Islandia: Diamentowa Plaża i Jokulsarlon przed wichurą

Nauczeni doświadczeniem jakiekolwiek ostrzeżenia pogodowe na Islandii traktujemy całkiem serio. Po wizycie w jaskiniach lodowcowych kręcimy się jeszcze chwilę przy Jokulsarlon i Diamentowej Plaży (Breidamerkursandur), ale wiatr coraz bardziej przybiera na sile. Czas najwyższy się ewakuować!

Dzień 2, 16.02.2019, część 2/2

Jokulsarlon przed wichurą

Laguna lodowcowa przy zachmurzonym niebie wygląda jakoś tak złowieszczo… Pięknie. Mnóstwo brył lodowych sunie praktycznie niezauważalnie w stronę otwartego morza. Pływa też tu sporo kry. Lód jest niesamowicie niebieski. Takich widoków można tu doświadczyć jedynie zimą. Latem – nawet jeśli w lagunie będzie sporo lodu, to i tak nie będzie on miał takiej barwy.  Ludzie kręcą się w tę i z powrotem niebezpiecznie zbliżając się do brzega skarpy. Oblodzenie jest tu spore, widać jak niektórzy walczą próbując utrzymać równowagę. Ale zdjęcie przy krawędzi musi być…

Z parkingu pod Jokulsarlon dosłownie rzut kamieniem dzieli nas od jednej z najpiękniejszych, a przynajmniej jednej z najbardziej niesamowitych plaż Islandii. Żeby jednak do niej dotrzeć, wsiadamy w samochód… Droga pokryta jest tak grubą warstwą niesamowicie wyślizganego lodu, że odpuszczamy sobie spacer.

Zauważamy, że trochę zmieniło się tu od naszych poprzednich wizyt z marca 2017, marca i czerwca 2018. Wcześniej zjazd na prowizoryczny parking przed Diamentową Plażą (Breidamerkursandur) był dziki, obecnie wytyczona została droga ogrodzona sznurkiem. Wreszcie! Dotychczas każdy zjeżdżał jak chciał lub jak mógł. Teraz nareszcie skończył się ten na swój sposób „off-road”.

Na parkingu stoi kilka samochodów – w sumie jest to jedno z najpopularniejszych miejsc. Wysiadamy i – pomimo nakładek na butach – ślizgamy się w stronę zejścia na plażę. Dalej lód na szczęście przysypany jest nieco naniesionym na butach piachem, więc łatwiej tu iść. Wreszcie schodzimy na twardy piach. Zaraz, zaraz… aż tak zamarzł? Nie, to tylko złudzenie. Pod grubszą warstwą naniesionego przez wiatr czarnego piasku znajduje się przymrożony śnieg. Właściwa plaża zaczyna się dopiero za kawałek.

Diamentowa Plaża (Breidamerkursandur)

Na brzeg wyrzucone jest mnóstwo mniejszych brył krystalicznie czystego lodu. Gdy byliśmy tu ostatnim razem nad ranem, z wody wystawały spore fragmenty gór lodowych. Po południu jednak ulegają roztopieniu i jedyne na co można liczyć, to liche resztki wyrzucone przez fale. Liche? W porównaniu do tego, co dzieje się tu nad ranem, są to niezbyt znaczące okruchy, ale i tak widok robi ogromne wrażenie!

Morze jest bardzo wzburzone, takich fal jeszcze tu nie widziałam. Do tego wieje silny wiatr. Żebym łatwiej było robić zdjęcia, ściągam rękawiczki, ale już po kilku sekundach bardzo tego żałuję. Niby termometr w samochodzie pokazywał, że jest tu obecnie 0 stopni, ale ten lodowaty wiatr sprawia, że wszystko natychmiast przemarza. Nie zdziwiłabym się, jakby temperatura odczuwalna była na poziomie niższym niż -10oC. Lodówka! Szybko wycofuję się z pomysłu zdejmowania rękawiczek, bo wystarczy minuta, bym nie mogła ruszyć palcami.

Zimno, wieje, ale jest pięknie!

Gepostet von Podróżowisko.pl am Samstag, 16. Februar 2019

Foki!

Gdy walczę z rękawiczką, pośród fal zauważam jakiś ciemniejszy pływający punkt. Chyba mi się przywidziało. Za chwilę punkt znowu się pokazuje i znów znika. To foka! Owszem, foki spotkać można w kanale łączącym Jokulsarlon z otwartym morzem, ale żeby w takie warunki chciały wypłynąć aż tutaj? Zawsze wydawało mi się, że zwierzęta te preferują spokojniejsze wody. Nawet miejsca, w których można je spotkać na Islandii są osłonięte od otwartego morza, to bardziej jakieś zatoki, zatoczki, kanały. A tu proszę – nie jedna, a nawet dwie baraszkują w tym morskim szaleństwie. Wyglądają, jakby nic sobie nie robiły z ogromnych fal, oddalają się coraz bardziej od kanału. Później sporo fok zobaczymy właśnie w tym łączniku laguny – nie będą wyglądały, jakby chciały opuścić spokojne wody i rzucić się we wściekle ryczące morskie odmęty.

