Islandia: Vatnsdalur, Kalfshamarsvik i gorące źródła

Po miejscach, które odwiedziliśmy już w zeszłym roku, przychodzi czas na kilka kolejnych atrakcji poza standardowym turystycznym szlakiem. Zaglądamy do pierwszego kamiennego kościoła Islandii, wspinamy się na wierzchołek jednej z górek w dolinie Vatnsdalur, przyglądamy się kolumnowym formacjom zatoki Kalfshamarsvik i wreszcie wygrzewamy kości w gorących źródłach. 

Dzień 1, 1.06.2019,  część 2/2

Thingeyraklausturskirkja (Thingeyrakirkja)

Zajeżdżamy pod stojący samotnie pośród pastwisk kościół Thingeyraklausturskirkja. W Polsce mniszki lekarskie zwane błędnie mleczami dawno przekwitły, tu dopiero co zrobiło się żółto. Kwiatowy dywan aż kusi do zrobienia kilku zdjęć, szczególnie w pełnym słońcu. To rzadkość, ale ostatnio pogoda taka utrzymuje się w Reykjaviku i okolicach od wielu, wielu dni! Żeby tylko jeszcze trochę cieplej było… Nie narzekam jednak, bo równie dobrze mogłoby być zimno, wietrznie i deszczowo (lub nawet śnieżnie)! W końcu pogoda na Islandii potrafi zaskoczyć.

Thingeyrarkirkja to pierwszy kamienny kościół Islandii konsekrowany 9 września 1877 roku. Budowa trwająca 13 lat wymagała transportu kamienia na sankach po lodowym jeziorze Hop. Transport ten zajął całą zimę – kamienie trzeba było przeciągać przez 8 kilometrów z Nesbjorg! A wydawać by się mogło, że akurat z tym rodzajem budulca Islandia nie powinna mieć problemu. Świątynia zajmuje ważne miejsce w historii Islandii, wspomniany jest nawet w sagach jako regionalne miejsce zgromadzeń.

W miejscu Thingeyrarkirkja znajdował się wcześniej kościółek torfowy, z którego obiekty sakralne przeniesione zostały do nowego budynku. Wśród najcenniejszych artefaktów wymienić należy alabastrowy ołtarz pochodzący prawdopodobnie z XIII w. oraz ambonę z 1696 roku. Darczyńca, który przekazał ambonę (Larus Gottrup) mieszkający w klasztorze Thingeyrar w latach 1683-1721 podarował też srebrną chrzcielnicę, kielich i ołtarz z 1763 roku.

Thingeyrarkirkja praktycznie

Thingeyraklausturskirkja otwarty jest dla zwiedzających codziennie latem w godzinach 10:00 – 17:00. Klausturstofa (centrum dla odwiedzających obok) czynne jest w tych samych godzinach co kościół, mieści wystawę z informacjami o tym miejscu oraz niewielką kawiarnię. Cena biletu wstępu do świątyni to 500 ISK (ok. 16 zł), wliczone jest w to oprowadzenie oraz broszura informacyjna.

Vatnsdalur i Vatnsdalholar

Niedaleko kościoła w dolinie Vatnsdalur (Dolinie Jeziora) odnajdujemy zupełnie chyba nieznaną atrakcję w postaci mini-wzgórz Vatnsdalsholar. Mówi się, że wzgórza te powstały na skutek olbrzymiego osuwiska z górskiego Vatnsdalsfjall. Najwyższe ma 84 metry wysokości. Niestety ogrodzone są płotem – kręcą się po nich owce i konie, także wejście na nie nie jest zbytnio możliwe, ale obok drogi jest samotny pagórek, na który można się wdrapać. Na szczycie okazuje się, że były tu chyba jakieś gniazda, ale są opuszczone – ufff… przynajmniej żaden ptak nie postanowi wylądować nam szponami na głowach. Tylko trochę piór zostało, może dobrał się do piskląt jakiś lis polarny?

