Islandia: Gdy wszystko idzie nie tak…

Wchodzimy do terminala odlotów na lotnisku Chopina, nasz lot ma status „Check-in open”. Jest dobrze – wychodzi na to, że pogoda nie pokrzyżuje nam planów. Zaraz po wylądowaniu w Keflaviku musimy wziąć auto i nocą dostać się pod Jokulsarlon. Cel naszej kolejnej już wizyty na Islandii? Jaskinie lodowcowe. Do przejechania mamy nieco ponad 400 km, ale przy 8 godzinach czasu od przylotu do startu wycieczki nie powinno być to jakimś większym problemem nawet przy oblodzonych drogach.

Dzień 1, 15/16.02.2019

Niestety gdy przechodzimy obok kolejnej tablicy, przy naszym locie pojawia się informacja, że start spodziewany jest nie o 21:35, a 23:50. To ponad 2 godziny obsuwy! Czyli już z 8 godzin robi się nam 6. A co, jeśli droga będzie na całości oblodzona lub zerwie się wiatr? W końcu właśnie przed tym publikowane są ostrzeżenia na safetravel.is i road.is – stronach przydatnych do planowania podróży po Islandii. Pozamiatane, nie zdążymy. Dzwonię do wypożyczalni uprzedzając o poślizgu. Wyjaśniam sprawę, proszę o priorytetowe potraktowane. Ok, nie ma problemu. 10 min. i będziemy mieć auto. Przy okazji dowiaduję się, że samolot nie jest opóźniony ze względu na aurę – na Islandii jest nadzwyczaj cicho i spokojnie, panują idealne warunki do startów i lądowań. W tej sytuacji – jeśli tylko opóźnienie nie zwiększy się – wciąż mamy jakieś szanse.

Niedopełnienie obowiązku informacyjnego?

Przy stanowisku odpraw dowiadujemy się od pracownika Wizz Air, że opóźnienie może ulec zmianie, a nasz samolot, zanim zabierze nas do Keflaviku, musi lecieć najpierw do Malmo, z powrotem do Warszawy i jeszcze zatankować na trasę mającą 1800 km. Kobieta obok – również pracownica przewoźnika – na hasło o odszkodowaniu mówi, że będzie się należało tylko wtedy, gdy opóźnienie przekroczy 4 godz. Nieprawda! Jest to niezgodne z regulującym tę kwestię rozporządzeniem UE 261/2004, pod które podlega każdy wspólnotowy przewoźnik, w tym także Wizz Air.

Po przekroczeniu 3 godz. opóźnienia z przyczyny zależnej od przewoźnika, pasażerom na trasie długości od 1500 do 3500 km przysługuje odszkodowanie w wysokości 400 EUR. Ale Wizz Air sprytnie ukrył to w informacjach dla podróżnych – na przekazanej nam kartce, której odbiór mamy potwierdzić podpisem, nie ma o tym słowa. W sprawie odszkodowań jest tylko podane, że w razie odwołania lotu i zapewnienia przez przewoźnika alternatywnego sposobu podróży, dzięki któremu dotrze się na miejsce nie później niż 3 godz. od planowanej godziny przybycia, odszkodowanie obcięte zostanie o połowę. Nieładnie Wizz Air! W momencie, jeśli ktoś nie ma pojęcia o przysługujących mu prawach i bazuje jedynie na tym, co otrzyma od przewoźnika, może mu przejść koło nosa niezła sumka.

Jedyne co przychodzi mi do głowy na wytłumaczenie słów pracownicy lowcosta to to, że może ten nasz lot został odwołany, ale samolot z Malmo jest tym alternatywnym połączeniem. Jednak nigdzie taka informacja nie widnieje – na tablicach wciąż mowa jest o opóźnieniu, nie o odwołaniu. Mam jednak taki mętlik w głowie, że w tej chwili nie wdaję się w dyskusję.

Awanturnica

Udajemy się pod bramkę, gdzie zaczyna się nerwowe oczekiwanie. Super… Samolot do Malmo jeszcze nawet nie wyleciał, a dochodzi 22:00. Wylot o 23:50 nie będzie możliwy. Wystartował! Jest w Szwecji. Wraca! Niecierpliwie zerkam na flightradar śledząc drogę powrotną naszego samolotu. Nerwowej atmosfery nie ratuje jakaś kobieta wracająca na Islandię tym samym lotem co my. Awanturuje się z kimś przez telefon, krzyczy, odgraża się, że już ona załatwi tę linię. Że jak tylko samolot nie spier… się do oceanu, to ją tam popamiętają. To koniec tego przewoźnika! 