Brak wyobraźni

Fale rozbijają się o brzeg, czasem wpadają głęboko na plażę. Lepiej mieć pole ucieczki, bo w takie lodowate otchłanie lepiej nie zostać wciągniętym. Widzimy w wodzie kilka malowniczo wyglądających sporych brył lodu. Leżą jedna obok drugiej. Ale nie tylko my je zauważamy – rzucają się na nie chińscy turyści. Jak gdyby nigdy nic siadają na ich szczycie i pozują do zdjęć. Jedna, druga fala omija bryły. Trzecia uderza jednak z taką siłą, że znajdująca się od strony morza bryła aż podskakuje. Rusza się także ta, na której siedzi właśnie jakaś dziewczyna. Woda zalewa jej nogi.

To jedna z najgłupszych rzeczy, jakie można zrobić na Islandii. Z morzem nie ma tu żartów – fale w wielu miejscach są nieprzewidywalne, mogą porwać nawet tak ogromny fragment wyrzuconego wcześniej na brzeg lodu. Niektórzy jednak nic sobie z tego nie robią. Jedni pozują na bryłach lodu zatopionych w morzu, inni skaczą na kry przepływające przez Jokulsarlon lub Fjallsarlon.

Gdy kolejny podmuch wiatru prawie zwala nas z nóg wiemy już, że czas się ewakuować. Prognozy na vedur.is zapowiadały od ok. godziny 18:00 niesamowitą wichurę, a już zdążyliśmy się kilka razy przekonać, co to znaczy na Islandii. Bujanie, a nawet zrzucanie przez wiatr samochodu z drogi, zamknięte przejazdy, burze piaskowe… Dziękujemy, to nie dla nas. Najwyższy czas kierować się na nocleg.

Kviamyrarkambur

Z trasy zjeżdżamy jeszcze raz, żeby zobaczyć jęzor lodowca Vatnajokull zwany Kviamyrarkambur. Dojazd tu zwykłym autem nie jest w tych warunkach możliwy – niezbędne jest podwyższone zawieszenie, bo drogą biegną głębokie koleiny wyżłobione w lodzie. Żeby nie te koleiny, prostego toru jazdy prawdopodobnie nawet kolce w oponach by nie uratowały. Po prostu płyniemy przed siebie. Jeśli będziemy musieli zjechać z trasy lub zawrócić, będzie to tu niewykonalne. Na szczęście droga kończy się dzikim parkingiem. Tu możemy wykręcić, co jest niezbędne do… otworzenia drzwi. Już tak wieje, że lepiej stanąć przodem do kierunku wichury, bo drzwi mogą zostać wyrwane. Podbiegamy na szybko na jedną z okolicznych górek. Lodowiec jest piękny, ale chmury spływające w dół po zboczach okolicznych gór nadają mu groźnego wyglądu. Idealna sceneria do jakiegoś apokaliptycznego filmu. Ok, dość. Ruszamy. Zaraz rozpęta się tu piekło.

Drogę pokonujemy bez problemu, dość szybko udaje się nam uciec wichurze. Przy Jokusarlon niebo szczelnie spowite było chmurami, po trasie jednak coraz częściej widzimy ciemniejący powoli błękit. Jak tak dalej pójdzie, będziemy mieć szansę na zorzę w nocy! Zapominam jednak, że pogoda na Islandii lubi płatać figle.

Svinafellsjokull

Po drodze mijamy jeszcze mój ulubiony jęzor lodowca – Svinafellsjokull. Byliśmy tu dwukrotnie. Za pierwszym razem lód miał niesamowity niebieski odcień – była zima. Za drugim razem – latem – jego kolory zmieniły się, zwracał uwagę szarościami i czernią. Ciekawe, jak wygląda teraz i czy bardzo się wycofał. Mam wrażenie, że droga w jego stronę została poprawiona.

Już z parkingu widzę, że wrócił chyba do miejsca, w którym widzieliśmy go za pierwszym razem. A może nieznacznie się jednak od niego wycofał? W każdym razie wygląda to lepiej niż w czerwcu. Zapada już powoli zmrok, ale widzę ten jego błękit. Ktoś wdrapał się na skały wyżej, ale ścieżka jest tak oblodzona, że nie ryzykujemy. Jedno potknięcie oznacza spadek ze sporej wysokości po stromym zboczu wprost do lodowatej lodowcowej laguny.

