Islandia: Dyrholaey i pierwsze maskonury!

Wiele osób odwiedza Islandię latem m.in. ze względu na przebywające wtedy na wyspie maskonury. Ujrzenie tych pociesznych ptaków zwanych papugami północy to nie lada przeżycie! Nam udało się je zobaczyć nawet dwukrotnie – za pierwszym razem podglądaliśmy maskonury na przylądku Dyrholaey, czyli jednym z miejsc, gdzie ponoć licznie występują.

Dzień 4, 23.06.2018, część 2/4

Po powrocie spod wodospadu Kvernufoss od razu kierujemy się w stronę Dyrholaey. Liczymy na ładną pogodę, ale to tylko marzenie. Leje. I żeby było mało, bardzo nisko wiszą nam nad głowami chmury. Jest naprawdę mało przyjemnie, tyle że nie wieje aż tak jak rok wcześniej. Trochę się tu w międzyczasie pozmieniało – w marcu 2017 roku widać było, że zaczynają się tu jakieś roboty w efekcie których powstał parking. Do tego postawiony został budynek, w którym odpłatnie można skorzystać z toalet.

Dyrholaey i pierwszy maskonur

Podchodzimy do krawędzi, tu już wszystko wygląda tak jak rok wcześniej, z tym że brak zwalającego z nóg wiatru to jednak miła odmiana. Nawet można rzecz, że w ogóle tym razem nie wieje. Próbujemy dojrzeć położoną na wschodzie czarną plażę Reynisfjara i charakterystyczne skały wystające przy niej z wody, ale niestety chmury skutecznie przysłaniają widok. Ledwo widać zarys góry Reynisfjall. Skoro nie możemy liczyć na widoki, skupiamy się na obserwacji tutejszych zwierząt. Na plaży poniżej leży już chyba dość długo wyrzucony przez fale martwy delfin. Przykry widok, ale taka już kolej rzeczy. Nad głowami latają nam przeważnie mewy, wtem… widzimy coś, co leci dość pokracznie. Jest daleko, ale odróżnia się od innych podniebnych stworzeń. Czyżby maskonur? Niestety nie jesteśmy w stanie tego potwierdzić.

Gdy tak stoimy, nagle tuż nad nami przelatuje kolejny! Udaje mi się złapać w kadrze tę tak zwaną papugę północy. Jak się jeszcze później ukaże, wcale nie jest to takie proste – łatwiej zrobić zdjęcie lecącej mewy niż maskonura. Rzeczywiście maskonury przypominają efekt skrzyżowania papugi z pingwinem.

Czyli można tu spotkać te urokliwe ptaszyska! Jest ich jednak niewiele. A przynajmniej o tej porze dnia zbyt wiele z nich nie wyszło z nor (maskonury w przeciwieństwie do wielu innych ptaków nie wiją gniazd, a korzystają z norek wygrzebanych w klifach pośród traw). A może są już na morzu?

Lecące maskonury przypominają mi nieco nietoperze. Lot tego ptaka sprawia wrażenie nieco niezdarnego, tak jakby męczył się on w powietrzu, ale nic bardziej mylnego – stworzenia te świetnie radzą sobie i na wodzie i w powietrzu. W końcu większą część roku spędzają z dala od stałego lądu, na wyspę przylatując jedynie w okresie lęgowym trwającym od połowy maja do połowy sierpnia. Więcej o maskonurach przeczytać możesz też w tekście o faunie Islandii.

Obserwowany przez nas maskonur zaraz ląduje nieopodal i znika w gęstej trawie. Czekamy jeszcze dłuższą chwilę licząc że może wyjdzie ze swojej norki, ale niestety widocznie ma inne plany.

