Wietnam: Ale Sajgon!

Po krótkim pobycie na północy, zmieniamy klimaty – prosto z Sapy udajemy się do Hanoi, a tam z przystanku łapiemy transport na lotnisko. Tak emocjonującego przejazdu dotychczas nikt nam nie zapewnił… Zasypiający kierowca dostarcza sporą dawkę adrenaliny. Z lotniska lecimy prosto do Ho Chi Minh City, czyli dawnego Sajgonu. Czy rzeczywiście Sajgon słusznie kojarzy się z naszym przysłowiowym bałaganem? Wszechobecne skutery w Ho Chi Minh City zdają się to powiedzenie potwierdzać. 

19.09.2017, dzień 7, część 1/2

Nocny przejazd autobusem z Sapa do Hanoi mija nam na przysypianiu. Trochę szkoda, że nie możemy po raz ostatni spojrzeć na tutejsze tarasy ryżowe, ale podróż o tej porze pozwala zaoszczędzić sporo czasu i do tego też nieco pieniędzy. W końcu w cenie biletu autobusowego mamy łóżko. Do Hanoi dojeżdżamy o czasie – jest po 3:00 więc szukać hotelu na kilka godzin nie ma sensu. Postanawiamy udać się od razu na lotnisko. Jak tylko obecni na miejscu taksówkarze słyszą to hasło, oblegają nas jak jakieś mrówki rannego pasikonika. Opędzić się nie możemy! Ale stawki, które rzucają, są dla nas zupełnie nieakceptowalne.

Chcę ściągnąć Ubera, ale w tym ścisku i hałasie trudno wyciągnąć nawet telefon. W końcu podejmujemy negocjacje z kierowcami. Nieugięci obstajemy przy swoim, aż w końcu zostaje na miejscu jeden mężczyzna, który zgadza się zawieźć nas za ustaloną kwotę. Kwotę, za jaką dojechalibyśmy Uberem. Z kierowcami taksówek w Wietnamie – tak jak i w sumie w wielu innych miejscach – trzeba być twardym w negocjacjach. Wsiadamy i już po chwili jesteśmy w drodze.

Tyle że… jedziemy w zupełnie inną stronę niż jest lotnisko! Zaczynamy się obawiać, co ten mężczyzna kombinuje. W pewnym momencie staje na drodze i ewidentnie na coś czeka. Jest środek nocy, na ulicach zupełne pustki. Jeśli ma jakieś złe zamiary, to już po nas. Wreszcie podjeżdża drugi samochód, a nasz kierowca każe się nam przesiąść. O dziwo intuicja nie krzyczy, żebyśmy uciekali, więc posłusznie przechodzimy do drugiego auta.

Jazda na krawędzi… jawy i snu!

Tym razem ruszamy w stronę lotniska Noi Bai. Niby obrany kierunek uspokaja nas, ale nie na długo. Już po chwili kierowca zasypia! Samochodem zarzuca. Mieliśmy zająć się planowaniem dnia w Ho Chi Minh, do którego to mamy wkrótce lecieć, ale w tej sytuacji zmuszeni jesteśmy pilnować mężczyznę. Dobrze, że widać jego twarz w przednim lusterku. Zagadywanie Wietnamczyka nic nie daje, bo poza liczbami, nie zna angielskiego. Gdy tylko zaczynają mu się zamykać oczy, albo go szturchamy albo podnosimy głos rozmawiając ze sobą. Taktyka działa, ale w takim stresie to jeszcze nigdy nigdzie nie jechałam. Zdołał przysnąć kilkanaście razy! Dobrze, że droga pusta. Tym oto sposobem rozbudzeni już całkowicie docieramy na lotnisko. W całości.

Kierowca bierze od nas ustaloną z jego kolegą kwotę (tamten nie wziął ani donga) i odjeżdża. Mam nadzieję, że zrobił sobie drzemkę. Mamy jeszcze sporo czasu do odlotu, ale postanawiamy od razu zlokalizować naszą bramkę. Obchodzimy terminal, ale na żadnej z tablic nie wyświetla się chociażby jeden lot po Wietnamie. Coś jest nie tak. Może jest tu dodatkowy terminal krajowy? Niestety nie widzę żadnych wskazówek, gdzie go szukać. Nie mamy też za bardzo kogo spytać, więc pada na dziewczynę w małym sklepiku, w którym sprzedawana jest kawa i ciastka. No tak, musimy wyjść z budynku i udać się na drugi terminal. Fajnie, że kierowca pierwszej taksówki wprowadził nas w błąd. Wychodzimy. Mimo że jest bardzo wcześnie, już nie ma czym oddychać. Wilgotność w powietrzu sięga chyba 100%. Wszystko natychmiast jest mokre. Przejście z plecakami kilkuset metrów jest niesamowicie wyczerpujące.