Luty 2019:

Marzec 2017 i czerwiec 2018:

Svinafellsjokull wygląda pięknie… Miło zobaczyć go po raz kolejny. Sąsiedni Skaftafellsjokull podziwiamy tym razem jednak jedynie z odległości. Już z drogi widać, że też przybrał błękitne barwy. Szkoda, że nie podejdziemy do niego bliżej, ale ściemnia się, poza tym musimy kierować się już w stronę noclegu.

Niespodzianka!

Gdy dojeżdżamy do Kirjubaejarklaustur, gwiazd nie widać. Ale może to tylko z powodu oświetlenia ulicznego? Yhm… Docieramy pod znajdujący się pod jednym z najpiękniejszych moim zdaniem wodospadem Systrafoss guesthouse Klausturhof. W recepcji siedzi młody chłopak.

Good evening, Monika and Grzegorz Borkowski. We ha……. – zaczynam.
Dobry wieczór! – odpowiada chłopak.

Oczywiście. Polak! Wciąż nie mogę się przyzwyczaić, że jest tu naprawdę sporo naszych rodaków. Zamieniamy kilka słów, między innymi o tym, dlaczego tu wyemigrował, jak długo już tu pracuje, czy sobie chwali tę zmianę. Jak większość spotkanych dotychczas Polaków na Islandii, jest bardzo zadowolony. Standardowo pada stwierdzenie: tu się pracuje inaczej niż w Polsce. Warunki są zupełnie inne. Jednak jak czytam o planowanych strajkach sektora pracującego w hotelarstwie, restauracjach i temu podobnych obiektach, zaczynam się zastanawiać, czy rzeczywiście jest tu tak rajsko. A może po prostu trafiamy na osoby, które mają zapewnione rzeczywiście świetne warunki?

Przy okazji dowiadujemy się, że w samym Kirkjubaejarklaustur na 140 mieszkańców jest 14 Polaków. I że mimo początkowych utrudnień, mamy jednak sporo szczęścia. Całkiem niedawno praktycznie przez tydzień działo się coś, co powodowało zamknięcia dróg. Jak nie pogoda, to wypadek. A jako że nie ma tu innej drogi, wszystko stało.

Zorzy brak, padam…

Pytam też o prawdopodobieństwo pokazania się dzisiaj zorzy. Wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia – mam świadomość, że pyta o to każdy, kto tu przyjedzie. Niestety mamy pecha. Przez całą noc niebo nad Islandią ma być całkowicie zasłonięte chmurami. Szkoda. Ale… może jednak nie? Znając życie jakby była chociażby najmniejsza szansa na zorzę, oka bym nie zmrużyła, więc musimy sami przekonać się jak rzeczywiście sprawa wygląda. Kierujemy się kilka kilometrów dalej, w jakąś nieoświetloną drogę. Rozstawiam statyw, robię kilka zdjęć. Ok, zorzy dzisiaj nie będzie. Prognoza jak najbardziej się sprawdza – niebo szczelnie przykryte jest grubą warstwą chmur. 15 minut. Tyle potrzeba nam, żeby wrócić z powrotem do obiektu.

Sen jednak jest potrzebny, więc finalnie dochodzę do wniosku, że dobrze się stało. Mamy tu w końcu jeszcze jedną noc, więc może jednak zorza jeszcze się nam pokaże? Dostaliśmy lepszy pokój, niż pierwotnie mieliśmy zarezerwowany (w obiekcie nie ma dużego obłożenia), rozpakowujemy się i odpływam próbując napisać coś na stronę. Czas najwyższy iść spać! Czeka nas jeszcze jeden dzień pełen wrażeń.


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych relacji z Islandii! Będzie mi również niezmiernie miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

  1. Super, aż poczułam ten wicher :)

  2. Czekam na Twoją relację z Teneryfy. Ciekawa jestem Twoich wrażeń. Ja w tej wyspie jestem zakochana. Łatwość w przemieszczaniu się,czy tanim wypożyczeniu auta zachęca do podróży po wyspie.

    1. To prawda! Mając do dyspozycji auto można sporo zobaczyć nawet w krótkim czasie. A Teneryfa? Jest piękna!

  3. Teneryfa była dla mnie niesamowitym zaskoczeniem i ma dużo ukrytych miejsc i perełek. 7 dni to zdecydowanie za mało na ta wyspę. My częściowo pojechaliśmy do okola podróżując podobnie jak na Islandii tzn nocleg każdego dnia w innym miejscu A mnóstwo jeszcze nie odkryte. Widoki zmieniają się podobnie jak na Islandìi. Teneryfa to był kierunek taki na siłę bo rodzina spanikowala że w 3 dziewczyny będziemy się Wałęsą same po Maroku. Ja przed samym lotem do Maroka też czytając różne opinie o bezpieczeństwie samotnych dziewczyn nie byłam pewna czy to taki dobry pomysł. Zmienili godz lotu i alternatywa była Teneryfa i skradla nasze serca i myślę że i Ciebie zauroczy ;)

Skomentuj