4×4 czasem się na Islandii przydaje

Kierujemy w stronę latarni morskiej – zabronione jest poruszanie się tą drogą zwykłymi osobówkami, ale nie wszyscy respektują ustawione na zjeździe z asfaltu tablice. Jest kilka znaczących dziur po trasie, ale kto by się przejmował… Najgorzej jest na zakręcie pod górę, tam czekają na auta największe wertepy. Niewprawionym kierowcom nie polecam tu poruszać się zwykłym autem, bo ubezpieczenie powstałych na tej drodze szkód nie obejmie w związku z rażącą nieodpowiedzialnością i niedostosowaniem się do zaleceń. To jeden z tych momentów, w których doceniam zmianę dokonaną przez wypożyczalnię. Kombi raczej by tu nie dało rady, a Dacia Duster – jedzie bezproblemowo!

Suniemy za innymi Daciami – to chyba najpopularniejsze auta wśród turystów. Gdy docieramy na szczyt, nie widzimy czubka nosa… Jesteśmy akurat w kolejnej chmurze. Wygląda na to, że długo ona stąd nie zniknie. Trafiliśmy tu naprawdę w kiepskim momencie. Czemu? Przepiękny widok na położoną poniżej szeroką, ciągnącą się po horyzont czarną plażę jest całkowicie zasłonięty. Nie pozostaje nam nic innego, jak rzucić tylko okiem na tutejszą latarnię morską, okoliczne klify i… biało-czarne łepki z charakterystycznym dziobem!

Kolejne maskonury! Pojawiły się nagle dosłownie znikąd. Widać przynajmniej kilka osobników niepewnie rozglądających się po okolicy. Ptaki wyszły z nor żeby załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. Odwracają się w stronę morza i… sru! Poranna toaleta poczyniona. Wystrzał mają konkretny, chyba na ponad metr! Nie chciałabym się znaleźć w polu takiego rażenia. Ptaki są jednak zbyt daleko, żeby je uwiecznić na zdjęciu. Przez nisko wiszącą chmurę wyglądają jakby były zamglone – czasem ledwo widzimy stojącą tak blisko latarnię, a co dopiero coś, co ma raptem 30 cm!

Gdy już mamy wracać do samochodu, chmura nieco się przesuwa ukazując kawałek leżącej pod nami czarnej plaży. Maskonury jednak w międzyczasie zdążyły się pochować.

Czarna plaża Reynisfjara

Trzeba się zbierać, jednak daleko nie odjeżdżamy. Zatrzymujemy się na chwilę przy słynnej czarnej plaży Reynisfjara. Poprzednio tak bardzo tu wiało, że niemożliwe było normalne przejście z parkingu na plażę i z powrotem. Każdorazowo obrywało się kamykami w twarz. Nie było to zbyt przyjemne… Ale pogoda z marcem ma i tak wciąż wiele wspólnego – pada i jest przejmująco zimno. Od naszej ostatniej wizyty zmieniło się to, że obecnie można zajrzeć do centrum turystycznego i skorzystać z płatnych toalet. Żeby do nich wejść, należy najpierw uiścić opłatę w wysokości 200 koron w przypominającym parkometr automacie stojącym na zewnątrz.

Mimo że jest jeszcze wcześnie, parking jest całkowicie wypełniony, większość turystów siedzi jednak wewnątrz centrum. Tylko nieliczni spacerują po plaży. Tym razem nikt nie igra z falami – wciąż stoją tu tablice ostrzegające przed niebezpieczeństwem. Brzeg morza jest tu wyjątkowo zdradliwy, a fale silne – niepostrzeżenie można znaleźć się w głębi lodowatej wody. Niestety miały tu chyba miejsce wypadki śmiertelne spowodowane nieuwagą przyjezdnych. Także pamiętaj – nie podchodź do wody, nie igraj z żywiołem.

Oczywiście nie może zabraknąć i teraz pamiątkowych zdjęć na bazaltowych kolumnach. Jaskinia z nich zbudowana to jedna z najbardziej charakterystycznych atrakcji Islandii. Rzucamy jeszcze okiem na kościół przy drodze i kierujemy się w stronę Vik i Myrdal.

Vik i Myrdal

To największe miasteczko w tej części Islandii. Słynie przede wszystkim z pięknego widoku roztaczającego się z poziomu położonego na górce kościoła i jeszcze wyżej leżącego cmentarza. Niestety z widoku nici – znów wszystko zasłaniają chmury. I nieustannie pada. Naprawdę mamy pecha do pogody, już kolejny raz. Siedzimy dłuższą chwilę w samochodzie, ale nie ma to za bardzo sensu. Jedziemy zatankować i poszukać impregnatu do ubrań, bo mój softshell po raz pierwszy zaczyna nie wyrabiać deszczowej aury.