Pasażerowie siedzący wokół patrzą na nią z coraz większym politowaniem, ona jednak nic sobie z tego nie robi. W końcu niektórzy zaczynają parskać śmiechem. Może i początkowo wygląda to śmiesznie, ale gdy uświadamiam sobie, że ta osoba może być pod wpływem alkoholu, czuję kolejne problemy. Jeszcze tylko brakuje, żeby zaczęła się wykłócać z obsługą – to na pewno nie wpłynie dobrze i na naszą sytuację. Awanturująca się pasażerka jednak wreszcie na wejściu do samolotu ucicha. Z jej „gróźb” jakimś dziwnym trafem nikt sobie nic nie zrobił, bo Wizz Air w dalszym ciągu wykonuje loty. Mam nadzieję, że wyczułeś tu ironię ;)

Opóźnienie się zwiększa…

Samolot z Malmo przylatuje o 23:45. Nie mamy szans wylecieć o czasie podanym na wyświetlaczach… Siedzę jak na szpilkach, w końcu startujemy o 00:35, czyli równe 3 godziny po czasie pierwotnego startu. Oznacza to, że w najlepszym wypadku dotrzemy na miejsce przed 4:00 islandzkiego czasu. Już oczami wyobraźni widzę, jak nasz transport pod lodowiec odjeżdża bez nas. Przecież trwa zima! Drogi mogą być w kiepskim stanie – zostaliśmy nawet ostrzeżeni o tym przez kilka osób mieszkających na wyspie. Postanawiamy jednak spróbować. Od pilota dowiadujemy się, że przyczyną opóźnienia była usterka techniczna naszego samolotu – został wycofany, zabiera nas samolot, który miał skończyć kurs na Malmo. Już sama nie wiem, która wersja jest prawdziwa, ale zależy mi tylko na dotarciu do celu. W całości.

Kolejne problemy

Lądujemy przed 4:00. Niby ok, ale… Brakuje dosłownie 15 min. do otrzymania odszkodowania za opóźnienie. Skoro już i tak mamy problem ze zdążeniem na jaskinie, to odszkodowanie byłoby zwrotem kosztów za wyjazd. A tak? Musimy obejść się smakiem.

Wychodzimy, ale w hali przylotów nikogo z wypożyczalni nie ma. Nikt na nas nie czeka! Mija kilka minut i nic. Jest 4:00. Dzwonię do właściciela, który twierdzi, że widocznie jego kolega pojechał do biura z inną grupą. Że zaraz go ściągnie. Mija 5, 10, 15 minut. W końcu po ponad 20 – jest! Na miejscu na szczęście procedury przebiegają sprawnie. Za wynajem możemy zapłacić kartą debetową, kredytową, gotówką (z PLN, EUR, $) – jak kto chce. Karta kredytowa służy jedynie w razie gdybyśmy jakiś mandat po drodze zaliczyli, nie jest na niej blokowany żaden depozyt. Ponoć świeci się nam na tablicy rozdzielczej jakaś lampka, ale mamy nie zwracać na nią uwagi.

Samochód rzeczywiście czeka, nawet z włączonym silnikiem, coby szyby szybciej odmarzły. Mamy do wyboru dwa kolory – bierzemy biały. Ponownie Dacia Duster – na tak szaloną trasę nie wzięlibyśmy nic mniejszego. To zbyt niebezpieczne. Wreszcie o 4:30 ruszamy. Na miejscu musimy stawić się ok. 9:40, czyli mamy 5 godzin. Serce wali mi jak szalone, od razu odechciewa się spać. Czy w ogóle mamy jakąkolwiek szansę na dotarcie? Szczerze w to wątpię… Ale przecież nie możemy tak po prostu odpuścić. Nie my i nie w tej sytuacji.

Kolce w oponach? Genialny pomysł!

Pierwszy jedzie mąż. Dojazd do Reykjaviku jest w porządku, ale za stolicą droga miejscami jest biała. Jest całkowicie pusto, więc wypróbowujemy hamulce – kolce w oponach to genialny pomysł! Samochód świetnie trzyma się nawet ośnieżonej i miejscami oblodzonej drogi, ale i tak musimy bardzo uważać. Droga często poprowadzona jest wyżej, dlatego zjechanie z niej może skończyć się bardzo nieciekawie. Pomijając już fakt, że dachowanie będzie sporo kosztować (wkład własny w przypadku poważnego wypadku wynosi w IcePol 65 000 koron, czyli ok. 2000 zł), to przede wszystkim na pierwszym miejscu stawiamy swoje zdrowie i życie.

