Islandia: Domki torfowe Glaumbaer

Z rana czeka nas siąpiący deszcz, ale później jest już tylko coraz lepiej. Torfowy kościół, domki torfowe w pierwszym na Islandii skansenie, urokliwie położone gorące źródło, w którym początkowo mieliśmy się nie kąpać, ale skuszeni wizją przyjemnej przerwy lądujemy w końcu w wodzie, bajeczne widoki i setki owiec. Oraz nocleg na Fiordach Zachodnich – tak można w skrócie podsumować siódmy dzień naszego pobytu na wyspie. 

Dzień 7, 26.06.2018, część 1/2

Pogoda znów nam nie sprzyja… Poranek jest lodowaty i wilgotny. W nocy musiał padać deszcz. Zresztą nie tylko w nocy. Ledwo wychodzimy z auta, znów zaczyna kropić, jest naprawdę nieprzyjemnie. Pomimo słabej aury korzystając ze świetnej miejscówki decydujemy się na porządniejsze śniadanie – co prawda usiąść na mokrej ławce nie możemy, ale przynajmniej mamy stół i rzekę tuż obok. Do tego jesteśmy osłonięci od wiatru.

Samochód, który stał tu w nocy, gdzieś zniknął, pojawił się jednak drugi. Chyba jednak nikogo w środku nie ma, więc nasz przygotowany na wodzie z potoku kuskus z dodatkami spożywamy w tej cudownej islandzkiej ciszy. Zanim stąd odjedziemy, rzucam jeszcze okiem na najbliższą okolicę. W krzakach coś szeleści. Spoglądam za kamień a tam… ogromnymi oczami wpatruje się we mnie maleńka mysz. Spoglądamy tak na siebie dłuższą chwilę w końcu jednak odchodzę nie chcąc jej niepokoić. Czas się zbierać.

UFO!

Gdy tak jedziemy przed siebie spostrzegam bardzo dziwną chmurę. Wygląda jak wielkie UFO! To najprawdopodobniej chmura soczewkowata – Altocumulus lenticularis. Pierwszy raz widzę takie obłoki na własne oczy. Później jeszcze dwukrotnie tego dnia zobaczymy tę ciekawostkę. Altocumulus lenticularis to „nieruchoma chmura w kształcie soczewki, migdała ustawiona pod kątem prostym do kierunku wiatru, a równolegle do linii gór. Jest typowa dla zjawiska fenowego.” (źródło: Wikipedia)

Vidimyrarkirkja

Mijając wycieczkowiczów na końskich grzbietach (jazda na islandzkich koniach to jedna z popularniejszych atrakcji) docieramy na niewielki parking przy Vidimyrarkirkja. To kolejny kościółek z dachem porośniętym trawą. Uwielbiam takie klimaty! Moim ulubionym bez wątpienia pozostaje Hofskirkja, ale temu uroku też nie można odmówić. Kościół ten zbudowany został w 1834 roku przez Jona Samsonarsona, ale dzwony kościele są dużo starsze – pochodzą z 1630 roku! Najmłodszy jest dach – murawa porastająca to miejsce wymieniona została najpierw w 1936 roku, później dach naprawiano jeszcze w 1976 i w latach 1997-1998. W związku z nietrwałością takiego rozwiązania, darń na dachach musi być względnie regularnie odnawiana.

Jako że Islandia pełna jest rożnych historii, także z tym kościołem związana jest pewna legenda. Niedaleko stąd znajduje się góra Modolfstell, a w niej jaskinia, do której wejście zablokowane jest przez skały. Lata temu mieszkał tu troll zwany Modolfur. Pewnego dnia troll i miejscowa kobieta zakochali się w sobie. Dziewczyna zaszła w ciążę, niestety jednak dziecko było tak duże, że zmarła podczas porodu. Modolfur przeniósł jej ciało w ręcznie zrobionej trumnie właśnie pod drzwi kościoła Vidimyrarkirkja. Obok trumny znaleziono miedziany pierścień z wyrytymi runami wyjaśniającymi co się stało. Kobietę pochowano w kościele, a będący darem dla świątyni pierścień został umieszczony w drzwiach przybytku. Co się stało z trollem? Modolfur wrócić ponoć do swojej jaskini i zmarł w niej z żalu i tęsknoty.