Niestety w sklepie jedyny dostępny impregnat służy do prania. Zero jakichkolwiek sprayów, którymi mogłabym poratować się już teraz. Są jedynie płaszcze przeciwdeszczowe, ale kosztują w przeliczeniu zaporowe 45 zł za sztukę – to ja już chyba wolę zwykłą foliową pelerynę… Te dostępne są w Kronanie tuż obok. Uzupełniamy prowiant i ruszamy w dalszą drogę.

Zmienny krajobraz

Po wyjechaniu z miasta trafiamy pośród lawowe pola. Czarna pustka dookoła poprzecinana jest czasem jedynie jakimiś rzekami płynącymi do morza z roztapiających się w górach lodowców. Istnie księżycowy krajobraz. Szybko jednak otoczenie się zmienia – czerń ustępuje nagle miejsca gigantycznym przestrzeniom porośniętym najpierw przez arcydzięgiel litwor (rok wcześniej zastanawiałam się, po czym zostały w tym miejscu te wszystkie zeschnięte badyle – już jasne jest, że były to łodygi arcydzięgla!), a następnie przez sięgający horyzontu łubin. Gdyby chociaż na chwilę wyszło tu słońce… Widok zapierałby dech w piersi! Wciąż jednak leje. Krajobrazy zmieniają się tu jak w kalejdoskopie, żeby tak samo zmieniała się i aura… Słynne islandzkie powiedzenie mówi, że jeśli nie podoba Ci się pogoda, poczekaj 5 minut. Guzik prawda.

Pola łubinów ustępują następnie miejsca polom zielonych mchów. A raczej mchów, które kiedyś były zielone. Teraz wielkie połacie zarośniętej lawy są żółtawe, także jeśli chciałbyś zobaczyć ten spektakularny, soczyście zielony widok – leć na Islandię w marcu lub w kwietniu. Im bliżej lata, tym mech będzie gorzej wyglądał.

W deszczu jedziemy do kolejnej atrakcji południa – słynnego i jakże pięknego kanionu Fjadrargljufur. Niestety na polepszenie pogody nie mamy co liczyć… Wspominałam już może, że właśnie tego dnia mam po dziurki w nosie deszczu? Jeszcze nigdy deszczowa aura tak bardzo nie dała mi w kość…

Na szczęście udało się zobaczyć maskonury! Kolejny punkt z listy marzeń odhaczony!

Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych relacji z Islandii! A jeśli szukasz informacji o innych gatunkach zwierząt występujących na wyspie, poczytaj o tym tutaj:

Fauna Islandii – jakie zwierzęta zamieszkują wyspę?

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

  1. Czy ja już wspominałam, że Twoje posty o Islandii to skarbnica wiedzy? :) współczuję deszczu i doskonale rozumiem jak bardzo może irytować w podróży. Mam do niego ostatnio niesamowitego pecha. Czarna plaża wygląda niesamowicie!

  2. Dla mnie Islandia jest w pewnym sensie egzotyczna, bardziej znane mi są kraje południowe niż północ… Umieściłaś przepiękne zdjęcia które poparte wyczerpującym i fajnie napisanym postem, rzeczywiście zachęcają by poczuć to na własnej skórze…
    Uściski wirtualne . Cudna pasja :)

  3. Po prostu ślicznie :) Aż zatęskniłam za zimniejszymi klimatami. Pozdrawiam z gorącego Singapuru.

  4. Islandia wciąż przed nami, kusi coraz bardziej :)

  5. Żałuję że w podróży po Norwegii nie udało mi się zobaczyć maskonurówMoże jeszcze kiedyś będzie szansa

    1. Ogółem w Europie jest kilka miejsc, w których spotkać można te urocze ptaki, więc kto wie… Jak nie Islandia, to może jakiś inny kraj? ;)

Skomentuj