Widok z góry prezentuje się niesamowicie! Aż chciałoby się polatać nad tymi wzgórzami. Ich brązy, żółcie i czasem zdarzające się odcienie czerwieni kontrastują z błękitem przepływającej obok rzeki i zielenią obudzonej do życia trawy. Siedzimy tak z Olą na tym szczycie i siedzimy podglądając wędkarza u stóp naszego wzgórza (tutejsza rzeka jest jednym z najlepszych miejsc do łowienia ryb, słynie ponoć z ogromnych łososi), aż wreszcie dołączają do nas i panowie. Żeby nie ptasie odchody, można byłoby tu zdrzemnąć się w tak pięknych okolicznościach przyrody (zaczynamy powoli odczuwać bezsenną noc). Będąc w takich miejscach zupełnie tracimy rachubę czasu. Siedzimy i kontemplujemy widoki zupełnie się nigdzie nie spiesząc. Zapominamy, że plan na te kilka dni mamy jednak dość napięty. 

Warto wspomnieć w tym miejscu, że Vatnsdalur to nie tylko malownicze widoki i świetne łowiska. Dolina jest także miejscem wykonania… ostatniej egzekucji na wyspie. Wyrok odbył się na zachód od wzgórz, w Thristapar w 1830 roku. Za zamordowanie Natana Ketilssona i Petura Jonssona ścięci zostali w tym miejscu Fridrik Fridriksson oraz Agnes Magnusdottir. Topór użyty w trakcie tej egzekucji znajduje się w Muzeum Narodowym w Reykjaviku.

Dzień Dziecka!

Przejeżdżając przez Blonduos robimy przerwę na hot doga – pylsury to islandzka specjalność, aczkolwiek moim zdaniem nie powalają. Zwykłe parówki w bułce z sosami, cebulką. Ot i tyle. Ale jest to najszerzej rozpowszechniony fast-food.

Piotrek wypatrzył przy znajdującym się niedaleko placu zabaw dla dzieci ogromną poduszkę, na której można poskakać. Jako że ruch to zdrowie, nie omieszkamy nie skorzystać z okazji tym bardziej że w końcu jest dzisiaj Dzień Dziecka! Konkurencji na poduszce dużo nie mamy, także możemy wykorzystać czas maksymalnie. Przez brak kondycji i mnóstwo śmiechu, przez który momentami nie jestem w stanie ustać na nogach dość szybko brakuje mi sił, ale i tak zabawa przednia. Zarabiam przy okazji gigantycznego siniaka na zadku, ale czy jest to w ogóle jakiś problem? Nie sądzę.

Bigos, musztarda, golonka

Musimy jeszcze tylko zrobić zakupy. Staramy się w miarę szybko uporać z załadowaniem wózka, ale uwagę wszystkich przyciąga kilka produktów. Bigos, musztardy i golonka w słoiku. Niby nic takiego, ale… wszystkie słoiki opisane są po polsku! W sumie nie powinno mnie to dziwić, bo Polacy stanowią na Islandii największą mniejszość narodową (według różnych źródeł od 6-7 do nawet ponad 10% wszystkich mieszkańców!), ale i tak wciąż takie odkrycia są niespodzianką.

Kalfshamarsvik

Pakujemy się do auta i praktycznie pustą drogą numer 745 dojeżdżamy do niewielkiej zatoki Kalfshamarsvik pełnej niesamowitych lawowych formacji okalających latarnię morską. Kolumny zastygłej lawy powywijane są tu chyba we wszystkich możliwych kierunkach. Na plaży przy tych najprostszych i największych, leży całe mnóstwo okrągłych i dużych otoczaków. Ciężko się po nich idzie, ale dla tych kolumn warto. Tuż przy brzegu kamienie są zielonkawe (i koszmarnie śliskie) za sprawą glonów – wyglądają, jakby miały zielone włosy.

Pod koniec XIX w. znajdowała się tu maleńka wioska rybacka, jednak przez wielki kryzys i upadek rynków w połowie XX w. została opuszczona. Wciąż można zobaczyć tu jednak resztki kilku torfowych zabudowań.