Vidimyrarkirkja – informacje praktyczne:

  • Godziny otwarcia:
    • 1 czerwca – 31 sierpnia: codziennie w godzinach 9:00 – 18:00
  • Ceny biletów:
    • osoby powyżej 18 roku życia: 1000 koron, grupy od 10 osób wzwyż, studenci: 700 koron, dzieci i młodzież (0-17 lat) – bezpłatnie
  • Na parkingu jest spora, ogrzewana toaleta.

Domki torfowe Glaumbaer

Niedaleko od kościoła znajduje się farma Glaumbaer, której nazwa pochodzi od słowa glaumur – dźwięku rozchodzącego się przy wykuwaniu żelaza. To kolejne torfowe domki na naszej trasie, ale do tej pory ze względu na zbyt wczesną lub zbyt późną godzinę przyjazdu nie udawało się nam do żadnych zajrzeć. Tym razem wreszcie jesteśmy o odpowiedniej porze. Na miejscu czeka nas bardzo miła niespodzianka – broszurka informacyjna w języku polskim! No tak. Polonia to największa mniejszość narodowa – stanowimy ponoć ponad 10% mieszkańców Islandii, a i turystów z Polski nie brauje.

Za 1700 koron kupujemy bilety (ok. 55 zł) i już możemy obejrzeć budynki tak z zewnątrz jak i od środka. Tutejszy kompleks gospodarczo-mieszkalny powstał na przestrzeni XVIII i XIX wieku. Mamy tu idealny przykład tradycyjnego budownictwa islandzkiego – długi korytarz, z którego wejść można do małych domków. To otwarte w 1952 roku dla zwiedzający gospodarstwo zamieszkałe było aż do 1947 roku. To pierwszy taki skansen na Islandii! Najstarszym pomieszczeniem – liczącym ponad 200 lat – jest kuchnia. Ciekawostką jest, że wędziło się tu mięso owcze. Do tego wykorzystywano torf i… suszone owcze odchody. Innych materiałów palnych ze względu na brak drzew nie było.

Korytarz ma tu 22 metry długości. Drzwi prowadzące do poszczególnych pomieszczeń powstały z wyrzuconego na brzeg przez morze drewna – cennego na tamte czasy materiału budowlanego. Właśnie ze względu na brak drewna domy budowane były z torfu (ewentualnie torfu i wulkanicznych skał) i przykrywane darnią.

Poza wspomnianą wyżej kuchnią zajrzeć możemy do zbudowanego na początku lata 1841 roku pokoju północnego, w którym tego samego roku przebywał jeden z najbardziej lubianych przez Islandczyków poetów – Jonas Hallgrimson, spiżarni, pokoju gościnnego „Gusa”, powstałego w latach 1878-79 i spełniającego funkcje klasy do nauki i sypialni, ukończonej w 1879 roku Badstofa czyli izby głównej, w której skupiało się codzienne życie rodziny.

Na łóżkach w tym pomieszczeniu zobaczyć można zdobione drewniane deski – to rumfjol z zapisanymi modlitwami, wierszami lub inicjałami właściciela. Rumfjol miały za zadanie trzymać w nocy w ładzie koce i pierzyny, żeby śpiący pod nimi delikwent nie zmarzł, gdy okrycie spadnie na podłogę. Jest też mleczarnia, pokój południowy z 1878 roku, komórki do których dostęp był jedynie z zewnątrz oraz kuźnia z kamiennym paleniskiem. Tuż obok jest jeszcze kościół i niewielki cmentarz.

Glaumbaer – informacje praktyczne:

  • Godziny otwarcia:
    • 1 kwietnia – 19 maja: poniedziałek – piątek w godz. 10:00 – 16:00
    • 20 maja – 20 września: codziennie w godz. 9:00 – 18:00
    • 2 września – 20 października: poniedziałek – piątek w godz. 10:00 – 16:00
    • 21 października – 31 marca: poniedziałek – piątek po wcześniejszym umówieniu się
  • Ceny biletów:
    • osoby powyżej 18 roku życia: 1700 koron, grupy od 6 osób wzwyż, studenci, seniorzy i osoby niepełnosprawne: 1500 koron, dzieci i młodzież (0-17 lat) – bezpłatnie

Przy skansenie jest parking. Wnętrza farmy osoby na wózkach inwalidzkich niestety nie zobaczą – ze względu na zachowany autentyczny charakter gospodarstwa, nie jest ono przystosowane.

