Islandia: Pomidorowe lody i gorące źródło na wyłączność

Lubię nowe smaki, dlatego też w każdym kolejnym odwiedzanym miejscu staram się wyszukiwać lokalnych kulinarnych ciekawostek. Nie inaczej było na Islandii. Gdy podróżowaliśmy po Złotym Kręgu, odwiedziliśmy farmę z pomidorami. Pomidory i kulinarna ciekawostka? Tak. Bo czy często można spróbować pomidorowych lodów? Na dodatek uprawianych w tak nieprzyjaznym klimacie, zimą, w szklarni ogrzewanej geotermalnie?

Dzień 2, 21.06.2018, część 2/2

Mimo że to właśnie poprzedni tekst dotyczył atrakcji Złotego Kręgu, na Faxafoss Golden Circle się nie kończy. Do najpopularniejszej wśród turystów trasy dodać można jeszcze co najmniej dwa niezwykłe miejsca – farmę pomidorów Fridheimar oraz gorące źródła Hrunalaug.

Fridheimar

Podjeżdżamy na parking przy wielkiej szklarni. Mimo że jest dopiero marzec, widać już z zewnątrz, że w środku rosną sobie dorodne krzaki pomidorów. Baa… rosną. One sięgają już sufitu! To zwykłe w świecie gospodarstwo, jakich wszędzie można wiele spotkać. Ale czy na pewno? Szklarnia, którą widzimy, ogrzewana jest energią geotermalną! Na parkingu stoi poza naszym autem jeszcze kilka samochodów i autokar. W środku trafiamy na wycieczkę.

O ile nie lubię tłumów, tak tym razem dobrze się złożyło. Jeden z pracowników gospodarstwa objaśnia właśnie grupie zasady funkcjonowania tego miejsca. Wszystko po angielsku, więc dołączamy do słuchaczy. Słyszymy, że nie stosują tu chemii, a szkodliwe organizmy zwalczają tymi pożytecznymi. Uprawiają tu różne odmiany pomidorów, ale także chociażby bazylię. W niewielkim barku tuż obok wyrośniętych roślin zjeść można ponoć doskonałą zupę pomidorową za 1000 koron (ok. 36 zł), napić się krwawej Mary za 1500 koron (54 zł) lub spróbować… pomidorowych lodów za 1395 koron (ok. 50 zł!!!) za porcję. Mimo bardzo wysokiej ceny, zamawiamy to ostatnie – ciekawość zwycięża.

Po chwili do stolika podana zostaje nam… niewielka gliniana doniczka ze spodeczkiem. A w środku waniliowo-pomidorowe lody z kawałkami zielonych pomidorów. Wszystko to polane słodkim, pomidorowym sosem. Wbrew pozorom jest to ciekawe i bardzo smaczne połączenie. W ślad za naszym zamówieniem inną inne. Wycieczka się ośmieliła zaciekawiona naszą doniczką.

W maleńkim sklepiku można kupić przeciery pomidorowe, sosy (słodkie, ostre – do wyboru i koloru), dżemy i inne pomidorowe przetwory. Ceny są zróżnicowane, ale wiadomo – wszystkie dość wysokie. W końcu jesteśmy na Islandii.

Wizyty w szklarni są dostępne przez cały rok dla grup składających się z dziesięciu lub więcej osób, należy je – zgodnie z informacją ze strony gospodarstwa – zarezerwować wcześniej mailem lub telefonicznie. Restauracja czynna jest codziennie w godzinach 12:00 – 16:00.

Gorące źródło Hrunalaug

Islandia gorącymi źródłami stoi, dlatego też przy kolejnej naszej wizycie na wyspie nie może zabraknąć tych miejsc w naszym planie podróży. Jeszcze przed wyjazdem znalazłam informację, że niedaleko największych atrakcji Złotego Kręgu wykąpać się można w urokliwym gorącym źródle zwanym Hrunalaug. Jest dość popularne, więc nie liczę na kameralną atmosferę. Dziwię się jednak na miejscu, bo… nikogo nie ma w wodzie! Może to przez pogodę – cały czas pada, wieje i jest nieprzyjemnie zimno. A może to z powodu właścicielki terenu siedzącej w aucie i informującej przyjezdnych, że za kąpiel w źródle należy zapłacić 1000 koron, 10 euro lub 10$? Sama nie wiem.