Noi Bai Domestic

Na wyświetlaczu mimo że dochodzi 6:30, wciąż wyświetlają się loty z 5:40, siadamy więc czekając na naszą odprawę. Na ekranach jednak nic się nie zmienia, ale zauważam, że otwarte jest stanowisko odpraw „wszystkich lotów”. A tam co? Kierują nas do kolejnej części lotniska. Po chwili mamy w ręku wyglądające jak paragony karty pokładowe. No to teraz trzeba odnaleźć bramkę. Sprawdzanie dokumentów. Mąż przechodzi szybko, mnie i moim papierom strażnik przygląda się przez chwilę z groźną miną. O co chodzi? Nie mam pojęcia. W końcu jednak mogę iść. Kontrola bezpieczeństwa przebiega sprawnie, aczkolwiek nigdzie nie ma słowa o tym, że płyny muszą być w butelkach o max. pojemności 100 ml. Ktoś obok bez problemu przenosi półlitrową butelkę wody.  Na szczęście nóż z torebki jakiejś kobiety zostaje wyrzucony.

Lot będzie opóźniony 15 min. Obawiam się, czy nasze nieco zbyt ciężkie bagaże nie zwrócą uwagi – VietJet dopuszcza 7 kg, mój plecak waży prawie 9, męża 10. Nie sądziłam, że tyle przez ostatni tydzień przybyło… A nie dość, że przy bramkach mają kosze do mierzenia, to jeszcze pod spodem stoją wagi. Nikomu jednak nie chce się sprawdzać naszych plecaków. Gdy przychodzi pora boardingu, wszyscy pasażerowie grzecznie ustawiają się w dwóch idealnych kolejkach – pierwsi wpuszczani są pasażerowie zajmujący miejsca od 20 rzędu. Wszystko idzie tak szybko i sprawnie, że jestem w szoku. Każdy pospiesznie ładuje na półkę bagaż i zajmuje miejsce bez żadnego marudzenia. Czy to zawsze tak tu wygląda?

Ho Chi Minh City – ale Sajgon!

Po nocnej podróży autobusem jesteśmy tak padnięci, że próbujemy spać w samolocie. Mężowi udaje się to bez problemu, mnie jednak budzi non stop maluch na siedzeniu zaraz za mną. Albo płacze, albo szarpie za moje siedzenie. Przymykam jednak oko na to zachowanie, bo widzę, że jego mama próbuje uspokoić go na wszelkie możliwe sposoby. Zdarza się jednak, że rodzice w ogóle nie przejmują się rozrabiającym dzieckiem, a na to przymknąć oka już nie jestem w stanie. Z góry niedługo przed lądowaniem możemy podziwiać okolicę, w tym deltę Mekongu. Widoki pierwsza klasa! Lądujemy bez problemu. Gdy samolot jest już na pasie, z głośników leci piosenka Hello Vietnam. Spora część pasażerów zaczyna śpiewać!

Autobusami przewiezieni zostaliśmy na terminal krajowy, gdzie bez żadnych kontroli wychodzimy na zewnątrz. Ciekawostka – gdy odbierze się bagaż, sprawdzane jest przy wyjściu, czy wzięło się właściwą walizkę. Strażnicy porównują dane na karcie pokładowej z przywieszką dołączoną do walizki. Po przejściu przez pasy, po prawej stronie zauważam rząd busów. Na początku stoi numer 152 – jedzie do centrum. Koszt biletu – 5 000 dongów (ok. 0,80 zł). Załapaliśmy się na ostatnie dwa wolne miejsca, po chwili nasz transport rusza. Co prawda z lotniska do miasta jest tylko kilka kilometrów, ale jazda trochę trwa. Jak się kupuje bilet w tym autobusie? Tak samo jak w Hanoi. Wsiada się, zajmuje miejsce, po czym przychodzi pan bileter i pobiera od każdego opłatę.