Gorące źródło Grettislaug i Jarlslaug

Kolejnym miejscem na naszej mapie jest powiązane z pewnym bohaterem dawnych sag Grettislaug – bardzo malowniczo położone gorące źródło. Tutaj znów doceniamy naszą podniesioną Dacię z napędem 4×4. Dałoby radę dojechać do tego miejsca i zwykłym autem, ale komfort z napędem na cztery koła jest nieporównywalnie większy. Początkowo nie mamy najmniejszego zamiaru się tu w ten ziąb rozbierać, ale starsze małżeństwo grzejące się w wodzie tak skutecznie nas namawia, że pędem wracamy do auta, łapiemy ręczniki, kostiumy kąpielowe i w domku obok szybko się przebieramy. Pokonanie tych kilkunastu metrów dzielących źródło od przebieralni łatwe nie jest. Zimno jak nie wiem!

Z ogromną przyjemnością zanurzam się w wodzie Grettislaug – mniejszego z dwóch dostępnych tu basenów. Kamienie na dnie i na ścianach porośnięte są nieco glonami, ale nie ma tragedii. Jest idealnie. Wspomniani małżonkowie zachęcają nas do dołączenia do nich w większym Jarlslaug, bo tam woda ponoć jeszcze cieplejsza, ale to co tu mamy w zupełności nam wystarcza.

Grzejemy tak przemarznięte kości gdy co chwila ktoś zagląda. Poza grupką chłopaków na koniec naszego pluskania jednak nikt nie decyduje się na kąpiel. Tym lepiej, basen jest cały dla nas! Zagląda tu też jakieś dziewczę z termometrem – może pisze o gorących źródłach i temperaturze wody w poszczególnych bajorkach? Tu jest ponoć – w zależności od źródeł informacji – od 38 do 43 stopni Celsjusza.

Obecne baseny to efekt pracy właściciela tutejszego terenu – rolnika Jona Erikssona. To on zrekonstruował 26 lat temu zniszczone przez burzę z 1934 r. stare źródło Grettislaug dobudowując później (w 2006 roku) wspomniane już drugie źródełko – Jarslaug. A co z tą sagą? Jej bohaterem był Grettir – najsilniejszy człowiek, jaki zamieszkiwał kiedykolwiek Islandię. Podobno przepłynął kiedyś w oceanie odcinek 7,5 kilometra po czym wygrzewał się właśnie w tym źródle.

Raz wychodzi słońce, za chwilę trochę pada. W ciepłej wodzie jednak nawet deszcz nam nie przeszkadza. Trzeba tylko czasem uważać, bo spomiędzy kamieni na dnie zdarza się, że wypływa bardzo gorąca woda – gdy stanie się w takim miejscu, nieco parzy stopy. Jednak czas się zbierać – coraz częściej wynurzamy się, bo robi się za gorąco. To znak, że dość tego dobrego. Żeby już nie biegać do przebieralni zmieniamy ciuchy za murkiem oddzielającym nas od dużego basenu. Gdy odchodzimy, zaczyna porządniej padać – to był dobry moment.

Kąpiel tutaj wiąże się z opłatą w wysokości 1000 koron – gotówkę należy wrzucić do skrzynki stojącej między basenami lub – jeśli ktoś jest w budynku kawiarni obok – tam zapłacić.

Wszędzie owce! I konie!

Oczywiście wszędzie dookoła towarzyszą nam owce i konie. Małe jagnięta radośnie skaczą wokół matek, barany wylegują się na ogrodzonych pastwiskach jedynie w swoim towarzystwie, a konie – jak tylko ujrzą zbliżającego się do nich człowieka, zaraz podchodzą do ogrodzenia łase na pieszczoty. Owce mogą przyprawić o uśmiech – w związku z porą roku gubią starą wełnę, co skutkuje często efektem… dredów! Poskręcana wełna, która jeszcze nie wyliniała, zwisa im z zadków jak jakaś spódnica.

Wygrzani w ciepłej wodzie możemy ruszać dalej, w stronę urokliwych klifów jeszcze bardziej oddalonych na północ od krajowej jedynki. Krajobrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie, a do tego praktycznie nie mijają nas żadne auta. Czyżby nieodkryte jeszcze przez rzesze turystów odludzie?


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych relacji z Islandii! Będzie mi również niezmiernie miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Skomentuj