Zanim zdecydujemy, czy tu zostajemy, postanawiamy rzucić okiem na to źródełko. Co chwila ktoś podchodzi i robi to samo, ale nikt tu nie zostaje. Szybka decyzja – robimy przerwę. Płacimy Islandce odpowiednią kwotę i pędzimy się przebrać. Dobrze, że jest tutaj drewniana chatka osłaniająca od wiatru. Inaczej byłoby ciężko… Szybko zanurzam się w wodzie – jest przyjemnie. I nawet padający na głowę deszcz nagle przestaje przeszkadzać. Tuż przy domku z dachem pokrytym trawą jest wybetonowany niewielki zbiornik z chłodniejszą wodą. Z kolei od strony wzgórza wyłożony kamieniami został większy basen z wodą znacznie cieplejszą. 38 stopni – warunki idealne. Tylko jest trochę glonów, ale nie ma tragedii. Tu to dopiero przyjemność! Dodatkowo woda osłonięta jest od podmuchów wysokimi ścianami porośniętymi trawą.

Z Hrunalaug wychodzimy po około godzinie. Tyle czasu mogliśmy delektować się tutaj ciszą i spokojem. I cudownie gorącą wodą. Dopiero gdy zbieramy się, kąpieli postanawia zażyć dwóch mężczyzn.

Hjalparfoss

Wygrzani w gorącej wodzie możemy kontynuować naszą podróż w tę mało przyjemną pogodę. Trafiamy do Hjalparfoss – wodospadu, którego nazwę można przetłumaczyć jako Pomocnych Kaskad (?).

Wodospad ten ciekawy jest z dwóch względów – po pierwsze, tworzony jest przez dwie oddzielne kaskady wpadające do sporego jeziorka. Latem spotkać można tu ponoć Islandczyków zażywających kąpieli, jednak tego dnia jest zdecydowanie za zimno. I pada. Po drugie – wodospad otaczają bardzo ciekawe formacje powstałe z zastygniętej lawy. Głównie są to poskręcane w różne strony kolumny, ale jest też…

.. skała, która do złudzenia przypomina nam głowę dinozaura – jak nic jest to tyranozaur! Inni jednak widzą tu niedźwiedzia lub lwa. Wszystko zależy od wyobraźni. Faktem jest jednak, że ta część skały wyróżnia się znacząco.

Mamy już jechać dalej w stronę wybrzeża, gdy przypominam sobie, że na mapie zaznaczone mieliśmy jeszcze jedno miejsce w okolicy. Zawracamy.

Þjóðveldisbærinn

Thjodveldisbaerinn to zrekonstruowana zagroda wikingów żyjących niegdyś na Islandii, położona w dolinie Thjórsárdalur w pobliżu drogi nr 32. Dokładniej jest to rekonstrukcja domostwa, którego ruiny tu odkryto. Jednak nie do końca pewne jest, czy dokładnie tak mogły wyglądać tutejsze zabudowania – niektórzy uważają, że ściany obecnego domu są za wysokie, a dach zbyt spadzisty. Tego jednak pewnie nigdy nie da się udowodnić. Oryginalne zabudowania pogrzebane zostały zapewne w popiołach wulkanicznych w 1104 roku, tuż po erupcji znajdującego się niedaleko wulkanu Hekla – jednego z najpotężniejszych na Islandii.

Dom powstał z okazji obchodów 1100 osadnictwa na Islandii. Dla odwiedzających otworzono go dokładnie 24 czerwca 1977 roku, czyli prawie równo 41 lat przed naszą wizytą.

To torfowy kompleks pomieszczeń, który służył całej, wieloosobowej rodzinie. Grube ściany nie przepuszczały wiatru i zimna, więc stwarzały idealne warunki do przetrwania w tutejszych jakże trudnych czasami warunkach. Tuż obok domu znajduje się niewielki kościółek, do którego można zajrzeć. To też jest replika – tak wyglądały ponoć średniowieczne kościoły na Islandii. On również zbudowany został na odkrytych tu w trakcie prac archeologicznych fundamentach.

Godziny otwarcia: 1 czerwca – 31 sierpnia, 10-17:00, codziennie. Wstęp: 1000 koron (ok. 36 zł), ale dom obejść można za darmo.

Okolice Hekli

Hekla to jeden z najgroźniejszych wulkanów Islandii. I najaktywniejszych. Wybucha dość regularnie, chociaż akurat od kilkunastu lat nie zdarzyła się żadna poważniejsza sytuacja. To niestety oznacza, że w każdej chwili może nastąpić kryzys. Erupcje Hekli są dość nieprzewidywalne – od wykrycia aktywności do wybuchu może minąć raptem 30 min.! To naprawdę niewiele na ewentualną ewakuację. Dlatego też w okolicy wprowadzono system ostrzegania – w razie podejrzeń, że możliwy jest wybuch, na wszystkie telefony logujące się do sieci w sąsiedztwie wulkanu wysłany zostanie natychmiast sms alarmowy.

Przyznam szczerze, że nieswojo się tu czuję. Pustkowie totalne, przez długi czas nie widzimy żadnego samochodu. Gdzieniegdzie na drodze brakuje asfaltu – leży sobie obok… Wygląda, jakby coś go roztopiło i zwiało z trasy. Czasem są to większe dziury, a czasem raptem kilkumetrowe. Nie mam pojęcia na skutek czego tak się tu dzieje.

