Islandia: Vaglaskogur i cztery wodospady na rzece Skjalfandafljot

Jeśli jesteś wśród tych osób, które wierzą w szeroko dostępne w Internecie informacje, że na Islandii nie ma lasów, to koniecznie spójrz na poniższe zdjęcia. Islandia na przestrzeni wieków rzeczywiście została bardzo mocno wylesiona, jednakże lasy na wyspie wciąż istnieją. Może nie dorównują rozmiarami tym u nas, ale są i mają się dobrze. I proces zalesiania postępuje! 

Dzień 3, 3.06.2019

Las Vaglaskogur

Po kolejnej bardzo zarwanej nocy nie jesteśmy w stanie wstać tym razem wcześniej. Każdy potrzebuje trochę oddechu, dlatego też kolejny dzień zaczynamy dość późno. Kierujemy się najpierw do jednego z większych islandzkich lasów – Vaglaskogur. Zostawiamy auto na sporym parkingu i wspinamy się ścieżką prowadzącą pośród drzew. Sosny, świerki, modrzewie… pełno tu tego. Tylko jakoś nie możemy wyczuć tak charakterystycznej leśnej woni – ten las praktycznie nie pachnie. Ale może to ze względu na niskie temperatury? W sumie świeża żywica tym intensywnie pachnie im cieplej. Chyba. Tu wciąż mamy temperatury w okolicach 0 – 2 stopni na plusie.

Spacerujemy sobie chwilę, aż docieramy na szczyt górki. Widać stąd sporą przestrzeń porośniętą brzozami. Dopiero co rozwijające się brzozowe liście szumią cicho na wietrze. To jedyny dźwięk, jaki zakłóca panującą tu ciszę – poza nami, nie ma w najbliższej okolicy nikogo. Ach gdyby tak móc przyjechać tu w sierpniu, w sezonie grzybowym… Jako zapalona zbieraczka od dziecka uwielbiam zbierać podgrzybki, prawdziwki, koźlaki, maślaki…

Cztery wodospady na rzece Skjalfandafljot

Udajemy się następnie w stronę jednej z największych rzek Islandii – Skjalfandafljot, na której to zobaczyć można kilka interesujących wodospadów – wodospady na Islandii to coś, co chyba nigdy nie może się znudzić. Godafoss, Geitafoss, Hrafnabjargafoss, Aldeyajarfoss, Barnafoss, Ullarfoss, Ingvararfossar – to kaskady, o których słyszałam.  Czy są jeszcze jakieś inne? Niestety nie wiem. Wiem jednak, że przynajmniej sześć z nich znajduje się w niedalekiej odległości od Akureyri. Tym razem odwiedzamy cztery – zaczynamy od Aldeyjarfoss.

Z asfaltu zjeżdżamy w szutrówkę, następnie po minięciu tablicy informacyjnej skręcamy w drogę z oznaczeniem F. Drogi z literą tą na początku nadają się do poruszania tylko samochodami z napędem 4×4 i oznaczają w dużym skrócie interior (wjeżdżając w nie innym samochodem robisz to na własne ryzyko). Jupi! Chociaż trochę interioru możemy zahaczyć! Niestety nie za wiele, bo jak się później okaże, dalszy przejazd zagrodzony będzie łańcuchem z kłódką… Drogi wewnątrz wyspy nie zostały jeszcze całkowicie otwarte, najczęściej ma to miejsce w połowie lub pod koniec czerwca. Ale co pojeździmy sobie tutaj to nasze. 

Przy tablicy informacyjnej stoi jakieś auto osobowe, to ostatnie miejsce, do którego można dojechać mniejszym samochodem. Dalej zdecydowanie lepiej wybrać napęd na cztery koła – trasa jest wyboista i pełna wystających kamieni mogących uszkodzić podwozie. Nasza Dacia Duster wypożyczona w Aurora Car Rental radzi sobie wyśmienicie pokonując kolejne wzniesienia i wertepy.

