. To jedna z najlepiej zachowanych ruin. Przez długi czas jedziemy prawie pustą drogą. Samochodów tu niewiele, a jak już się nawet jakiś trafi, to jest to staroć ledwo trzymający się na kołach. O nowe samochody tu naprawdę trudno, nasza Skoda Rapid wyraźnie odróżnia się od pozostałych aut. Jedziemy przez ogromne przestrzenie porośnięte jedynie nawłocią. Żółto kwitnąca roślina jest akurat w pełni rozkwitu. Momentami nie widać nic innego jak tylko żółć po horyzont. Takiej ilości nawłoci jeszcze nigdzie nie widziałam! Oznacza to jednak, że tereny te nie są użytkowane rolniczo. Wszystko jest ugorem.

Czym w takim razie zajmują się mieszkańcy wschodu? Z czego żyją? Raczej nie z rolnictwa, które wygląda na bardzo słabo tu rozwinięte. W miasteczkach i na wsiach prawie nie widzimy młodych ludzi – czyżby wszyscy uciekli po lepsze życie do stolicy obwodu, a tu zostali tylko starsi żyjący z niewielkich emerytur zapewnianych przez państwo? Tego niestety nie wiem. Faktem jest jednak, że biednie to wszystko tu wygląda. Przeżyję niemały szok, gdy przedostatniego dnia pojedziemy zwiedzić zachodnią stronę obwodu Kaliningradzkiego. Jednak wracając do wschodu… W kolejnej części przeczytasz o pozostałych krzyżackich zamkach w Obwodzie Kaliningradzkim. Między innymi o zamku w Ragnecie.


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! Będzie mi również niezmiernie miło, jeśli zostawisz tu po sobie ślad w postaci komentarza. 

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Skomentuj