Skuterowy dramat

W Sajgonie powietrze jest nieco suchsze niż w Hanoi, nie oznacza to jednak, że jest przyjemnie. Po wyjściu z autobusu lotniskowego okazuje się, że mamy do hotelu raptem pół kilometra, idziemy więc na piechotę. Daleko jednak nie zachodzimy, gdy prawie potrąca nas kilkanaście skuterów zasuwających chodnikiem! Powtarza się to co chwila. Ruch w Sajgonie jest jeszcze gorszy niż w Hanoi. No i kierowcy skuterów żeby uniknąć korków jeżdżą nimi po chodnikach w chmarach. Nawet na swoim terenie pieszy nie ma tu żadnych praw. Niekończące się morze skuterów na ulicy, skutery prujące chodnikiem… Istne szaleństwo, w którym długo chyba nie damy rady wytrzymać. Na szczęście w Hanoi nauczyliśmy się już przechodzić przez ulicę – tu ta umiejętność będzie wyjątkowo przydatna.

Dochodzimy w końcu w okolice hotelu. Trafia się nam wyrywny pan, który koniecznie chce pomóc. Jak podajemy nazwę Ngoc Linh Hotel, uparcie próbuje wyjąć mi telefon z ręki i pokazać, gdzie mamy iść. Jasne, uwaga bo oddam tak dobrowolnie komórkę. Od wyjścia z autobusu już kilka osób zdążyło ostrzec przed złodziejami. Ludzie mijają nas i mówią, żebym pilnowała aparatu, torebki… Coś takiego nie miało miejsca w Hanoi. Czy rzeczywiście tak tu kradną? Na szczęście nie dane nam będzie się przekonać, ale zwiększam czujność.

Zdecydowanie wolę hostele i guesthouse’y…

W końcu lokalizujemy miejsce sami dziękując za „pomoc”. Boczna uliczka, tuż przy „backpakerskiej” ulicy okazuje się świetnym wyborem. Hotel już niestety nieco gorszym. Mimo że na Booking.com pokój miał mieć klimę, śniadanie, widok na miasto za 425 000 dongów (ok. 65 zł), recepcjonista upiera się, że mamy zapłacić 450 000 i to nie koniecznie ze spełnieniem pozostałych warunków. Gdy podejmuję negocjacje, recepcjonista twierdzi, że da nam pokój za 400 000 dongów, ale bez śniadania. Czyli wypada wszystko to, co dostępne było za kilka złotych więcej na Bookingu.

Muszę posłużyć się aplikacją i pokazać mu, że rzeczywiście widnieje tam cena, o której mówię – 425 000 za lepszy standard pokoju. Chce to sam sprawdzić – on widzi wyższą kwotę, ale zaraz wyjaśniam, że mamy zniżkę Genius. Często rezerwujemy przez ten portal noclegi, więc czasem opłaca się to jeszcze bardziej ze względu na bycie stałym klientem. Ok, mamy pokój. Mężczyzna jednak nie może zrozumieć jak to możliwe, że nie mamy planu i nie wiemy, czy zostaniemy w Sajgonie jedną czy dwie noce. Do tego próbuje opchnąć nam drogą wycieczkę do delty Mekongu. Mniej więcej znamy już ceny, więc postanawiamy poszukać później takiej wycieczki w jakiejś agencji na mieście. Niby moglibyśmy sami zorganizować taki wyjazd, ale nie mamy zbyt wiele czasu, potrzebujemy „kompaktowej” oferty.

Po rozpakowaniu bagaży ruszamy w miasto. Od poprzedniego wieczora praktycznie nic nie jedliśmy (poza kilkoma żelkami), ale pierwsze kroki kierujemy do Muzeum Pozostałości Wojennych. Jako że mamy tam ponad 2,5 km, decydujemy się przejechać w jedną stronę Uberem. A co, za 22 000 dongów (czyli 3,5 zł) po kilkunastu minutach jesteśmy na miejscu. Trochę nas te ceny rozleniwiają


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych relacji z Wietnamu! Będzie mi również niezmiernie miło, jeśli zostaniesz tu ze mną na dłużej i pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Skomentuj