W końcu dojeżdżamy na plac, z którego schodzi się w dół ścieżką do jednego z najpiękniejszych moim zdaniem wodospadów Islandii – Aldeyjarfoss. Nie wysiadamy jednak za szybko, bo właśnie po raz kolejny zerwał się silniejszy wiatr i pada śnieg. Zacina prosto w oczy – musimy chwilę przeczekać. Akurat daje to szanse na lepsze rozejrzenie się po surowej okolicy będącej powstałym w wyniku erupcji 9 500 lat temu polem lawowym o nazwie Sudurarhraun (inaczej Frambruni).

Aldeyjarfoss

Aldeyjarfoss to wodospad zasilany – tak samo jak wspomniane już kilka innych kaskad – wodami spływającymi rzeką Skjalfandafljot z największego europejskiego lodowca Vatnajokull znajdującego się na południu Islandii. Woda wpada w wąskie gardło, by zaraz z hukiem opaść 20 metrów niżej. Sam wodospad może nie robiłby takiego wrażenia, gdyby nie jego otoczenie składające się z cienkich, pionowych kolumn bazaltowych, powyżej których lawa przybrała jeszcze bardziej fantazyjne formy. Gdzieniegdzie wypatrzeć da się też maleńkie jaskinie wyżłobione prawdopodobnie przez wodę.

Rwący nurt turkusowej rzeki kotłuje się w dole w wyrzeźbionych przez wodę basenach by dalej popłynąć już nieco spokojniej. Patrzę na tę kaskadę jak zaczarowana. Chyba już wiem, który wodospad zajmie w moim prywatnym rankingu najpiękniejszych drugie miejsce, zaraz po Gljufrabui. W innych porach roku woda w basenie utworzonym poniżej wodospadu może nie mieć tak pięknego koloru – często bywa błotnista i bez wyrazu, nam jednak się poszczęściło! 

Przy Aldeyjarfoss należy jednak uważać. Zejście na dół jest bardzo strome, prowadzi po często śliskich kamieniach, wąskich przejściach, nad urwiskami. Lepiej nie schodzić do samej rzeki za wszelką cenę. Z powrotem na górze można skorzystać z toalet. Np. tych z najpiękniejszym widokiem – bez drzwi… Są na szczęście obok stożkowe chatki z zamknięciem.

Hrafnabjargafoss

Spod Aldeyjarfoss drogą F26 jedziemy jeszcze nieco dalej do Hrafnabjargafoss. Tu już zdecydowanie 4×4 będzie potrzebne, bo jeszcze bardziej zahaczyć można podwoziem o wystające spore skały. Dojeżdżamy do ogrodzenia – przejazd dalej jest niemożliwy. Brama zagrodzona jest łańcuchem z kłódką – czyli ta droga prowadząca do wnętrza wyspy wciąż nie została otwarta. Na szczęście do Hrafnabjargafoss skręt jest w lewo, równolegle z płotem.

Ta kaskada to tak naprawdę kilka wodospadów. Główny, spadający z urwiska w kształcie podkowy robi jednak największe wrażenie. Huk, mnóstwo wody unoszącej się w powietrzu i nagie skały nie poddające się tak łatwo działaniu wody. A może jednak? W wielu miejscach widać bardzo duże pęknięcia. Okazuje się nawet, że staliśmy na skale spękanej od dołu, mocno podmytej od spodniej strony. Ciekawe, kiedy runie… Patrząc po ilości śladów dookoła dochodzę do wniosku, że jest to miejsce mało znane. Mamy czerwiec, zaczął się sezon, a odcisków butów tu raptem kilka.

Powoli kierujemy się z powrotem w stronę głównej drogi nr 1 (tak zwanej Ring Road), ale rzucamy jeszcze okiem na wnętrze wyspy. W pewnym momencie robi się ciemno – niebo zasłania gigantyczna ciemnoszara chmura. Ale po chwili w chmurze tej robi się dziura, przez którą ponownie widać błękit nieba i promienie słoneczne. Udaje się nam złapać to na zdjęciu! Zmienność pogodowa Islandii nie przestanie mnie chyba nigdy zadziwiać.