Mając nadzieję, że Hekla nie postanowi wybuchnąć własnie w tym momencie, zjeżdżamy w dróżkę prowadzącą wśród łubinów w stronę dwóch wodospadów. Po raz kolejny doceniam tu nasze auto. W końcu docieramy.

Þjófafoss

Po przejechaniu znacznego odcinka pustkowiem oczom naszym ukazuje się Thjofafoss – Wodospad Złodziei. Urokliwa kaskada, która jeszcze piękniej prezentowałby się przy lepszej pogodzie. Ponoć można tu zobaczyć zastygniętą magmę w kolorze fioletu, ale niestety przy tej aurze wszystko wydaje się tam samo bezbarwne.

Warto pamiętać, że Thjofafoss to jeden z tych wodospadów, które mogą pojawiać się jedynie okresowo. Wszystko zależy od panujących temperatur i opadów. Tych w tym roku nie brakuje, więc i wodospad prezentuje się całkiem imponująco.

Zaraz przegania nas stąd deszcz (i wiatr, który próbuje zdmuchnąć mnie w przepaść), decydujemy się wracać do głównej drogi. Zaczyna nas gonić czas – jeśli się nie pospieszymy, ucieknie nam prom. Jesteśmy zmęczeni, do tego w niebezpiecznej okolicy – pora najwyższa się stąd zbierać.

Do Landeyjahofn dojeżdżamy idealnie na czas – do odpłynięcia promu na Heimaey mamy niecałe pół godziny. W kasie w porcie okazuję naszą rezerwację (lepiej zrobić ją wcześniej, bo w sezonie może okazać się, że na dany dzień nie ma już więcej miejsc), która wymieniona zostaje na bilety – od razu na podróż tam i z powrotem. Przepakowujemy bagaże – bierzemy tylko mały plecak, w końcu to jedna noc. Resztę zostawiamy w bagażniku, wszystko zostaje na wszelki wypadek przykryte matami samopompującymi. Nie mija 15 min., a zaczyna się wpuszczanie na prom.

Po ok. 30 minutach jesteśmy na Heimaey, jednej z wysp archipelagu Vestmannaeyjar. Szybkie zakupy, telefon do właściciela obiektu, w którym spędzimy noc i już możemy się trochę ogrzać. To nasz pierwszy (jeden z niewielu) „cywilizowany” nocleg w trakcie tego wyjazdu. Najważniejsze, że mamy łóżko i ciepły prysznic. Jak to czasem niewiele potrzeba do szczęścia…

Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych relacji z Islandii!

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

  1. Islandia jest taka piękna, mam nadzieję, że uda się ją odwiedzić wcześniej niż później :) też skusiła bym się na te lody bo lubię próbować nowości, i jeszcze to podanie w doniczce ❤️

    1. Monika Borkowska

      Ta doniczka rozłożyła mnie na łopatki ;) Trzymam kciuki, żebyś zobaczyła ten niesamowity skrawek Ziemi jak najszybciej!

  2. Wszystkie miejsca ciekawe, ale mi najbardziej by się chyba spodobała zagroda Wikingów i wodospad :) Lodów pomidorowych chętnie bym spróbowała, chociaż coś mi się wydaje, że to nie mój smak ;) Marzy mi się wyjazd na Islandię, ale wciąż przerażają mnie tamtejsze ceny…

    1. Monika Borkowska

      Wodospadów tam do bólu mają! ;) Ale co ciekawe – mimo że widzi się ich dziesiątki, a nawet setki – w ogóle się nie nudzą. Co do cen – niestety nie jest to rzeczywiście tani kierunek, ale latem można sobie spróbować jakoś z tym poradzić. Namiot, ewentualnie spanie w aucie i własny prowiant pozwalają sporo zaoszczędzić :)

  3. Lody pomidorowe? Z moją wielką niechęcią do soku pomidorowego, raczej bym się nie skusiła ;) na źródełko prędzej ;) swoją drogą, niezłe skoki temperatury zaliczyliście w ciągu jednego dnia :)

    1. Monika Borkowska

      Oj tak – najpierw zmarzliśmy, później ogrzaliśmy się nieco w gorącej szklarni, znów schłodziliśmy się lodami, a na koniec wskoczyliśmy do gorącego źródła. O dziwo nasze organizmy jakoś to przetrwały, nawet bez jakichkolwiek oznak buntu ;)

  4. Przemek

    Islandia to mój cel podróżniczy na 2019, będę śledził relacje w tym temacie! :)

    1. Monika Borkowska

      Zapraszam! W planach mam – poza relacją – sporo tekstów praktycznych, więc może coś Ci się przyda :)

Skomentuj