Okrążamy latarnię podziwiając różne formacje. Jest też kolumnowa posadzka! Niby byliśmy tu rok temu, ale gniazdujące rybitwy nie pozwoliły nam zajść dalej jak do bramki uniemożliwiającej przedostanie się owiec. Tym razem ptaków jest tu jakby trochę mniej, także mamy spokój i nic nie pikuje nam nad głowami.

W drodze powrotnej do trasy przejazd przecina nam stado nieco zdziczałych koni islandzkich. Te nie ufają pierwszemu lepszemu człowiekowi. I wyglądają nieco strasznie. Dopiero gubią zimowe futro, przez co przypominają nieco konie zombie. Nie brakuje też owiec gubiących wełnę – wiele z nich wygląda jakby miało dready na zadkach. Lato w pełni!

Gorące źródła Grettislaug i Jarlslaug

Mamy jeszcze kilka miejsc do zobaczenia, ale zmęczenie wygrywa. Gdy podjeżdżamy pod gorące źródła Grettislaug i Jarlslaug odpuszczamy – gorąca woda na zmarznięte kości to coś, czego potrzebujemy w tej chwili najbardziej. Początkowo jednak woda wcale nie wydaje się taka ciepła – po zamoczeniu palca jestem wręcz rozczarowana jej temperaturą. Wydaje się chłodna! Ola przekonuje mnie jednak, by spróbować się wykąpać. I to jest doskonały pomysł. Gdy tylko zanurzam się w Jarlslaug czuję, że jednak rzeczywiście jest gorąco

Oba te źródła to tak naprawdę dwa niewielkie baseny zbudowane ręką Jona Eirikssona (właściciela terenu, od którego ksywki wzięła się nazwa Jarlslaug) znajdujące się na terenie gospodarstwa Reykir. Jon wykorzystał znajdujące się w tym miejscu od setek lat gorące źródła. Obie nazwy nie wzięły się znikąd – Grettislaug odnosi się do Grettira, najsilniejszego człowieka wymienianego w islandzkich sagach, który to przepłynął morze z widocznej z tego miejsca wyspy Drangey. Grettir niestety zasłynął też z czegoś innego. Gdy leżał po kąpieli w domu nagi, do pomieszczenia weszły dwie kobiety i ujrzały go. Ogółem był tak ogromny jak mówiono, ale jak to stwierdziły panie „tam na dole był wyjątkowo mały”.

Spod Grettislaug kierujemy się prosto na Akureyri. Gorąca woda zrobiła swoje – prawie każdy przysypia, jedynie Piotrek za kierownicą dzielnie walczy, by dowieźć nas w całości.

Na oparach!

Przebudzam się na chwilę już pod Akureyri i widzę, że nasz kierowca nerwowo trzyma kierownicę – widać, że jest mocno spięty. Początkowo myślę, że też walczy ze snem, ale wystarczy rzut oka na tablicę rozdzielczą, by wiedzieć już, co się dzieje. Jedziemy na oparach paliwa… Pokazywany zasięg nie miał odzwierciedlenia w rzeczywistym spalaniu. W sumie tego pod uwagę nie wzięliśmy – samochód jest w końcu mocno obciążony 5 osobami i całym bagażnikiem toreb i plecaków. Jeszcze chwila i staniemy gdzieś przy drodze… Na szczęście zaraz mamy stację. Po zatankowaniu Piotrek wyraźnie odpręża się, ale sytuacja ta wystarczyła, by wszystkich skutecznie obudzić.

Jeszcze tylko odbiór kluczy do mieszkania, które zajmować będziemy przez najbliższe 4 noce, rozpakowanie manatków i… na grilla wjeżdża polska kiełbasa! :)


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do moich pozostałych relacji z Islandii!

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

One Thought to “Islandia: Vatnsdalur, Kalfshamarsvik i gorące źródła”

  1. Bardzo ciekawy wpis i fotorelacja. Czy słyszałem o Kalfshamarsvik? Nie, nigdy… ale teraz dzięki Tobie już coś wiem ;)

Skomentuj