Godafoss

Wracamy bliżej trasy, do bardzo znanego, leżącego tuż przy Ring Road Wodospadu Bogów, Godafoss. To jeden z największych (wysoki na 12 m, szeroki na 30 m) i najpiękniejszych wodospadów Islandii. Można go oglądać z dwóch stron – z lewej, gdzie umieszczona jest platforma widokowa, można tam również zejść na dół do rzeki, oraz z prawej gdzie znajduje się niewielki taras widokowy praktycznie na wprost Godafoss. Po prawej stronie nie ma możliwości zejścia do rzeki, jest za to opcja podejścia praktycznie do samego wodospadu. Tylko trzeba bardzo uważać, bo na śliskich, nierównych skałach łatwo o potknięcie. Osobiście wolę patrzeć na ten wodospad właśnie z prawej strony

Wodospad Godafoss zajmuje ważne miejsce na kartach historii Islandii. To w tym miejscu naczelnik okręgu Ljosavatn Thorgeir Ljosvetningagogi Thorkelsson – pogański kapłan – zadecydował, że Islandia stać się ma w całości krajem chrześcijańskim. Był 1000 r., spory między wyznawcami nordyckich bogów a coraz liczniejszymi chrześcijanami narastały – decyzja o ujednoliceniu religii miała rozwiązać konflikty. Thorgeir Ljosvetningagodi Thorkelsson na znak nawrócenia po powrocie ze zgromadzenia Althingu (zgromadzenia ogólnego uważanego za pierwszy na świecie parlament) cisnął do wodospadu posążki nordyckich bóstw – wodospadem tym był właśnie Godafoss, Wodospad Bogów.

Geitafoss

Mało kto zwraca na to uwagę, ale w bardzo niewielkiej odległości od słynnego Godafoss znajduje się jeszcze jeden wodospad zwany Kozim Wodospadem – Geitafoss. Kaskada niewielka, ale na swój sposób urokliwa (aczkolwiek nie tak, jak jej większy brat). Wiele osób pomija ten wodospad ze względu na jego położenie – parking pod Godafoss znajduje się nieco dalej, a żeby dotrzeć do Geitafoss trzeba wrócić nieco w stronę głównej drogi i przejść nad rzeką po zawieszonym moście. Niestety nie ma możliwości podziwiania Geitafoss z Godafoss w tle – nie pozwala na to ukształtowanie kanionu.

Jako że dzisiejsze zwiedzanie zaczęliśmy bardzo późno, na Godafoss i Geitafoss kończymy ten dzień. Pora wrócić do mieszkania i… I jeszcze chwila. Widoki, jakie mamy po drodze do Akureyri – wybieramy tym razem celowo dłuższą trasę omijającą płatny tunel – wynagradzają wszelkie nadłożone kilometry. Trwa akurat złota godzina (a może kilka godzin? Tutaj trudno mówić latem o jednej), wszystko skąpane jest w ciepłych promieniach słonecznych. Zatrzymujemy się również na moment w punkcie widokowym na miasto. Jak tu pięknie… Zieleń nie nabrała jeszcze tej swoistej soczystości, ale tu kwitną już łubiny.

Na tym kończymy kolejny dzień islandzkiej przygody. Wszyscy wciąż odczuwamy zmęczenie po dwóch poważnie zarwanych nocach. I ogółem tym bardziej chcemy wracać, bo w lodówce czeka… islandzka jagnięcina na grilla, nieco miejscowych piw kraftowych w symbolicznych ilościach do popróbowania oraz nalewka z bażyny. To będzie bardzo fajny wieczór! 


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do moich pozostałych relacji z Islandii!

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Skomentuj