W końcu mąż przejeżdża praktycznie całą trasę. Zamieniam się z nim jedynie na chwilę, gdy pora przebrać się w bardziej praktyczne na lodowcu ubrania niż dżinsy. Jedziemy praktycznie bez przerwy. Widzę, że prawdopodobnie na niebie tańczy zorza, ale nie mamy na to czasu. Każde zatrzymanie się doda nam kolejne minuty, w końcu się spóźnimy. A godzina dojazdu przewidywana przez nawigację wciąż podtrzymuje nadzieję! Całość drogi pokonujemy praktycznie przy tej samej prędkości w okolicach 100 km/godz., jedynie w nielicznych miasteczkach zwalniamy. Nieco dopuszczalną prędkość przekraczaliśmy (dozwolone jest 90 km/godz. na trasie), ale ewentualne mandaty mogłyby być wystawione przy przekroczeniu 100 km/godz.

Trudno uwierzyć, ale… Czas spełnić kolejne marzenie!

Na parking pod Jokulsarlon docieramy równo o 9:30. Nie wierzę! Po prostu w to nie wierzę. Może mamy źle ustawione zegarki? Nie… Przewodnicy i auta, którymi wożeni są pod lodowiec turyści, wciąż tu stoją. Czyli jednak. Daliśmy radę! Możemy chwilę ochłonąć. Nie jest to jednak takie proste, bo bacznie musimy pilnować drogi, którą idziemy – pokryta jest sporą warstwą lodu. Dobrze, że wzięłam nakładki antypoślizgowe na buty! Co prawda szału nie ma, ale w miarę mogę sunąć po tej tafli. Co chwila ktoś leży.

Mamy czas na rzut oka na lodowcową lagunę. Ale tu pięknie! Słońce schowane jest za chmurami, zresztą dopiero co wstało. Wszystko skąpane jest w niebieskawej poświacie. A ile tu brył lodu! Tylu chyba jeszcze w tym miejscu nie widzieliśmy. Jokulsarlon jest nimi szczelnie wypchana. Nie podchodzimy jednak zbyt blisko krawędzi skarpy nad wodą – lodu tu tyle, że lepiej nie zjechać wprost do lodowatej głębi.

Potrzebuję chwilę na złapanie oddechu. Mimo tylu niesprzyjających zbiegów okoliczności (i to nie mających niczego wspólnego z islandzką pogodą!), dotarliśmy. Udajemy się do wozu IceGuide – firmy, w której wykupiliśmy wycieczkę do dwóch jaskiń. Jak szaleć, to szaleć – może więcej okazja nie powtórzy się? Chłopak czekający na grupę aż otwiera szeroko oczy gdy dowiaduje się, z jakimi przygodami tu dotarliśmy. Tak, miałam świadomość, że nie jest to zbyt mądre. Tak, miałam świadomość, że organizator wycieczki zaleca przybycie na miejsce wcześniej i nocleg w okolicy. Tak, miałam świadomość, że drogi mogą być zamknięte (zimą zdarza się to często). Ale nie – nie miałam świadomości, że nawali Wizz Air. W ciągu ostatnich 10 lat tylko 3 razy mieliśmy poważniejsze opóźnienie samolotu, więc zwyczajnie nie wzięłam tego pod uwagę. Mój błąd.

Najważniejsze jednak, że zdążyliśmy. Możemy ruszać do jaskiń lodowcowych. Moje kolejne marzenie właśnie ma się spełnić!


Pamiętaj: planując wyjazd na Islandię, szczególnie swój pierwszy i to jeszcze zimą, nie wzoruj się na mojej decyzji dotyczącej tego dość ryzykownego przejazdu. Zawsze planuj wszelkie aktywności z odpowiednim zapasem czasu. Tego przejazdu nie bierz za wzór. To że nam się udało, nie oznacza, że był to dobry pomysł. Zawsze odradzałam i będę odradzać takie „szaleństwa” ;)


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych relacji z Islandii! Będzie mi również niezmiernie miło, jeśli zostaniesz tu ze mną i pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

One Thought to “Islandia: Gdy wszystko idzie nie tak…”

  1. Ostatnia” Angora”obszernie opisała sytuację w chwili obecnej pod kątem turystyki.Ciekawe informacje ma się rozumieć.

Skomentuj